Bijacz
Przyszedł i od razu zaczął. Tak. Od pierwszego dnia. Stłukł Wioletkę, bo pani ustawiła go z Wioletką w parze. Ona zawsze chodzi bez pary, bo ma brudne ubranie, bo jej tata pije. Bijaczowi nie podobało się, że musi z nią iść. A jak mu się coś nie podoba, to on bije.
Wtedy Wioletka powiedziała:
Wtedy Wioletka powiedziała:
„Bijacz” — i wszystkie dzieciaki zaczęły go tak nazywać.
Bijacz bije zawsze niespodziewanie albo kopie, z całej siły. Najczęściej od tyłu. A my jesteśmy słabsi i mniejsi od niego.
Wielki facet z tego Bijacza. Ma sześć lat, jak my wszyscy, ale wygląda na starszego. Jest największy z całej zerówki. Gruby. Mocny. Ręce wielkie ma. Oczy małe. Nos mały. Tylko usta duże. I ciągle się ruszają — albo Bijacz żuje gumę, albo coś je.
No, a ja się garbię. Tak. Jestem chudy. I noszę okulary. I łatwo płaczę. I jeszcze nie dostałem żadnej piątki, bo jak pani na mnie krzyknie, to ja się zaraz denerwuję i zapominam, co miałem powiedzieć.
Dlatego tak się chowam przed tym Bijaczem. Jak on kogoś bije, to udaję, że nie widzę i szybciutko odchodzę. A jak zobaczę Bijacza samego, to uciekam. Może dlatego tak mi się udawało. Aż do wczoraj.
Wczoraj słońce ślicznie świeciło od rana, na drzewach różowe kwiaty, trawa zielona. Szedłem taki wesoły przez podwórko i wymachiwałem workiem od kapci — aż doszedłem do zerówki i otworzyłem drzwi.
I co?... Wpadłem prosto na Bijacza.
— Co jest? — spytał Bijacz groźnie i pchnął mnie ręką w czoło. — Co się tak pchasz, kościotrupku? Nie możesz uważać?
Tak się przestraszyłem, że stałem całkiem bez ruchu. Bałem się nawet mrugnąć.
— No — powiedział wreszcie Bijacz. — Zjeżdżaj do klasy.
Zrobiłem dwa kroki, a wtedy on uderzył mnie w głowę — od tyłu. Tak mocno, że aż mi zadzwoniło w uchu. Pośliznąłem się i upadłem. Uderzyłem głową o ścianę. Bijacz stał i śmiał się głośno.
— Ale mazgaj — powiedział i wypluł gumę. Bo ja siedziałem pod ścianą i płakałem. Bijacz poszedł sobie, a ja wciąż siedziałem na posadzce.
Wszystkie dzieciaki były już w sali, tylko Wioletka stała niedaleko i patrzyła na mnie okrągłymi oczami.
Bijacz bije zawsze niespodziewanie albo kopie, z całej siły. Najczęściej od tyłu. A my jesteśmy słabsi i mniejsi od niego.
Wielki facet z tego Bijacza. Ma sześć lat, jak my wszyscy, ale wygląda na starszego. Jest największy z całej zerówki. Gruby. Mocny. Ręce wielkie ma. Oczy małe. Nos mały. Tylko usta duże. I ciągle się ruszają — albo Bijacz żuje gumę, albo coś je.
No, a ja się garbię. Tak. Jestem chudy. I noszę okulary. I łatwo płaczę. I jeszcze nie dostałem żadnej piątki, bo jak pani na mnie krzyknie, to ja się zaraz denerwuję i zapominam, co miałem powiedzieć.
Dlatego tak się chowam przed tym Bijaczem. Jak on kogoś bije, to udaję, że nie widzę i szybciutko odchodzę. A jak zobaczę Bijacza samego, to uciekam. Może dlatego tak mi się udawało. Aż do wczoraj.
Wczoraj słońce ślicznie świeciło od rana, na drzewach różowe kwiaty, trawa zielona. Szedłem taki wesoły przez podwórko i wymachiwałem workiem od kapci — aż doszedłem do zerówki i otworzyłem drzwi.
I co?... Wpadłem prosto na Bijacza.
— Co jest? — spytał Bijacz groźnie i pchnął mnie ręką w czoło. — Co się tak pchasz, kościotrupku? Nie możesz uważać?
Tak się przestraszyłem, że stałem całkiem bez ruchu. Bałem się nawet mrugnąć.
— No — powiedział wreszcie Bijacz. — Zjeżdżaj do klasy.
Zrobiłem dwa kroki, a wtedy on uderzył mnie w głowę — od tyłu. Tak mocno, że aż mi zadzwoniło w uchu. Pośliznąłem się i upadłem. Uderzyłem głową o ścianę. Bijacz stał i śmiał się głośno.
— Ale mazgaj — powiedział i wypluł gumę. Bo ja siedziałem pod ścianą i płakałem. Bijacz poszedł sobie, a ja wciąż siedziałem na posadzce.
Wszystkie dzieciaki były już w sali, tylko Wioletka stała niedaleko i patrzyła na mnie okrągłymi oczami.
Widziała, że płakałem.
— Idź sobie! — krzyknąłem na nią. — Czego się gapisz, no?!
Patrzę — a ona też płacze...
Postała tak chwilę, pociągnęła nosem i weszła do sali.
Poszukałem chusteczki w worku z kapciami, wytarłem nos i podniosłem z posadzki okulary. Spadły, jak mnie Bijacz uderzył.
Wszedłem do klasy. Pani stała przy tablicy i rysowała literę „Z”. Przeszedłem przez całą klasę i powiedziałem:
— Proszę pani!
— No, co tam znowu? — spytała pani. — Ach, to ty. Znowu się spóźniłeś. Czego chcesz? Jak ty wyglądasz?
Chciałem jej powiedzieć, chciałem naskarżyć na Bijacza, żeby go pani ukarała i żeby już nikogo nie bił.
Powiedziałem:
— Bo, proszę pani, on... — i popatrzyłem na Bijacza.
A on właśnie groził mi pięścią.
To miało chyba znaczyć, że jak powiem, to znów dostanę.
— No, co? — denerwowała się pani. — Jaki on? — O co chodzi?
— Nie, nic — powiedziałem. — Nic — i poszedłem na swoje
miejsce.
Na przerwie znów chowałem się w szatni. A po zajęciach szybko uciekłem. Nie zjadłem nawet obiadu w półinternacie, tylko pobiegłem do domu i czekałem na klatce, aż mama wróci z pracy — albo tata.
Czekałem, aż zobaczyłem, jak tata idzie po schodach.
W prawej ręce trzymał gazetę, w lewej teczkę, więc obie miał zajęte, i jak się do niego przytuliłem, to nie mógł mnie objęć.
— Tato — powiedziałem.
— Hm? — spytał tata.
— Jeden chłopak mnie uderzył. W głowę.
— Trzeba było mu oddać — powiedział tata i wsadził gazetę pod pachę. Wyjął klucze i otworzył drzwi.
— Czemu nie oddałeś? On pomyśli, że z ciebie mazgaj.
—A przecież ty jesteś dzielnym chłopcem.
— Ale on... --zacząłem. Chciałem powiedzieć, że Bijacz jest wielki i silny i że ja się go boję. Ale było mi wstyd. Przecież tata myśli, że ja jestem dzielny.
Wieczorem nie mogłem zasnąć, tylko się martwiłem. Myślałem, co mam robić — i nic nie wymyśliłem.
Rano bałem się pójść do zerówki. Nawet udawałem, że jestem chory i że boli mnie brzuch i gardło — ale mama od razu poznała, że udaję I kazała mi się ubierać.
Znów słońce świeciło, tak było ładnie na naszym podwórzu i na ulicy też, ale ja już nie byłem wesoły. Szedłem powolutku, żeby się spóźnić i żeby Bijacz już był w sali, nie na korytarzu. I jak doszedłem do drzwi, zajrzałem najpierw przez szparę.
Bijacza nie było widać. Więc wszedłem.
I zobaczyłem go pod oknem z paprotkami.
Zobaczyłem też Wioletkę — biegła szybko z szatni do klasy i ślizgała się w kapciach po posadzce.
Tak, wszystko widziałem. Widziałem, jak Bijacz podłożył Wioletce nogę i jak ona tak okropnie się przewróciła, i długo nie mogła wstać. Więc szybko ją podniosłem, bo pamiętałem, jak to boli.
Potem, nie wiem nawet, jak to się stało, podszedłem do Bijacza i powiedziałem:
— Jesteś wstrętny!
Pomyślałem, że dobrze by było, żeby się odwrócił i odszedł. Ja bym go wtedy trzasnął. Albo bym go kopnął, tak jak on to robi — od tyłu. Tylko, że nie chciałbym być taki sam jak on.
— Chcę się z tobą bić — powiedziałem. Reszta dzieciaków szła do klasy i jak tylko to powiedziałem — wszyscy zaczęli przystawać koło nas i słuchać, co się dzieje.
— Co? Ty? Ze mną? — zaśmiał się Bijacz. — Ale głupi. Ja cię przewrócę jednym palcem.
— To przewróć!!! — krzyknąłem i wysunąłem pięści.
— Ja cię, mazgaju, rozgniotę jak kluskę!
— To rozgnieć!!! — wrzasnąłem. Zdjąłem okulary i podałem je Wioletce. — No, dalej, Bijacz, na co czekasz? — i zamachałem mu pięściami przed samym nosem.
Zrobiło się cicho.
Wszystkie dzieciaki wokół nas przestały rozmawiać i śmiać się. Wszyscy tylko patrzyli.
I czekali.
Bijacz rozejrzał się wokół, ale nikt do niego nie powiedział ani słowa. Nikt nawet nie uśmiechnął się. Ani nie spojrzał. Wszyscy patrzyli na mnie.
Bijacz zakaszlał i włożył ręce do kieszeni.
— Co się wygłupiasz, mazgaju? — powiedział. — Czy ja chcę się bić? Ja wcale nie chcę się bić. No, co ty.
— Wcale nie jestem mazgajem! — wrzasnąłem.
Bijacz cofnął się trochę i powiedział szybciutko:
— Nie, nie jesteś.
Zrobiłem dwa kroki i znów byłem przy nim. Blisko.
— Za to ty jesteś tchórzem — powiedziałem. — Bijesz słabszych. Albo dziewczynki. Powiedz, uderzyłeś kiedyś silniejszego od siebie?
Bijacz rozejrzał się i cały poczerwieniał.
— Nie—sapnął.
— Nigdy byś nie uderzył. Bo się boisz. To przeproś teraz Wioletkę.
— Za co? Za co? — zdenerwował się Bijacz i nos mu się spocił. — Za to, że nie urnie chodzić?
— Urnie—powiedziałem. —Ty jej podstawiłeś nogę.
— Ja? Ja nie podstawiłem! — kłamał Bijacz.
— Sam widziałem!
— I ja też widziałem! I ja! I ja! — zaczęły nagle wykrzykiwać dzieciaki.
— Więc ją przeproś — powiedziałem i stanąłem przed Bijaczem, nos w nos.
Wcale się nie bałem. Tylko trzęsły mi się ręce. I nogi. Bijacz spocił się na twarzy.
— Przepraszam — mruknął, cały czerwony. I patrzymy — a on beczy. Jak prawdziwy mazgaj.
Tak to było z Bijaczem. Teraz będziemy mówić na niego Jurek, bo on już nikogo nie bije. Wszystko jest w porządku.
Tylko ja mam kłopot, bo ta Wioletka chodzi ze mną w parze i wciąż trzyma mnie za rękę.
Ale właściwie ona jest całkiem fajna. Lubię ją.
Autor: Małgorzata Musierowicz
Ilustracje: Zdzisław Byczek
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia Warszawa 1986
Przeczytaj też bajki z innych zakątków świata: Alfabetyczny spis treści wszystkich bajek oraz inne bajki z cyklu Książeczki z PRL-u.
polecam do przeczytania
OdpowiedzUsuńTak, na Musierowicz zawsze można liczyć:)
Usuń