sobota, 7 lipca 2018

bajka z Dalekiego Wschodu Azji o wieśniaku Słomce

Wieśniak Słomka
bajka japońska

Dawno, dawno temu była sobie mała wioska, leżąca w samym środku żółtych pól ryżowych. Pod siedmioma klonami stało siedem chat. Ta siódma prawie się już rozlatywała. Tylko potężny pień klonowy jeszcze ją podtrzymywał. Pod jej dachem żył młody Szobei. Jego rodzice umarli. Był sam na świecie, a głód ssał mu żołądek. Kiedy wieśniacy szli rankiem na pola ryżowe, tak mówili między sobą:
- Biedny Szobei! Co też z nim będzie!
Ale, że sami wiedli nędzny żywot i każdy z nich zbierał tyle, że wystarczyło tylko na własny stół, nie wiedzieli jak mu mogą pomóc. Szobei patrząc na nich, myślał:
- Gdybym miał choć całkiem małe poletko ryżu nie musiałbym odżywiać się liśćmi paproci i korzeniami ostu, co rośnie na skraju pól. 
Pewnego razu próg chaty Szobei przestąpił sąsiad. Był on najstarszy we wsi. 
- Posłuchaj, Szobei, co ci powiem. Zanim głód odbierze ci ostatnie siły, spróbuj jeszcze na ostatek pójść do świątyni bogini miłosierdzia. może ona znajdzie jakieś wyjście. Musisz ją tylko dostatecznie długo prosić, wtedy ześle ci ona sen, w którym wyjawi ci swoją radę.

bajka azjatycka z Dalekiego Wschodu o Uraszima Taro

Uraszima Taro
bajka japońska (legenda)

W małej japońskiej wiosce rybackiej żyli przed wieloma, wieloma laty - rybak z rybaczką. Rybak zwał się Uraszima. Kiedy urodził im się syn, nazwali go Uraszima Taro, czyli po japońsku - syn morskiej wyspy. Każdego ranka, o bladym świcie, ojciec - rybak, wraz z innymi rybakami z wioski, wypływał na morze na połów. Kiedy słońce wstało i dał się słyszeć głos górskiej kukułki, mama małego Tary brała go na plecy i schodziła z nim z chaty na zboczu, przez sosnowy las, aż na brzeg morza. Tam czekali na powrót ojca. Matka wsadzała Tarę na białym piasku w cieniu sosen, gdzie bawił się muszelkami. Znad morza nadlatywały mewy i kucały obok niego. Morze miało wiele twarzy, niepodobnych całkiem do siebie. Raz było poorane falami, szarozielone i huczące. Innym razem leżało spokojnie w słonecznym żarze, jasne niczym srebro i przezroczyste.




niedziela, 1 lipca 2018

bajka z Argentyny (Ameryka Południowa) o księżniczce, kamieniu i ogniu.

Księżniczka ognia 
bajka argentyńska 

Żyła sobie kiedyś pewna księżniczka. Była niewyobrażalnie bogata, a zarazem piękna i mądra. Mnóstwo kandydatów starało się o jej rękę. Zjeżdżali z różnych stron świata, jednak nie tyle ze względu na jej mądrość i urodę, co na bogactwa, które chcieli posiąść dzięki małżeństwu. Księżniczka była bardzo zmęczona tymi fałszywymi adoratorami, dlatego postanowiła, że wyjdzie za tego, który przyniesie jej delikatny i szczery prezent.
Kiedy publicznie ogłoszono jej decyzję pałac zapełnił się wonnymi kwiatami, cennymi i mniej cennymi prezentami, listami miłosnymi oraz wierszami zakochanych poetów. Księżniczka, przeglądając dary, znalazła wśród nich najzwyklejszy kamień.
- A cóż to za śmiałek podarował mi zwykły, brudny kamień? - zapytała wzburzona i rzuciła go w kąt.
Sprawa nieszczęsnego kamienia nie dawała jej spokoju. Intrygowało ją, co taki prezent może oznaczać. Kim jest ofiarodawca? Jak wygląda? Nie znając odpowiedzi na żadne z tych pytań, wezwała do siebie służbę.
- Kto mi ofiarował ten kamień? Chcę widzieć człowieka, który być może ze mnie zakpił - rozkazała.
I obrażona czekała na tego, który podarował jej tak niezwykły prezent.
- Proszę mi wyjaśnić, co oznacza ten twardy, szary kamień? - zapytała, gdy stanął przed nią urodziwy młodzieniec.
- Wybacz, księżniczko, jeśli cię obraziłem. Ten kamień symbolizuje moje serce, które mógłbym ci ofiarować na zawsze. Niestety, nie może być ono jeszcze twoje, bo jest za twarde i zamknięte jak ten kamień. Jeśli jednak napełniłoby się miłością, to z pewnością by zmiękło i stało się delikatne jak nic na świecie. Musiałby jednak znaleźć się ktoś taki, kto by to uczynił. 

legenda indiańska o maskach tithu z Ameryki Północnej

Kacziny i tithu – indiańskie lalki 
legenda indiańska 
z Ameryki Północnej 

Bardzo dawno temu, u zarania ludzkości bóstwa zwane Kaczinami zeszły na ziemię, aby żyć wśród indiańskich plemion na południowo-zachodnich obszarach Ameryki Północnej.
Początkowo bóstwa były nauczycielami i strażnikami ludzi, żyły otoczone powszechnym szacunkiem. Po pewnym czasie Kacziny zrozumiały, że straciły uwielbienie i szacunek i stały się czymś powszednim. Wtedy postanowiły wrócić w niebiosa. Jednak zanim odeszły, nauczyły ludzi robić maski. Maski te miały być podobne do Kaczinów. Było to niezwykle ważne i niezbędne do tego, by w czasie obrzędów i tańców wokół ogniska członkowie plemienia mogli przejąć moce bóstw. Kacziny poprzez maski udostępniły ludziom możliwość sprowadzania deszczu, a także uleczania chorych. Plemię Hopi do dziś wykonuje lalki Kaczinów, nazywane tithu. Dzięki temu zaznajamiają dzieci z duchami. Członkowie plemienia wierzą też, że lalki wciąż maja w sobie część mocy Kaczinów. Obecnie tithu wykonuje się najczęściej z topoli, maluje na jaskrawe kolory i ozdabia piórami oraz symbolami religijnymi. Ciekawostką jest to, że nie ma dwóch takich samych - dzięki ręcznemu wykonaniu każda jest wyjątkowa i niepowtarzalna.

Przeczytaj też bajki z innych zakątków świata w zakładce: Alfabetyczny spis treści wszystkich bajek oraz inne bajki amerykańskie

bajka amerykańska z Ameryki Środkowej o zimie i o lecie

Zima i lato 
bajka nikaraguańska 
ludowa opowieść z Ameryki Łacińskiej

Ilustracja: Michael Whelans
Dawno, dawno temu Zima – Królowa Deszczu była jedyną i absolutną władczynią na Ziemi. Nie pozwalała, aby Lato – Królowa Suszy i jej odwieczny wróg – pojawiała się na świecie. Wiele roślin i zwierząt, takich jak ryby, żółwie, rekiny i jaszczurki było bardzo szczęśliwych pod panowaniem deszczowej Zimy. Lecz były też takie zwierzęta jak jelenie, pancerniki, tygrysy czy króliki, które za czasów panowania Królowej Deszczu cierpiały, umierały i powoli znikały z powierzchni ziemi. Także wielu roślinom ciężko było przeżyć pod wodą - tonęły lub umierały z wyczerpania. Wszystkie stworzenia na ziemi zaczęły okazywać swoje niezadowolenie. 
Pewnego dnia zebrały się i razem udały się do Zimy, by poprosić ją, aby pogodziła się z Latem i aby wspólnie panowali na Ziemi. Przyniosłoby to wiele pożytku zarówno roślinom, jak i zwierzętom.
– Ale jesteś podła! – złościła się Królowa Suszy – Lato na Królową Deszczu – Zimę. – To przez Ciebie umierają zwierzęta i rośliny! Woda zalewa wszystko i dlatego nikt cię już nie kocha. A mnie kochają wszyscy, bo przynoszę ciepło i słońce!
Obrażona Zima odparła mu na to:
– Jeśli pozwolę, abyś to ty rządziła światem, wszystkie zwierzęta zginą z pragnienia i z gorąca, a rośliny uschną! Nie zgadzam się też, abyśmy rządziły Ziemią razem!
Ale kiedy Zima została sama i miała czas, aby spokojnie pomyśleć, stwierdziła, że rzeczywiście zbyt wiele ziemskich stworzeń jest niezadowolonych z jej rządów.
– Już wiem, co zrobię. – powiedziała Zima sama do siebie. – Będę rządzić przez jakiś czas, a potem odpocznę trochę, aby woda mogła wsiąknąć w ziemię. Nikt już nie będzie cierpiał z nadmiaru wody.
Jak powiedziała, tak zrobiła, ale zwierzęta i rośliny wciąż umierały.
Wtedy Zima – Królowa Deszczu zawołała do siebie Lato – Królową Suszy i tak powiedziała:
– Podzielimy rok na dwie równe części i każde z nas będzie rządziło w swojej połowie roku.
Królowa Suszy, choć rozwiązanie nie wydawało jej się idealne, zgodziła się na taki podział obowiązków. Zima pracowała i pracowała bez chwili odpoczynku przez pierwsze sześć miesięcy roku. Rzeki znowu zaczęły wylewać, morza i jeziora występować z brzegów. Zalewająca wszystko woda sprawiała, że życie na Ziemi zamierało.
– Widzisz, co się dzieje? Twoja praca nie jest dobra! – powiedziało Lato i zabrało się do działania.
Pracowało i pracowało bez wytchnienia przez kolejne sześć miesięcy.  Było tyle słońca, że rośliny zaczęły usychać, a zwierzęta umierać z pragnienia i braku wody. Również bardzo wielu ludzi umarło z powodu upałów.
Wtedy Zima powiedziała:
– Twoja praca też nie jest dobra! Przez Ciebie umierają rośliny, zwierzęta i ludzie!
W końcu, po długich rozmowach, obie pory roku doszły do porozumienia i wymyśliły nowe rozwiązanie.
Zima i Lato miały razem rządzić na Ziemi.
– Kiedy ja pracuję, ty odpoczywasz – zaproponowało Lato.
– A kiedy ja pracuję, odpoczywasz ty – odparła na to Zima.
Od tej pory, kiedy Zima - Królowa Deszczu pracuje, deszcze nawilżają ziemię, a zwierzęta i rośliny mogą do woli pić życiodajną wodę.
A kiedy do pracy zabiera się Lato - Królowa Suszy, wszystkie stworzenia mogą cieszyć się ciepłem i wygrzewać w promieniach słońca.  Czasem, kiedy Lato zmęczone pracą potrzebuje odrobiny odpoczynku, Zima przychodzi mu z pomocą i przysyła trochę deszczu, który nawilża ziemię. Dlatego latem od czasu do czasu pada deszcz.

Przeczytaj też bajki z innych zakątków świata w zakładce: Alfabetyczny spis treści wszystkich bajek oraz inne bajki amerykańskie

z serii "Poczytaj mi mamo" - Ptasie ulice

Ptasie ulice
bajeczka polska wierszowana

Przemoczyła kaczka nóżki na ulicy Gęsiej,
Pewnie będzie miała katar. A to mi nieszczęście!


Więc pobiegła, by się podgrzać prosto na Słoneczną.
Siedzi sobie, nóżki suszy, pije ciepłe mleczko.

bajka azjatycka o walecznym zającu

Wdzięczny zając
bajka baszkirska 

Rodzice posłali swojego synka, żeby zaprosił gości na świąteczny obiad.
— Zaproś dziadka Chisama, wuja Urmana, naszego zięcia Aminbeka...
I tak dalej i tak dalej... Powtarzał sobie po drodze, kogo mu kazano zaprosić i szedł wzdłuż płotu, ale powiedzieli chłopcu tyle imion, że je pozapominał, zanim płot się skończył.
Co robić? Bał się wrócić do domu, póki nie wypełni rozkazu, więc pomyślał: “Najlepiej zaproszę wszystkich ludzi z całej wioski. Będę pukał do wszystkich domów po obu stronach ulic, wtedy nie opuszczę nikogo z tych, których miałem zaprosić".
Jak pomyślał, tak zrobił. Wszyscy mu dziękowali i powiedzieli, że przyjdą, a chłopiec wrócił do domu.
W południe goście zaczęli się schodzić. Szli i szli, aż zebrali się wszyscy mieszkańcy wsi. Kto nie mieścił się w domu, ten siadał przed domem. Wszyscy czekali na poczęstunek.
Kiedy ojciec i matka zobaczyli tylu gości, przestraszyli się:
— Co to ma znaczyć? Skąd wziąć dość jadła dla wszystkich?
Zaczęli wypytywać chłopca, aż się przyznał, że zapomniał kogo ma zaprosić, więc zaprosił całą wieś.
Rodzice zgromadzili wszystkie zapasy, jakie mieli: mało! Ojciec się rozgniewał i zawołał do syna:
— Tyś nabroił, to teraz poradź coś na to!
Chłopiec zapłakał i wybiegł z domu. Przebiegł przez pustą wieś i schował się w lesie. Usiadł na pieńku i rozpłakał się jeszcze rzewniej.
Ilustracja: Margaret Tarrant
Wtem patrzy: biegnie do niego zając. Ten zając był jego przyjacielem. Bo kiedy zając był małym zajączkiem, niedobry człowiek zabił mu matkę, a wtedy chłopiec znalazł zajączka i zabrał go do domu. Wychował sierotkę, a kiedy zając wyrósł, chłopiec wypuścił go z powrotem do lasu.
— Czego płaczesz? — zapytał zając.
Chłopiec opowiedział mu, co się stało. Zając posłuchał, pomyślał, poruszał długimi uszami. Potem stanął słupka, pogłaskał chłopca po ręce przednimi łapkami i pisnął:
— Nie płacz. Wracaj do domu, wszystko będzie dobrze — i pokicał w głąb lasu.
Chłopiec posłuchał zająca i wrócił do domu. Tam już goście wszystko zjedli i wypili, a nie wystarczyło nawet dla połowy zaproszonych i rodzice bardzo się martwili, że nie mają czym częstować.
Niektórzy goście niecierpliwili się, ktoś nawet zawołał:
— Czemu zaprosiliście nas, skoro nie macie dość jedzenia? Narobiliście wstydu sobie i nam.
Wtem jeden z tych, którzy siedzieli przed chatą, spojrzał w stronę lasu i przestraszył się. Pokazał drugiemu, drugi trzeciemu, z izby też ludzie zaczęli wyglądać, co się dzieje.
Patrzą, a tu pełno wszelakiego zwierza ciągnie wioską i każdy coś niesie. Niedźwiedzie toczą beczułki z miodem. Jelenie ostrożnie dźwigają wiadra z mlekiem uwieszone u rogów. Lisy niosą w zębach kury i gęsi, wiewiórki — orzechy w kobiałkach, zające — jagody w torebkach z liści.
Przed innymi biegnie znajomy zając i pokazuje drogę. Bo to on poprosił leśnych przyjaciół, żeby pomogli w nieszczęściu temu chłopcu, który

bajka azjatycka z Czeczenii o mulle

Jak mułłe rozumu nauczono 
bajka czeczeńska 

Żył niegdyś w pewnej wiosce ubogi wieśniak imieniem Chamid. Jedynym jego bogactwem była piękna żona, Zejnaj. Oboje najmowali się do pracy, harowali od świtu do nocy, a mimo to nadal żyli w biedzie. Ale za to kochali się tak bardzo, że we wiosce wszyscy nie mogli się nadziwić:
- Patrzcie no, taka bieda u nich, a żyją w zgodzie i pogodzie – nikt nie słyszał, żeby się kłócili!
Radowali się ludzie widząc to, jeden tylko mułła (duchowny muzułmański) krzywym okiem patrzył na ich szczęście.
„I po cóż temu nędzarzowi Chamidowi taka piękna żona?” - myślał. 
Pewnego razu wybrał się Chamid do lasu po drzewo. Wychodzi na leśną polankę za wioską, patrzy – rosną dwa arbuzy, a tak ogromne, jakich jeszcze w życiu nie widział. Zdumiał się biedak, tym bardziej, że wyrosły w porę najmniej oczekiwaną, bo zimą. 
Zerwał wieśniak jeden arbuz i pośpieszył do swojej chaty. 
Położył go przed żoną i mówi:
- Popatrz, jaki arbuz ci przyniosłem!
Wziął do ręki nóż i chciał rozciąć arbuz, lecz Zejnaj powstrzymała go:
- Arbuzy w naszej okolicy to rzadkość, tym bardziej o tej porze roku. Czy nie lepiej byłoby sprzedać go komuś zamożnemu i kupić chleba?
- Słusznie – zgodził się Chamid – ale komu? Kto go kupi?
- Zanieś go mulle, to najbogatszy człowiek w naszej wiosce. 

bajka cygańska o księżycu

Dlaczego księżyc to rośnie, to maleje 
bajka cygańska

Stary Cygan, mieszkający na skraju podgórskiej wioski, miał już tyle lat, że dobrze zdążył poznać życie. Ale najlepiej poznał głód. Im Cygan był starszy, im mniej miał sił, tym trudniej mu było zarobić, tym mocniej głód dawał mu się we znaki. Wędrował w góry, zbierał chrust na rozpałkę i sprzedawał go za grosze wieśniakom. Niewiele miał z tego, ale zawsze starczało mu na kupno kukurydzy. Co dzień gotował sobie zupę kukurydzianą i zjadał jej pełną miskę. Pewnego wieczoru wrócił do domu, dźwigając wielki wór chrustu. Kiedy zbliżył się do swej chaty, przeraził się, bo zobaczył, że drzwi do izby są otwarte szeroko. Światło księżyca zaglądało do środka i widać było siedzącego przy stole jakiegoś starca z długą, popielatą brodą. Siedzi i najspokojniej zajada zupę kukurydzianą. Zanurza w misie wielką drewnianą łyżkę i czerpie nią żółtą, gęstą, rozgotowaną kukurydzę.
Gdy to stary Cygan zobaczył, cisnął wór chrustu na ziemię i wrzasnął:
– Złodziej! Rabuś! Jak śmiesz jeść moją kukurydzę? Kto ci pozwolił?!
Starzec odpowiedział:
– Jestem zmęczony i głodny. Kiedy zobaczyłem tę żółtą i smakowitą kukurydziankę, nie mogłem się powstrzymać, żeby jej nie spróbować.
– Patrzcie go! – zawołał Cygan. – Zobaczył misę z żółtą strawą i język mu zaczął skakać z łakomstwa! Jeśli tak lubisz żółty kolor, to idź i jedz to!
To mówiąc, Cygan wskazał palcem księżyc, który właśnie wisiał za oknem, wielki jak dynia. Nie odpowiedział starzec ani słowa, tylko dźwignął się z ławy, wziął swój kostur i chciał odejść.
Ale Cygan zastąpił mu drogę i wrzasnął:
– Hola, złodziejaszku! Nie wyjdziesz, póki mi nie zapłacisz za zjedzoną kukurydziankę! Należy mi się siedem grajcarów.
– Nie mam ani grosza – odpowiedział starzec. – Daruj mi. Byłem naprawdę bardzo głodny.
– Nie daruję ci! – krzyknął Cygan. – Musisz zapłacić mi za to!

bajka cygańska (romska) o krótkiej bajeczce

Krótka bajeczka
bajka cygańska

Ilustracja: Rob Barnes
Był raz sobie chłop i zaprzągł pewnego dnia swoje woły do pługa. A kiedy już woły były zaprzęgnięte, pognał je w pole na orkę. Na polu pług wyorał ze skibą ziemi skrzynkę z żelaznym wieczkiem. Uniósł chłop żelazne wieczko tej skrzynki znalezionej w ziemi, aż tu nagle wyskoczył z niej zając i pobiegł w pole. Zając ten miał maleńki króciutki ogonek. A że ogonek zajęczy był taki krótki to i ta bajka musi być krótka. Z pewnością gdyby zając miał ogonek dłuższy, dłuższa byłaby i moja bajka, ale mały ogonek miał zajączek więc już maleńką bajkę kończę...:)

Autor: Jerzy Ficowski ze zbiorku " Gałązka z Drzewa Słońca". 

bajka cygańska o wygnanych dzieciach

Wygnane dzieci 
bajka cygańska



W gęstym lesie mieszkał raz Cygan z dwojgiem dzieci – chłopcem i dziewczynką. Przez cały dzień pracował przy spławianiu drzewa, aby zarobić na kawałek razowca. Dzieci na długie dnie pozostawały w pustym namiocie i wychowywały się same jak leśne zwierzęta. 
Wreszcie rzekł do siebie Cygan: 
– Muszę się ożenić jeszcze raz, bo odkąd mi zmarła żona, źle jest moim dzieciom. Ożenię się, a na pewno lepiej będzie nam się wiodło. Jak powiedział – tak też zrobił. 
Ożenił się ze starą panną z pobliskiej wsi i wybudował małą chatkę. Od tej chwili zmieniło się wszystko, jakby w domu sam diabeł zagościł! To była zła kobieta! Całymi dniami i nocami zrzędziła i kłóciła się o byle co, biła dzieci i mówiła Cyganowi, że powinien je wypędzić z domu. 
Spierał się z nią Cygan i prosił, aby pozwoliła dzieciom zostać przy nim, ale ona nie chciała słuchać nawet, tylko wrzeszczała: – Musisz je wygnać! Nie każę ci robić im nic złego, tylko wyprowadzić daleko w las i porzucić w dalekim lesie. O resztę możesz się już nie troskać, byleś tylko zrobił to, co ci każę. Jeśli mnie nie posłuchasz, zginiesz marnie. Pamiętaj! 
Cóż miał zrobić biedny Cygan? Dręczył się, popłakiwał, aż wreszcie jednego wieczoru powiedział żonie: 
– Dobrze. Spełnię to, czego żądasz. Jutro wezmę dzieci ze sobą do lasu i tam je zostawię. Bóg im dopomoże. 
Usłyszała to córeczka Cygana. Zbudziła swojego brata i powtórzyła mu wszystko. 
Brat odrzekł jej na to szeptem: 

bajka cygańska o złotych owcach

Złote owce 
bajka cygańska


W wielkim mieście żył król bogaty i okrutny. Okrucieństwo pomnożyło jego bogactwa, bo kazał zabić wszystkich majętnych ludzi i przywłaszczył sobie ich skarby, pieniądze i posiadłości. 

A potem rzekł swoim poddanym: 
– Teraz nie musicie już się kłócić. Jesteście szczęśliwi, nie potrzebujecie zazdrościć sobie wzajemnie, bo żaden z was nic nie ma. Za to wszyscy macie wielkiego, bogatego króla. To jest wasze szczęście prawdziwe! To jest wasze bogactwo!
Poddani potakiwali chórem i bili czołem o ziemię, bo gdyby ktoś ośmielił się sprzeciwić słowom władcy, król natychmiast kazałby go uśmiercić. Poza innymi skarbami, ukrytymi w skarbcu, miał król tysiąc złotorunych owiec, jakimi żaden król na całym świecie nie mógł się pochwalić. Nikt nie mógł ich pasać na łące, bo rozbiegały się i same wracały do domu. 
Kiedy król przyjmował pasterza na służbę, mówił mu: