sobota, 1 grudnia 2018

Opowieść o Sindbadzie Żeglarzu - cz.I - Wstęp - "Księga Tysiąca i Jednej Nocy"

Opowieść o Sindbadzie Żeglarzu 
cz. I - Wstęp
bajka asyryjsko - bagdadzka

Wieść niesie, że za panowania Haruna ar-Raszida żył w mieście Bagdadzie pewien człowiek, którego zwano Sindbadem Tragarzem. Był on ubogiego stanu i aby zarobić, nosił na głowie ciężary.
Pewnego dnia wypadło mu w czasie wielkiego upału ogromny ciężar dźwigać. Zmęczony tym ciężarem i utrudzony spiekotą przechodził koło bramy pewnego kupca. A przed bramą tą ziemia była zamieciona i skropiona wodą, powietrze było świeże i nie opodal stała szeroka ława. Tragarz położył na niej swe brzemię, aby odsapnąć chwilę i oddech złapać. A wtedy przez ową bramę doleciał doń rozkoszny powiew i jakiś zapach słodki. Sprawiło mu to taką przyjemność, że na skraju ławy przysiadł, a wtedy z wnętrza domu posłyszał delikatne tony harfy i lutni jak też jakieś czarowne, rozśpiewane głosy. Do tego dołączył się jeszcze świergot ptaków sławiących rozmaitymi językami i głosami Allacha – oby wywyższone było Jego imię. Były tam turkawki, słowiki, kosy, szpaki, gołębie grzywacze i kuropatwy. Tragarz zdumiał się i wielkim wzruszeniem przejęty, podszedł bliżej. W głębi domu znalazł wspaniały dziedziniec, a na nim rzezańców, niewolników i paziów, a także przedmioty, jakie zazwyczaj znajdują się u królów lub sułtanów.
I poczuł tragarz zapachy potraw najprzedniejszych i napojów najwykwintniejszych, a wtedy oczy do nieba podniósł i rzekł:
- Chwała Ci, o Panie i Stworzycielu, który zsyłasz swe dobrodziejstwa, darząc nimi swych wybrańców wedle upodobania! (…) Chwała Tobie, który wedle swojej woli jednym bogactwo, innym niedostatek zsyłasz i tego, kogoś sobie upodobał, wywyższasz, innych zaś, jeśli zechcesz, poniżasz. (…) Oto nie poskąpiłeś dobrodziejstw swoim sługom, takim jak pan tego domu, który w dostatki opływa, raduje się smakowitymi zapachami, dobre ma jadło i napoje wyszukane. Rządzisz Twymi stworzeniami tak, jak chcesz, i są one tym, czym im być każesz(...)”
To rzekłszy począł Sindbad Tragarz rozmyślać nad niesprawiedliwością świata. Jedni mają wszystko i opływają w dostatek, a inni tak jak on klepią biedę.
Sięgnął po swój tobół i chciał iść dalej, gdy z bramy wyszedł paź. Miał on gładkie lica, zgrabną postać i wytwornie był odziany.




Ujął Tragarza za ramię i powiedział:
- Wejdź, mój pan wzywa cię i pragnie z tobą porozmawiać.
Tragarz począł się wymawiać od wejścia za paziem do domu, ale był to próżny trud, przeto zostawił swój ciężar w przedsionku u odźwiernego, a sam podążył za młodzieńcem w głąb domu. Zobaczył, że jest to piękne domostwo, w którym znać było gościnność i szlachetne obyczaje gospodarzy. I ujrzał tam tragarz wielu czcigodnych mężów i różne osoby dostojne, i były tam kwiaty wonne, słodycze, owoce i różnego rodzaju wykwintne potrawy, wina, instrumenty muzyczne i wesołe, urodziwe dziewczęta, a każda z nich godne siebie miejsce zajmowała. Pośrodku tego zgromadzenia stał mąż dostojny, którego posrebrzone skronie świadczyły, że wiele przeżył. Miał on miłą postać, twarz piękną i wzbudzał szacunek swą powagą, godnością i szlachetnym wyglądem.
Sindbad Tragarz widząc to wszystko zdumiał się i rzekł;
- Na Allacha, albo to jest raj, albo też dostałem się do pałacu jakiegoś króla lub sułtana.
Potem dobremu wychowaniu wyraz dając, pozdrowił ich i życząc im błogosławieństwa bożego, ziemię przed nimi ucałował i stanął, pokornie chyląc głowę. Pan domu pozwolił mu spocząć, a gdy tragarz usiadł, zbliżył się do niego i począł go bawić rozmową, odnosząc się doń przyjaźnie.
Podsunął mu potrawy wykwintne, drogie i smaczne, więc przybliżył się Sindbad Tragarz i rzekłszy:
- W imię Allacha - spożywał tak długo, aż zaspokoił głód i nasycił się.
Potem rzekł:
- Chwała Allachowi na wieki - umył dłonie, podziękował za przyjęcie, a pan domu wtedy się odezwał:
- Miło mi ciebie widzieć i życzę ci, aby dni twoje błogosławieństwo Boże wypełniało. Jak ci na imię i czym się trudnisz?
- Panie mój, - odrzekł - nazywam się Sindbad Tragarz, a zajęciem moim jest dźwiganie na głowie ciężarów innych ludzi, za co otrzymuję zapłatę.
I uśmiechnął się pan domu, i powiedział:
- Wiedz zatem tragarzu, że imię masz takie samo jak ja. Nazywają mnie bowiem Sindbad Żeglarz. A teraz, mój tragarzu, powiedz mi jeszcze raz to co mówiłeś sam do siebie pod bramą.
Zawstydził się Sindbad Tragarz, i rzekł:
- Na Allacha, nie miej mi za złe tych słów, które wtedy powiedziałem. Wyrwały mi się, gdyż zaprawdę zmęczenie, trud i niedostatek nie uczą człowieka ogłady, tylko gbura zeń czynią.
Pan domu jednak powiedział:
- Nie wstydź się, jesteś odtąd moim bratem. Powtórz te słowa, jeszcze raz.




Pan domu wysłuchawszy Sindbada rzekł:
- Wiedz, o tragarzu, że moje dzieje są niezwykłe. Dam ci je poznać, opowiadając, co się ze mną działo i co mi się przydarzyło, zanim osiągnąłem ten dobrobyt i zanim zamieszkałem w tym domu, w którym mnie teraz oglądasz. Zaprawdę, do tego dobrobytu i domu doszedłem drogą wielkich znojów, trudów i rozlicznych niebezpieczeństw. Ach, ileż udręki i nieszczęść doświadczyłem w młodym wieku! Odbyłem siedem podróży, a każda podróż to opowiadanie, od którego umysł się mąci. A wszystko to działo się zgodnie z wyrokiem losu, albowiem nie ma ucieczki ani odwołania od tego, co komu zostało zapisane.
To rzekłszy Sindbad Żeglarz rozpoczął swoją opowieść: 
przejdź do cz.II -  czyli: "Pierwsze opowiadanie Sindbada Żeglarza dotyczące podróży pierwszej".

Przeczytaj też bajki z innych zakątków świata w zakładce: Alfabetyczny spis treści wszystkich bajek oraz inne baśnie z Księgi 1000 i jednej nocy

piątek, 30 listopada 2018

Bajka chińska - polska bajka Jana Brzechwy

Bajka chińska
bajka polska

W Pekinie mieszkał szewc Sun-szi-ho, słynny na całe Chiny. Nikt nie był w stanie dorównać jego mistrzostwu i zewsząd przybywali książęta, zamorscy kupcy i zwykli podróżnicy, pragnący nabyć niezrównane wyroby pekińskiego szewca.
Kie­dy jego sła­wa obie­gła już cały świat, Syn Nieba wezwał swych manda­ry­nów i rzekł:
- Nasz sławny Sun-szi-ho marnuje się przy szewskim kopycie. Tak zna­ko­mi­ty mąż wart jest lepszego losu. Po­sta­no­wi­łem za­mia­no­wać go do­wód­cą mojej floty.
Gdy po kilku dniach Sun-szi-ho przegrał wielką bitwę morską, cesarz nadał mu order Zło­te­go Smo­ka III kla­sy i rzekł:
- Mianu­ję cię Głów­nym Nad­zor­cą Plan­ta­cji Her­ba­ty.
W porze zbio­rów oka­za­o się jednak, że wszyst­kie za­sie­wy zgni­ły i nie osią­gnię­to na­wet jed­nej set­nej do­rocz­nych plo­nów. 
Syn Nie­ba za­smu­cił się, we­zwał do sie­bie Sun-szi-ho, przy­piął mu wła­sno­ręcz­nie or­der Zło­te­go Smo­ka II kla­sy i rzekł: 
- W na­gró­dę za wier­ną służ­bę zro­bię cię Na­czel­nym Ho­dów­cą Wie­lo­ry­bów. 
Po pół roku jed­nak wszyst­kie wie­lo­ry­by po­zdy­cha­ły i na­wet na ce­sar­skim sto­le nie po­ja­wia­ła się od­tąd zupa z płetw wie­lo­ry­bich, sta­no­wią­ca ulu­bio­ny chiń­ski przy­smak. Syn Nie­ba przy­wo­łał do sie­bie Sun-szi-ho, ofia­ro­wał mu or­der Zło­te­go Smo­ka I kla­sy i po­ki­wał ze smu­tl­siem uko­ro­no­wa­ną gło­wą. 
A na­za­jutrz ze­brał swych man­da­ry­nów i rzekł: 
- Nie mogę po­jąć, cze­mu zna­ko­mi­ty mój Sun-szi-ho oka­zał się tak złym Do­wód­cą Flo­ty, tak nie­udol­nym Nad­zor­cą Plan­ta­cji Her­ba­ty i tak kiep­skim Ho­dow­cą Wie­lo­ry­bów. Co mam z nim te­raz po­cząć? 
- A może by - ode­zwał się nie­śmia­ło naj­star­szy man­da­ryn - a może by po­le­cić mu, żeby ro­bił buty? 
- Do­bra myśl - ucie­szył się Syn Nie­ba - świet­na myśl! Wca­le mi to nie przy­szło do gło­wy. 
I we­zwaw­szy do sie­bie Sun-szi-ho roz­ka­zał mu, aby za­jął się szew­skim rze­mio­słem. 
Sun-szi-ho padł na ko­la­na dzię­ku­jąc ce­sa­rzo­wi nowy do­wód ła­ski i za­brał się nie­zwłocz­nie do szy­cia prze­pięk­ne­go obu­wia, słyn­ne­go na cały świat. 
Ni­ko­go to nie zdzi­wi­ło, al­bo­wiem - jak uczy Kon­fu­cjusz - na­wet naj­lep­szy szewc nie może dać z sie­bie wię­cej, niż po­tra­fi.

Autor: Jan Brzechwa
Przeczytaj też bajki z innych zakątków świata w zakładce: Alfabetyczny spis treści wszystkich bajek, a także inne bajki europejskie

czwartek, 29 listopada 2018

bajka duńska według H.Ch.Andersena - "Ropucha"

Ropucha 
bajka duńska




Studnia była głęboka i na długim sznurze musiano spuszczać wiadro, aby dostało do wody; ciężko też było pełne wyciągnąć do góry i ręka zabolała, zanim stanęło na zrębie. Woda w studni była chłodna, a przezroczysta jak kryształ, ale słońce w jej zwierciadle nie przeglądało się nigdy: żaden promyk nie dosięgał do dna studni, choć zaglądały do środka ciekawie, podziwiając zielony mech i wodorosty, którymi porastały kamienne jej ściany.

bajka łużycka (polsko - niemiecka) - Ropucha

Ropucha
bajka łużycka (ludowa) 

Ilustracja: Oksana Tarasova

Był raz pewien bogaty gospodarz, miał wielką i piękną zagrodę - i dwóch synów. Gdy już sięzestarzał, postanowił jednemu z synów przekazać majątek. 

"Pies i echo" bajka chińska z Dalekiego Wschodu

Pies i echo
bajka chińska



Mały piesek mieszkał w chacie u podnóża gór. 



Nieraz słyszał, jak ludzie mówili:
- Góry są straszne. Obsuwa się z nich śnieg, całe zwały śniegu, i grzebią wszystkich po drodze. Czasem komuś noga się pośliźnie i człowiek spada w przepaść. Góry niejednego zabiły.

środa, 28 listopada 2018

bajka chińska z Dalekiego Wschodu - "Gadające drzwi".

Gadające drzwi 
bajka chińska 

W bardzo bogatym i mądrze rządzonym królestwie żył sobie bardzo bogaty i mądry król. Jego mądrość polegała na tym, że miał mądrych doradców i urzędników, którym dawał szerokie uprawnienia i powierzał różne samodzielne zadania. Nie wtrącał się w wiele spraw i wszyscy byli zadowoleni. Posunął się nawet do tego, że kanclerzowi i kilku godnym najwyższego zaufania ministrom, nie zważając na protesty królewskiego skarbnika, powierzył klucze do skarbca (co warto zaznaczyć, miał bardzo duży i dobrze strzeżony skarbiec). Król ufał im bezgranicznie, dając pełnomocnictwa do swobodnego dysponowania dobrami - oczywiście na potrzeby królestwa. Całościową pieczę nad skarbcem sprawował królewski skarbnik, który był wieloletnim wiernym sługą króla, człowiekiem o nieposzlakowanej uczciwości i opinii. 
Pewnego dnia poinformował monarchę, że comiesięczna inwentaryzacja wykazała brak kilkunastu sztuk złota. Król w pierwszej chwili zarządził powtórne przeliczenie złota i wszystko złożył na karb pomyłki. Tych kilkanaście sztuk stanowiło zresztą minimalny ułamek promila bogactwa znajdującego się w skarbcu. 
Powtórne przeliczenie wykazało jednak, bez cienia wątpliwości, brak złota. Król, nie chcąc na nikogo rzucać pochopnych podejrzeń, całą sprawę postanowił zatuszować i nie nagłaśniać, a skarbnikowi polecił pilną obserwację skarbca. Minął spokojny miesiąc i nie zaobserwowano niczego dziwnego. Do skarbca wchodziły tylko uprawnione osoby oraz wpisywały, co wnoszą i wynoszą, w stosownej księdze. 
Gdy jednak przyszła kolejna inwentaryzacja, zabrakło następnych kilkunastu sztuk złota. Nie było wątpliwości - w najbliższym otoczeniu króla, w gronie najbardziej zaufanych jest złodziej, który potajemnie zakrada się do skarbca. Król był w nie lada kłopocie. Śledztwo policji królewskiej nie wchodziło w grę ze względu na pozycję podejrzanych i rozgłos, jaki nadałoby ono sprawie. Jak zatem wykryć złodzieja, nie rzucając przy tym podejrzeń na uczciwych ludzi? Co z zaufaniem, którym ich obdarzył? 
Nie może teraz wszystkim odebrać kluczy. Po wielu dniach przemyśleń i konsultacji ze skarbnikiem, który jako jedyny wiedział, co wydarzyło się w królewskim skarbcu, król zdecydował się wezwać do siebie

bajka zachodniosłowiańska z Ukrainy - "O Nikicie - Mieszniku"

Bajka o Nikicie -  Mieszniku
bajka ukraińska (ruska)


Nad jasnym Dnieprem, na rozległych wzgórzach wznosił się prastary gród Kijów — z wszystkich ruskich miast najpiękniejszy, z wszystkich ruskich miast najbogatszy. Od wiek wieków żyli w nim Rusini. Pracy się nie bali, ziemię orali, płótno tkali, w dni świąteczne korowody wodzili i piwo popijali. A kiedy, bywało, kijowianki w dzień wiosenny wianki z kwiatów uplotą i ze śpiewem nad jasny Dniepr wyruszą—nie znajdziesz ni młodego, ni starego, co by urody ich nie podziwiał. A o młodzieńcach, junakach z Kijowa, szeroko po świecie całym wieść głosiła, że nie boją się ani wrogów okrutnych, ani zwierząt grasujących, ani gadów pełzających. Nikt na świecie nie ma, jak powiadają, strzał od nich celniejszych ni mieczów ostrzejszych. Żyli tak kijowianie w szczęściu i zgodzie, zmartwień nie zaznając. A nieszczęście samo nadciągnęło ciemną chmurą. 

Ilustracja: Nadieżda Starowicka

Zaczął bowiem przylatywać do grodu straszny Smok. Cielsko ma zbrojne w zielone łuski, wijący się ogon, z szyi trzy głowy wyrastają. Ze ślepi ogień błyska, paszcze ogniem zioną, a na łapach pazury żelazne rosną. Nadleci Smok nad miasto, całe niebo czarnymi skrzydłami zasłoni, świata bożego nie widać. Krąży potwór nad grodem i syczy: 
— Biada wam! Nie będzie Kijowa nad rzeką Dnieprem! Wszystko spalę, wszystkich w popiół obrócę! A jeśli żyć chcecie, musicie mnie, Smoka, podjąć i ugościć. Będę co miesiąc do was przylatywać, na górze siadać, piękną dziewczynę zjadać.

Czarodziejski stół - bajka łotewska

Czarodziejski stół 
bajka łotewska


Żył sobie kiedyś stary bednarz, a ponieważ podupadł na zdrowiu i nie mógł tyle pracować co dawniej, często nie miał co do ust włożyć. Któregoś dnia przypomniał sobie o nim dawny przyjaciel, który mieszkał za lasem. Niech mu staruszek zrobi ładną dzieżę, to za nią dostanie tyle chleba, ile unieść zdoła, a może nawet parę groszy na dodatek. Z ochotą więc stary bednarz wziął się do dzieła i niebawem nakładał na dzieżę ostatnie obręcze. 
— Patrzcie no, jednak coś jeszcze potrafię — ucieszył się, kiedy skończył pracę, ale rychło posmutniał. — Jak ja, nieszczęsny, zaniosę tę dzieżę, aż za las, przecież jest tak ciężka, że ledwie mogę ją unieść. 
Staruszek medytował przez cały dzień, ale nic nie wymyślił — chciał nie chciał, musi sam swoje dzieło zanieść. Wstał więc o świcie, wziął dzieżę na plecy i ruszył do lasu. Na początku jeszcze jako tako mu się szło, ale gdy słońce zaczęło prażyć, dziadek już nie był w stanie iść dalej. Zrzucił dzieżę z ramion, obrócił ją do góry dnem, wlazł pod nią i w mgnieniu oka usnął. 
Było to pod starym dębem, gdzie krzyżowały się ścieżki i tropy wszystkich zwierząt leśnych. 
Wkrótce skakał tędy zając, a skoro tylko zobaczył dzieżę, pomyślał sobie: 
— Taki stół, jakby stworzony, żeby urządzić na nim przyjęcie, a pusty. Dobrze, poczekam — gdzie jest stół, tam znajdzie się też coś do jedzenia. 
Dużo czasu nie minęło, a przy dębie znalazł się wilk. 
Widzi szaraka na dzieży i pyta: 
— Cóż tu robisz na tym stole? Może to twój stół?

wtorek, 27 listopada 2018

Królik i Kojot- bajka amerykańska z Ameryki Południowej

Królik i Kojot 
bajka amerykańska 

ludu Majów 



To historia pewnego Królika, któremu udało się pozbyć Kojota. Pewnego dnia Królik, oparł się o skałę i stał sobie tak przez dłuższą chwilę, aż zobaczył go Kojot. 
Podszedł i z ciekawością zapytał: 
- Co robisz, bracie Króliku?

Szelmostwa Lisa Witalisa - polska bajka wierszowana autorstwa Jana Brzechwy

Szelmostwa Lisa Witalisa
bajka wierszowana polska


I
Znano różne w świecie lisy:
Był więc lis Ancymon Łysy;
Pospolity lisek rudy,
Pełen sprytu i obłudy;

Lis niebieski - wielka sknera;
Zezowaty lis - przechera;
Czarny lisek ogoniasty;
Lis Patrycy Jedenasty;

poniedziałek, 26 listopada 2018

Opowiadanie o beduinie i jego wiernej żonie z "Księgi Tysiąca i Jednej Nocy"

Opowiadanie o beduinie i jego wiernej żonie 
bajka arabska
(wersja uproszczona, zrozumiała dla dzieci)


Pewnego upalnego popołudnia, kalif o imieniu Muawija, siedział w swej pałacowej komnacie w Damaszku. Sala była przestronna i na każdej ścianie rozpościerało się wielkie okno tak, że powiew wiatru miał zewsząd swobodne dojście. A był to dzień wyjątkowo upalny, bez najlżejszego powiewu wiatru. Skwar dawał się we znaki wszystkim mieszkańcom. 

Ilustracja: Errol Le Cain

W pewnej chwili, kalif wyjrzał przez okno i zobaczył człowieka, idącego boso. Widocznie parzył go rozżarzony piasek, ponieważ człowiek ów podskakiwał z nogi na nogę, ale nie zatrzymywał się mimo tego, ani na moment. 
Kalif patrzył nań przez chwilę, po czym rzekł do swoich dworzan: 
- Czy Najwyższy Allach stworzył może człowieka nieszczęśliwszego od tego, który musi wędrować o takiej porze i o takiej godzinie? 
Na to odrzekł jeden z dworzan: 
- Może zdąża do ciebie o Wielki Kalifie? 
- Na Allacha! - wykrzyknął kalif- jeśli okaże się, że zmierza do mnie, spełnię każdą jego prośbę. Jeśli wyrządzono mu krzywdę, pomogę mu. Hej, niewolniku, stań przy bramie i jeśli poprosi, by mu do mnie pozwolono wejść, niech wejdzie!
Ilustarcja: A.E Jackson - lekko zmodyfikowana:) 

Niewolnik uczynił wedle rozkazu kalifa i gdy okazało się, że beduin faktycznie chce zobaczyć się z Wielkim Kalifem, zaprowadził go przed oblicze władcy. Beduin wszedł, pokłonił się nisko i pozdrowił kalifa. 
Ten zaś zapytał: 
- Z jakiego jesteś plemienia, człowieku? 
- Z plemienia Tamim – odrzekł beduin. 
- A co sprowadza cię do mnie w taki straszliwy skwar? - zdziwił się kalif. 
- Przychodzę do ciebie ze skargą i chcę cię prosić o opiekę. 
- A któż to ci zagraża, beduinie? 
- Twój namiestnik Merwan ibn al Hakam. 
I tu opowiedział beduin o nieszczęściu jakie spotkało go za sprawą namiestnika Merwana: o tym jak to namiestnik upokorzył go srodze porywając Suad, żonę beduina. Był bardzo rozżalony, zdenerwowany i wściekły. 
Gdy tylko kalif wysłuchał opowieści beduina ziejącego ogniem rzekł do niego: 
- Bracie Arabie, opowiedz mi dokładnie swe dzieje, abym mógł cię poznać i należycie rozwiązać twoją sprawę. 


- Wielki kalifie,– zaczął beduin - mam żonę o imieniu Suad. Bardzo ją kocham i jestem jej wierny i oddany. Za każdym razem gdy na nią patrzę, cieszą się moje oczy i raduje dusza. Miałem też stado wielbłądów i dzięki nim dobrze mi się powodziło. Ale przyszedł rok, który przyniósł ze sobą pomór na wielbłądy i konie. Zachorowało i moje stado. Zostałem w ten sposób pozbawiony całego majątku. Kiedy straciłem majątek, straciłem od razu poważanie, przyjaciół, rodziny i sąsiadów. Wszyscy się ode mnie odwrócili. Ci, którzy dawniej pragnęli mego towarzystwa, teraz poczęli mnie unikać, w obawie, bym się dla nich nie stał ciężarem. Ojciec mej żony, również dowiedział się o moim złym położeniu i o nędzy, jaka nam zagrażała. Zabrał więc moją żonę, a swą córkę, mnie się wyrzekł i bez litości przepędził. Udałem się tedy do twego namiestnika Merwana, oczekując od niego pomocy. On kazał sprowadzić mojego teścia, a ten na mój widok rzekł, że mnie nie zna! Byłem wstrząśnięty, tym kłamstwem. Wiedziałem jak udowodnić, że nie jesteśmy sobie obcy. Poprosiłem o sprowadzenie Suad, która z pewnością poświadczy, że jest moją małżonką. Namiestnik Merwan posłał po nią, a kiedy stanęła przed jego obliczem, bardzo mu się spodobała. Natychmiast stał się moim przeciwnikiem, przeczył mi i okazawszy swój gniew, posłał mnie do więzienia. Siedziałem tam z uczuciem, jak gdybym spadł z nieba albo jak gdyby mnie wiatr porwał w obce miejsce. Namiestnik zaś rzekł do ojca mej żony: «Czy zechcesz oddać mi ją za żonę za tysiąc denarów i dziesięć tysięcy dirhemów, a ja postaram uwolnić ją od tego beduina?» Mojego teścia skusiły pieniądze i zgodził się. 


Wówczas twój namiestnik rozkazał przyprowadzić mnie i patrząc na mnie niczym wściekły lew, rozkazał rozwieść się z Suad! Nie chciałem się na to zgodzić, wtedy on oddał mnie w ręce swoich katów, a oni poczęli zadawać mi rozmaite męki. Nie widząc innego wyjścia, musiałem rozwieść się z moją ukochaną Suad. Namiestnik kazał zaprowadzić mnie z powrotem do więzienia, i trzymał tam, aż skończył się okres oczyszczenia. Wtedy ożenił się z moją żoną, a mnie wypuścił. Oto przybyłem więc do ciebie, pokładając w tobie całą nadzieję i błagam cię o pomoc Wielki Kalifie! 
Kiedy kalif wysłuchał jego opowieści rzekł: 
- Namiestnik Merwan złamał przepisy naszej religii, czynił niesprawiedliwość i używając przemocy pojął za żonę muzułmankę. Beduinie, opowiedziałeś mi coś niesłychanego. Podobnego opowiadania nigdy nie słyszałem. 
Potem rozkazał, aby mu podano kałamarz i pergamin, i napisał do Merwana następujące słowa: „Doszły mnie słuchy, że dopuściłeś się wobec twych poddanych wykroczeń nie zważając na przepisy religii. A trzeba ci wiedzieć, że ten, kto jest mym namiestnikiem, musi okazywać szacunek poddanym i wykazywać się wielką wstrzemięźliwością i sprawiedliwością. Dlatego nakazuję ci odprawić Suad wraz z posagiem do jej prawowitego małżonka i prosić gorąco Litościwego Allacha, aby wybaczył ci twe niecne czyny.” 
Potem kalif złożył pismo, zapieczętował je, odciskając swój sygnet, po czym kazał zaufanym ludziom dostarczyć list do namiestnika. Słudzy wzięli pismo i wyruszyli w drogę, a gdy przybyli do Medyny, udali się do namiestnika Merwana pozdrowili go i wręczyli mu pismo, po czym przedstawili mu wszystko dokładnie. 
Merwan zaczął czytać i zapłakał, a potem wstał i udał się z wieścią do Suad. Nie mogąc się sprzeciwić kalifowi, rozwiódł się z Suad w obecności posłańców. Zaraz potem wyprawił ich w drogę wraz z Suad. 


Po czym napisał list do kalifa donosząc mu: 
„ Nie spiesz się Wielki Kalifie z ukaraniem mnie, ponieważ nie uczyniłem niczego, co byłoby zakazane człowiekowi. Jestem twym sługą pokornym i uniżonym, wiernym i oddanym, chwalącym twój majestat po rajskie bramy. Wkrótce ujrzysz szlachetną i mądrą niewiastę Suad, której piękno nie ma sobie równych na ziemi. Swą urodą dorównuje słońcu, a słodkością duszy najdelikatniejszym rajskim nektarom. Sam wtedy zrozumiesz, że nie mogłem postąpić inaczej.” 
Merwan zapieczętował list i przekazał go posłańcom, a oni wyruszyli w drogę. Długo podróżowali, aż przybyli do Damaszku przed oblicze kalifa. 


Wręczyli mu pismo, a on po przeczytaniu powiedział: 
- Mój namiestnik pięknie napisał o posłuszeństwie, ale mocno przesadził w opisie tej niewiasty. 
To rzekłszy kazał ją sprowadzić. Gdy tylko się zjawiła, kalif stanął jak urzeczony. Ujrzał bowiem taką piękność, jakiej jeszcze świat nie widział. Nie miała sobie równych ani pod względem urody, ani figury, ani wdzięku, ani powabu. Potem kalif rozmawiał z nią chwilę i stwierdził, że mówi pięknym, czystym językiem. 
- Przyprowadźcie do mnie beduina – rozkazał kalif niewolnikowi.
I sprowadzono go, złamanego ciosami losu, jakie nań spadły. 
Kalif wtedy zwrócił się do niego w te słowy: 
- Beduinie, czy nie wyrzekłbyś się Suad? Dałbym ci za nią trzy śliczne niewolnice, oraz tysiąc denarów. Ponadto każę co roku wypłacać ci ze skarbca stały dochód, który cię na pewno zadowoli i uczyni bardzo bogatym i szanowanym człowiekiem. Dorzucę pokaźne stado wielbłądów. 
Skoro tylko beduin usłyszał słowa kalifa, wydał głębokie westchnienie i upadł zemdlony na podłogę. Kalif w pierwszej chwili pomyślał, że beduin zmarł, rażony jego niecodzienną hojnością. Ale beduina ocucono i wtedy smutno rzekł: 
- Ciężko mi na duszy i serce mnie boli. Przed tyraństwem namiestnika szukałem u ciebie sprawiedliwości. A do kogóż ucieknę się przed twoim bezprawiem? Niechaj Allach zechce zbawić cię od chęci posiadania mojej najdroższej Suan. Oddaj ją temu, który tkwi od rana do wieczora w mrokach troski o nią, którego pochłaniają o niej wspomnienia. Skończ moje udręki i oddaj mimo ja żonę. Na Allacha, kalifie! Choćbyś mi nawet ofiarował wszystko to, co ci Allach dał wraz z kalifatem, nie przyjąłbym tego bez Suad. 
Zamyślił się kalif przez chwilę po czym powiedział: 
- Przyznajesz, że rozwiodłeś się z nią, i Merwan również przyznaje, że się z nią rozwiódł. Damy więc Suad możność wyboru. Jeśli wybierze kogoś innego niż ciebie, oddamy mu ją za żonę, jeśli wybierze ciebie, to zwrócimy ją tobie. 
- Uczyńmy więc tak, Wielki Kalifie – zgodził się beduin. 
- Suad, kto jest tobie milszy – zapytał kalif niewiastę – ja: Wielki Kalif ze swoim dostojeństwem i potęgą, ze swymi pałacami, władzą, bogactwem i tym wszystkim, co u niego widzisz, czy namiestnik Merwan z jego bezprawiem i przemocą, a może ten beduin z jego głodem i ubóstwem? 
A Suad wskazała dłonią na beduina i odrzekła: 
- Ten, oto beduin jest mi najdroższy. I choćby mu głód doskwierał, choćby życie wiódł tułacze, jest mi najdroższy na świecie. Nie pragnę władzy, dostojeństwa i bogactwa. Na Allacha, kalifie, chyba nie sądzisz, że mogłabym opuścić ukochanego męża z powodu zmienności losu i nietrwałości szczęścia? Łączy nas miłość, która nie przemija, i związek, który trawa wiecznie. Słusznym będzie, jeśli wspólnie z nim dzielić będę niedolę, tak jak dzieliłam z nim szczęście. 
Mocno się zadziwił kalif mądrością i szczerością Suad. Bardzo mu się spodobało to w jaki sposób opowiedziała o ukochanym człowieku. Natychmiast kazał wypłacić jej dziesięć tysięcy dirhemów, beduinowi ofiarował liczne stado wielbłądów i koni. Beduin uściskał małżonkę i razem odeszli w kierunku pustynnych piasków.


Przeczytaj też bajki z innych zakątków świata w zakładce:
 Alfabetyczny spis treści wszystkich bajek oraz inne baśnie z Księgi 1000 i jednej nocy
Ilustracje na mojej stronie, nie są oryginalnymi grafikami do tej bajki. Zostały przeze mnie dobrane przypadkowo.


A pod spodem, oryginalne opowiadanie o beduinie i jego żonie autorskwa Tadeusza Kubiaka

Oto Władca Wiernych Muawija siedział pewnego dnia w swej sali przyjęć w Damaszku. A sala ta miała z wszystkich czterech stron otwarte okna, tak że powiew wiatru miał zewsząd swobodne dojście. I gdy kalif tak siedział, wyjrzał w pewnej chwili przez jedno z okien. A był to dzień wielce upalny, bez najlżejszego powiewu, a właśnie było południe i skwar dawał się szczególnie we znaki. I wtem zobaczył Muawija człowieka, którego parzył piasek rozżarzony, i dlatego utykał on idąc boso. Kalif patrzył nań przez chwilę, po czym rzekł do swoich dworzan: 
- Czy Allach Sławiony, Najwyższy stworzył człowieka nieszczęśliwszego od tego, który musi wędrować o takiej porze i o takiej godzinie?

bajka niemiecka - "Opowieść o Małym Mouku"

Opowieść o Małym Mouku
bajka niemiecka


Dawno, dawno temu, w czasach kiedy istniały krasnoludki, żył sobie pewien człowiek imieniem Mały Mouk. Imię to doskonale do niego pasowało, ponieważ choć osiągnął siędziwy wiek, miał zaledwie trzy stopy wysokości. I chociaż był niewielkiego wzrostu, miał jednak wielką i okrągłą głowę, przez co wyglądał dość zabawnie. Mouk mieszkał sam w dużym domu. Dom był tajemniczy i osobliwy, a Mały Mouk wychodził z niego, tylko raz w miesiącu. Potrafił nie pokazywać się w mieście cały miesiąc, po czym wychodził z domu i obchodził dookoła całe miasto. To była okazja dla ulicznych chłopców, którzy gromadzili się wtedy w pobliżu domu Mouka i czekali aby go powitać. Gdy drzwi się otwierały, najpierw dało się zauważyć olbrzymią głowę krasnala, na której tkwił jeszcze większy turban. Potem, powoli wynurzała się zza drzwi, jego mała postać, otulona kolorowym płaszczem, przepasanym szeroką szarfą, do której przytwierdzony był duży sztylet. Sztylet był tak duży, że nikt nie był pewien, czy Mouk był przywiązany do niego, czy sztylet do Mouka. Kiedy ów krasnolud pojawiał się na ulicy, krzyki i owacje dało się słyszeć w całym mieście. 
Niektórzy rzucali czapki w powietrze, inni radośnie tańczyli wokół niego śpiewając: 

"Mały Mouk, Mały Mouk, 

wreszcie wyszedł stąd! 
Wreszcie opuścił dom 
po miesiącu Mały Mouk. 
Za dużą ma głowę 
jak na tak małą osobę 
Mały Mouk, Mały Mouk."

Mały Mouk nie złościł się na chłopców, ani też nie gonił za nimi, tak jak by sobie pewnie tego życzyli. Zawsze witał ich z dobrodusznym uśmiechem, po czym bardzo powoli, szurając nogami w swych wielkich pantoflach, szedł na comiesięczny obchód miasta. Za nim podążały całe tłumy mieszczan. Kiedy kończył swoją wędrówkę, wracał do domu i pozostał w nim przez kolejny miesiąc. 




I chociaż powszechnie uważano, że Mały Mouk jest zamożny, zawsze widywano go w tych samych szatach. 
Dlaczego tak było? Posłuchajcie...

niedziela, 25 listopada 2018

bajka duńska/ skandynawska - "Latający kufer" - H. Ch. Andersen

Latający kufer 
bajka duńska 

Był raz kupiec tak bogaty, że mógł wybrukować talarami całą ulicę. Ale nie zrobił tego, bo używał pieniędzy w inny sposób. Ile razy dał talara, dostawał z powrotem trzy. Był to w istocie dobry kupiec, ale mimo to musiał umrzeć.



Jego syn odziedziczył dużo pieniędzy i żył wesoło, po całych nocach tańczył na maskaradach, a puszczając po wodzie kaczki, używał talarów zamiast kamieni. Wkrótce zostało mu ledwo kilka groszy, para butów i stary kubrak. Przyjaciele go opuścili, nie mogąc się z nim pokazać na ulicy; ale jeden z nich podarował mu stary kufer z napisem: "Pakuj się!". Była to bardzo życzliwa rada, ale nie do wykonania z powodu braku rzeczy do spakowania. Kufer ten posiadał dziwną właściwość. Gdy się nacisnęło zamek, leciał na oślep w każdym żądanym kierunku, przy czym trzeszczał tak, jakby się miał zaraz rozpaść na drobne kawałki. Chłopiec siadł w kufer i pofrunął do kraju Turków.



Ukrył kufer w lesie, a sam wyruszył do pobliskiego miasta. Po pewnym czasie spotkał kobietę z małym dzieckiem. 

seria z Wiewiórką - Gniazdko

Gniazdko 

bajka niemiecka - "O kalifie- bocianie"

O kalifie- bocianie
bajka niemiecka  


Dawno, dawno temu w odległym Bagdadzie, żył sobie pewien kalif, który w swym pałacu gromadził cenne, starożytne przedmioty i mnóstwo innych, niecodziennych skarbów. Pewnego pięknego popołudnia, kalif Bagdadu – a miał on na imię Chasyd, odpoczywał, leżąc na kanapie. Palił fajkę z drzewa różanego i popijał kawę w filiżance z chińskiej porcelany. Kawa była wyśmienita, a po każdym łyku kalif gładził brodę niezmiernie zadowolony i szczęśliwy. W takich chwilach, błogiego odpoczynku, kalif miał bardzo dobry humor i można było go pytać o wszystko i o wszystko prosić. A on chętnie odpowiadał na pytania i nie złościł się. Ponadto spełniał prośby poddanych. Wielki wezyr kalifa, doskonale o tym wiedział. Dlatego ze wszystkimi prośbami zawsze przychodził do swego władcy w godzinie jego popołudniowego odpoczynku. Tak było i teraz. Wezyr pojawił się przy kalifie, ale tym razem nie prosił o ukaranie winnego, ani nie narzekał na ludność miasta, tylko skłonił się nisko kalifowi i jak nigdy dotąd, odsunął się cicho na bok. Kalif był bardzo zaskoczony. 
Opuścił z ust drewniana fajkę i zapytał: 

- Co cię martwi, Wielki Wezyrze? Dlaczego twoja twarz jest taka smutna? 
Wezyr skrzyżował ręce na piersi i nisko pochylając się przed swym panem rzekł: 
- Och, Wielki Władco! Nie wiem, czy moja twarz jest smutna, czy nie, ale dobrze wiem, że u bram pałacu stoi kupiec, który ma na sprzedaż przepiękne towary. I wiem też, że nie mogę kupić od niego nawet najdrobniejszej rzeczy, bo nie mam wystarczającej ilości pieniędzy.


Nie na darmo chwalono kalifa za jego szczodrość i miłosierdzie, a było ono wielkie, dopóki w jego filiżance znajdowała się kawę, a w fajce tytoń. Natychmiast wezwał kalif niewolnika i nakazał mu przyprowadzić kupca do swej komnaty. Kupiec wkroczył do sali taszcząc na ramionach  wielką skrzynię. Położył ją u stóp kalifa i otworzył wieko.


wierszyk polski - "Kot" - Jan Brzechwa

Kot
wierszyk polski

Pewnego dnia, w Koluszkach,
Cichutko, na paluszkach
Zbliżył się do mnie kot bury,
Wysunął groźnie pazury 

I rzekł ze złością: „Mój panie,
A cóż to za zachowanie?
Pisał pan bajkę po bajce,
O jakiejś tam pchle-szachrajce,
O sowach, o dzięciołach
I o wołach - Wałkoniach,
A także o koniach -
P-r-r-r…
O lwach takich strasznych, aż strach -
B-r-r-r…
I o złych, nienawistnych psach -
W-r-r-r…


O płazach różnych tylu,
O krokodylu z Nilu,
O smoku na Wawelu,
O ptakach bardzo wielu,
O rakach, o ślimakach,
A nawet o robakach
I o dorszu w Sopocie,
Który się nie chciał strzyc, 
No, a co pan napisał o kocie? Nic!
A przecież kot, proszę pana,
To postać powszechnie znana,
To pożyteczna istota,
A pan wciąż pomija kota!
Jakiż pan przykład daje?
Cóż to za obyczaje?
Żądam teraz niezłomnie:
Proszę w domu siąść na kanapie
I wiersz napisać o mnie,
A jak nie - to panu oczy wydrapię!” 

Tak mówił do mnie kot bury,
Pokazując pazury.
Cóż tedy robić miałem?…
W Warszawie, po powrocie,
Siadłem i napisałem
Właśnie ten wiersz o kocie.

Autor: Jan Brzechwa
Przeczytaj też bajki z innych zakątków świata w zakładce: Alfabetyczny spis treści wszystkich bajek, a także inne bajki o kotach