Gdy się ubrał kot uczony, do sieroty tak powiada: „
Ty się prześpij w tym gaiku, a mnie w drogę iść wypada.
Zrobię wielkie polowanie w tym zielonym, bliskim lesie,
a zwierzyna, którą złowię, pewnie szczęście nam przyniesie.”
Jaś położył się na trawie i wnet usnął ze zmęczenia,
a kot idzie na wyprawę, wielce z swego rad odzienia.
Zaczaił się w gęstym borze za grubego dębu pniakiem,
a tu sobie po cichutku biegnie szarak za szarakiem.
Kot wyskoczył jednym susem, cap! zajączka, cap! drugiego,
obu zdusił prędziuteńko i do worka wsadził swego.
Znów się schował, znowu czeka, a tu gąski idą tłuste,
co na obiad w szczerem polu jadły owies i kapustę.
Mruczuś czasu nic nie traci, parę gąsek migiem chwyta,
do zajączków je przyłącza, idzie dalej, ani pyta.
Idzie, idzie główną drogą, już z daleka widać wieże,
miasto murem ogrodzone, halabardnik bramy strzeże.
Wchodzi kotek do stolicy, idzie śmiało przez ulicę,
wszyscy patrzą w podziwieniu, starcy, młodzież i dziewice.
Ale kotka to nie trwoży, on ma swojej dość roboty,
bo ulicą idzie prosto na królewski zamek złoty.
U wrót zbrojny stał wojownik, co się kota wpuścić wzbrania,
na to Mruczuś: „Król udzielił osobnego posłuchania!
Prowadź prędzej mnie do króla, bo odpowiesz za to głową!”
Przestraszyło wojownika te Mruczusia harde słowo,
wiedzie kota przez komnaty, do monarchy wiedzie swego,
co na złotym siedział tronie wśród pokoju wspaniałego.
Obok stała córka króla, urodziwa cud-dziewica;
— każdy, kto się spojrzy na nią, wnet się czarem jej zachwyca.
Kot do tronu wnet podchodzi i kłania się z dworską gracją
i, uprzejmie przyklęknąwszy, pali śmiało swą oracją:
„Miłościwy królu panie, pan mój, znany hrabia Janek,
w swoich lasach dziś polował w ten słoneczny letni ranek;
wie, że lubisz jeść zajączki i że gąski lubisz tłuste,
a do gąsek i zajączków, lubisz także jeść kapustę,
więc przysyła ci zwierzynę, którą właśnie upolował
i kapusty cztery główki, byś się królu ufetował.”
Król się zdziwił, że kot gada, dwór się także zdziwił cały.
„A gdzież mieszka hrabia Janek, mój uczony kotku biały?”
— „Za dziesiątą górą, rzeką ma mój hrabia swe zamczysko.
— „Czy to blisko?” — król zapyta, a kot znowu: „Bardzo blisko!”
Więc król mówi: „Powiedz panu, że, wraz z córką mą, królewną,
w jego zamku go odwiedzę i z nim obiad zjem napewno.
Osobiście podziękuje za te gąski i szaraki,
a zajączka dziś zjem jeszcze — bardzo lubię przysmak taki.
Hej! zawołać mi kucharza, niech czemprędzej się uwinie,
niech słoninką naszpikuje i przyrządzi sos na winie!”
Wraca Mruczuś do sieroty: „Wstawaj — woła — wstawaj panie,
jutro rano na nasz zamek król przyjedzie na śniadanie.”
— „Co? Jak? — woła Jaś zbudzony — co ty gadasz, głupi kocie?”
A kot na to: „Nic się nie bój, będziesz chodził w srebrze, w złocie,
tylko słuchaj mojej rady!” i coś szepce mu do ucha,
a nasz Janek się uśmiecha, ale Mruczka pilnie słucha.
Skoro tylko błysło słonko, wielki tentent grzmi przez błonie
i kolasa pędzi cwałem, zaprzężona w cztery konie.
Cztery konie, gdyby mleko, mkną w uprzęży purpurowej,
każdy złote ma podkowy, a naszyjnik djamentowy.
Zaś kolasa lśni jak słońce od szafirów i rubinów,
a w karocy siedzi władca, z bohaterskich sławny czynów.
Obok niego cud-dziewica, urodziwa króla córa,
kędy spojrzeć: srebro, złoto, perły, koral i purpura.
Wtem wybiega kot na drogę i do króla pędzi cwałem.
„Królu! ratuj mego pana, będzie wdzięczny sercem całem!
Na spotkanie twe wyjechał, wtem napadli go złodzieje,
co od dawna zamieszkują okoliczne gęste knieje.
Wnet zabili mu rumaka i obdarli go do naga, ach!
na nic się nie przydały jego męstwo i odwaga.
Całą odzież mu zabrali i do rzeki go wrzucili,
ach ratujcie go czemprędzęj, bo utonie w jednej chwili!”
Król swych dworzan wnet wysyła, tym wypadkiem zasmucony,
własną odzież dać mu każe: drogą szatę, miecz złocony.
A gdy przebrał się już Janek wśród dworaków grzecznej rzeszy,
wyglądając jak książątko, do monarchy zaraz śpieszy.
Król królewnie go przedstawia, a ta zaraz, gdy spojrzała,
to sierotę ubogiego całem sercem pokochała.
Król do siebie go zaprasza i w kolasie usiąść każe
i przygląda się z uśmiechem urodziwej, młodej parze.
A tymczasem kot uczony w prędkich susach biegnie przodem,
tak na jaką prawie wiorstę przed królewskim korowodem,
i natrafił na kosiarzy, co kosili właśnie siano,
więc przemawia do nich groźnie: „Posłuchajcie, co kazano!
Król tak żąda: gdy kto spyta, czyje wokół są te łąki,
czyje owce i te krowy, których z dala słychać dzwonki,
odpowiedzcie wszyscy razem: „to rzecz przecież dobrze znana,
— wszystkie łąki dookoła to jest własność hrabi Jana.”
Gdy kto tego nie usłucha i inaczej komu powie,
tego schwytać król rozkaże i wnet odda go katowi!”
Po tem znowu pędzi dalej, aż natrafił na żniwiarza
i ów rozkaz wymyślony grubym głosem znów powtarza.
Król nadjeżdża do kosiarzy. — „A czyje to?” — „Wszak rzecz znana,
— zaraz chłopi odpowiedzą — że to wszystko hrabi Jana.”
— „Śliczne łąki masz, mój hrabio, pewnie sute masz z nich zyski?”
A wtem znowu król spostrzega pól szumiących obszar bliski.
— „Czyjeż pola te? — zapyta, a żniwiarze: „To rzecz znana,
że, jak okiem tylko sięgnąć, wszystko wokół hrabi Jana.”
— „Ho! mój hrabio, — rzeknie władca — to masz, widzę, powiat cały,
jakiż musi być twój zamek? pewnie wielki i wspaniały?
Kontent jestem, żem cię poznał, bo podobasz mi się z miny,
może ciebie w końcu, hrabio, zrobię mężem mej dziewczyny.”
A tymczasem mądry kotek znów Jankowi z oczu znika
i ochoczo galopuje wprost na zamek czarownika.
Ten czarownik — olbrzym straszny siedział właśnie na podwórzu,
kiedy przed nim stanął Mruczek w swem odzieniu pełnem kurzu.
— „Witam! witam waszą miłość!” — rzeknie kotek bardzo grzecznie,
bo to zacząć z takim zbójem nie tak bardzo jest bezpiecznie.
„Czy to prawda — ciągnie dalej — czy też tylko plotka taka,
że się waćpan możesz zmienić w lwa, tygrysa, lub szczupaka?”
— „Czy to prawda? — olbrzym wrzaśnie — czekaj zaraz ci pokażę!”
i wymówił zaklęć słowo, pijąc wino, co jest w czarze.
Ledwo wypił owo wino, w lwa wielkiego się zamienia,
a struchlały, biedny kotek aż oniemiał z przerażenia
i czemprędzej na dach skoczył cały drżący z wielkiej trwogi,
bo się lękał, by go czasem nie chciał pożreć olbrzym srogi.
— „No, nie bój się! — olbrzym rzeknie — ja nic złego ci nie zrobię!”
ale kotek już zeskoczył — nowy plan ułożył sobie.
— „Hej! mój panie czarowniku, w lwa się zmienić, to nie wiele,
toć się może łatwo zmieścić wielkie ciało w wielkiem ciele,
ale sztukę mi pokażesz, gdy się zmienisz w myszkę małą,
jak się zmieści w jej postaci twe ogromne, grube ciało.”
Ledwo wyrzekł owe słowa, a wtem szara myszka mała,
cichuteńko piszcząc, mrucząc, po podwórku już biegała.
Kot się pędem rzucił na nią, już mu w paszczy myszka znika,
połknął żywcem niegodziwca i zwyciężył czarownika.
A wtem stangret trzaska z bicza — już królewscy goście jadą,
złota toczy się kolasa z wielką dumą i paradą.
Kot z ukłonem gości wita i na zamek ich wprowadza,
naprzód króla i królewnę przy nakrytym stole sadza.
(Olbrzym właśnie miał jeść obiad w swej godowej wielkiej sali,
a wiec Janek z mądrym kotem z tej okazyi skorzystali).
Król za czterech jadł potrawy i za pięciu spijał wino,
potem mówi: „Hrabio Janku, ożenię cię z mą dziewczyną.
Dam w posagu pół królestwa i uczynię ciebie księciem,
bardzo mi się podobałeś, a więc bądź-że moim zięciem.”
Jaś królowi upadł do nóg, za te względy podziękował,
radowała się królewna i dwór cały się radował.
Wnet wesele wyprawiono, które trwało tydzień cały,
a do ślubu pannę młodą wiódł uczony kotek biały.
Na królewski dwór pojechał z księciem Jankiem, swoim panem,
a w nagrodę usług kota król go zrobił szambelanem!
Ilustracje: Konstanty Trepte
*
Kot w butach
bajka polska
wg. Jana Brzechwy (1898 - 1966)
Janek:
Biedny
jestem sierota,
Ojca zmarłego syn,
Tyś, bracie,
dostał młyn,
A ja dostałem kota,
Dostałem kota w
spadku.
I zginę w niedostatku.
Brat:
Idź,
Janku, ruszaj w drogę,
Zabieraj swego kota,
Ja pomóc ci
nie mogę,
Mnie czeka tu robota,
W ruch muszę puścić
żarna,
A z ciebie korzyść marna.
Mnie nawet nie
wypada
Mieć w domu darmozjada.
Bratowa:
Idź
sobie, jesteś nędzarz.
Janek:
Skoro
mnie stąd wypędzasz,
Odchodzę z moim kotem.
Bratowa:
Nie
przychodź tu z powrotem,
Bo mieć takiego szwagra
To
gorzej niż podagra.
A weź tę bułkę czerstwą,
Byś o
nas źle nie gadał.
Janek:
Dziękuję
wam, braterstwo,
Chodź, kocie, trudna rada.
Ruszajmy
ścieżką polną,
Tu zostać nam nie wolno.
Nie
mam srebra ani złota,
Lecz nie pragnę w życiu zmian,
Bo
kto ma własnego kota,
Ten jest całą gębą pan.
Wszystko
w lot
Miau-miau
Chwyta kot
Miau-miau
Co za
kot
Miau-miau
Kot na chwał
Miau-miau
Gdy
się z kotem zaprzyjaźnię,
Już nie będę czuł się sam.
Z
przyjacielem żyć jest raźniej,
Raźniej czas popłynie nam.
Wszystko
w lot
Miau-miau
Chwyta kot
Miau-miau
Co za
kot
Miau-miau
Kot na chwał
Miau-miau
Zejdźmy
nad rzeczułkę
Wymoczę w wodzie bułkę
I zjemy ją na
spółkę.
Kot:
Miau-miau!
Za bułkę dzięki,
Wystarczy kęs maleńki.
Janek:
Ojej!
Po ludzku gada!
To chyba maskarada!
Kot:
Nie
jestem zwykłym kotem,
Wnet się przekonasz o tym.
Są koty
maltuzjańskie,
Kubańskie i birmańskie,
Syjamskie i
tobolskie,
Są chińskie i są polskie,
A ja - to rzadka
rasa,
Rasa, co dotąd hasa
Na Wyspach Bergamutach
I
zawsze chadza w butach.
Gdy w buty się wystroję,
Nie
zaznasz niedostatku.
Janek:
Włóż,
kocie, buty moje,
Dostałem je po dziadku,
Są jeszcze
prawie nowe,
A mnie, choć będę boso,
Nogi i tak
poniosą.
Kapelusz włóż na głowę,
O, tak, wytwornym
ruchem,
I kwiatek noś nad uchem.
Wyglądasz znakomicie!
Kot:
Twym
wiernym będę sługą
Przekonasz się niedługo
O mym
niezwykłym sprycie,
Zręczności i odwadze.
Ruszamy! Ja
prowadzę.
Nie
jestem Miś Puchatek,
Nie jestem Byk Fernando,
Ja jestem
sobie kot,
Kot w butach na dodatek.
Jak mruczę - to
mruczando,
Mruczano - murmurando,
Bo jestem właśnie
kot,
Kot w Butach na dodatek.
Za
uchem noszę kwiatek
I mruczę murmurando,
Ja jestem sobie
kot,
Kot w Butach na dodatek.
Patrz, widzisz?
Kuropatwy.
Ze cztery złapać muszę,
Mam na nie sposób
łatwy:
Nakrywam kapeluszem,
Hop! I złapałem w locie.
Janek:
Cudownie!
Brawo, kocie!
Lecz co to? Kurzu tuman,
Kolasa jedzie ku
nam.
Kot:
To
król ze swym orszakiem,
Idź, ukryj się za krzakiem,
Niech
cię nie widzi świta.
Mnie pewna myśl już świta.
Siedź
cicho, słuchaj bacznie,
Wnet się przygoda zacznie...
Chór:
Jedzie
król, jedzie król,
Władca lasów, łąk i pól.
Jedzie
król koni czwórką,
Jedzie król ze swą córką,
A
za nimi dwór
Wiezie złota wór.
Ochmistrz:
Król
jest dzisiaj nie w humorze,
Każdy batem dostać może,
Król
jest dzisiaj zły i srogi,
Uciekajcie, ludzie, z drogi!
Chór:
Jedzie
król, jedzie król,
Władca lasów, łąk i pól.
Jedzie
król Koni czwórką,
Jedzie król ze swą córką,
A
za nimi dwór
Wiezie złota wór.
Stangret:
Uwaga!
Z drogi, śledzie,
Bo król z królewną jedzie!
Któż to
na drodze staje?
Kot w Butach, słowo daję!
Ochmistrz:
To
dziwne niesłychanie,
Spójrz, najjaśniejszy panie,
Kot w
Butach! Spójrz, królewno
Ubawisz się na pewno.
Król:
Kot
w Butach! A to dziwy!
Królewna:
Czy
aby jest prawdziwy?
Chcę widzieć go ogromnie!
Król:
Niech
kot się zbliży do mnie,
To sprawa osobliwa.
Ochmistrz:
Chodź,
kocie, król cię wzywa!
Kot:
Ja
jestem Kot-Komando,
Mruczando-Murmurando,
Sługa możnego
pana
Barona Barabana,
Na łowach pan mój hula,
Przysyła
dar dla króla.
Król:
Wytworne
masz maniery,
Co? Kuropatwy cztery?
Niech kucharz na
śniadanie
Udusi je w śmietanie,
Bo mam apetyt na nie,
A
panu swemu, kocie,
Podziękuj po powrocie.
Bądź zdrów!
Chór
kobiet:
Bądź zdrów! Żegnamy!
Ochmistrz:
Czy
już gotowe damy?
Panowie też? Ruszamy.
Chór:
Jedzie
król,
Jedzie król,
Władca lasów, łąk i pól...
Kot:
Już
możesz wyjść zza krzaka.
Janek:
I
na co heca taka?
Do czego mi przemiana
W barona Barabana?
Kot:
Mój
panie, mam to w planie,
Miej do mnie zaufanie,
Ja jestem
Kot-Komando,
Mruczando-Murmurando,
Więc słuchaj mnie i
nie łaj,
Musimy biec na przełaj
Łąkami
ze dwie mile,
By orszak został w tyle,
A w czasie
odpowiednim
Znów się zjawimy przed nim.
Biegnijmy żwawo,
skrótem!
Janek:
Zadałem
się z filutem
I co się teraz stanie?
Kot:
Leć,
panie Barabanie,
Ja nogi za pas biorę,
By wyjść na drogę
w porę,
A muszę wpierw na łące
Złapać dwa zające.
Piosenka
zajączków:
"My jesteśmy zajączki dwa,
Nie boimy się
nawet lwa,
Niestraszny nam myśliwski pies,
Bo zając
odważny, odważny jest!
Nikt
nie złapie zajączków dwóch,
Bo my mamy wyborny
słuch,
Niestraszny nam myśliwski pies,
Bo zając odważny,
odważny jest!
Nic nie grozi zajączkom dwóm,
Choć
się zjawi myśliwych tłum,
Niestraszny nam myśliwski pies,
Bo
zając odważny, odważny jest!"
Kot:
Zające
psów się boją,
Lecz się nie boją kotów,
Wpadną w
zasadzkę moją,
Proszę, kapelusz gotów,
Mimo ich
czujnych uczu
Już mam je w kapeluszu.
Janek:
Zuch
z ciebie, mości kocie!
Kot:
Czy
jeszcze dziwi to cię?
Ja jestem
Kot-Komando,
Mruczando-Murmurando!
Idź, schowaj się
krzakiem,
Nadciąga król z orszakiem.
Chór:
Jedzie
król, jedzie król,
Władca lasów, łąk i pól.
Jedzie
król koni czwórką,
Jedzie król ze swą córką,
A
za nimi dwór
Wiezie złota wór.
Stangret:
Uwaga!
Z drogi, śledzie,
Bo król z królewną jedzie!
Uciekaj!
Przecież wołam!
Chcesz dostać się pod koła?
Kot:
Jam
sługa mego pana
Barona Barabana.
Król:
Kot
w Butach, daję słowo!
Królewna:
Więc
zjawił się na nowo?
Król:
Wyrasta
tak jak z ziemi.
Czy pan twój dary śle mi?
Kot:
Mój
pan ze swoich włości
Dla Króla Jegomości
Śle dwa
zające w darze
I pokłon złożyć każe.
Król:
Dzięki
ci, mości kocie,
Masz tu dukata w złocie.
Kot:
Nie
trzeba mi zapłaty.
Mój pan jest dość bogaty, Nie dbamy o
dukaty.
Król:
To
pięknie! Na mym dworze
Mnie każdy tak, jak może,
Ze
złota chciałby obrać
Licząc na moją dobroć.
Królewna:
Papo!
Chcę poznać pana
Barona Barabana.
Czy słyszysz? Bo
inaczej
Natychmiast się rozpłaczę!
Król:
Córeczko
ukochana,
Nie teraz, jutro z rana,
Dziś przyjąć go nie
mogę,
Ruszamy w dalszą drogę.
Chór:
Jedzie
król,
Jedzie król,
Władca lasów, łąk i pól...
Kot:
Już
możesz wyjść zza krzaka.
Teraz z szybkością ptaka
Musimy
drogą prostą
Na przełaj gnać do mostu,
By znaleźć się
nad rzeką.
To tutaj, niedaleko,
Byleby zdążyć w porę.
Janek:
Wszak
robię kroki spore,
Nie widzisz? Biegnę, pędzę!
Kot:
Za
wolno! Jeszcze prędzej!
Janek:
Z
tym "prędzej" sprawa gorsza.
Kot:
Trzeba
wyprzedzić orszak,
Zanim na moście stanie.
Leć, panie
Barabanie!
Patrz! Spoza tego wzgórza
Rzeka się już
wynorza
Teraz nie traćmy czasu,
Dobiega turkot z
lasu.
Rozbieraj się do naga!
Janek:
A
po co?
Kot:
Rób,
co każę,
Tego mój plan wymaga.
Nie czas na
komeraże!
Zaufaj! Mam powody,
Byś tonął! Skacz do
wody!
Już widać kurzu kłęby,
Król będzie jechał
tędy,
Zbliżają się do mostu,
No, prędzej! Toń po
prostu!
Chór:
Jedzie
król, Jedzie król,
Władca lasów, łąk i pól...
Kot:
Hola!
Zatrzymać konie,
Na pomoc! Pan mój tonie!
Kto żyw, niech
go ratuje!
Napadli na nas zbóje,
Okradli,
ograbili,
Ratujcie, ludzie mili!
Król:
Słyszycie
to wołanie?
Niechżeż kolasa stanie,
Pośpieszcie się,
dworzanie!
Ochmistrz:
Kot,
najjaśniejszy panie,
Kot w Butach! Tak, poznaję!
Królewna:
O,
papo! Wielkie nieba!
Popędź tę całą zgraję,
Z pomocą
śpieszyć trzeba!
Skacz, paziu, jesteś młody,
Ocenię
twe zasługi.
Dworzanin:
No,
śmiało! Skacz do wody!
Ty pierwszy, a ja drugi!
Kot:
Zniknął
w przybrzeżnym wirze,
Tędy, panowie, bliżej!
Dworzanin:
Mam!
Trzymam go!
Kot:
Nareszcie!
Tu
go na brzeg zabierzcie!
Królewna:
Czy
żyje?
Dworzanin:
Tak,
królewno!
Żyje i to na pewno,
Ale jest całkiem nagi.
Król:
To
sprawa mniejszej wagi,
Dajcie mu nowe szaty,
Ubierzcie w
strój bogaty
I niech tu przyjdzie żwawo.
Chcę poznać
go! Mam prawo.
Królewna:
Osoba
mi nieznana,
A jednak niespodzianie
Jestem zakochana
W
panu Barabanie.
Skąd
we mnie ta przemiana?
I co się teraz stanie?
Jestem
zakochana
W panu Barabanie.
W serduszku mym do
rana
Odczuwam kołatanie,
Jestem zakochana w panu
Barabanie.
Ochmistrz:
Kot,
najjaśniejszy panie,
Czeka na posłuchanie.
Król:
Kot
w Butach? Witam, kocie,
No co, już po kłopocie?
Kot:
Ja
jestem Kot-Komando,
Mruczando-Murmurando,
A pan mój tu, na
moście,
Czeka.
Król:
Dworzanie,
proście!
Mnie cieszą tacy goście.·
Dama
I:
Spójrzcie, jak godnie kroczy.
Dama
II:
Jakie ma piękne oczy.
Dworzanin:
Jest
rzadkiej wprost urody.
Dama
II:
Postawny,
Dama
I:
Zgrabny,
Ochmistrz:
Młody.
Dama
II:
Teraz
przed królem staje.
Dama
I:
Król rękę mu podaje.
Ochmistrz:
Królewna
z nim się wita,
Coś mówi, o coś pyta.
Królewna:
Mój
panie Barabanie,
Uczynię ci wyznanie:
Od dawna śniłeś
mi się
Podobny w każdym rysie,
A teraz chcę
niezłomnie,
Byś zawsze był koło mnie.
Janek:
Królewno,
twoje słowa
Są jak anielska mowa,
Gdzież druga jest
księżniczka
Tak nadobnego liczka?
Zaledwie cię
ujrzałem,
Od razu pokochałem,
Lecz mnie wysłuchaj,
bowiem
Całą ci prawdę powiem:
Prostaczek jam
ubogi,
Twoje królewskie progi
Nie dla mnie, osądź
sama,
A kot po prostu kłamał.
Królewna:
Chociażbyś
był sierotą,
Co żyje w poniewierce,
Ja wcale nie dbam o
to,
Ja dbam o czułe serce.
Papo! Nie kiwaj głową,
Powiedz
królewskie słowo.
Król:
Córeczko,
twoja chętka
Bywała mi rozkazem,
Lecz nie bądź taka
prędka,
Przynajmniej nie tym razem.
Królewna:
Masz,
papo, serce miękkie,
Więc każ, by pan Baraban
Poprosił
mnie o rękę,
Bo zrobię taki raban
I tak się
rozgrymaszę,
Jak kiedy jeść mam kaszę!
Herold:
Ludu!
Ogłaszam wolę
Jego Królewskiej Mości!
Król przy
biesiadnym stole
Czeka na zacnych gości!
Król cały lud
zaprasza,
Bowiem królewna nasza
Dziś poślubiła
pana
Barona Barabana!
W pałacu państwo młodzi
Sprawiają
huczne gody.
Kto chęć ma, niech przychodzi
Spijać
królewskie miody!
Król taką wieść ogłasza
I cały lud
zaprasza!
Janek:
Heroldzie! Proszę ciszej!
Kot w Butach dla wywczasu
Poluje
dziś na myszy.
Nie róbmy więc hałasu,
Bo myszy się
wystraszą!
Czy mnie pan herold słyszy?
Kończymy bajkę
naszą.
Ilustracje: Danuta Imielska - Gebethner
Wg. Ewy Szelburg - Zarembiny
(1899-1986)
Jadą wozy przez groblę , przez łąkę:
wiozą żyto, pszenicę na mąkę,
wiozą jęczmień i proso na kaszę.
– Miel, młynarzu, a prędko miel, wasze!
Całe dzionki i noce młyn nad rzeką terkoce.
Woda koło obraca, bez ustanku wre praca.
Młynarzowi w jego pracy pomagają dzieci:
syn najstarszy, ten syn średni i najmłodszy trzeci.
Dobrze było żyć we młynie z turkoczącym kołem.
Dobrze było we dnie, w nocy tak pracować społem.
Ale oto się zdarzyło, co się nieraz zdarza:
przyszła śmierć, by zabrać z sobą starego młynarza.
A gdy ojca już nie stało, dzielili się społem
trzej synowie. Dwaj usiedli za dębowym stołem,
a ten trzeci stał u okna, cały zapatrzony
w daleki, cichy cmentarz od brzózek zielony.
Rzecze starszy: – Ja zabiorę młyn, łąkę i pole.
Rzecze średni: – Wezmę złoto i futra sobole.
A potem do najmłodszego rzekli: – drogi bracie, toć
sam widzisz, że nie stało już majątku dla ciebie. ot,
jest stary kot ojcowy, który już nie może
łowić myszy ani szczurów w młynie i w komorze.
Nic nam po nim. Ty weź, Jaśku, tego darmozjada.
– I zaśmiali się źli bracia. A Jaś tak powiada:
– Niźli ziemię, niźli stroje, niżeli wór złota
lepiej dostać przyjaciela, choćby tylko... kota...
Więc go wezmę. Lecz kot bury (posłuchajcie!) nie był zwykłym kotem.
Dziesięć lat go znali we wsi – nikt nie wiedział o tym,
że ten kot był kotem z bajki, mówił ludzką mową.
Więc do Jaśka kot bajkowy szepnął słowo w słowo:
– Nie zazdrościsz swoim braciom ojcowskich dostatków,
jeno mnie, starego kota, wziąłeś na ostatku.
Chcę się tobą opiekować, boś jest chłopiec dobry.
I ja od dziś dnia dla ciebie będę także szczodry.
Od dziś słuchaj mnie we wszystkim, niech cię nic nie dziwi,
a będziemy obaj, chłopcze, zobaczysz, szczęśliwi.
Idź na jarmark, kup mi torbę myśliwską i buty...
A but każdy niechaj będzie podkówką podkuty.
Tak jak kot chciał, Jasiek zrobił. Wziął się kot pod boki,
ruszył wąsem i powiada: – Chodźmy w świat szeroki.
– Poszli. A kot w butach stawiał wielgaśne kroki.
A gdy przyszli na rozstaje, rzecze kot do chłopca:
– Zapoluję na przepiórki, sztuka ta ci obca,
więc idź, wykąp się w jeziorze, co błyszczy pod lasem.
Jaś się kąpie. Kot poluje. A drogą tymczasem
jedzie król w złotej karecie z królewną u boku.
Kot z przepiórek pełną torbą wnet przyśpieszył kroku.
Na sam środek drogi skoczył, stuknął obcasami:
– Panie królu, stój, stój, proszę! Zlituj się nad nami!
Król wychylił się z karety. – Prr! – woźnica woła:
I stanęły cztery konie, w piach wryły się koła.
– Oto niosłem ci przepiórki od mojego pana,
każda tłusta, sama w usta wejdzie bez podlania.
Ale biada! Mości królu, pan mój jest w obierzy.
Zbóje w wodę go wrzucili oddarłszy z odzieży!
A kot chytry, po kryjomu, wcześniej, na czworakach,
złapał szarą świtkę Jaśka i ukrył ją w krzakach.
Król, że serce miał gołębie: – Masz tu szaty – rzecze.
– I siadajcie do karety, kocie i człowiecze.
Gdzie cię podwieźć mam, młodzieńcze?
Gdzie twój dom rodzinny?
– Lecz nim Jasiek otwarł usta, kot go ubiegł zwinny:
– Pan mój mieszka w tym zamczysku, co na górze stoi.
– Stąd, o, widać złote wieże. „W głowie mi się troi”
– myśli Jasiek, ale wsiada, bo król grzecznie prosi:
– Siądź, młodzieńcze, przy mej córce, przy królewnie Zosi.
Kot biegł pieszo i karetę wyprzedził o milę,
aż napotkał tłum żniwiarzy w złotym zboża pyle.
Tym żniwiarzom ze zdziwienia aż się włosy jeżą:
– Kot, kot w butach! Co za dziwo! – ledwo oczom wierzą.
– Będzie jechał król – zakrzyknie kot – w złotej karecie!
Gdy zapyta: – Czyje łany?, to wy odpowiecie,
że to łany księcia Jana. – I kot, nie czekając,
skacze miedzą, a tak szybko, jakby skakał zając.
I kot w butach biegnie dalej, biegnie prostą drogą,
a te buty z podkówkami niosą go, jak mogą!
Przybiegł wreszcie do wrót zamku. Łapką – stuk! we wrota.
A mieszkał tam czarnoksiężnik. Wyjrzał. Ujrzał kota.
Kot podkręcił wąs do góry, stuknął obcasami:
– Rzecz ci powiem niezbyt miłą: źle z czarownikami.
Pono, mości czarowniku – tak mówią we świecie
– już nie umiesz robić czarów. Lada małe dziecię
kpi se z ciebie. I mnie także śmieszne się wydaje,
że ty jeszcze mieszkasz w zamku i rządzisz tu krajem.
– Co? – czarownik z gniewu wrzasnął. – Roznosić potwarze,
to jest, kocie, niebezpieczna gra! Ja ci pokażę!
– Szast! i w lwa zmienił się zaraz. Widok był tak srogi,
że kot skoczył, hyc! na drzewo, choć miał w butach nogi.
Z czubka drzewa rzecze raźnie: – Lwem nie sztuka zostać!
Lew jest duży. Małej myszki spróbuj przybrać postać!
Ale tego nie potrafisz, proszę jegomości!
Lew-czarownik ryknął głośno, pełen strasznej złości:
– Wszystko umiem! Mogę wszystko! –
- i... z lwa stał się myszką. Na to tylko i czekało przechytre kocisko.
Chrup! i znikła mysz bez śladu w burym pyszczku kota.
To rozumiem! To nazywa się dobra robota -
– mruczy kot, sam z siebie rad. A już w zamku wrota
wtacza się kareta z królem, z Jaśkiem i z królewną.
– No, ucieszę ja ich wszystkich. Ucieszę
na pewno. Stanął w progu nasz kot w butach, a król go zapytał:
– Czyj ten zamek, kocie w butach? – Nasz on jest, i kwita!
Książę Janie, ugość króla, królewnę i lud.
Masz napitków i jedzenia tutaj w zamku w bród .
– Ale Jasiek rzecze: – Hola, hola, bury kocie.
Ja nie jestem księciem, który chadza w srebrze, w złocie.
Zbójcy mnie nie napadali, nie moje to łany,
a i nie mój także zamek tutaj zbudowany.
– Ja daruję ci go chętnie – mruczy kot strapiony.
– Już schrupałem czarownika: nie wróci w te strony.
Teraz możesz ty, Jasieńku, wziąć sobie te włości.
Na to Jasiek rzekł gwałtownie, bo już się rozzłościł:
– Złą przysługę chcesz mi oddać, przyjacielu kocie!
Są tu ludzie, co stracili siły na robocie
w służbie tego czarownika, który żył z ich pracy
Oni wezmą sobie wszystko. – A co my, biedacy?-
– kot miauknął i zjeżył się, lecz Jaś go pogładził.
– Jestem zwykłym młynarczykiem i biednym sierotą,
nie chcę w błąd wprowadzać ludzi, choćby i za złoto.
Dosyć ciebie już słuchałem, oszustw nie chcę więcej.
Zapracuję na nas obu. Patrz, mam silne ręce.
Czyś zrozumiał, kocie w butach? A kot kiwnął głową:
– Dobrze, Jaśku, zrobię, jak chcesz. Daję kocie słowo!
Wtedy pierwszy raz się ozwał głos królewny Zosi:
– Miły Jaśku, chodź na chwilę, mam ja ci rzec cosik!
Był domyślny ten kot w butach, rzekł: – Królu i panie,
gdzie jest dwoje młodych, ładnych, tam bywa kochanie.
Uśmiechnęło się wesoło poczciwe królisko.
– Widzi mi się, kocie w butach, będzie weselisko!
Na dworze u dziadka-króla kot w butach wnuczęta lula.
A że lubi zmyślać, gadać,
musi... bajki opowiadać!
W bajkach zmyślać to nie grzech,
a dzieciakom z tego śmiech.
Książeczka typu pop -up
z ilustracjami Vojtech Kubasta
Autor: Ewa Szelburg - Zarembina
Ilustracje: Włodzimierz Krusiewicz