piątek, 23 kwietnia 2021

Żelazne trzewiczki - bajka polska

Żelazne trzewiczki 
bajka/ baśń polska

Ilustracja: Olga Siemaszko

Wrócił gospodarz od żniwa. Wróciły jego córki. Weszły do chaty, odłożyły sierpy rozgrzane robotą. Trzy ich było: najstarsza — Czarnobrewa, młodsza — Rudowłosa i najmłodsza — Jasna. Patrzą, a ojciec, upałem zmożony, padł na ławę, o ścianę się oparł, oczy przymknął i ciężko dyszy.
— Wody mi dajcie, dziewczęta... — szepnie. — Wody ze studzienki za wsią. To mnie uzdrowi.
Podskoczyła najstarsza, Czarnobrewa, chwyciła wiadro. Przez spopielałą od skwaru dróżkę do cienistej studzienki pobiegła. Wokół studzienki zieleń, cień się u studni ściele, stoi w głogach, łopianach studnia zaczarowana. Zaczepiła dziewczyna wiadro o żuraw studni. Pomału je opuszczać zaczyna. Schyliła się. W wodę patrzy. Ucichła woda grająca, rozwiały się drobniutkie fale. W wodzie jak w zielonym
zwierciadle odbiła się twarz dziewczyny: błysły czarne oczy pod ciemnymi brwiami, zagorzały na szyi korale. Pochyliła się Czarnobrewa bardziej jeszcze.
— Ładnam... — westchnęła.
A od tego westchnienia poruszyła się woda w studni, zamąciła i znów gra, i znów cichuśko o cembrowinę dzwoni:

Hej, serdecznam ja woda,
serdeczna ja muzyka...
Bądźże mi żoną, młoda,
bo będę ci umykać.
I drży woda, faluje, od opuszczonego wiadra to się umknie, to się doń przybliży, droży się, czuli, swoją nutę śpiewając. Zgniewała się Czarnobrewa. Czarne brwi zbiegły się nad jej czarnymi oczami.
— Niedoczekanie twoje, wodo! — krzyknęła. — Mam się za ciebie wydać ja, najpiękniejsza dziewczyna we wsi?
I szarpnie wiadrem. Na to wzburzyła się w studni woda, omroczyła, w głębię ucieka. Ani jej dostać. Odeszła od studni Czarnobrewa. Przez spopielała od skwaru ścieżkę do chaty wraca.
— Ojcze, nie mogłam dostać tej wody — mówi.
Ojczysko o ścianę się wspiera, pot mu po skroniach płynie.
— Wody... — szepce cichym głosem.
Porwała się siostra średnia, Rudowłosa. Wiadro z rąk starszej pochwyciła, przez spopielałą od skwaru ścieżkę do studzienki biegnie, gałęzie głogu, liście łopianu rozsuwa, wiadro o żuraw zaczepia i nad wodą się schyla.
Ucichła woda grająca, rozwiały się drobniutkie fale. W wodzie jak w zielonym zwierciadle odbiła się twarz dziewczyny. Zalśniły włosy miedziane, jak jesienne klonowe liście, zazłociły się na szyi bursztyny. Pochyliła się Rudowłosa bardziej jeszcze.
— Ładnam... — westchnęła.
A od tego westchnienia zamąciła się, poruszyła woda i znów o cembrowinę dzwoni, i znów cichuśko gra:
Hej, serdecznam ja woda,
serdeczna ja muzyka.
Bądźże mi żoną, młoda,
bo będę ci umykać.

I drży woda, faluje, od opuszczonego wiadra to się umknie, to się doń przybliży, droży
się, czuli, nutę swoją śpiewając.
Zgniewała się Rudowłosa. Potrząsnęła w gniewie skrzącymi jak jesienne liście włosami.
— Niedoczekanie twoje, wodo! Mam za ciebie iść? Ja, najpiękniejsza dziewczyna we wsi?
Szarpnęła wiadrem, aż zamąciły się, omroczyły fale i opadły na dno studzienki. Ani wody dostać. A Rudowłosa z pustym wiadrem przez spopielała od skwaru ścieżkę do domu wraca.
— Ojcze — mówi, jeszcze od gniewu drżąca. — Ojcze, nie mogłam dostać tej wody.
A ojciec tchnie ciężko, twarz mu wyostrzała jak u konającego jastrzębia. 
Najmłodsza córka, Jasna, u nóg mu klęczy i łka:
— Ojcze... ojcze...
Gdy posłyszała słowa Rudowłosej, porwała się z klęczek i krzyknąwszy siostrom:
 — Strzeżcie ojca, póki nie wrócę! — pochwyciła wiadro i przez spopielałą od żaru ścieżkę do studzienki pobiegła. Dopadła jej zdyszana, przestąpiła łopian, odgarnęła głóg i zaczepiwszy wiadro o żuraw, nad wodą grającą się schyliła.
Ucichła woda grająca. Rozwiały się drobniutkie fale. W wodzie jak w zielonym zwierciadle odbiła się twarz Jasnej. Pojaśniała woda od blasku jej warkoczy, rozmodrzyła się aż do dna od światła jej oczu. Lecz Jasna tego nie widziała. Miała przed oczami twarz ojcowską, wyostrzałą jak głowa jastrzębia, który kona. Westchnęła.
A od tego westchnienia poruszyła się woda w studni i tkliwie zaśpiewała:

Hej, serdecznam ja woda,
serdeczna ja muzyka.
Bądź moją żoną, młoda,
bo będę ci umykać.

Ilustracja: Olga Siemaszko

I drży woda, faluje, od opuszczonego wiadra to się umyka, to się doń przybliża. Sroży się i czuli, swoją nutę śpiewając.
— Woda... — szepnie Jasna i zda jej się, że woda w studzience słowo to umęczonym ojcowskim głosem powtarza. 
Zacisnęła dłonie mocno na żurawiu, wiadro w głąb opuszcza i pobladłymi usty szepcze:

Hej, studnio rozśpiewana, 
wodo zaczarowana, 
daj wody. Ojciec kona. 
Będę ci narzeczoną.

Grąży się wiadro w studni, wody sięga, w wodzie się zanurza. Woda drobnymi srebrnymi falami w wiadro się wlewa. Ciągnie je w górę Jasna pobladła, wspomina dziewczęta, co je woda rzek i jezior porwała. Lecz nie żałuje swego słowa. Pochwyciła pełne wiadro i spopielała od skwaru ścieżką do domu wraca. Tchnie ojciec ciężko. Jasna kubkiem wody z wiadra nabiera, ojca poi.
Znika bladość i srogość, ojcowska twarz napłynęła rumieńcem, złagodniała. Wstał ojciec zdrów z ławy.
— Dzięki ci, córko miła — rzekł i głowę Jasnej do swej piersi przytulił. 

Ilustracja: NN z książki "Żelazne buciki" autorstwa Agaty Półtorak 

Szedł już wieczór. Bydło wracało z pól, porykując. Lekuchny wietrzyk powiał od ziół i gąszczy. Zapadła noc. Gwiazdy zabłysły na niebie, od łąk, znad szuwaru, dźwigał się księżyc, coraz bardziej srebrniejąc. Wszyscy w chacie spać się układli. Usnęli. Usnęła i Jasna. Już i północ była blisko, gdy ktoś zastukał do drzwi: stuk... stuk... Zbudziła się Jasna. Słucha.
A tu: stuk... stuk... stuka ktoś znowu i zza drzwi dziwnym głosem nuci:

Pomnisz, coś mi obiecała,
gdyś ze studni wodę brała?
Z srebrną wodą tyś zmówiona,
srebrnej wody narzeczona.

I znowu stuka: stuk... stuk...
Wstała po cichutku Jasna wylękniona i drzwi otwiera. Patrzy — a tu w drzwiach stoi krówka, cała od blasku srebrzysta. Na rogach jej srebrna woda lśni, raciczki ma uroszone.
— Cicho... — szepce krówka. — Cicho... miła moja. Nie wolno, by nas kto zobaczył.

Ilustracja: Olga Siemaszko

I po cichutku srebrzystymi, wilgotnymi racicami krówka do izby wchodzi. Do ławy się zbliża i nagle — krowia skóra z niej opada!
Nie, to nie krówka z wody, ale kawaler młody! Szumna na nim kapota, goreje pas od złota, sto kółek na nim gorze, za pas szablę założył. Ognisty to kawaler, blask mu się w oczach pali! Junak to nad junaki — nieczęsto spotkać takich!
Zbliża się do Jasnej i mówi:
Gdyś ze studni wodę brała,
toś o ojcu swym myślała,
na swe oczy nie baczyłaś,
a mojaś ty Jasna, miła.
A mojaś ty miła, Jasna,
a mojaś ty, zazuleńko!
Dam ci mój pierścionek własny,
niech połyska na twym ręku.

Podała Jasna rękę kawalerowi, a on wsunął jej na palec pierścionek. Zdał jej się ten kawaler piękny i dzielny, a z ognistych oczu patrzyła mu dobroć sama. Siedli razem na ławie, on zaś jął szeptać cicho, że co noc w postaci krówki do niej przychodzić będzie i gwarzyć z nią jak z sobie zmówioną. Ale nikt o tym wiedzieć nie może, niech mu więc Jasna milczenie przyrzeknie. Jasna przyrzekła. Siedzieli więc w błogiej zgodzie na zalanej księżycem ławie i gwarzyli jak narzeczony z narzeczoną. Nie pytała Jasna, kim jej kawaler jest. Pojęła, iż go czar jakiś w swej mocy trzyma i że nie trzeba go pytać o nic.
A księżyc wędrował niebem nad chatą, blask się przesuwał po izbie wąską dróżką.
Gdy dosięgnął drzwi, powstał kawaler z ławy, dwornie pożegnał Jasną i w porzuconą krowią skórę się odział. I patrzcież! Srebrnoroga krówka znów przed Jasną stoi. Postała chwilę, spojrzała na Jasną i ku drzwiom ruszyła. Jasna drzwi rozwarła. Odeszła krówka w mrok. Patrzyła za nią Jasna od progu. Jeszcze migocą w mroku krowie różki srebrzyste.
Coraz mniejsze... mniejsze... Znikły.
Wróciła Jasna do chaty i na posłaniu legła patrząc w bledniejące okienko, w które już napływał świt. Leżąc, cichutko szeptała: Z srebrną wodą jam zmówiona, srebrnej wody narzeczona.
Mijały godziny. Nastał dzień skwarny, wypełniony żniwnym trudem. W smutku upływały dni Jasnej. Lecz noce stały się dla niej radością i odetchnieniem. Noc w noc stukała do chaty srebrnoroga krówka. Noc w noc wpuszczała ją Jasna. Noc w noc zrzucała krówka swoją bydlęcą skórę. I jawił się w izbie szumny kawaler, co ze swoją miłą cichuśko gwarzył. 

Ilustracja: NN z książki "Żelazne buciki" autorstwa Agaty Półtorak 


Prawił kawaler o swych przygodach w boju i w pokoju i, aby swą miłą uweselić, śpiewał jej cicho piosenki rozmaite: o żołnierzu borem-lasem idącym, o turze wielkorogim, o łowach, orce, siewie o żniwie.
Po niebie płynął księżyc i nasłuchiwał piosenek, i przez okno do chaty patrzył. Widział dwoje młodych, widział, jak co noc przed świtem kawaler w krowią, skórę się oblekał. Widział krówkę odchodzącą od drzwi chaty, świecącą w mroku srebrnymi rogami. Widział, jak w gąszczu przy studni kędyś znikała. Ale do rana niósł się stamtąd śpiew, niby głos szemrzącej wody:

Pomnij, coś mi obiecała,
gdyś ze studni wodę brała.
Z srebrną wodą tyś zmówiona,
srebrnej wody narzeczona.

Brzmiało tak do świtu, kiedy to księżyc bladł. Dzień się zaczynał. Dnie były skwarne. Ciężko było pracować Jasnej po przegwarzonej, niesennej nocy. 
Pytała ją Czarnobrewa:
— Co ci to, Jasna? Nie chodzisz z nami, młodymi. Uciekasz, do studzienki biegniesz i tam, w zielonym cieniu, szemrania wody słuchasz.
Jasna milczała. Ale że tajemnica, tajona przed bliskimi, ciąży człowiekowi kamieniem, któregoś wieczoru rzekła wszystko siostrom i pokazała im pierścień.
Czarnobrewa ściągnęła brwi w zamyśleniu. Potrząsnęła głową Rudowłosa świecąc pięknymi włosami. A Czarnobrewa rzekła:
— Dziś wieczór będę chleb piec i nie zgaszę płomienia na noc. Będę czuwała. Gdy przyjdzie twój kawaler i krowią skórę zrzuci, pochwycę ją i w ogniu spalę. Wtedy miły twój już na zawsze swą człowieczą postać zachować musi.
— Uczyń tak, siostro — szepnęła Jasna.
Zapadła noc. Od łąk wzbił się wiatr, wzruszyły się drzewa sadu. Chmury płynęły niebem i blask księżyca przebiegał po izbie niespokojnym błyskaniem.
Trzy siostry czuwały.
Już i północ była blisko, gdy ozwało się stukanie i łagodny głos zanucił za drzwiami:

Pomnij, coś mi obiecała,
gdyś ze studni wodę brała.
Z srebrną wodą tyś zmówiona,
srebrnej wody narzeczona.

Drżąc otworzyła Jasna drzwi i wpuściła do izby srebrną krówkę. Stanęła krówka w izbie w niespokojnym połyskaniu księżyca. Rozejrzała się i ujrzawszy ogień na kominie, cichutko westchnęła. Po czym ruszyła ku ławie i nagle opadła z niej krowia skóra. Szumny kawaler zalśnił w izbie złotym pasem, srebrną szablą, ognistymi oczami.
Podskoczyła Czarnobrewa, chwyciła poniechaną skórę i zwinnie z nią uskoczywszy, do pieca rzuciła. Zasyczał płomień, dym buchnął z paleniska, świsnął wiatr w kominie, nad chałupą zawył.
— Cóżeście, dziewczęta, uczyniły! — krzyknął kawaler. — Oto jeszcze dni parę, a spadłby ze mnie zły czar, który mnie w krowiej skórze więzi! Teraz zaś muszę iść z tej chaty precz. Hen, aż za czerwoną wodę, złej wiedźmie służyć!
Załamały dziewczęta ręce, a kawaler do drzwi runął i w mrok, w wiatr skoczył. Świszczało tam, huczało! Wiatr gałęzie szarpał, w chatę bił. Hej, wietrzna noc! Wokół drżało wszystko, tętniło, jakby w mrokach gnało tysiąc jeźdźców roznosząc noc kopytami koni.

Ilustracja: NN z książki "Żelazne buciki" autorstwa Agaty Półtorak 


— W cwał! W cwał! — wołał wiatr. Wybiegły siostry za próg, na wichurę.
Wiatr wzdymał im spódnice, szarpał korale Czarnobrewej, bursztyny Rudowłosej, wiewał warkoczami Jasnej.
— W cwał! W cwał! — wołał wiatr, a za chałupą niósł się grzmot, jakby jeździec na szalonym koniu w mrok uchodził

Ilustracja: NN z książki "Żelazne buciki" autorstwa Agaty Półtorak 


Zbudził się ojciec w izbie, córki przywołał. Zaparły drzwi i ułożyły się do snu, lecz usnąć nie mogły. Wiatr biesił się do rana, chmury gnały po niebie, kędyś daleko toczyły się grzmoty. Widać po skwarach rozpętały się burze. Lecz ranek wstał pogodny i świeży. Rankiem wyszła z chaty Jasna i pod kuźnię poszła.
— Kowalu! — zawołała. — Kowalu!
Stanął w progu kuźni kowal, chłop mocny. Młot w garści ma, trzyma go mocno i pyta się Jasnej:
— Czego chcesz, Jasna? 
A Jasna rzecze:
- Kujże, kuj, kowalu, kujcie, kowalczyki! Ukujcie dziewczynie żelazne trzewiki.
— Na co ci, Jasna, trzewiki żelazne? 
A Jasna odpowiada:
Będę ci w nich wędrowała,
wokoło się rozglądała,
gdzie są wody, gdzie czerwone,
gdzie mój miły narzeczony.

Słucha kowal żałosnego głosu Jasnej. 
Pożałował jej i pyta:
— A co ci ukuć jeszcze? Jasna odpowiada:
- Kuj że, kuj, kowalu, od samego ranka! Bo mi żelaznego potrzeba saganka.
— Na co ci, Jasna, żelazny saganek? 
Jasna odpowiada:
Kiedy będę wędrowała,
będę weń swe łzy zbierała,
łzy rzęsiste moje, szczere,
za kochanym kawalerem.

Pożałował kowal Jasnej bardziej jeszcze i pyta:
— A czego ci więcej trzeba? 
Jasna odpowiada:
- Kuj że, kuj, kowalu, kuj żelazo ostro, jeszcze mi potrzebny do wędrówki kostur.
Wziął się kowal do roboty. Kuł żelazne trzewiki, żelazny saganek i żelazny kosturek od ranka do wieczora, od wieczora do ranka. Pryskały iskry z kuźni aż na wiejską drogę, opalały osty i buczyny po przyrowkach rosnące.
Wstał drugi świt i podał kowal Jasnej żelazny saganek, żelazny kosturek i żelazne trzewiki. Obuła się w nie Jasna, saganek wzięła, kosturkiem się podpiera i wiejską drogą rusza. Idzie Jasna miłego szukać.
Wciąż naprzód dąży. Minęła wsie i miasta, minęła pola rozległe. Dzień się już skończył, gdy weszła w bór szumiący. Idzie leśną ścieżyną, stukają jej żelazne trzewiczki o borowe korzenie. 
Idzie Jasna i śpiewa:
Wodo daleka, wodo czerwona,
czerwone toczysz fale.
A za falami w nieznanych stronach
przepadł mój miły kawaler.
Ilustracja: Elżbieta Wasiuczyńska

Trą się żelazne trzewiczki o korzenie, ściera się żelazna podeszwa na leśnych wykrotach, żelazny kosturek na nich się wykrusza. Idzie Jasna, do żelaznego kociołka gorzkie łzy leje. Zapadła noc. W mrokach, w wykrotach przebiegało coś pierzchliwym krokiem. Tu mignął jak płomień lisi ogon, tam ozwało się stękanie dzika. Z sosny śmignęła w dół zwinna kuna.
Szła Jasna przez mroczny las, dźwięcząc obcasami żelaznych trzewiczków, wspierając się na kosturku żelaznym, a z oczu jej spływały łzy do żelaznego saganka. Krętymi ścieżynami boru wyszła na polanę.
Patrzy: na polanie stoi chatka ze złotych sosnowych pni zbudowana. Z okien światło płynie i rząd słoneczników pod nimi rosnących oblewa. Podeszła Jasna do sosnowych drzwi. Zastukała. Drzwi rozwarły się same.

Ilustracja: Elżbieta Wasiuczyńska

Weszła Jasna do izby i wokół się rozgląda: izdebka schludna, na środku stół sosnowy stoi, na nim garnek polewany, a w nim słonecznik złoty. Ogień na kominie mruczy, blask z komina na polepę pada, a przy kominie siedzi staruszka w szafranowym czepcu, szafranowej spódnicy i na Jasną patrzy.
— Czego chcesz, dzieweczko? — pyta.
— Przenocujcie mnie, matko! — mówi Jasna. — Utrudziłam się, uchodziłam się, miłego mego szukając. Starłam podeszewki żelazne, kosturek żelazny nadszczerbiłam, łez niemało do żelaznego saganka napłakałam. Utrudziłam się.
Pokiwała staruszka głową w szafranowym czepcu. Miłosiernie na Jasną spojrzała i mówi:
— A dokąd to, dzieweczko, wędrujesz?
— Wędruję za wodę czerwoną, gdzie mój miły pokutę odprawia. 
Pokiwała staruszka głową znów i mówi:
— Nikogo mi tu nocować nie wolno. Mój syn, Słońce, gniewa się na mnie za to. Ale żal mi cię, boś wytrwała i wciąż naprzód dążysz. Skryj się za piec i tam przenocuj.
Skryła się Jasna za piec, do piekarnika przytuliła, saganek ze łzami odstawiła i już ją senność ogarniać zaczęła, gdy nagle cała izba złotą jasnością rozbłyśnie, drzwi się otwierają i staje w nich olbrzym złotowłosy w złocistej kapocie, w złotych butach za kolana. Blask i żar od niego bije, powietrze wokół niego od żaru i blasku drżeć się zdaje, a olbrzym stoi w progu i krzyczy:
— Czuć tu człowieka, matko! Kogo tu gościsz?
Jasna nie była strachliwa. 
Wyszła zza pieca i przesłaniając oczy od blasku, co od olbrzyma bił, rzecze:
— Nie sierdźcie się, dobrodzieju! Jestem Jasna. W żelaznych trzewiczkach wędruję, żelaznym kosturkiem się podpieram, do żelaznego saganka łzy wypłakuję — miłego swego szukam.
Spojrzy na nią olbrzym wzrokiem gorejącym i rzecze:
— Znam cię, dobra dziewczyno. Tyś po spopielałej od mego tchu ścieżynie z wodą do ojca chorego biegła. Nie uczynię ci krzywdy. Tyś dobra córka — jam dobry syn. Idź za piec spać.
Poszła Jasna za piec spać, a olbrzym legł na słomie złocistej i wnet usnął. Gdy tchnął śpiąc, od jego legowiska blask i żar szedł na całą izbę.

Ilustracja: Olga Siemaszko

Rankiem podziękowała Jasna za nocleg gospodarzom, a Słońce rzecze:
— Wyjaśnić ci nie mogę, gdzie jest twój miły. Ale idź dalej wytrwale, ciągle naprzód. Przez wsie i miasta dojdziesz do wielkiego lasu. W tym lesie jest chata, gdzie mój kum — Miesiąc mieszka. Jego się zapytaj.
Idzie Jasna. Wciąż naprzód dąży. Minęła wsie i miasta, minęła pola rozległe. Dzień się już kończył, gdy weszła w las piękny, z dębów, buków i jaworów. Idzie Jasna w szerokim szumie, żelazne jej obcaski dzwonią, ścierają się coraz bardziej o leśne korzenie. Dzwoni jej żelazny kosturek, na drogach, po kamieniach dobrze już starty. Do żelaznego saganka łzy za ukochanym wylewa. Kociołek już do połowy łzami zapełniony.
Noc już była. Odezwały się wokół leśne szelesty, nieznane stąpania, przemykania zwierzyny. Dwie sarenki przebiegły leśną ścieżkę, strwożone nieznanym dźwiękiem żelaznych trzewiczków. Jasna szła. Mocny wiatr szeleścił w liściach dębów, buków i jaworów.  Śpiewały:

Hej, dęby, hej, buki, zielone jawory,
już zachodzi miesiąc za szerokie bory,
już wędruje miesiąc ku swojej komorze,
żegnaj że go pieśnią, ty szumny jaworze...

Szła Jasna w szumnym śpiewie. Doszła do szerokiej polany. Na polanie chata stoi. Z pni brzozowych zbudowana, siwym gontem kryta. Przed jej gankiem topola szumi, srebrnymi Usteczkami w mroku połyska. A przed chatą grządka lilij, jakby blaskiem księżyca napełnionych, wonieje. Obok krzak jaśminu kwitnie. W jaśminie słowik śpiewa. 

Ilustracja: Elżbieta Wasiuczyńska

Podeszła Jasna do drzwi. Zastukała. Drzwi rozwarły się same. Stanęła Jasna w progu. Patrzy: izba wybielona, pośrodku niej stół stoi. Na stole w szklanym dzbanku gałązka jaśminu się bieli. Za stołem staruszka siedzi. Cała srebrniuteńka. Włosy jej srebrne,
srebrny czepeczek, srebrna spódnica.
— Czego chcesz, dzieweczko ? — pyta.
Pozdrawia ją Jasna, dzieje swoje opowiada i o nocleg prosi. Pokiwała staruszka głową
w srebrnym czepeczku. Miłosiernie na Jasną spojrzała i mówi:
— Nikogo mi tu nocować nie wolno. Mój syn, Miesiąc, gniewa się na mnie za to. Ale żal mi cię, boś wytrwała i wciąż naprzód dążysz. Skryj się za piec i tam przenocuj.
Skryła się Jasna za piec, saganek ze łzami odstawiła i już sen ją morzyć zaczął, gdy nagle rozbłyśnie cała izba jasnością srebrną, drzwi brzozowe się otwierają i staje w nich olbrzym w srebrzystym płaszczu, w srebrnych butach za kolana. Srebrny blask bije od niego na izbę, srebrną smugą do nóg mu się ściele.
Podchodzi olbrzym ku matce, schyla przed nią świetlistą głowę i mówi:
— Czuć tu człowieka, matko. Kogo tu gościsz?
Zmieszała się srebrzysta staruszka, a Jasna zza pieca wychodzi, do olbrzyma zbliża się
śmiało i rzecze:
— Nie sierdźcie się, dobrodzieju. Jestem Jasna. W żelaznych trzewiczkach wędruję,
żelaznym kosturkiem się podpieram, do żelaznego saganka łzy wypłakuję — miłego
mego szukam.
Spojrzy na nią olbrzym srebrzystym wzrokiem i rzecze:
— Znam cię. Tyś miłego z zaklęcia wybawić chciała, a miłość do ojca była ci swatem. Tyś słuchała dźwięcznych piosenek, z miłym w chacie siedząc, a jam ich nad wsią wędrując słuchał. Tyś dobra córka — jam dobry syn. Idź za piec spać.
Poszła Jasna za piec spać, a olbrzym legł na sianie w srebrnej smudze blasku.
Rankiem podziękowała Jasna za nocleg gospodarzom, a Miesiąc rzecze:
— Wyjaśnić ci nie mogę, gdzie jest twój miły. Ale idź dalej wytrwale, ciągle naprzód.
Dojdziesz na rozstaje. Tam mój kum — Wiatr mieszka. On wszędy wieje, wszędy się
wciska. Jego się zapytaj.
Idzie Jasna. Wciąż naprzód dąży. Przeszła wsie i miasta, bory lasy, pola minęła. Idąc, za miłym płacze. Pełny saganek łez uzbierała. Żelazne podeszewki do szczętu zdarła, żelazny kosturek do cna skruszyła. Przyszła o zachodzie na rozstaje. Patrzy: na rozstaju chata stoi, a od chaty trzask, prask, szum i brzęk bije. Drzwi chaty raz po raz się otwierają, szyby dzwonią, strzecha na niej szumi, słoma się stroszy.

Ilustracja: Elżbieta Wasiuczyńska

 Podeszła Jasna blisko. Drzwi się właśnie z hukiem otwarły. Weszła. Patrzy: po izbie ciąg chodzi, aż się pierzyny wzdymają, komin huczy, jakby w nim kto na basach mazura rżnął, stół się kiwa, na kominie rynki pokrywami dzwonią, a przy kominie dziarska starowina stoi, czepiec, co go ciąg podrywa, na głowie przytrzymuje, tłumi rękoma wzdymającą się spódnicę i woła:
— A kto tam?
— Jestem Jasna, matko. Przenocujcie mnie, jak mnie wasze kumy, matka Słoneczna i matka Miesiąca, przenocowały.
— Nocować cię? A toć mój syn, Wiatr, dom by za to roztrząsł, tak by się zgniewał! Idź lepiej gdzie indziej o nocleg prosić!
Ale Jasna podniosła na staruszkę oczy i rzecze:
— Szmat świata przewędrowałam, żelazne trzewiczki na strzępy zdarłam, żelazny
kosturek starłam do cna, saganek łez napłakałam — miłego mego szukając. Nie odmawiaj mi gościny.
Ulitowała się matka Wiatru jej niedoli i mówi:
— Żal mi cię, boś wytrwała i wciąż naprzód dążysz. Idź za piec spać. Poszła Jasna za piec i choć ciąg po izbie chodzi, drzemać już zaczyna, gdy wtem zadzwoniły wszystkie garnki jak setne cymbały, huknęły pokrywy, coś uniosło pierzyny aż pod pułap, gdzie się kłębić zaczęły i tłuc. Zerwał się czepiec z głowy staruszki i niesie się izbą wyżej i niżej, aż mu wstążki furczą. 
Stołki jęły się obracać na odsiebkę, a staruszka przytrzymując wzdymającą się spódnicę, krzyczy:
— Uważaj, synu, bo całą chatę rozniesiesz!
Patrzy Jasna zza pieca, a w rozwartych drzwiach olbrzym stoi. Wysoki, chudy. Kapota mu z ramion jak skrzydła ptaka powiewa. Zerwał czapkę z głowy, a spod czapki posypały mu się na czoło włosy płowe, roztargane, których czepiały się strzępy ziół i liści.
— Witaj, matko! — krzyknie olbrzym od progu. — A kogo tu gościsz? Czuję człowieka!
Na te słowa wysunęła się Jasna zza pieca i trzymając mocno saganek żelazny, by jej się z rąk nie umknął, ku Wiatrowi idzie. W uszach jej świszczę, oczy od wiewu mruży, głowę podnosi i przerywanym głosem niedolę swą opowiada.
Słucha jej Wiatr. Cichnie, uspokaja się z wolna. Zamilkły w izbie huki, trzaski, brzęki. Opadł na ławę czepiec, co się w górze nosił, opadła na łóżko pierzyna.
— Hej... — szepnie Wiatr cichutko, w słowa Jasnej zasłuchany. — Hej, widziałem twego miłego. Wskażę ci do niego drogę, boś ty dobra córka, a jam dobry syn i nie od dziś cię znam. Jam przy studni w zielsku szeleścił, gdyś dla ojca wodę brała, jam za chatą piosnek twego miłego wraz z tobą słuchał. Jam się w noc burzliwą sierdził, gdy mu siostra twa krowią skórę spaliła. Jam za tobą przez wsie, miasta, pola i bory szedł, żelazne trzewiczki ci studził, chłodem ci twarz owiewał. Powiem ci, co wiem: jest twój miły u złej wiedźmy-Mościadziki we dworze za czerwoną wodą. Czar nań rzuciła i służyć jej musi, póki go miła dziewczyna, wciąż naprzód wytrwale dążąc, nie wyzwoli. Idźże stąd dalej ku zachodowi, gdzie zorze szeroką wodę czerwienią. A za wodą ujrzysz dwór wiedźmy-Mościadziki. Tam twój miły jest. Idźże, a śpiesz się, bo Mościadzika do kawalera miłość poczuła i chce się wydać za niego. Śpiesz się. Jeszcze nie zaszło słońce.

Ilustracja: Elżbieta Wasiuczyńska

Podziękowała pięknie Jasna Wiatrowi i jego matce i szybkim krokiem na zachód idzie, a za nią od wiatrowej chałupy niesie się stuk, brzęk i szum. Snadź już Wiatr gospodarzyć zaczął.
Idzie Jasna, idzie ku zachodowi. Tam, kędy zorze wieczorne lśnią, ujrzała wody czerwone, szeroko rozlane, za wodami dwór na wzgórzu, niżej łęgi zielone. Podchodzi Jasna do wody, a fala do nóg jej się ściele i cicho szeleści.
Hej, za wodą gra muzyka
w malowanym dworze,
już się stroi Mościadzika,
stroi się w komorze.
Stroi się na zaręczyny
z miłym twym, dziewczyno.
Śpieszże, Jasna, śpiesz do niego,
bo poślubi inną.

Słucha Jasna wody. Blednieje. Wokół się rozgląda. Widzi most przez wodę rzucony, a po tym moście pastuszki gęsi dworskie na drugi brzeg pędzą. Dołączyła się do nich Jasna i w trzepocie gęsich skrzydeł ku dworowi idzie. Przeszła przez most, do dworu się zbliża. Patrzy: przed gankiem miły jej stoi. Strojny na te zrękowiny, w czapie z pawimi piórami, w pasie nabijanym, z szablą u boku. Zadrżało serce w Jasnej.
A pastuszki gęsi — ha-lo-la! — nawołują i swoje piosenki donośnie nucą. Słucha tych piosenek kawaler, posmutniał, głowę opuścił. Słucha. Z pośpiewek wybija się nuta znajoma:

Pomnij, coś mi obiecała,
gdyś ze studni wodę brała.
Z srebrną wodą tyś zmówiona,
srebrnej wody narzeczona...

Krzyknął kawaler, czapkę z pawimi piórami w powietrze cisnął i ku gęsiarkom biegnie.
— Która z was piosenkę o wodzie śpiewała? Która? — pyta.
Występuje Jasna naprzód i na miłego patrzy, a saganek pełen łez przed siebie wyciąga. Rozczulił się kawaler, przed Jasną na oba kolana padł, pawimi piórami ziemię przed nią zamiata. Za wyzwolenie dziękuje.
A tymczasem Mościadzika ustroiła się w suknię okolistą, w pióra, kolce, bransolety i szumiąc, brzęcząc na ganek wychodzi, za kawalerem się rozgląda. Masz ci los! Kawaler na dworskiej murawie klęczy przed bosą dziewczyną, co mu saganek żelazny pełen łez podaje.
Hej, pojęła zła Mościadzika, że jej władzy nad kawalerem, że jej czarów koniec! Że kawalera dobra dziewczyna, wytrwale wciąż naprzód dążąc, ze złych czarów uwolniła.
Furknęła jejmość w gniewie, okręciła się wokoło, szumiąc, jak kąśliwy trzmiel, okolistą spódnicą. 
Wraz gęsi podniosły głos i zasyczały wszystkie ku jejmości: 
— Ssss!
Tupnęła nogą mościadzika, do dworu wpadła, drzwi za sobą zatrzasnęła i wraz jej skrzekliwy głos stamtąd słyszeć się dał. Wtem zaszumiało przed dworem, zatętniło i pędem zajechał wóz na złocistych
rozworach, na kołach srebrzystych, słomą wymoszczony, w słoneczniki, lilie, jaśmin i jaworu liście przybrany. Na wozie siedzi woźnica i z bicza pali.
Hej, co za woźnica! W kapocie rozwianej u ramion jak skrzydła, roztargany, płowy. 
Hej, co za konie! W powietrze grzywami wieją, ogonami smagają, ziemia im spod kopyt tryska. Nie byle jaki wóz! Dar to Miesiąca i Słońca, a Wiatr nim powozi. Zasiedli Jasna i kawaler na złotej słomie. Wiatr palnął z bata.
Wii! — zaświszczało. Ruszyły konie, rzekłbyś, nad drogami się niosąc.
W mig stanęli przed chatą ojcowską. Ojciec Jasną ze łzami wita, kawalera pozdrawia, siostry go rade widzą. Radość była w chacie, a potem wesele.
Pobrali się Jasna i jej kawaler. W szczęściu wiele lat przeżyli. Nieraz też ku studzience za wsią szli i gdy się nad cembrowiną schylali, zdawało im się, że słyszą z chłodnej wody bijącą piosenkę:

Pomnij, coś mi obiecała,
gdyś ze studni wodę brała...
...............................................

Ilustracja: Olga Siemaszko


Autor: Hanna Januszewska
Ilustracje: Olga Siemaszko/ Elżbieta Wasiuczyńska/ 
NN z książki autorstwa Agaty Płtorak pdt.:"Żelazne buciki" Wydawnictwa Harmonia
Wydawnictwo: Czytelnik, 1952 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Osobom spamującym, próbującym reklamować w komentarzach inne strony- podziękuję i ich komentarze będą usuwane.
Pozostałym, bardzo dziękuję za wyrażenie swojej opinii i zapraszam ponownie:)