Karzeł Długi Nos
bajka niemiecka
W pewnym znanym mieście w Niemczech, żył szewc z żoną. Szewc, zazwyczaj łatał buty,
a kiedy miał pieniądze na kupno skóry, szył nowe obuwie.
Żona szewca, co dzień szła na rynek i sprzedawała na straganie owoce, warzywa i zioła z własnego ogródka.
Stoisko szewcowej przyciągało wielu klientów, swoim ładnym i schludnym wyglądem oraz sposobem, w jaki kobieta układała towary na straganie. Ta godna para miała jedynego syna o imieniu Jakub. Miał on dwanaście lat, był grzecznym i miłym chłopcem, a do tego bardzo pięknym dzieckiem. Pomagał on swojej matce sprzedawać warzywa na targu oraz dostarczał zakupy klientów do ich domów. Bardzo często wracał z pieniędzmi w kieszeni, a przynajmniej z ciastem lub słodyczami, bo był taki ładny i uczynny, że ludzie bardzo go lubili.
Pewnego dnia, żona szewca siedziała ja zwykle na swoim miejscu w rynku. Przed nią stały kosze ze świeżą kapustą i innymi warzywami, koszyczki z ziołami, a także mniejsze kosze pełne jabłek, gruszek i moreli. Mały Jacob siedział obok niej i nawoływał przechodniów, aby u nich kupowali.
- Kupujcie! Kupujcie! Dorodna kapusta, świeże zioła, wczesne gruszki, wyborne jabłka! Soczyste morele! Chodźcie i kupujcie towary mojej mamy!
Nagle zobaczyli starą kobietę idącą w ich kierunku. Kobieta ubrana była w łachmany, miała szarą twarz usianą zmarszczkami, przekrwione oczy i długi, ostry haczykowaty nos, którego koniec spotykał się z jej ostrym podbródkiem.
Stanęła przed koszem z warzywami i rzekła skrzekliwym głosem:
- Czy to ty jesteś szewcowa Hanna, która sprzedaje warzywa i zioła? - spytała, trzęsąc głową.
- Tak, to ja – odpowiedziała żona szewca – czy chcesz coś u mnie kupić??
- Zobaczymy, zobaczymy! - odpowiedziała starucha - Pozwól mi najpierw spojrzeć na twoje zioła, a przekonam się, czy masz to czego potrzebuję – wymamrotała, po czym wsadziła swoje długie, szponiaste palce do koszyczka z ziołami, które wcześniej tak starannie ustawiła szewcowa.
Starucha chwytała garść ziół, podtykała pod swój długi, haczykowaty nos i wąchała zachłannie, po czym odrzucała zioła na bok, robiąc przy tym wielki bałagan. Żona szewca była bardzo niezadowolona na widok tego, co robi starucha, ale nic nie mówiła, ponieważ każdy jej klient miał prawo obejrzeć towar przed zakupem. Poza tym, trochę obawiała się tej dziwnej, starej kobiety.
Kiedy starucha powyrzucała już wszystkie zioła z koszyczka, odrzuciła go za siebie i krzyknęła:
- Śmieci! Wszystko śmieci! Cała masa nic nie wartych śmieci! Pięćdziesiąt lat temu, mogłam bez trudu kupić to, co chciałam! A teraz, to co sprzedajesz, do niczego się nie nadaje!
Te uwagi sprawiły, że mały Jakub wpadł w gniew i krzyknął na na całe gardło:
- Ty bezwstydna stara babo!- złościł się – jak śmiesz nazywać zioła mojej mamy śnieciami! Specjalnie dotykasz ich swoimi paskudnymi paluchami i wąchasz wstrętnym nochalem, aby straciły na wartości i nikt inny nie chciał ich kupić! Ale wiedz, że te oto zioła kupuje sam kucharz Wielkiego Księcia!
Stara kobieta spojrzała na porywczego chłopaka i roześmiała się w odrażający sposób.
A potem powiedziała ochrypłym głosem:
- Widzę mój chłopcze, że nie podoba ci się mój nos? Mój piękny, długi nos? Pewnego dnia i ty taki dostaniesz!
To powiedziawszy, starucha podeszła do kosza z innymi warzywami i zaczęła je przebierać, ale i z nich nie była zadowolona. Powtarzała tylko w kółko: "Co za śmieci! Same śmieci!"
Następnie zblizyła się do kosza, w którym znajdowała się kapusta. Wzięła do ręki jędrną, białą, główkę i ścisnęła ją, aż ta zaskrzypiała i pękła. Potem wrzuciła ją z powrotem do kosza.
- Stara kapusta! Niedobra kapusta! Same zepsute rzeczy! - i kręciła przy tym energicznie głową na swej długiej, chudej szyi.
- Nie kręć tak głową na prawo i lewo, bo ci jeszcze odpadnie! – powiedział Jakub - Twoja szyja jest cienka jak łodyżka fasoli i może nie wytrzymać! Głowa ci się urwie i trafi wtedy do naszego kosza z kapustą. Kto wtedy cokolwiek u nas kupi? - wołał złośliwie Jakub.
- A więc, chłopcze, i moja piękna, cienka szyja ci się nie podoba?! - mruknęła starucha - Zatem dobrze, ty nie będziesz miał żadnej. Twoja głowa przylgnie bezpośrednio do ramion, aby nie spadła.
- Chodź już kobieto, chodź! I nie gadaj dziecku takich bzdur! – wtrąciła się do rozmowy żona szewca - Zdecyduj się wreszcie, co chcesz kupić i nie trać mojego czasu!
- Wezmę tych sześć kapust!- powiedziała oschle w starucha - Ale niech twój chłopak pójdzie ze mną i zaniesie je do mojego domu. Sama nie dam rady, bo muszę podpierać się kijem. Dobrze mu zapłacę za fatygę.
Jakub wcale nie miał ochoty iść, ale matka stwierdziła kategorycznie, że musi, bo to nieładnie pozwolić, by takie słabe i stare stworzenie samo dźwigało taki ciężar. Chłopcu zbierało się na płacz, bo bał się tej kobiety, ale jedno surowe spojrzenie matki wystarczyło, aby w końcu poszedł z odrażającą, starą kobietą.
Starucha szła bardzo wolno, więc minęły jakieś trzy kwadranse,
zanim dotarli do jej nędznego domu na obrzeżach miasteczka.
Starucha wyjęła z kieszeni zardzewiały klucz, zgrabnie włożyła go do zamka i drzwi otworzyły się ze zgrzytem.
Jakież było zdziwienie Jakuba, gdy jego oczom ukazało się najpiękniejsze wnętrze, jakie kiedykolwiek widział!
Ściany i sufity zdobił marmur, wszędzie stały hebanowe meble inkrustowane złotem i wysadzane kosztownymi klejnotami, a podłogi zrobiono z prawdziwego szkła!
Były tak mocno wypolerowane, że Jakub poślizgnął się i upadł na nich kilka razy.
Starucha wyjęła z kieszeni mały srebrny gwizdek i dmuchnęła w niego. Rozległ się ostry gwizd, który zadźwięczał w całym domu. Natychmiast pojawiły się w salonie niezwykłe świnki morskie. Ku rozbawieniu Jakuba, wszystkie świnki morskie biegły na dwóch tylnych łapach i wszystkie przyodziane były w najmodniejsze ubranka. Dodatkowo, każda z nich miała na głowie fikuśny kapelusik, wykonany zgodnie z najnowszym trendem panującej modzie. Zamiast butów, na nóżkach świnek morskich tkwiły łupinki orzechów.
- Gdzie są moje pantofle?- wrzasnęła starucha potrząsając kijem w stronę świnek morskich tak, że wszystkie zadrżały ze strachu – jak długo mam tu stać i czekać!
Świnki morskie wbiegły na szklane schody i wkrótce wróciły z parą pantofli wykonanych z orzecha kokosowego. Pantofle obszyte były delikatną skórką, miały porządną, skórzaną podeszwę i wiązane były na atłasowe tasiemki. Wyglądały przy tym, bardzo solidnie. Kiedy tylko świnki morskie, włożyły pantofle na stopy staruchy, ta natychmiast przestała kuśtykać.
- Usiądź, młody człowieku - powiedziała przyjaźnie starucha i popchnęła Jakuba w kąt sofy - musisz być zmęczony. Szedłeś daleko i taszczyłeś duży ciężar. Ludzkie głowy nie są lekkie...- zarechotała.
- Co masz na myśli?- zawołał przestraszony chłopiec – ja przecież niosłem kosz z kapustą!
- Kłamałam! – nadal śmiała się starucha i wyjęła z kosza ludzką głowę.
Chłopiec był przerażony, bo pomyślał, że jeśli się to wyda, jego matka będzie miała kłopoty.
- Ale wynagrodzę ci to – mówiła dalej starucha – dam ci mały prezent. Poczekaj cierpliwie chwilkę, a niebawem skosztujesz najpyszniejszej zupy na świecie!
Dmuchnęła w swój mały, srebrny gwizdek i znów pojawiła się gromada świnek morskich. Tym razem miały na sobie fartuszki i wysokie, kucharskie czapki, a za pasem wetknięte drewniane chochle i kuchenne noże z rzeźbionymi rękojeściami.
Po nich przyszło kilka wiewiórek w białych, szerokich, tureckich spodniach.
One również chodziły na tylnych nogach i nosiły zielone, aksamitne czepki. Wyglądały na kucharzy.
Od razu zaczęły krzątać się, po kuchni, wyjmować garnki i patelnie, przynosić mąkę, jajka, masło,
korzenie przypraw i zioła. Wszystko to wędrowało do wielkiej miski, przy której uwijała się starucha.
Ogień płonął wesoło pod piecem, a zawartość garnków zaczęła przyjemnie bulgotać, parować i syczeć. Potem cały dom wypełnił się nęcącym zapachem. Jakub w końcu uwierzył, że starucha faktycznie da mu coś pysznego do zjedzenia i nawet zaczęło mu się u niej podobać.
Kiedy starucha zdjęła garnek z ognia, wlała zupę do srebrnej wazy i powiedziała:
- Jedz chłopcze, a będziesz tak piękny jak ja. Sprawię też, że staniesz się doskonałym kucharzem. Nigdy jednak nie znajdziesz zioła, którego brakowało na straganie twojej matki! Szkoda, że go nie miała w asortymencie...
Chłopiec nie rozumiał niczego co mówiła starucha i prawdę mówiąc, wcale jej nie słuchał, bo właśnie zajadał zupę zachłannie i łapczywie – tak mu smakowała! Jego matka, często gotowała mu różne pyszne rzeczy, ale nic tak dobrego do tej pory nie jadł.
Zupa, którą właśnie pochłaniał, miała intensywny słodko – kwaśny smak i bardzo silny aromat świeżych ziół i warzyw. Kiedy jadł ostatnią łyżkę, zabrzmiał gwizdek i gęste kłęby dymu zaczęły wypełniać pokój. To świnki morskie zapaliły w kadzidle jakieś zioła.
Nagle, Jakub poczuł się oszołomiony i senny. Chciał się podnieść z sofy i już wracać do matki,
ale nie mógł się ruszyć z miejsca.
Opadł bezwładnie na kanapę, po czym szybko zasnął. A śnił cudowny i zarazem niesamowicie dziwny sen.
Wydawało mu się, że zdjęto z niego ubranie i nałożono mu futro wiewiórki. Był w stanie skakać jak wiewiórka, dołączył do innych zwierząt w domu i tak jak one miał obowiązek usługiwać starusze.
Pierwszym jego obowiązkiem było polerowanie pantofli z orzecha kokosa, które nosiła starucha. Ponieważ, ojciec Jakuba był szewcem i chłopiec często pomagał ojcu w pracy, to zadanie nie wydało mu się trudne. Nauczył się, bowiem polerować buty już dawno temu w zakładzie szewskim ojca. Jakubowi wydawało się, że minął rok odkąd zaczął wykonywać posługę pucybuta.
Wtedy przydzielono mu nową, przyjemniejszą pracę. Razem z innymi wiewiórkami miał zbierać promienie słońca i robić z nich słoneczny pyłek. Starucha potrzebowała tego szczególnego rodzaju pyłku, do wyrobu mąki, ponieważ nie miała zębów i tylko mąka ze słonecznego pyłku, była delikatna i lekka i tylko z niej powstawał chleb, który mogła pogryźć. Najpierw jednak, wiewiórki musiały przesiać pyłek przez specjalne sito, aby był miękki jak puch. Dopiero potem w wielkim piecu piekły chleb.
Minął kolejny rok sennych marzeń i Jakub awansował na nosiciela wody. Ale nie myślicie chyba, że starucha piła zwyczajną wodę ze studni? Oj, co to, to nie! Kochani! Jakub i wiewiórki musieli co ranek zbierać krople rosy z płatków róż i innych pachnących kwiatów. Krople te, skrzętnie zbierano do łupinek orzechów i właśnie taką, a nie inną wodę piła starucha. A ponieważ zawsze była wielce spragniona, Jakub i wiewiórki musiały się nie lada napracować, aby co dzień wody było pod dostatkiem.
Pod koniec trzeciego roku, chłopiec został wyznaczony do pracy w domu. Do jego głównych obowiązków należało utrzymanie szklanych podłóg w idealnej czystości. Musiał je najpierw dokładnie zamieść, a potem froterować, owinąwszy wpierw stopy miękkimi ściereczkami. Przesuwał się wtedy po posadzce niczym po lodowisku, aby podłoga świeciła niczym tafla z lodu.
Kiedy rozpoczął się czwarty rok służby u staruchy, Jakub został przydzielony do pracy w kuchni. Było to honorowe miejsce, do którego można było dotrzeć dopiero po długim szkoleniu i praktyce. Jakub, od chłopca spiżarnianego awansował najpierw na pomywacza, potem na pomoc kuchenną, aż wreszcie na cukiernika.
Po jakimś czasie, jego umiejętności były tak wielkie, że zaskakiwał sam siebie. Potrafił z największą łatwością zrobić dwanaście różnych wypieków o różnych smakach. Szybko więc, stał się pierwszorzędnym kucharzem, specjalizującym się w wypiekach, deserach i zupach. Potrafił przyrządzić zupę z każdego rodzaju warzywa o jakim słyszał świat! Tak mijały lata w służbie u staruchy.
Pewnego dnia, starucha zdjęła swoje pantofle z orzecha kokosa, wzięła do ręki sękaty kij na ramię przewiesiła koszyk i wyszła. Przed wyjściem poleciła Jakubowi oskubać kurczaka, nafaszerować go nadzieniem z ziół i upiec na kolację. Miał też dołożyć wszelkich starań, aby pieczeń drobiowa była odpowiednio przyprawiona. Kiedy kurczak był już prawie gotowy, Jakub poszedł do pomieszczenia, w którym trzymano zioła, aby doprawić pieczeń. Ku swojemu zaskoczeniu zobaczył mały kredens, którego nigdy wcześniej nie widział. Drzwi kredensu były lekko uchylone, więc zerknął zaciekawiony. W środku ujrzał kilka małych koszy, z których wydobywał się silny i przyjemny aromat. Otworzył jeden z nich i zobaczył, że zawiera on bardzo niespotykaną i dotąd mu nieznaną roślinę.
Zapach był tak silny, że chłopiec zaczął kichać, kichać i kichać, aż w końcu - kichając, obudził się. Leżał na sofie w kuchni staruchy i nie wiedział co się z nim dzieje.
- Jakże niektóre sny wydają się rzeczywiste! – wymamrotał Jakub przeciągając się leniwie - mógłbym przysiąc, że byłem wiewiórką, a jako wiewiórka najprzedniejszym kucharzem. Ależ uśmieje się moja mama, kiedy jej o tym opowiem! Pewnie jednak, najpierw mnie zbeszta za to, że śpię z dala od domu, zamiast jej pomagać.
Kiedy próbował wstać, poczuł, że jego nogi i ręce są całe sztywne. Podobnie jego szyja, a za każdym razem kiedy się poruszył, czuł, że uderza swoim nosem w ścianę albo w futrynę drzwi.
Skierował się w kierunku wyjścia, gdy obstąpiły go wiewiórki i świnki morskie. Biegały dookoła niego, machały rączkami i piszczały, tak jakby nie chciały go wypuścić. Jednak gdy Jakub wyszedł, zostały grzecznie w środku, a chłopiec słyszał tylko z oddali ich piskliwe rozmowy.
Powędrował Jakub w stronę miasteczka. Dom starej kobiety, jak już wiemy, był daleko od rynku i przez długi czas Jacob przemierzał wąskie, kręte uliczki, aż dotarł na targ w rynku. Było tam tłoczno i gwarno.
Gdzieś w pobliżu prawdopodobnie pokazywano jakiegoś krasnoluda, ponieważ wszyscy wokół krzyczeli:
- Spójrzcie tylko! Co za brzydki karzeł!
- Skąd ten krasnolud się tu wziął? - pytali inni.
- A jaki ma długi nos ten gnom! A jakie ręce! Ręce do ziemi!
- On w ogóle nie ma szyi!- krzyczało jakieś dziecko.
Jakub, też chętnie popatrzyłby na krasnoludka, ponieważ zawsze lubił oglądać niezwykłe rzeczy i zjawiska, ale nie mógł dłużej zwlekać. Wiedział, że powinien jak najszybciej zobaczyć się z matką. Ale im bliżej był rynku, na którym stragan miała szewcowa Hanna, tym czuł się bardziej niespokojny.
Matka Jakuba siedziała jak zawsze, na swoim miejscu i chłopiec stwierdził, że nie mógł długo spać, bo matka miała jeszcze w koszach niesprzedane warzywa i zioła.
Ale dostrzegł w niej jakąś zmianę. Wydawało mu się, że matka była bardzo smutna i zatroskana. Zamiast nawoływać przechodniów, siedziała z głową opartą na dłoniach, a kiedy podszedł bliżej, zobaczył, że jest bledsza niż zwykle. Przez chwilę zastanawiał się co ma jej powiedzieć.
- Kochana mamo, co ci dolega? Złościsz się na mnie?
Matka odwróciła się w stronę Jakuba i w tym samym momencie wrzasnęła ze strachu:
- Odejdź, stąd ohydny krasnoludzie! - krzyczała wniebogłosy szewcowa.
- Matko! Mateńko, co ty mówisz? Spójrz na mnie, to ja! Jakub! Twój syn!
- Teraz to naprawdę przesadzasz z bezczelnością! - zdenerwowała się Hanna - stoi tam odrażający karzeł z wielkim nosem i mówi, że jest moim synem! Wstydź się tak kłamać i nie żartuj sobie ze mnie w ten sposób, poczwaro! - zapłakała.
- Ależ mamo! – wystraszył się Jakub – naprawdę musisz być chora, jeśli odrzucasz własnego syna i pleciesz takie niestworzone rzeczy!
- Czy nie powiedziałem ci, żebyś odszedł? - powiedziała gniewnie Hannah – nic ode mnie nie dostaniesz i nie musisz się trudzić wymyślaniem takich bujd!
„Chyba postradała zmysły”– pomyślał Jakub i już na głos dodał:
- Mamo, przyjrzyj mi się dokładnie. Jestem twoim małym, ślicznym synkiem, Jakubem!
- Teraz posunąłeś się za daleko! - kipiała z gniewu szewcowa – cieszy cię odstraszanie moich klientów i robienie sobie żartów z mojego żalu i smutku? Ludzie! Posłuchajcie tego karła – krzyczała na całe gardło Hanna – ta wstrętna istota ośmiela się mówić, że jest moim zaginionym synem!
Po tych słowach dookoła straganu szewcowej zrobiło się zbiegowisko. Nadbiegli handlarze, przekupki, a nawet mieszkańcy okolicznych domów i wszyscy zaczęli pocieszać biedną Hannę, której pięknego chłopca ukradziono siedem lat temu. Jakub nie wiedział, co o tym myśleć. Przecież, jeszcze dziś rano poszedł ze swoją matką na targ, pomógł jej wystawić towary, zaniósł do domu staruchy kapustę, zjadł u niej zupę i na krótko zdrzemnął się.
A teraz, jego własna matka i inni znajomi mu ludzie mówią, że nie było go siedem lat i nazywają ohydnym karłem! Co mogło się wydarzyć? Kiedy zrozumiał, że jego matka nie chce mieć z nim nic wspólnego, ze łzami w oczach poszedł do zakładu szewskiego swojego ojca.
Stanął przy drzwiach i zajrzał do środka. Szewc był tak zajęty pracą, że nie spostrzegł kto wchodzi i tylko krzyknął:
- Piękny dzień mamy dziś! Nieprawdaż?
- Źle, młodzieńcze– odpowiedział ojciec ku zaskoczeniu Jakuba i chłopiec już wiedział, że ojciec go nie rozpoznał. - Jestem już stary, słaby, a do tego samotny.
- Nie masz nikogo, kto mógłby ci pomóc? - zapytał Jakub. - gdzie twój syn?
- Bóg jeden raczy wiedzieć! - odpowiedział szewc - siedem lat temu porwano go z rynku.
- Tak, młodzieńcze, siedem lat temu. Pamiętam jakby to było wczoraj. Do domu przybiegła moja żona Hanna i z rozpaczy załamywała ręce. Roztrzęsiona powiedziała, że na rynek przyszła brzydka starucha i kupiła u niej tyle warzyw, że sama nie mogła ich unieść. Moja żona, dobra dusza, wysłała naszego kochanego chłopca Jakuba, aby pomógł staruszce. I tyleśmy go widzieli… - rzekł z żalem szewc. - Szukaliśmy go wszędzie, ale nadaremnie! Przepadł! - zapłakał szewc - Niczego nie dowiedzieliśmy się też o starej kobiecie, z którą poszedł mój syn. Nikt nie wiedział o niej nic, poza jedną babcią, która ma przeszło dziewięćdziesiąt lat. To ona powiedziała, że starucha musi być nikim innym jak złą Wiedźmą Zielną, która co pięćdziesiąt lat odwiedza miasto, żeby kupić potrzebne jej rzeczy.
Nagle, uświadomił sobie, że to, co do tej pory brał za sen, wcale nim nie było i przez siedem lat, faktycznie pracował jako wiewiórka u staruchy. Siedem lat młodości zostało mu skradzione i co otrzymał w zamian? Nauczył się polerować buty z łupiny orzecha kokosa i szklane podłogi oraz nauczył się wszystkich tajemnic sztuki kulinarnej.
Kiedy tak myślał, szewc zapytał:
- Czy mogę coś dla ciebie zrobić, młodzieńcze? Może potrzebujesz pary butów, a może... - dodał z uśmiechem - … przyda ci się pokrowiec na nos?
- Co jest nie tak z moim nosem, że powinienem go zakrywać? - oburzył się Jakub.
- Gdybym ja miał tak długi nos - powiedział szewc – próbowałbym go chronić. Akurat mam tu pod ręką kawałek świńskiej skórki, ładny kawałek, w sam raz na pokrowiec. Dobra osłona dla twojego nosa, byłaby jak najbardziej przydatna, ponieważ, a jestem tego pewien, musisz stale nim zawadzać o wszystko co napotkasz na drodze.
Jakub, aż się zagotował ze złości. Dotknął jednak swojego nosa i poczuł, że jest bardzo wielki i długi! Miał około ośmiu cali długości! To niesłychane i po prostu niemożliwe!
- Och! Litości! - krzyknął chłopak – pozwól mi spojrzeć w lustro – poprosił szewca – i wiedz, że nie robię tego z próżności!
- Niestety, nie posiadam tak dużego lustra, ale jeśli chcesz zobaczyć swój nos, w pełnej okazałości, idź do golarza Urbana, u niego stoi wielkie lustro.
Tymi słowami szewc pożegnał Jakuba i popchnął go dyskretnie w stronę drzwi, po czym je zamknął i wrócił do pracy. Jakub, który od dawna znał golarza, przeszedł przez ulicę i wszedł do jego zakładu.
- Witaj Urbanie – przywitał się - Przyszedłem prosić cię o przysługę. Czy będziesz tak dobry i pozwolisz mi rzucić okiem na moje odbicie w lustrze?
- Z przyjemnością, tam stoi - podpowiedział golarz, śmiejąc się serdecznie.
Klient, którego właśnie golił, również się zaśmiał.
- Taki przystojny, małym mężczyzna jak ty,- kontynuował golarz- wysoki i szczupły o łabędziej szyi i delikatnymi jak u królowej dłońmi, posiadający tak zgrabny, drobny nosek, musi pewnie często przeglądać się w lustrze, żeby napawać się pięknem własnego odbicia! Cóż, możesz korzystać z mojego lustra tak często jak zechcesz, żeby nikt nie zarzucił mi, że jestem zazdrosny o twój wygląd!
Gromkie śmiechy wtórowały słowom golarza Urbana, a biedny mały Jakub, który właśnie zobaczył swe odbicie w lustrze, nie mógł powstrzymać się od łez.
- Matko moja….- załamał się Jakub bo w niczym nie przypominał tego ślicznego chłopca, którym był kiedyś.
Jego świńskie oczka były niczym maleńkie szparki, ohydny, bardzo długi nos zwisał nad ustami i dotykał szpiczastego podbródka, a jego głowa osadzona była głęboko między ramionami. Jego niezdarne ciało zakończone było cienkimi, krótkimi nóżkami, za to posiadał długie, ręce o szponiastych palcach. Kiedy je wyprostował, dotykał nimi podłogi! Był najbardziej ohydnym i odrażającym karłem, jakiego kiedykolwiek widziano na świecie!
- Czy wystarczająco długo napatrzyłeś się na swe odbicie, mój książę?- złośliwie zapytał golarz Urban- Zostań u mnie na służbie, młodzieńcze! Dostaniesz wszystko, o co poprosisz, jeśli tylko staniesz przed drzwiami mojego zakładu i będziesz zapraszał ludzi. Ja zdobędę nowych klientów, a każdy z nich da ci monetę. I ty i ja będziemy zadowoleni!
Jakuba mocno zraniły te słowa, ale odpowiedział dość grzecznie, że nie skorzysta z propozycji zatrudnienia i wyszedł z zakładu.
Jego jedyną pociechą było to, że jakkolwiek stara wiedźma zmieniła jego ciało, nie miała żadnej kontroli nad jego umysłem i duchem. Czuł, że stał się mądrzejszy i nauczył się wielu pożytecznych rzeczy, które mogą mu się w życiu przydać. Nie tracił więc czasu na opłakiwanie utraty pięknego wyglądu, ale postanowił złożyć jeszcze jedną wizytę swojej matce.
Jego jedyną pociechą było to, że jakkolwiek stara wiedźma zmieniła jego ciało, nie miała żadnej kontroli nad jego umysłem i duchem. Czuł, że stał się mądrzejszy i nauczył się wielu pożytecznych rzeczy, które mogą mu się w życiu przydać. Nie tracił więc czasu na opłakiwanie utraty pięknego wyglądu, ale postanowił złożyć jeszcze jedną wizytę swojej matce.
Skierował się w stronę rynku, gdzie przy swoim straganie siedziała Hanna. Błagał ją, żeby siedziała cicho oraz, żeby spokojnie wysłuchała tego, co ma jej do powiedzenia. Przypomniał jej dzień, w którym starucha zabrała go z rynku, przypomniał jej wiele wydarzeń z dzieciństwa. Potem opowiedział, jak przemienił się w wiewiórkę i służył u niegodziwej wiedźmy przez siedem lat i jak jego obecny wygląd, to zasługa tego, że wyśmiewał się z brzydoty staruchy.
Żona szewca nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć. Każdy szczegół z dzieciństwa, o którym opowiadał karzeł, zgadzał się bez dwóch zdań. Jednak Hannie bardzo trudno było uwierzyć, że można kogoś zmienić w wiewiórkę. Poza tym nie wierzyła w żadne wróżki i wiedźmy, ani te dobre, ani te złe. Postanowiła jednak porozmawiać z mężem.
- Posłuchaj, - powiedziała wbiegając do jego zakładu – ten karzeł mówi, że jest naszym utraconym synem Jakubem. Opowiedział mi jak przed siedmiu laty został zaczarowany przez Wiedźmę Zielną oraz inne historie z naszego życia.
- Rzeczywiście! - krzyknął ze złością szewc - powiedział ci dokładnie to, co ja sam powiedziałem mu godzinę temu! Próbował cię nabrać na moją historię! Zaczarowany! Phi!… - żachnął się szewc – zaraz go więc odczaruję!
I to mówiąc, szewc złapał do reki wiązkę skórzanych rzemyków, chwycił biednego Jakuba i zaczął go okładać. Karzeł krzyczał z bólu, aż w końcu zdołał się wyrwać i ratować ucieczką.
To dziwne, jak mało sympatii wzbudza istota, która ma jakieś defekty w swoim wyglądzie. Nie znalazł bowiem nikogo, kto by zlitował się nad nim.
Głodny i poobijany, tej nocy musiał spać na kamiennych, twardych, kościelnych schodach. Mimo tej niewygody, spał mocno, dopóki ranne słońce nie obudziło go.
Potem usilnie myślał nad tym, w jaki sposób może zarobić na życie. Był zbyt dumny, by służyć u golarza jako wabik na klientów. Pamiętając, jak wspaniale nauczył się gotować, kiedy był jeszcze w ciele wiewiórki, pomyślał, że może to wykorzystać. W każdym razie postanowił spróbować swoich sił jako kucharz.
Postanowił udać się do pałacu Wielkiego Księcia Frankonii, który lubił bardzo dobrze zjeść i słynął w swym księstwie jako niezwykły smakosz, degustator oraz prawdę mówiąc łasuch.
Gdy stanął przed bramą książęcego pałacu, odźwierny spojrzał na karła z nieukrywaną pogardą. Kiedy jednak usłyszał, że ten oto krasnolud, chce zostać pałacowym kucharzem, nie wytrzymał i wybuchnął szczerym śmiechem.
Kiedy minęli dziedziniec i ogród i kroczyli raźno w kierunku pomieszczeń dla służby, wszyscy służący, którzy byli w pobliżu, patrzyli na Jakuba i drwili z niego. Robili przy tym taki hałas, że zaraz pojawił się dozorca, żeby sprawdzić co się dzieje. W ręku trzymał bicz i trzaskał nim na prawo i lewo.
Niemniej jednak, wpóścił go do środka i poprowadził przez pałacowy dziedziniec.
Zrobiło się zbiegowisko, przybiegł lokaj i kamerdyner oraz damy dworu
i nadworni ministrowie, ażeby przypatrzeć się niecodziennemu zjawisku.
Kiedy minęli dziedziniec i ogród i kroczyli raźno w kierunku pomieszczeń dla służby, wszyscy służący, którzy byli w pobliżu, patrzyli na Jakuba i drwili z niego. Robili przy tym taki hałas, że zaraz pojawił się dozorca, żeby sprawdzić co się dzieje. W ręku trzymał bicz i trzaskał nim na prawo i lewo.
- Co to za wrzaski! – krzyknął - jak śmiecie zakłócać spokój Jaśnie Pana? Czy nie wiecie, że jeszcze się nie obudził?
- Ależ panie dozorco! - zawołali słudzy - spójrz tylko, co nas tak rozbawiło! Czy ten oto krasnolud nie jest wystarczającym powodem do śmiechu?
Gdy dozorca zobaczył biednego karła, ciężko mu było zapanować nad tym, by się nie roześmiać. Uznał jednak, że zajmując tak wysokie stanowisko, postąpiłby niegodnie, bratając się ze zwykłą służbą. Rozgonił więc ciżbę batem i poprowadził Jakuba prosto do ochmistrza dworu.
Kiedy byli na miejscu, ochmistrz przyjrzał mu się od stóp do głów i powiedział z uśmieszkiem na ustach:
- Z pewnością, mój młody człowieku, jesteś tutaj, aby ubiegać się o posadę? Czy przypadkiem, nie chcesz zostać błaznem Wielkiego Księcia?
- Nie, proszę pana – odpowiedział karzeł– Jestem wykwalifikowanym kucharzem i potrafię przygotować najróżniejsze dania smacznie przyprawione. Pomyślałem, że szefowi kuchni, przyda się taki pomocnik.
- Każdy człowiek sądzi po sobie, ale mały człowieczku, osobiście uważam, że jesteś zwykłym głupcem! Jako błazen księcia nie miałbyś ciężkiej pracy, dostałbyś nowe ubrania i mnóstwa dobrego jedzenia i picia. Mimo wszystko zobaczymy, co możemy dla ciebie zrobić, choć wątpię, czy twoja kuchnia jest wystarczająco dobra, by przypadła w gusta książęcego podniebienia.
Ochmistrz zaprowadził Jakuba do pałacowej kuchni. Szli przez dłuższy czas krętymi, długimi korytarzami, mijali luksusowe komnaty i sale, aż w końcu dotarli do kuchni. Było to wspaniałe miejsce i bardzo przestronne.
Ogień palił się w dwudziestu ogromnych piecach stojących na środku kuchni, a każdy z nich miał dwadzieścia fajerek, przez pomieszczenie płynął krystalicznie czysty strumień, który jednocześnie służył za staw dla ryb. Kredensy i szafki, w których znajdowały się naczynia do gotowania, zrobione były z kosztownego drewna. Obok znajdowało się dziesięć dużych spiżarni, które zawierały każdy rodzaj pysznej żywności i smakołyków, ze wszystkich zakątków świata. Niezliczona ilość służby, kucharzy, kuchcików i pomocy kuchennych biegała tu i tam, uwijając się jak w ukropie. Niektórzy szorowali na błysk czajniki, patelnie, i chochle, a z każdego kąta dochodziło grzechotanie łyżek, brzdęk talerzy i pokrywek oraz bulgotanie i skwierczenie.
Kiedy ochmistrz z Jakubem weszli do środka, wszyscy służący przerwali pracę, a jedynym dźwiękiem, jaki dało się słyszeć, było trzaskanie ognia i szmer strumienia.
Szef kuchni spojrzał na krasnoluda i wybuchnął śmiechem:
- Naprawdę jesteś kucharzem!?- zapytał gdy już trochę ochłonął - przecież ty nawet nie dosięgniesz do patelni postawionej na piecu Ktoś zrobił ci głupi żart przysyłając tutaj!
Ale Jakuba nie zniechęciły te słowa.
- Z jakiegoś powodu jednak tutaj jestem – powiedział hardo – widzę, że macie tu kilka jaj, syrop, wino, mąka i przyprawy, więc tylko powiedz jaką potrawę mam przygotować, a zrobię ją natychmiast! Pozwól mi tylko samemu dobrać odpowiednie składniki! Sam ocenisz, czy jestem dobrym kucharzem, czy nie.
- Cóż, niech i tak będzie - rzekł szef kuchni - i biorąc za ramę ochmistrza wyprowadził go z kuchni szepcąc do ucha:
- Co Wielki Książę zamówił na śniadanie? - zapytał ochmistrz kucharza śniadaniowego.
- Zupę duńską i czerwone pierożki hamburskie – odpowiedział.
- Myślisz, że mógłbyś przygotować ten trudny posiłek? - zwrócił się ochmistrz do Jakuba.
- Nic prostszego - odpowiedział karzeł Jakub - do zupy będę potrzebował tłuszczu z dzika, łabędziej szyi, młodego bażanta, świeżych jarzyn i jajek, ale do pierożków... – tu zniżył głos tak, że usłyszeć go mógł tylko szef kuchni i kucharz śniadaniowy - potrzebuję czterech różnych rodzajów mięs, wina z Madery, gęsiego smalcu, imbiru, majeranku na lepsze trawienie, listków mięty pieprzowej i gałązkę kopru włoskiego.
- Na mój honor! - wykrzyknął szef kuchni – przyznam, że musiałaś uczyć się fachu od samego czarodzieja! Trafiłeś dokładnie w odpowiednie składniki, a mięta pieprzowa i koper włoski to dopiero coś! Sam, nigdy bym nie pomyślał, żeby dodać ich do pierożków!
- Cóż – powiedział kucharz śniadaniowy - sam nie wierzę, że to mówię, ale z całą pewnością to gotowanie zapowiada się ciekawie. Dopilnuję , żeby dostał tego, czego potrzebuje.
Rozłożyli potrzebne składniki na stole, ale okazało się, że karzełek nie może do niego dosięgnąć. Na dwóch krzesłach położono więc, płytę z marmuru i wszystkie składniki, o które prosił karzeł zostały tam umieszczone.
Kiedy wszystko było już gotowe, poprosił ich, aby postawili oba garnki na ogniu i pozwolili im się gotować, dopóki nie powie, że mają zostać zdjęte.
Rozłożyli potrzebne składniki na stole, ale okazało się, że karzełek nie może do niego dosięgnąć. Na dwóch krzesłach położono więc, płytę z marmuru i wszystkie składniki, o które prosił karzeł zostały tam umieszczone.
Ochmistrz, szef kuchni i cała reszta służących stali wokół i patrzyli ze zdziwieniem
jak szybko, zgrabnie i energicznie porusza się krasnolud przy gotowaniu.
Kiedy wszystko było już gotowe, poprosił ich, aby postawili oba garnki na ogniu i pozwolili im się gotować, dopóki nie powie, że mają zostać zdjęte.
Potem zaczął liczyć : "jeden, dwa, trzy" i tak do pięciuset, aż wreszcie zawołał:
- Dość! Zdejmijcie garnki z ognia!
Garnki zostały odstawione na bok, a karzeł poprosił szefa kuchni, aby zechciał skosztować potraw. Przyniesiono złotą łyżeczkę, obmyto ją w strumieniu i szef kuchni podszedł do pieca.
Podniósł pokrywkę jednego garnka, nabrał łyżką troszkę zupy, a potem zamykając oczy, skosztował jej i zakrzyknął:
- Wyborna! Doskonała!- mlaskał i oblizywał się ze smakiem szef kuchni - sam skosztuj, zwrócił się do kucharza śniadaniowego.
Ten posmakował zarówno zupy, jak i czerwonych pierożków hamburskich i poklepał się z rozkoszą po kamizelce opinającej jego duży brzuchu.
- Muszę powiedzieć, - zwrócił się do szefa kuchni, - że mimo, iż jesteś doświadczonym i pierwszorzędnym kucharzem, to jednak nigdy dotąd nie udało ci się zrobić, tak pysznej zupy i tak smakowitych pierożków!
Następnie obaj potrząsnęli ręką karła, gratulując mu wybornego kunsztu.
- Młodzieńcze, jesteś prawdziwym mistrzem kulinarnym, szczypta tych ziół, których dodałeś, nadała potrawom wyjątkowy i niecodzienny smak – chwalił go szef kuchni.
Właśnie wtedy wszedł lokaj, aby poinformować, że Wielki Książę właśnie wstał i czeka na śniadanie. Jedzenie zostało rozłożone na srebrnych talerzach, a te umieszczone na złotej tacy i zaniesione na książęcy stół w jadalni.
Szef kuchni zabrał Jakuba do swojego pokoju i tam rozmawiali sobie serdecznie, gdy nagle nadbiegł lokaj z informacją, że Wielki Książę życzy sobie natychmiast widzieć szefa kuchni. Ten poderwał się na równe nogi i pobiegł na spotkanie z Wielkim Księciem.
Wielki Książę wyglądał na bardzo zadowolonego, właśnie kończył śniadanie i ocierał brodę jedwabną serwetą i rzekł:
- Mój nadworny kucharzu!- rzekł Wielki Książę- Zawsze byłem bardzo zadowolony z owoców twojej pracy i zawsze smakowały mi niezwykle twoje potrawy. Jednak, dziś uważam, że posiłek, który jadłem, był najsmaczniejszym daniem jakie moje szlachetne podniebienie miało przyjemność kosztować. Powiedz mi więc, kto przygotował je dla mnie? Oświadczam też, że nigdy nie byłem tak świetnie obsłużony, odkąd zasiadłem na tronie moich przodków. Chciałbym znać nazwisko kucharza, żeby móc go wynagrodzić kilkoma złotymi monetami.
- Najjaśniejszy Panie, to długa historia historia – powiedział szef kuchni i opowiedział Wielkiemu Księciu, co się wydarzyło.
- Najjaśniejszy Panie, to długa historia historia – powiedział szef kuchni i opowiedział Wielkiemu Księciu, co się wydarzyło.
Opowiedział mu o brzydkim krasnoludzie, który o świcie przybył do pałacu i nalegał, by zostać pałacowym kucharzem i o tym jak ów karzeł świetnie się spisał. Wielki Książę był bardzo zaskoczony i natychmiast kazał posłać po karła.
Pierwsze o co zapytał, to jak się nazywa i skąd pochodzi oraz jak się to stało, że tak świetnie gotuje. Biedny Jakub, postanowił pominąć fakt, że został zamieniony w wiewiórkę, bo wiedział jak dziwacznie brzmi ta historia. Książę mógłby pomyśleć, że ma przed sobą jakiegoś szaleńca. Skupił się więc, na opowieści o tym jak nauczył się gotować od pewnej starej kobiety i na tym, że jest biednym, samotnym sierotom. Wielki Książę nie zadawał mu więcej pytań, będąc zbyt pochłonięty przyglądaniu się dziwnemu karzełkowi o długim nosie.
Pierwsze o co zapytał, to jak się nazywa i skąd pochodzi oraz jak się to stało, że tak świetnie gotuje. Biedny Jakub, postanowił pominąć fakt, że został zamieniony w wiewiórkę, bo wiedział jak dziwacznie brzmi ta historia. Książę mógłby pomyśleć, że ma przed sobą jakiegoś szaleńca. Skupił się więc, na opowieści o tym jak nauczył się gotować od pewnej starej kobiety i na tym, że jest biednym, samotnym sierotom. Wielki Książę nie zadawał mu więcej pytań, będąc zbyt pochłonięty przyglądaniu się dziwnemu karzełkowi o długim nosie.
- Jeśli zostaniesz u mnie i będziesz mi służył, - powiedział w końcu Książę - zapłacę ci pięćdziesiąt dukatów rocznie, dam ci piękną szatę i dwie pary spodni. W zamian, będziesz codzienne przyrządzał mi śniadanie, dbał o zaopatrzenie kuchni w świeże produkty i porządek w niej. Mianuję cię, tym samym, prawą ręką szefa kuchni, a jako, że zawszę nadaję imiona swoim służącym, ciebie nazwę Karzeł Długi Nos.
Jakub, odtąd - Karzeł Długi Nos, padł na kolana przed Wielkim Księciem, ucałował jego dłoń i obiecał wiernie mu służyć. Nareszcie doczekał dnia, kiedy nie musiał martwić się o swój los i nie musiał ciągle się zamartwiać, co stanie się z nim jutro.
Karzeł Długi Nos dobrze wywiązywał się ze swoich obowiązków, co szybko dostrzegli wszyscy w pałacu. Zanim Karzeł Długi Nos trafił na dwór, Wielki Książę miał brzydką skłonność do rzucania talerzami i rozbijania ich na głowie kucharza, gdy podano mu mniej smaczną potrawę. Kiedyś wniesiono do jadalni książęce nienależycie upieczony udziec cielęcy i Wielki Książę tak się wściekł, że chwycił udziec z talerza, pognał do kuchni i noga tą grzmotnął szefa kuchni w czoło. Kucharz zbladł, padł zemdlony na podłogę, a potem spędził trzy dni w łóżku.
Wszyscy kucharze, drżeli więc ze strachu, gdy podawali posiłki księciu. Ale odkąd Karzeł Długi Nos gotował dla księcia, wszystko się zmieniło. Zamiast trzech posiłków dziennie, Wielki Książę zjadał odtąd pięć posiłków i wszystkie bardzo mu smakowały. Co dzień także, był mniej porywczy i każdego dnia rozbijał na głowie szefa kuchni mniejszą ilość talerzy. Przestał też używać jedzenia do napaści na swych kucharzy. Co dzień był w coraz lepszym humorze oraz z dnia na dzień, stawał się coraz grubszy. Czasami, gdy siedział przy stole, posyłał po kucharzy i po Karła Długiego Nosa, zapraszając ich do wspólnego posiłku, co było niemałym zaszczytem.
Szybko też, Karzeł Długi Nos, stał się słynną osobistościom w całym miasteczku. Ludzie, którzy kiedyś tak bezlitośnie się z niego śmiali, teraz błagali o pozwolenie, aby moc ujrzeć go przy pracy w kuchni.
Niektóre osobistości z najznakomitszych rodów oraz inni szlachetnie urodzeni, otrzymywały od Wielkiego Księcia specjalne zaproszenia na pokazy gotowania, urządzane przez Karła Długiego Nosa.
Za owe pokazy otrzymywał on dodatkowe wynagrodzenie, którym dzielił się z innymi kucharzami, aby nie byli zazdrośni. Kucharze zarówno ci młodzi jak i starzy, pobierali nauki gotowania u Karła Długiego Nosa, skrzętnie zapisując sobie, podane przez niego receptury. Pokazy owe, nie miały sobie równych.
Tak więc, Karzeł Długi Nos, żył sobie spokojnie i dostatnio, jako szanowana persona w mieście i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie ciągła myśl o rodzicach. Jednak, po dwóch latach służby u Wielkiego Księcia, miało miejsce pewne wydarzenie, które zmieniło losy karła. Pewnego dnia, udał się na rynek, aby kupić drób i owoce na książęcy stół. Nie był już przez ludzi traktowany z pogardą i drwiną, nikt też nie śmiał się z jego wyglądu. Wszyscy kłaniali się Karłowi Długiemu Nosowi w pas, ponieważ wiedzieli, że jest on ulubionym kucharzem Wielkiego Księcia. Każda szanująca się przekupka i każdy handlarz w mieście, uważali się za wielkich szczęśliwców, jeśli długi nos karła skierował się właśnie w stronę ich straganu. Tak było i teraz.
Pośród straganów zobaczył kobietę, której nigdy wcześniej nie widział, trzymającą w klatkach dobrze utuczone, tłuste gęsi. Podszedł do niej, powąchał drób i zadowolony z jakości ptactwa kupił trzy gęsi.
Zapakował je do klatki i pomaszerował do pałacu.
W drodze, zauważył, że podczas gdy dwie gęsi gęgały wesoło i trzepotały skrzydłami - trzecia z nich była cicha i markotna.
- Chyba jest chora – zmartwił się Karzeł Długi Nos – muszę ją szybko oskubać i upiec, póki jeszcze żywa!
Ale gęś odezwała się do niego ludzkim głosem:
- Jeśli darujesz mi życie, nie pożałujesz, ale jeśli skończysz ze mną, sam również będziesz skończony!
Karzeł Długi Nos, był tak zaskoczony, że upuścił klatkę, a gęś spojrzała na niego swymi pięknymi, smutnymi oczami i westchnęła.
- Nie bój się gąsko – powiedział Karzeł Długi Nos– nie zrobię krzywdy tak cudownemu ptakowi, który mówi ludzkim głosem. Nie codziennie bowiem, spotyka się taką gęś. Zakładam, że nie zawsze nosiłaś pióra? Ja sam kiedyś zostałem zamieniony w wiewiórkę i sądzę, że podobnie było z tobą.
- To prawda, - powiedziała gęś - nie urodziłem się gęsią i nie przypuszczałam też nigdy, że skończę swój żywot jako pieczeń na książęcym stole.
- Nie musisz się obawiać - rzekł karzeł- nic złego ci się przy mnie nie stanie. Ukryję cię w swoim pokoju, będziesz siedziała w klatce i niczego ci nie zabraknie. Jak ktoś zapyta, powiem, że osobiście tuczę cię, stosując specjalną dietę, bo masz być niespodzianką na świątecznym stole Wielkiego Księcia. Przy pierwszej nadarzającej się okazji, wypuszczę cię wolno.
Gęś podziękowała mu serdecznie i nawet miała łzy w oczach, a karzeł zrobił to, co obiecał.
Zbudował małą klatkę dla zaklętej gęsi we własnym pokoju i tak często, jak tylko czas mu pozwolił rozmawiał z nią.
Gęś opowiedziała mu swoją smutną historię i Karzeł Długi Nos, dowiedział się, że gęś zwie się Mimi i jest córką Pochmurnego Czarnoksiężnika, który mieszkał na wyspie Gotland. Czarnoksiężnik pokłócił się z Wiedźmą Zielną i ta, mszcząc się na nim, zamieniła Mimi w gęś.
Kiedy Karzeł Długi Nos wysłuchał tej opowieści rzekł:
- To, co od ciebie usłyszałem, o magii i zaklęciach, coraz bardziej przekonuje mnie do tego, że sam zostałem zaczarowany jakimś szczególnym rodzajem ziela. Gdyby udało mi się je odnaleźć, mógłbym odzyskać swój dawny wygląd. Wierzę w czary, bo sam stałem się ich ofiarom – i w zamian opowiedział gęsi własna historię.
Pomimo, że historia Mimi, dała karłowi nadzieję na odczarowanie, bo teraz miał już pewność, że swój brzydki wygląd zawdzięcza jakiemuś nieznanemu zielu, to jednak smucił się niezmiernie, bo nie miał pojęcia jakie to zioło i gdzie może je zdobyć.
A tymczasem, bardzo potężny książę sąsiedniego królestwa, odwiedził Wielkiego Księcia.
Ten posłał po Karła Długiego Nosa i rzekł:
- Nadarza się doskonała okazja, abyś pokazał jakim jesteś mistrzem gotowania i jak wiernie mi służysz. Książę, który mnie odwiedzi jest niezwykłym smakoszem i bardzo zamożnym człowiekiem. Zastanów się więc, jakie potrawy podasz na mój stół, żeby go zadziwić, oczarować smakiem i sprawić, żeby poczuł zazdrość. Nigdy jednak nie podawaj tej samej potrawy dwa razy. Możesz poprosić mojego skarbnika o każdą ilość pieniędzy jaka ci będzie potrzebna. Jeśli zechcesz przyozdobić potrawy złotem i obsypać brylantami – nie krępuj się. Cena nie gra roli. Wolałabym zostać biednym, niż rumienić się ze wstydu przy własnym stole.
Karzeł Długi Nos pokłonił się i obiecał Wielkiemu Księciu, że delikatne podniebienie gościa będzie zadowolone.
Karzeł rzucił się w wir pracy, rozwijając wszystkie swoje umiejętności. Nie oszczędzał ani skarbów swego pana, ani siebie. Przez cały dzień, otoczony kłębami pary i dymu a polecenia jakie wydawał kucharzom i kuchcikom słychać było w całym pałacu.
Opisywanie wszystkich podanych wtedy potraw, zajęłoby zbyt wiele czasu, wystarczy powiedzieć, że przez dwa tygodnie, Wielki Książę i jego gość, byli obsługiwani tak, jak nigdy przedtem. Uśmiech i radości były nieustannie widoczne na twarzy gościa, który syty i należycie obsłużony, piał z zachwytu nad tym co zjadał. Wielki Książę również był zachwycony i gdy przekonał się jak dobrze bawi się jego gość, piętnastego dnia posłał po karła, aby przedstawić go księciu.
Opisywanie wszystkich podanych wtedy potraw, zajęłoby zbyt wiele czasu, wystarczy powiedzieć, że przez dwa tygodnie, Wielki Książę i jego gość, byli obsługiwani tak, jak nigdy przedtem. Uśmiech i radości były nieustannie widoczne na twarzy gościa, który syty i należycie obsłużony, piał z zachwytu nad tym co zjadał. Wielki Książę również był zachwycony i gdy przekonał się jak dobrze bawi się jego gość, piętnastego dnia posłał po karła, aby przedstawić go księciu.
- Na pewno wiesz, co to dobre jedzenie - powiedział książę do Karła Długiego Nosa - nigdy nie podałeś dwa razy tego samego dania, a wszystko co miałem przyjemność jeść było wspaniale podane i zadziwiająco pyszne. Dziwi mnie tylko dlaczego do tej pory nie podałeś nam jeszcze ciasta Souseraine? Przecież to królowa wszystkich ciast!
Karzeł Długi Nos zamarł z zaskoczenia, nigdy bowiem nie słyszał o tym wypieku i i był bardzo zdenerwowany.
- Najjaśniejszy Panie, - odpowiedział - miałem nadzieję, że zostaniesz z nami przez długi czas i chciałem cię pożegnać w iście królewski sposób właśnie ciastem Sosseraine. W końcu to królowa wszystkich ciast, jak sam powiedziałeś.
- W rzeczy samej - powiedział książęcy gość z uśmiechem - tak przypuszczałem, że czekałeś z jego podaniem na dzień mego wyjazdu. Ale nie będziemy czekać tak długo i oczekuję skosztować ciasta Souseraine jutro na śniadanie.
- Wedle rozkazu, Miłościwy Panie - odpowiedział krasnolud i kłaniając się nisko, opuścił książęcą jadalnię.
Był strasznie zdenerwowany, bo nie miał najmniejszego pojęcia, jak upiec to ciasto. Poczuł, że szczęście go opuściło, wrócił do swego pokoju, siadł na łóżku i zapłakał.
Gęś Mimi, zapytała, co go tak martwi, a kiedy otrzymała odpowiedź, powiedziała:
- Przestań płakać i się zamartwiać. W moim domu, często jadaliśmy ciasto Souseraine przy stole mojego ojca. Dokładnie wiem, jak jest zrobiona i jakich składników będziesz potrzebował. A nawet jeśli jakaś drobnostka umknie naszej uwadze, myślę, że nikt tego nie dostrzeże.
Karzeł Długi Nos był gotów skakać z radości i błogosławić dzień, w którym kupił gęś. Od razu zabrał się do pracy zgodnie z instrukcjami Mimi.
Najpierw upiekł mniejszą porcję i dał ją skosztować szefowi kuchni i ochmistrzowi.
Kiedy rozpływali się w zachwycie, uspokoił się.
Następnego dnia, na stół książęcy, podał ciasto Souseraine jeszcze gorące, prosto z pieca.
Udekorował go wiankiem z kwiatów, następnie założył swój najlepszy strój i wszedł do jadalni. Następnie odkroił kawałek ciasta dla Wielkiego Księcia oraz jego gościa i ułożył na srebrnych talerzach.
Wielki Książę przełknął kęs i rozpłynął się w zachwycie:
- Doprawdy, ciasto Souseraine, to królowa ciast! A mój Karzeł Długi Nos, to król kucharzy. Czyż nie jest tak, mój przyjacielu?
Gość ugryzł kawałek ciasta, po czym odsunął swój talerz i powiedział raczej pogardliwie:
- Tak, jak myślałem! To bez wątpienia doskonałe ciasto, ale bez wątpienia nie jest to ciasto Souseraine!
Wielki Książę zmarszczył brwi i poczerwieniał z gniewu:
- Ty niewdzięczny psie! - krzyczał na karła – jak śmiałeś mnie tak potraktować! Zrobiłeś ze mnie pośmiewisko! Jestem skłonny za karę odrąbać ci głowę za twą kiepską kuchnię!
- Na niebiosa, mój łaskawy Panie! Zrobiłem ciasto zgodnie z najlepszą recepturą! - bronił się Karzeł Długi Nos, drżąc na całym ciele.
- Kłamiesz łotrze!- krzyknął Wielki Książę - mój gość na pewno wie co mówi! A za moment sam zrobię z ciebie ciasto i osobiście upiekę w piecu! Ty dziwaku!
- Miej nade mną litość i wstaw się za mną Najjaśniejszy Panie! – błagał karzeł rzucając się na kolana przed książęcym gościem - Powiedz mi, czego brakuje w moim wypieku. Nie pozwól mi umrzeć za garść mąki i parę jajek!
- Nie wiem czy coś ci to pomoże, kochany Karle Długi Nosie - powiedział książęcy gość – ale w tym cieście brakuje zioła, o którym nikt nigdy nie słyszał. To zioło kichawca, roślina godna uwagi. Bez niego cisto Souseraine nie smakuje jak trzeba i to sprawia, że ani Wielki Książę ani ja, ani nikt inny, nie chcemy go jeść!
Wtedy Wielki Książę nadal szalał z gniewu i krzyczał:
- Klnę się na mą duszę, że jeśli nie przyniesiesz mi jutro ciasta Souseraine, które smakuje dokładnie jak ciasto Souseraine, twoja głowa zostanie odcięta i przytwierdzona do bramy mojego pałacu. A teraz zejdź mi z oczu!
Karzeł Długi Nos wrócił do swojego pokoju, zaczął płakać i cały roztrzęsiony opowiedział gąsce Mimi,co mu się przydarzyło podczas książęcego śniadania. Dodał, że śmierć jego jest nieunikniona, bo nigdy nie słyszał o tej rośliniei nie wie nawet gdzie ma go szukać.
- Uspokój się, a wszystko będzie dobrze – pocieszała go gęś Mimi - na szczęście znam wiele ziół i nie zapominaj, że ponadto jestem córką Pochmurnego Czarnoksiężnika. Jestem pewna, że mogę ci pomóc znaleźć zioło kichawca. Mamy szczęście, że dziś księżyc jest w nowiu, bo ziele to, rośnie tylko o tej porze. Powiedz mi tylko, czy w pobliżu pałacu rosną jakieś stare kasztanowce?
- Och! Tak! - odpowiedział krasnolud i kamień spadł mu z serca. - Dwieście kroków od pałacu, nad jeziorem, rośnie sporo kasztanów, a dlaczego o nie pytasz?
- Cóż, u stóp starych kasztanowców rośnie zioło kichawca - powiedziała Mimi – Więc, weź mnie pod pachę, a jak dotrzemy na miejsce, posadź pod kasztanowcem. Spróbuję znaleźć kichawiec.
Zrobił tak, jak mu kazała, ale gdy tylko doszedł do bram pałacu, wartownik zagrodził mu drogę halabardą.
-Stój Karle Długi Nosie! Dokąd to!- zapytał groźnie wartownik- mam najsurowsze rozkazy, aby cię nie wypuszczać z pałacu. Obawiam się, że nadeszła twoja ostatnia godzina.
- Ale na pewno mogę iść do ogrodu - odpowiedział karzeł - Bądź tak dobry i wyślij jednego z twoich towarzyszy, by zapytał oficera czy mogę pójść do ogrodu, żeby szukać ziół niezbędnych w kuchni.
Strażnik tak zrobił i w rezultacie pozwolono Karłowi Długiemu Nosowi wyjść do ogrodu.
Wziął więc Mimi pod pachę i najszybciej jak mógł, pognał do ogrodu.
Ogród, otoczony był tak wysokim murem, że żaden człowiek nie byłby w stanie go przeskoczyć, a co dopiero krasnal o krótkich nóżkach. Gdy tylko znalazł się na otwartej przestrzeni, ostrożnie posadził Mimi na ziemi, a ta natychmiast ruszyła w stronę jeziora, nad którym rosły kasztanowce.
Karzeł Długi Nos podążał za nią z bijącym sercem, gdyż już się zdecydował, że jeśli nie uda im się znaleźć ziela kichawca, to on prędzej utopi się w jeziorze niż pozwolić sobie uciąć głowę. Na próżno jednak Mimi szukała ziela. Nie pozostało pod kasztanowcami ani źdźbło trawki, którego by nie przeszukała. Rozczarowana i zła na siebie siadła i zapłakała.
Ale krasnolud, który również się rozglądał, nagle zauważył jeszcze kilka drzew rosnących po drugiej stronie jeziora i zawołał:
- Tam jeszcze rosną kasztany! Może pod nim będziemy mieli więcej szczęścia! - wykrzyknął z nadzieją w głosie Karzeł Długi Nos.
Gęś rozłożyła skrzydła i wzbiła się ponad głową karła, a on musiał mocno wyciągać swoje małe nóżki, żeby za nią nadążyć. Biegli szybko, aż wreszcie dotarli na drugą stronę jezioro.
Kasztanowiec rzucał głęboki cień, a pod gałęziami było tak ciemno, że trudno było cokolwiek zobaczyć. Nagle gęś znieruchomiała, zatrzepotała skrzydłami z radości i wsunęła dziób w gęstą trawę.
Kasztanowiec rzucał głęboki cień, a pod gałęziami było tak ciemno, że trudno było cokolwiek zobaczyć. Nagle gęś znieruchomiała, zatrzepotała skrzydłami z radości i wsunęła dziób w gęstą trawę.
Wyciągnęła coś, co podała zdumionemu krasnoludowi i powiedziała:
Karzeł Długi Nos spojrzał w zamyśleniu na zioło. Jego słodkawy zapach przypominał mu nagle dzień, w którym został zaczarowany przez Wiedźmę Zielną. Łodygi i liście kichawca miały niebieskawozielony kolor, a z jasnoczerwonych kwietnych płatków, wystawały złote pręciki.
- Mimi! - wykrzyknął radośnie – czy ty wiesz jakie nam dopisało szczęście?! Uważam, że natknęliśmy się na zioło, które zmieniło mnie najpierw w wiewiórkę, a potem w istotę, którą jestem teraz. Czy mam spróbować go ponownie użyć na sobie, aby wróciłbym do dawnego wyglądu? - zapytał gęsi.
- Jeszcze nie czas na wąchanie kichawca- odpowiedziała gęś - Weź ze sobą garść ziół i wracajmy do pałacu. Tam spakujesz swój dobytek i wtedy wypróbujemy moc ziela.
Wrócili więc do pokoju, a serce karła biło szybko z podniecenia. Szybko zrobił węzełek ze swych ubrań, bezpiecznie ukrył w nim swoje oszczędności - około pięćdziesięciu dukatów i powiedział:
- Niech Bóg mi dopomoże, szczęśliwie pozbyć się mojego brzemienia! - i powąchał garść ziół kichawca.
Zaczął kichać i kichać, aż w końcu w jego ciele zaczęła następować odczuwalna zmiana.
Poczuł jak jego małe dotąd nóżki wydłużają się, a długie ręce maleją. Wszystkie jego stawy i kości zaczęły chrzęszczeć i trzaskać z wysiłku, kiedy rosła mu szyja. Nos stawał się coraz krótszy i krótszy, aż w końcu stał się normalnych rozmiarów. Oczy powiększyły się i nabrały dawnego blasku. Gęś była bardzo zdziwiona.
Poczuł jak jego małe dotąd nóżki wydłużają się, a długie ręce maleją. Wszystkie jego stawy i kości zaczęły chrzęszczeć i trzaskać z wysiłku, kiedy rosła mu szyja. Nos stawał się coraz krótszy i krótszy, aż w końcu stał się normalnych rozmiarów. Oczy powiększyły się i nabrały dawnego blasku. Gęś była bardzo zdziwiona.
- Ty rośniesz! Och! Jaki wysoki jesteś! - zawołała – i jaki przystojny – zarumieniła się.
- Dzięki Bogu, że znowu jestem sobą! - podskoczył wysoko do góry szczęśliwy Jakub.
Ale w swojej radości nie zapomniał o swej prawdziwej wybawicielce - gęsi Mimi. Choć bardzo pragnął od razu biec do swoich rodziców, czuł, że musi odłożyć tę przyjemność ze względu na gąskę.
- Tylko tobie zawdzięczam to, że znowu jestem sobą a nie odrażającym Karłem Długim Nosem. Bez twojej pomocy, nigdy nie znalazłbym zioła kichawca, co zresztą, byłoby bez znaczenia w obliczu jutrzejszego dnia, kiedy to niechybnie straciłbym głowę. Pierwszą rzecz jaką zrobię, to zaprowadzę ci do twego ojca. Zna się na magii i zaklęciach więc z łatwością usunie z ciebie czar.
Gęś płakała z radości słysząc te słowa. Jakub i Mimi bezpiecznie wyszli z pałacu i najszybciej jak potrafili pospieszyli na morskie wybrzeże.
Wielki Pochmurny Czarnoksiężnik, błyskawicznie zdjął czar z córki i mała gąska, przeistoczyła się w uroczą młodą damę.
Statkiem handlowym, szybko dotarli na wyspę, na której stał zamek Pochmurnego Czarnoksiężnika.
Niewiele można tu dodać, poza tym, że szczęśliwie dotarli na miejsce i wielka była radość rodziców Mimi.
Wielki Pochmurny Czarnoksiężnik, błyskawicznie zdjął czar z córki i mała gąska, przeistoczyła się w uroczą młodą damę.
Po obdarowaniu Jakuba wieloma cennymi prezentami, wszyscy się pożegnali. Jakub wrócił na ląd i pośpieszył do domu rodzinnego w miasteczku. Jego rodzona matka Hanna i ojciec, nie mogli pohamować łez szczęścia na widok zaginionego syna, który zagubił się będąc dzieckiem, a dziś pojawia się jako młody, bardzo przystojny mężczyzna.
Dzięki prezentom, które otrzymał od Pochmurnego Czarnoksiężnika, Jakub był w stanie kupić sklep i stał się bardzo bogatym człowiekiem. Żył szczęśliwie do końca swych dni.
Ale musicie wiedzieć jeszcze jedno, a mianowicie: zniknięcie Karła Długiego Nosa z pałacu Wielkiego Księcia, wywołało spore zamieszanie. Posłuchajcie. Rankiem, gdy Karzeł Długi Nos nie zjawił się z obiecanym ciastem Souseraine, Wielki Książę szalał z gniewu i zaatakował lokaja. Odgrażał się, przy tym, że utnie głowę karłowi i lokajowi, jeśli ten natychmiast nie przyprowadzi krasnala. głowę. Cały dwór szukał wszędzie Karła Długiego Nosa,ale ten zapadł się pod ziemię. Nigdzie go nie było i nikt nie umiał go znaleźć.
Książę, który był gościem w pałacu, odrzekł, że nie wierzy w to, że ani wartownicy, ani straż, ani liczna pałacowa służba, nie mogą odnaleźć jednego, małego człowieczka. Oskarżył, więc Wielkiego Księcia o kłamstwo i zarzucił mu, że sam ukrył kucharza, tylko po to, aby nie musieć go ściąć i w ten sposób zachowa go przy sobie! Wielki Książę, oczywiście wściekł się jeszcze bardziej i nie minęła chwila jak ogłoszono wojnę między dwoma królestwami, znaną jako "Wojna Ziołowa”.
Stoczono wiele, wiele bitew, aż nastał pokój znany w historii jako „Pokój Ciasteczkowy",
ponieważ podczas bankietu pojednawczego, kucharze zaserwowali słynne ciasto Souseraine,
aby książęta w końcu skosztowali tej delicji.
Widzicie więc, że małe początki mają często wielkie zakończenia.
I na tym koniec opowieści o Karle Długim Nosie.
Autor: Wilhelm Hauff
Ilustracje: N. Irisova/ Monika Broeska/ Lisbeth Zwerger/ Anthon Lomaev/ Urlike Muhlhoff/ E. Prasse/ Regine Heineke/ Ruth Koser – Michaels/ Alexander Azemshe/ Rostislaw Popsky/ Paul Hey/ Andrea Rivola/ Fredrich Hechelmann/ Nikita Orlow/ Karl Rudolf Gustaw Muhlmeister
Przeczytaj też bajki z innych zakątków świata w zakładce:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Osobom spamującym, próbującym reklamować w komentarzach inne strony- podziękuję i ich komentarze będą usuwane.
Pozostałym, bardzo dziękuję za wyrażenie swojej opinii i zapraszam ponownie:)