niedziela, 25 listopada 2018

bajka niemiecka - "O kalifie- bocianie"

O kalifie- bocianie
bajka niemiecka  


Dawno, dawno temu w odległym Bagdadzie, żył sobie pewien kalif, który w swym pałacu gromadził cenne, starożytne przedmioty i mnóstwo innych, niecodziennych skarbów. Pewnego pięknego popołudnia, kalif Bagdadu – a miał on na imię Chasyd, odpoczywał, leżąc na kanapie. Palił fajkę z drzewa różanego i popijał kawę w filiżance z chińskiej porcelany. Kawa była wyśmienita, a po każdym łyku kalif gładził brodę niezmiernie zadowolony i szczęśliwy. W takich chwilach, błogiego odpoczynku, kalif miał bardzo dobry humor i można było go pytać o wszystko i o wszystko prosić. A on chętnie odpowiadał na pytania i nie złościł się. Ponadto spełniał prośby poddanych. Wielki wezyr kalifa, doskonale o tym wiedział. Dlatego ze wszystkimi prośbami zawsze przychodził do swego władcy w godzinie jego popołudniowego odpoczynku. Tak było i teraz. Wezyr pojawił się przy kalifie, ale tym razem nie prosił o ukaranie winnego, ani nie narzekał na ludność miasta, tylko skłonił się nisko kalifowi i jak nigdy dotąd, odsunął się cicho na bok. Kalif był bardzo zaskoczony. 
Opuścił z ust drewniana fajkę i zapytał: 

- Co cię martwi, Wielki Wezyrze? Dlaczego twoja twarz jest taka smutna? 
Wezyr skrzyżował ręce na piersi i nisko pochylając się przed swym panem rzekł: 
- Och, Wielki Władco! Nie wiem, czy moja twarz jest smutna, czy nie, ale dobrze wiem, że u bram pałacu stoi kupiec, który ma na sprzedaż przepiękne towary. I wiem też, że nie mogę kupić od niego nawet najdrobniejszej rzeczy, bo nie mam wystarczającej ilości pieniędzy.


Nie na darmo chwalono kalifa za jego szczodrość i miłosierdzie, a było ono wielkie, dopóki w jego filiżance znajdowała się kawę, a w fajce tytoń. Natychmiast wezwał kalif niewolnika i nakazał mu przyprowadzić kupca do swej komnaty. Kupiec wkroczył do sali taszcząc na ramionach  wielką skrzynię. Położył ją u stóp kalifa i otworzył wieko.



Wielki Allachu! Czego tam nie było! I naszyjniki z pereł i pierścienie ze szlachetnych kamieni i broń w srebrze kuta i złote puchary i grzebienie z kości słoniowej. Cuda, ach cudeńka! 
Kalif i wezyr dokładnie oglądali każdą rzecz. Potem kalif wybrał dla siebie i wezyra po pięknym sztylecie, a dla żony wezyra biżuterię ozdobioną lśniącymi, drogimi kamieniami. Nie zapytał nawet o cenę, ale po prostu nakazał ofiarować kupcowi sakiewkę pełną złota.


Kupiec już chciał schować pozostałe towary z powrotem do skrzyni, gdy wtem kalif dostrzegł małe pudełeczko wielkości tabakiery. 
- A to? Co to jest?- zapytał kupca - Pokaż mi! 
Bijąc pokłony, kupiec podał kalifowi tajemnicze pudełeczko. Z pozoru nie było w nim nic niezwykłego, ale kiedy kalif je otworzył zobaczył, że pudło wypełnione było po brzegi czarnym proszkiem, a na wierzchu leżał pożółkły kawałek pergaminu, zapisany niezrozumiałym pismem. 
- Powiedz mi, co tu jest napisane? - zapytał kalif. 
- Wybacz mi Wielki Kalifie, ale nikt tego nie wie - powiedział handlarz - Wiele lat temu, bogaty kupiec dał mi to pudełko, które osobiście znalazł na jednej z ulic świętego miasta Mekki. Jeśli sobie życzysz panie, jestem gotów oddać ci tę drobnostkę, nie chcąc za nią pieniędzy. Bowiem, jaka jest jej cena – nie wiem. Do czego służy - nikt nie wie.


Kalif był wielkim miłośnikiem wszelkiego rodzaju wyjątkowych i rzadkich przedmiotów, nawet tych, których pochodzenia nie znał. Dlatego wziął pudełko i dał jeszcze dziesięć złotych monet kupcowi. Łaskawie pozwolił mu się pokłonić i odejść w swoją stronę. Handlarz odszedł, a kalif wciąż trzymał pudełeczko w dłoni i wpatrywał się w nie, tak jakby chciał rozwikłać tajemnicę, którą skrywało. 
- Muszę koniecznie wiedzieć co tu jest napisane- powiedział, oglądając pergamin ze wszystkich stron- czy wiesz, wezyrze, kto potrafi odczytać to pismo? 
- Najlitościwszy Władco - odpowiedział wezyr – taki człowiek żyje w Wielkim Meczecie zwie się Selim, jednak wszyscy nazywają go „Mędrcem”. Potrafi przeczytać każdą książkę, bo zna wiele języków. Rozkaż tylko Panie, a sprowadzę go do pałacu. Może on zgłębi tajemnicę tych tajemniczych znaków.


Kalif wydał rozkaz aby natychmiast sprowadzono Mędrca. Jest rzeczą oczywistą, że kalif nie musiał długo czekać na Selima , bo jeśli kalif czegoś żąd,a otrzymuje to  natychmiast. Więc i sam Selim -  Mędrzec - postarał się przybyć jak najszybciej. 
Kiedy pojawił się w pałacu,  kalif rzekł: 
- Posłuchaj Selimie, ludzie mówią, że jesteś mądrym i uczonym człowiekiem. Spójrz teraz na ten pergamin- może uda ci się dowiedzieć, co tu jest napisane? Jeśli rozszyfrujesz pismo, otrzymasz ode mnie piękną szatę. Jeśli nie odszyfrujesz, karzę cię wychłostać po piętach trzcinową rózgą, za karę, że niesłusznie pozwalałeś nazywać się Mędrcem.
Selim skłonił się i powiedział: 

- Twoja wola się wypełni, o Litościwy Władco! 
Spojrzał na pożółkły papier, przez długi czas wpatrywał się w niego i nagle wykrzyknął: 
- Niech mnie! Przecież to po łacinie! 
- Cóż, po łacinie, a więc po łacinie- powiedział łaskawie kalif.- Powiedz, mi lepiej co dokładnie tam jest napisane! 
Słowo po słowie Selim zaczął tłumaczyć tajemnicze litery.


- "O śmiertelniku, Ty, który trzymasz ten pergamin w swoich rękach, dziękuj Allachowi za Jego miłosierdzie, ponieważ z tym niepozornym kawałkiem pergaminu, który trzymasz w swoich rękach odkryjesz wielką tajemnicę. Jeśli powąchasz czarny proszek z tego pudełka i wypowiadasz święte słowo: "Mutabor" - możesz przemienić się w każde leśne zwierzę i w każdego ptaka na niebie, każdą rybę morską i zrozumieć język wszystkich żywych stworzeń na ziemi, na niebie i w wodzie. Kiedy znów zechcesz przybrać postać ludzką pokłoń się trzy razy na wschód i znowu wypowiedz słowo "Mutabor". Lecz biada temu, który, przyjmując postać ptaka lub zwierzęcia, będzie się śmiał! Wtedy święte słowo na zawsze zniknie z jego pamięci i nigdy nie stanie się on człowiekiem. Pamiętaj o tym, śmiertelniku! Biada temu, kto się zaśmieje!


Kalif był bardzo zadowolony. Nakazał Selimowi złożyć przysięgę, że nie ujawni nikomu tej tajemnicy, podarował mu szatę nie gorszą od własnej i odesłał do domu. 
Potem rzekł do wezyra: 
- To wspaniały przedmiot! Najwspanialszy jakie widziały moje oczy! Teraz dowiem się, o czym mówią ptaki i zwierzęta w moim kraju. Żaden kalif Bagdadu, nie był tak potężny jak ja! Przyjdź do mnie jutro wcześnie rano,a pójdziemy razem na spacer. Posmakujemy wspólnie tego cudownego proszku i posłuchamy, co szeptają zwierzęta w powietrzu, wodzie i w lasach.
Następnego dnia, gdy tylko kalif zdążył się ubrać i zjeść śniadanie, wezyr, posłuszny jego rozkazom, pojawił się przed jego obliczem i razem poszli na spacer. Kalif zabrał pudełeczko z magicznym proszkiem i bez światków wraz z wezyrem oddalił się z pałacu.


- Wielki kalifie -odezwał się wezyr- chodźmy nad staw na obrzeżach miasta. Wielokrotnie widziałem tam bociany. To są piękne ptaki, zawsze mają tak poważny i dostojny wygląd, jakby byli pierwszymi doradcami waszej wielmożności. Ponadto są bardzo rozmowne i ciągle rozmawiają o czymś w swoim ptasim języku. Jeśli Wasza Litościwość sobie życzy, możemy wypróbować cudowny proszek, i posłuchać tego, o czym mówią bociany, a jednocześnie doświadczyć, jak to jest być ptakiem. 
- Tak, to dobry pomysł - zgodził się kalif i ruszyli. 
Gdy tylko dotarli do stawu, zobaczyli bociana. Bocian chodził tam i z powrotems szukając żab w wodzie, a co jakiś czas klekotał dziobem. Ale to, co chciał powiedzieć, było całkowicie niezrozumiałe.


Chwilę później kalif i wezyr zobaczyli na niebie kolejnego bociana, który leciał wprost do swego kuzyna. 
- Teraz, Łaskawy Władco, bociany zapewne przeprowadzą interesującą rozmowę!- zawołał wezyr- nie chciałbyś poznać tego o czym mówią? 
- Cóż, nie miałbym nic przeciwko - zgodził się kalif - najpierw jednak powtórzymy, co trzeba zrobić, aby znów stać się ludźmi. Co mówił Mędrzec? Musimy pokłonić się trzy razy na wschód, a następnie powiedzieć: "Mutabor". Wtedy znowu zostanę kalifem, a ty na powrót wezyrem. Ale uważaj , nie śmiej się, inaczej na zawsze zostaniemy bocianami!


W tym czasie drugi bocian przeleciał nad ich głowami i powoli zaczął schodzić na ziemię, głośno klekocąc. Kalif, w którym ciekawość już się gotowała, pośpiesznie wyjął pudełko zza paska, wziął z niego szczyptę proszku i wręczył pudełeczko wezyrowi. On też nasypał sobie szczyptę czarnego proszku. Następnie obaj go powąchali, aż do ostatniej odrobinki i głośno wykrzyknęli: "Mutabor!"


Natychmiast ich nogi stały się cienkie jak patyki, długie jak szczudła, a na dodatek pokryte były czerwoną, szorstką skórą. Ich piękne buty zmieniły się w płaskie, szponiaste łapy, ich dłonie stały się skrzydłami, ich szyje rozciągały się w górę. Ich brody, z których byli tak dumni, zniknęły całkowicie. Ale urosły im za to długie dzioby. Zaskoczony kalif, długo nie mógł uwierzyć w to co się stało.


W końcu, gdy doszedł do siebie, powiedział: 

- Cóż, masz wspaniały dziób, Wielki Wezyrze! - na brodę proroka nigdy w życiu nie widziałem czegoś podobnego. Bardzo ci z nim do twarzy! 
- Pochlebiasz mi, Mój Panie! -powiedział wezyr i skłonił się. 
W tym samym momencie uderzył nosem o ziemię. 
- Ośmielę się stwierdzić, że Ty również niczego nie straciłeś na wyglądzie, kalifie stając się bocianem. Pozwoliłbym sobie nawet powiedzieć, że stałaś się jeszcze przystojniejszy. Czy chciałbyś usłyszeć o czym mówią nasi nowi krewni? Jeśli to prawda, możemy teraz zrozumieć ich mowę.


Tymczasem drugi bocian zszedł już na ziemię. Przeczesał nogi dziobem, wyprostował pióra i podszedł do bociana, który na niego czekał. Kalif i wezyr pędzili w ich kierunku. Co prawda, nie byli jeszcze przyzwyczajeni do chodzenia na tak cienkich i długich nogach, więc cały czas się potykali. Ukryli się w gęstych krzakach i słuchali. Tak! Wszystko było tak jak wyczytał z pergaminu Mędrzec! Rozumieli każde słowo wypowiadane przez bociany. Byli to dwa uprzejmi, dobrze wychowani dżentelmeni.


- Moje pozdrowienia, drogi wuju- przywitał się uprzejmie się ten bocian, który właśnie nadleciał- Tak wcześnie, a ty już jesteś na łące? 
- Witaj chłopcze! Przyleciałem wcześnie, aby zjeść świeże młode żaby. Możesz dotrzymać mi towarzystwa i poczęstować się żabim udkiem lub ogonkiem jaszczurki. 
- Bardzo dziękuję, ale naprawdę nie mam czasu na śniadanie". Dzisiaj mój ojciec urządza wieczorne przyjęcie i obiecałem zatańczyć przed gośćmi. Dlatego chcę powtórzyć kilka skomplikowanych kroków.


Mówiąc to młody bocian zaczął przechadzać się po trawie i począł wykonywać skomplikowane figury taneczne. Na koniec, uniósł jedną nogę i stojąc na drugiej, zaczął skłaniać się na prawo i lewo, machając skrzydłami. W tym momencie kalif i wezyr nie mogli się opanować i zapominają o ostrzeżeniu śmiali się głośno. 
- Ha, ha jak śmiesznie się porusza ten bocian?- wykrzyknął kalif- nigdy tak świetnie się nie bawiłem, i to za darmo! Spójrz, popatrz na nich! - ale wezyr tylko machnął skrzydłem. 
- Wielki kalifie- powiedział- obawiam się, że wkrótce może nie być nam tak wesoło! Przecież nie powinniśmy się śmiać w momencie zamiany w ptaki!


Kalif nagle zamilkł. 
- Na brodę proroka! - wykrzyknął - to będzie niezły żart, jeśli pozostaniemy bocianami na zawsze! Cóż, pamiętasz to głupie słowo, które przemieni nas z powrotem w ludzi? Bo mi wyleciało ono z głowy. 
- Musimy trzykrotnie pokłonić się na wschodzie i powiedzieć:" Muu... mu ... mutarob – odpowiedział wezyr. 
- Tak, tak to brzmiało - powiedział kalif. Odwrócili się na wschód i zaczęli tak mocno się pochylać, że ich długie dzioby, niczym włócznie wbiły się w ziemię. 
- Mutarob!- zawołał kalif. 
- Mutarob!- zawołał wezyr. 
Ale co to? Biada! Nieważne ile razy powtarzali to słowo, nie mogli uwolnić się od czarów. Wypróbowali wszystkie słowa, które tylko przyszły im na myśl: „mortubor” i ”murek”, a nawet „mrok” i „morderca”!- ale nic nie pomogło. Zaklęcie nie zniknęło, a cudowne słowo zniknęło na zawsze z ich pamięci. Pozostali bocianami.


Kalif i wezyr ze smutkiem przemierzali łąki i pola, nie wiedząc, jak uwolnić się od czarów. 
Byli gotowi wyleźć ze skóry, by odzyskać swój ludzki wygląd, ale wszystko było na próżno - skóra bociana, wraz z piórami, mocno do nich przywarła. Nie mogli też wrócić do miasta, bo wtedy każdy zobaczyłby tylko dwa bociany. I kto uwierzy bocianowi, że jest wielkim kalifem z Bagdadu, albo wezyrem? I czy mieszkańcy miasta zgodzą się aby rządził nimi jakiś długonogi bocian o długim dziobie?


Błądzili przez wiele dni, zbierając ziarna na ziemi i wydziobując korzenie, aby nie umrzeć z głodu. Gdyby byli prawdziwymi bocianami, mogliby znaleźć sobie coś smaczniejszego do zjedzenia. Żab i jaszczurek było tu tyle, ile dusza zapragnie. Ale kalif i wezyr nie mogli pogodzić się z myślą, że bagienne żaby i śliskie jaszczurki miałyby stać się ich przysmakiem. Jedynym pocieszeniem w ich niedoli, było to, że mogli latać. Co dzień lecieli do Bagdadu i stojąc na dachu pałacu, patrzyli na to, co się dzieje w mieście.


A w mieście było zamieszanie. Wszyscy już spostrzegli, że kalif i jego pierwszy wezyr zniknęli w biały dzień! Czwartego dnia, gdy kalif-bocian i wezyr-bocian polecieli na dachy bagdadzkich domów, ujrzeli uroczystą procesję, która powoli kierowała się do pałacu.


Dudniono w bębny, brzęczały dzwoneczki, trąbiły trąbki i piszczały flety. Otoczony wspaniałym orszakiem, na pięknym koniu, ubrany w brokatowe stroje, jechał mężczyzna w czerwono-złotym płaszczu. 
- Niech żyje kalif Mizra, władca Bagdadu!- głośno krzyczeli mieszkańcy miasta. 
Wtedy kalif i wezyr spojrzeli na siebie. 
- Teraz wszystko rozumiem! - zawołał kalif - Mizra jest synem mojego zaprzysięgłego wroga, czarnoksiężnika Kasnura. Odkąd wygnałem go z pałacu, przyrzekł mi zemstę. To on pewnie wysłał kupca, żeby się mnie pozbyć i umieść swego syna na moim miejscu.


To mówiąc, kalif westchnął ciężko i zamilkł. Wezyr także milczał i spuścił dziób. 
- Mimo to nie należy tracić nadziei na ratunek- powiedział wreszcie kalif - Musimy polecieć, mój wierny przyjacielu, do świętego miasta Mekki. Być może szczera modlitwa ofiarowana Allachowi zniesie z nas czar.


Poderwali się z dachu i polecieli na wschód. Ale lecieli jak nieupierzone pisklaki, chociaż z postury byli dorosłymi bocianami, niemrawo i nieporadnie. Jakieś dwie godziny później wezyr-bocian był całkowicie wyczerpany. 
- O Panie! Litości – jęknął - nie mogę nadążyć za tobą, lecisz za szybko. A poza tym robi się ciemno. Nie zaszkodzi pomyśleć o noclegu. 
Kalif nie spierał się ze swoim wezyrem, ponieważ sam ledwo machał skrzydłami. Na szczęście tuż pod sobą ujrzeli ruiny miasta, gdzie mogli się ukryć na noc.


Wszystko wskazywało na to, że kiedyś w tym miejscu stał bogaty i wspaniały pałac. Były tu bowiem fragmenty potężnych kolumn i zachowały się sklepienia, pięknie zdobione wzorami. Kalif i jego wezyr przemaszerowali między ruinami, wybierając miejsce do spania, kiedy wezyr-bocian nagle się zatrzymał. 
- Panie mój i władco - szepnął - może to śmieszne, że wielki wezyr, a tym bardziej bocian 0 wezyr, boi się duchów, ale przyznaję, że czuję się tutaj trochę nieswojo. Nie uważasz, że ktoś jęczy i wzdycha?


Kalif zatrzymał się i słuchał. W ciszy wyraźnie usłyszał płaczliwy płacz i jęki. Serce kalifa zabiło ze strachu. Ale teraz był nie tylko kalifem, ale także i bocianem. A wszyscy wiedzą, że bocian to bardzo ciekawski ptak. Dlatego nie zastanawiając się dwa razy, podszedł do miejsca, z którego dochodziły te żałosne jęki. Na próżno wezyr próbował go powstrzymać. Błagał kalifa, by nie narażał się na nowe niebezpieczeństwo. Posłużył się nawet w tej sprawie dziobem i niczym szczypcami, złapał kalifa za skrzydło. Jednak nic nie mogło zatrzymać kalifa. Wyrwał się wezyrowi – bocianowi i zostawiając mu kilka piór w dziobie zniknął w ciemności. Nie bez powodu wezyr nazwał się prawą ręką kalifa. I chociaż teraz kalif nie miał ani prawej, ani lewej ręki, wezyr nie opuścił swego pana i pognał za nim. Wkrótce w ciemnościach dostrzegli drzwi. Kalif otworzył je dziobem i zatrzymał się na progu. W ciasnej komnacie, ledwo oświetlonej słabym światłem wpadającym przez maleńkie zakratowane okienko, ujrzał wielką sowę.


Sowa płakała gorzko. Z jej żółtych okrągłych oczu płynęły duże, niczym orzechy, łzy. Ale kiedy zobaczyła kalifa i wezyra, krzyknęła z radości i zatrzepotała skrzydłami. Potem otarła łzy jednym skrzydłem i ku wielkiemu zaskoczeniu kalifa i wezyra przemówiła najczystszym językiem arabskim: 
- Witajcie, drogie bociany! Cieszę się, że was widzę! Od zawsze wiedziałam, że bociany przyniosą mi szczęście. 
Kalif skłonił się z szacunkiem jak to tylko możliwe, pięknie wygiął długą szyję i powiedział: 
- Urocza sowo, jeśli dobrze zrozumiałem twoje słowa, mamy pomóc ci nieszczęściu. Ale, niestety! - na próżno masz nadzieję na naszą pomoc. Posłuchaj naszej opowieści, a zrozumiesz, że my sami potrzebujemy pomocy tak jak i ty.


Kiedy kalif zakończył swoją smutną historię, sowa westchnęła ciężko i powiedziała: 
- Widzę, że nieszczęście, które was spotkało, nie jest mniejsze od mojego. Prawdopodobnie domyślacie się, że nie jestem sową od urodzenia. Mój ojciec jest władcą Indii, a ja jestem jego jedyną córką. Zły czarnoksiężnik Kaschnur, który rzucił na was zaklęcie, również i mnie zaczarował. Któregoś dnia przyszedł do mojego ojca, w nadziei, że zgodzę się poślubić jego syna Mizrę. Mój ojciec bardzo się rozgniewał i kazał Kaschnura przepędzić z pałacu. Potem Kaschnur poprzysiągł zemstę mojemu ojcu. Przebrał się za niewolnika i wszedł niepostrzeżenia do pałacu. Właśnie wtedy spacerowałam po ogrodzie i zachciało mi się pić. Przyniósł mi jakiś napój i zanim zdążyłam wziąć łyk, stałam się obrzydliwym ptakiem, którego widzicie przed sobą. Chciałem krzyczeć, wezwać pomoc, ale ze strachu straciłam głos. Kaschnur mnie wtedy złapał i uwięził tutaj. 
"Tutaj– powiedział - dożyjesz końca swoich dni strasząc swoją brzydotą wszystkie zwierzęta i ptaki. Ale nie możesz tracić nadziei na uwolnienie! - dodał ze śmiechem - Jeśli ktoś zgodzi się ciebie poślubić wyglądającą tak jak teraz: z tymi okrągłymi, złymi oczami, z zakrzywionym nosem i ostrymi pazurami - znowu staniesz się człowiekiem. W międzyczasie możesz zacząć żałować, dlaczego twój ojciec nie chciał zgodzić się , aby mój syn został jego zięciem!"


Potem sowa zamilkła i wytarła łzy, które znów napłynęły jej z oczu. Kalif i wezyr również milczeli, nie wiedząc, jak pocieszać nieszczęsną księżniczkę. 
- Och, gdybym znów mógłbym być człowiekiem- zawołał kalif - rozprawiłbym się z tym obrzydliwym czarnoksiężnikiem! Ale co mogę teraz zrobić, kiedy że sam jestem żałosnym, długonogim ptakiem?- i spuścił dziób.


- Wydaje mi się, że nie wszystko jest stracone. - wykrzyknęła nagle sowa – zapomniane słowo, możesz sobie przypomnieć! A kiedy magiczne zaklęcie zniknie, może wtedy będziesz mógł wybawić mnie z kłopotów.W końcu nie bez powodu przepowiadano mi, że bocian przyniesie mi szczęście.


- Mów szybko, co powinienem zrobić, aby pozbyć się czarów?- zawołał kalif. 
- Posłuchaj mnie - powiedziała sowa - raz w miesiącu czarnoksiężnik Kaschnur i jego towarzysze zbierają się wśród tych ruin w podziemnej komnacie. Tam ucztują i chwalą się nawzajem swoimi sztuczkami, ujawniając sobie nawzajem swoje sekrety. Często ich słyszałam. Może zdarzy się, że jeden z nich wymówi słowo, którego zapomniałeś? 
- O nieoceniona w mądrości sowo!- wykrzyknął kalif - powiedz mi, na kiedy przypada ich spotkanie i gdzie jest ta podziemna sala? 
Sowa milczała przez chwilę i w końcu powiedziała: 
- Wybacz mi, wielki kalifie, ale zdradzę ci to tylko pod jednym warunkiem. 
- Powiedz, jaki to warunek! Jesteśmy gotowi zgodzić się wszystko czego zażądasz! - i kalif z wezyrem, z szacunkiem pochylił przed nią głowy. 
Sowa na to: 
- Wybacz mi moją zuchwałość, kalifie, ale i ja chciałbym również pozbyć się magicznego zaklęcia. Jest to możliwe tylko wtedy, jeśli jeden z was mnie poślubi.
Słysząc to, bociany nieco się zmieszały. 
Kalif skinął na wezyra i odeszli w kąt. 
- Słuchaj, wezyrze - powiedział szeptem kalif - ta propozycja nie jest przyjemna, ale moim zdaniem powinieneś się zgodzić. 
- Wielki kalifie! - wyszeptał wezyr z przerażenia - zapominasz, że mam żonę! Poza tym jestem starym człowiekiem, a ty wciąż jesteś młody. Nie, nie, to ty powinieneś poślubić młodą piękną księżniczkę! 
- Skąd wiesz, że jest młoda i piękna? - wyszeptał kalif i opuścił skrzydła z zrozpaczony.


Przez długi czas kłócili się i przekonywali się nawzajem, który ma zostać mężem księżniczki. W końcu wezyr bez ogródek stwierdził, że lepiej będzie pozostać bocianem na zawsze niż poślubić sowę. Co miał począć w takiej sytuacji kalif? W innej sytuacji za taką śmiałość kazałby wezyra skrócić o głowę, ale teraz nie było sensu nawet o tym myśleć.
Wziął się na odwagę i podchodząc do sowy powiedział: 
- Piękna księżniczko, akceptuję twój warunek. 
Sowa była bardzo szczęśliwa. 
- Teraz mogę wam powiedzieć, że czarodzieje zbiorą się dzisiaj. Przybyliście w samą porę! Pójdźcie za mną, a pokażę wam drogę. 
Prowadziła ich przez ciemne przejścia i zniszczone schody. Nagle w głębi korytarzy dojrzeli jasny promień światła. 
Sowa zaprowadziła ich do wnęki w ścianie i rzekła: 
- Stańcie tutaj, ale bądźcie ostrożni. Jeśli was zobaczą, wszystko stracone! 
Kalif i wezyr ostrożnie zajrzeli przez dziurę. Zobaczyli ogromną salę, w której było tak jasno jak w dzień od tysięcy płonących lamp. Pośrodku stał okrągły stół, a przy stole siedziało ośmiu czarowników. W jednym z nich kalif i wezyr natychmiast rozpoznali kupca, który podarował kalifowi pudełeczko z magicznym proszkiem. 
- Cóż, dzisiaj mam się czym chwalić! - powiedział, chichocząc - Tym razem pozbyłem się kalifa i jego wezyra. Przysięgam na Allacha, w którego wierzę, że nigdy nie przypomną sobie słowa, które zdejmie z nich zaklęcie! 
- A co to za słowo?- spytał jeden z czarowników. 
- Słowo jest bardzo trudne, nikt nie może go zapamiętać i nikt nie powinien go znać, ale wam mogę powiedzieć w sekrecie- słowo brzmi: "Mutabor".


Bociany prawie tańczyły z radości, gdy usłyszały magiczne słowo. Co sił w nogach- a mieli bardzo długie nogi – zaczęli biec. Biedna sowa ledwo nadążała za nimi na swoich ich krótkich nóżkach. 
Dobiegłszy do komnaty, w której więziono sowę, kalif z pełnym szacunku ukłonem, powiedział do niej: 
- O mądra sowa, najdroższa księżniczko, jesteśmy ci wdzięczni za wybawienie! Pozwól mi prosić cię o twą rękę.


Potem kalif i wezyr pospiesznie obrócili się na wschód i trzykrotnie pokłonili się słońcu wychodzącemu zza gór. 
- Mutabor! - wykrzyknęli jednym głosem. 
I natychmiast spadły z nich pióra, dzioby zniknęły i stały się nosami. W wielkiej radości kalif nawet zapomniał, że chciał zabić wezyra za nieposłuszeństwo. Władca i sługa rzucili się sobie w ramiona, płakali i śmiali się, szarpali nawzajem brody i dotykali szaty, aby upewnić się, że to wszystko nie jest snem. W końcu przypomnieli sobie o sowie i odwrócili się w jej kierunku. Ale co to? Nie zobaczyli już sowy o okrągłych oczach i zakrzywionym dziobie, ale piękną księżniczkę. Możecie sobie wyobrazić, jaki szczęśliwy był kalif? Gdyby był bocianem, prawdopodobnie poszedłby teraz zatańczyć z radości.


Ale teraz nie był już bocianem, ale kalifem, więc położył rękę na sercu i powiedział: 
- Wszystko dobrze się skończyło! Gdybym nie doznał wielkiego nieszczęścia, nie zostałbym nagrodzony tak wielkim szczęściem jak to, które teraz mnie spotkało.


I tak wszyscy troje powędrowali do Bagdadu. I choć już żadne z nich nie miało skrzydeł, szli jak by lecieli na skrzydłach. Widząc żywego i dobrze się mającego kalifa, ludność Bagdadu wybiegła na ulicę, aby przywitać się ze swoim panem. To prawda, że pod rządami kalifa Chasyda nie żyło im się kolorowo, ale od czasu, gdy zły czarnoksiężnik osiedlił się w pałacu, żyło im się jeszcze gorzej. Chasyd kazał natychmiast złapać oszusta kalifa i jego ojca - czarnoksiężnika Kaschnur.


Stary czarnoksiężnik został ścięty, a jego syn Mizra został zmuszony przez kalifa, do powąchania czarnego, magicznego proszku i do zamienienia się w bociana. Kalif umieścił go w dużej klatce i postawił ją w ogrodzie. Oczywiście Mizra mógł znów stać się mężczyzną - gdy pokłoni się trzy razy na wschód i powie: "Mutabor". Oczywiście dobrze pamiętał to słowo, ponieważ nie śmiał się w chwili przemiany w bociana. Ale Mizra nawet nie próbowała odzyskać ludzkiej postaci. Rozumował - być może, słusznie, - że jeśli już siedzisz w klatce, to lepiej być ptakiem. 
Tak zakończyła się ta przygoda. 
Kalif Chasyd długo i szczęśliwie żył ze swoją piękną żoną w Bagdadzie. Tak jak poprzednio, każdego dnia, w czasie popołudniowego odpoczynku, przybywał do niego wielki wezyr, a kalif ochoczo z nim rozmawiał, spełniając jego zachcianki. Często wspominali dni, kiedy byli bocianami, a kalif przedstawiał, jak wezyr krążył na długich ptasich nogach, zarośnięty piórami, z ogromnym dziobem. Kalif stał na czubkach palców, niezdarnie przestawał z nogi na nogę, machał rękami, jakby tonął, i z całej siły wyciągał szyję. 
A potem odwrócił się na wschód i, kłaniając się nisko, powiedział: 
- Murturbur! Burmorer! Turburmour! 
Żona kalifa i jego dzieci śmiała się do łez podczas tego występu. Nawet sam wezyr nie mógł przestać się śmiać. On oczywiście nie odważył się naśladować swojego pana, mimo że kalif ośmieszył go mocno.


Wezyr w odwecie rozpoczął natomiast opowieść o tym, jak dwa bociany kłóciły się, który z nich ma poślubić straszną sowę. Ale kiedy kalif spojrzał na wezyra wściekłym wzrokiem, ten natychmiast zamilkł i już więcej nie odważył się opowiedzieć tego fragmentu historii. Więc nie mówmy o tym więcej...

Na podstawie baśni Wilhelma Hauffa - "Kalif - bocian". 
Ilustracje autorstwa: Antona Lomaeva, Olgi Siemaszko, Paula Heya, Kariny Grunwald, Jindra Capek, Gerharda Lahra, Marii Mackiewicz oraz Olgi i Andrieia Dugin.

Można również obejrzeć tą bajeczkę na kliszy do projektora. Zamieszczam więc kilka kadrów z tej kliszy na zachętę:)


Przeczytaj też bajki z innych zakątków świata w zakładce: Alfabetyczny spis treści wszystkich bajek, a także inne bajki europejskie

3 komentarze:

  1. fajne moje dziecko ma akurat lekture z tego na jutro

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszy mnie, że mogłam pomóc. Bajeczka bardzo przystępna więc miłej lektury:)

      Usuń

Osobom spamującym, próbującym reklamować w komentarzach inne strony- podziękuję i ich komentarze będą usuwane.
Pozostałym, bardzo dziękuję za wyrażenie swojej opinii i zapraszam ponownie:)