Cytryna i jej kompania
bajka bośniacka
Pewnego dnia, Cytryna zapragnęła zobaczyć kawałek świata i zawołała swoich przyjaciół: Czosnek, Cebulę, Pieprz i Ziele angielskie. Namówiła ich, aby wyruszyli razem i z bliska przyjrzeli się jak żyją ludzie. Poszli więc. Szli cały dzień, a o zmierzchu natknęli się na biedną, chłopską chałupę. Niezauważeni przez nikogo, przemknęli przez podwórze, weszli do domu, wskoczyli na ławę obok pieca, a z ławy do pustego worka. A bieda w tej chacie była straszna.
Wieczorem gospodyni wróciła do domu. Rozpaliła ogień w piecu i zaczęła przygotowywać kolację dla rodziny. Z woreczka wyjęła garść mąki kukurydzianej, by przyrządzić mamałygę. W garnku zagotowała odrobinę mleka i wsypała mąkę.
W tym czasie domownicy usiedli przy stole wedle starszeństwa. Wkrótce mamałyga była gotowa. Gospodyni zdjęła garnek z ognia, wymieszała mamałygę drewnianą chochlą i nałożyła do ogromnej misy.
Misa wypełniona była po brzegi i górowała na środku stołu, jak stóg siana. Teść gospodyni, podniósł się z miejsca, a za nim reszta rodziny. Zmówili modlitwę, a potem zaczęli jeść.
Nagle teść gospodyni mówi:
- Masz gdzieś trochę czosnku, synowo? Mam już dość samej mamałygi, całe życie tylko pościmy.
Gospodyni podskoczyła, pogrzebała w ciemności dłonią w worku, wyszperała Czosnek z kompanii Cytryny i położyła na stole. Uderzyła pięścią w główkę Czosnku i jeszcze raz, żeby go rozłupać na mniejsze ząbki. Gdy Cytryna i jej kompania, zobaczyli co stało się z ich towarzyszem, zatrzęśli się z przerażenia. A gospodyni w tym czasie, zaczęła zdzierać z Czosnku jego białą koszulę, a nagie ząbki wrzucać do moździerza. Wzięła tłuczek i dalejże ucierać ząbki czosnku. Będąc w rękach gospodyni, biedny czosnek wydawał się ani żywy, ani martwy ze strachu. Gdy tylko tłuczek w moździerzu zmiażdżył pierwszy ząbek, Czosnek rzucił się w wir walki i uwolnił ostry zapach. Wszystko jednak na próżno! Nic nie pomogło!
Czosnek skonał w okropnej agonii. Gospodyni podlała roztarty Czosnek odrobiną mleka, szybko przemieszała i tym sosem polała mamałygę. W końcu rodzina zaczęła jeść i chwalić smak posiłku. Za jakiś czas do domu wrócił gospodarz. Najpierw popędził bydło do kojca, uwiązał psy, a potem usiadł do kolacji. Gospodyni nałożyła mu mamałygę z garnka, w którym się gotowała i taką bez dodatków podała.
Mąż skosztował i mówi:
- Jaka szkoda, że taka bieda u nas. Mam serdecznie dość postnej mamałygi. Nie znalazłaby się gdzieś główka cebuli na okrasę?
Gospodyni zaczęła grzebać w worku, w którym wcześniej znalazła Czosnek i w mgnieniu oka poczuła cebulową głowę. Podała ją mężowi. Cebula zrozumiała co ją czeka i niespokojnie wiła się w rękach mordercy.
Gospodarz wyciągnął kozik i zaczął siekać Cebulę na talarki. Cebula na próżno broniła się, próbując szczypać i piec w oczy gospodarza. On tylko ocierał łzy i robi swoje. A Cebula, podobnie jak jej przyjaciel Czosnek, straciła głowę. Kiedy gospodarz skończył kolację, gospodyni dorzuciła drwa do pieca, żeby w nocy mieli ciepło i wszyscy poszli spać.
W domu było cicho jak makiem zasiał, a cytrynowa kompania dopiero wtedy ocknęła się ze wstrząsu, jaki wszyscy przeżyli. Byli świadkami dwóch morderstw!
- Uciekamy stąd, przyjaciele! W przeciwnym razie skończymy, jak Czosnek i Cebula! - odezwała się Cytryna - Ludzie niechybnie nas zjedzą i nie ma co się łudzić, że stanie się inaczej!
Wszyscy byli co do tego zgodni i jeszcze przed świtem oddział cytrynowy wybiegł z chłopskiej chałupy. Po pewnym czasie doszli do miasta.
- Tutaj na pewno będziemy bezpieczni – powiedziała Cytryna.
Powoli wędrowali przez miasto, podziwiali szerokie ulice, kwiatowe klomby i mosty na rzece.
W końcu zatrzymali się przed wysoką, pięknie zdobioną kamienicą, i Cytryna powiedziała:
- Bracia, chodźmy do tego domu! Na pewno mieszkają w nim bogaci ludzie. Z ich strony na pewno nic nam ni grozi, bo nie są tak wygłodniali jak biedacy, którzy zjedli naszych towarzyszy!
- Chodźmy! - zawtórowały Pieprz i Ziele angielskie.
Pod przywództwem Cytryny, zakradli się do domu niezauważeni. Znaleźli kuchnię i ukryli się w kredensie. Kiedy nastał ranek, do kuchni wszedł kucharz i od razu zaczął wydawać polecenia swoim pomocnikom.
Wszyscy uwijali się jak w ukropie. Po minucie piec był rozgrzany do czerwoności, słonina skwierczała na patelni, słychać było stukot rozbijanych jaj i krzyk kucharza:
- Gdzie jest pieprz ?! Dajcie pieprz!!
Pomocnica kucharza w podskokach otworzyła kredens i w oka mgnieniu w jej ręce znalazł się Pieprz. Ten widzi, że sprawy idą nie po jego myśli i, aż się zrobił czerwony. Nie miał nawet czasu pomyśleć, jak znalazł się w młynku. Na próżno bronił się i na próżno wdzierał do nosa pomocnicy. W mgnieniu oka został zmielony na proszek. Podczas gdy, kucharka mieliła Pieprz, kichnęła co najmniej dziesięć razy, ale to wcale nie uratowało biedaka. Tak więc w niespotykanych torturach, zmielony i sponiewierany, zakończył żywot Pieprz. Cytryna, razem z ostatnim ocalałym towarzyszem trzęśli się ze strachu. Cytryna pożółkła jeszcze bardziej, a Ziele angielskie zalała czarna rozpacz gdy patrzyło na cierpienie przyjaciela.
Nadeszła pora kolacji. Lokaj rozstawili stół, służące nakryły go śnieżnobiałym obrusem. Rozstawiono porcelanowe talerze, złote sztućce, kryształowe kieliszki i karafki z winem oraz brandy. Na stole znalazła się też pieprzniczka...
Służący pobiegł do kuchni i wyjął Cytrynę, po czym wetknął ją do złoconej karafki z wąską szyjką, żeby się nie sturlała.
- No proszę, jak elegancko mnie przyjęto- ucieszyła się Cytryna – chyba zaproszono mnie na kolację.
Służący, tak naprawdę miał zamiar wycisnąć sok z Cytryny, ale w tym samym momencie, coś innego przykuło jego uwagę. Zauważył, że Pieprz wysypał się z pieprzniczki i zameldował o tym kucharzowi.
Ten w popłochu rzucił się do kredensu i z roztargnienia, a może i z pośpiechu chwycił Ziele angielskie zamiast ziaren pieprzu. W ten oto sposób, Ziele angielskie trafiło do młynka, tak jak jego poprzednik.
Och, jaki opór stawiało! Tak łaskotało kucharza w nos, że ten kichał i kichał. Jednak to nie uratowało Ziela angielskiego przed niechybną zgubą. Służący wziął zmielone Ziele angielskie i napełnił nim pustą pieprzniczkę.
W tym czasie, powrócił pan domu. Gdy tylko poczuł zapach dolatujący z jadalni, skierował swe kroki w tamtym kierunku. Wchodząc po schodach dostał zadyszki, taki był gruby. Kiedy w końcu, doczłapał do jadalni i zasiadł za stołem, nagle jakby opadły z niego siły. Był tak wyczerpany, i zmęczony, jakby przez cały dzień orał pole lub kopał doły. Zmęczenie opuściło go, gdy do jadalni wniesiono pieczonego kurczaka.
Pan domu, zatarł ręce, zawiązał pod szyją jedwabną serwetę, rozejrzał się, i wziął karafkę z Cytryną. Biedna Cytryna, nie wiedziała co ją czeka.
Pan domu złapał pieprzniczkę z nasypanym do środka Zielem angielskim, nasypał jego odrobinę na czubek noża i przyprawił mięso. Potem, chwycił Cytrynę swoją potężną dłonią i zaczął ją wyciskać. Cytryna na początku myślała, że pan domu robi jej masaż i nawet jej się to podobało.
Ale to, co wydarzyło się potem, było prawdziwym horrorem. Błysnęło ostrze noża i rozkroiło Cytrynę na pół. Cytryna walczyła na próżno, plując sokiem prosto w oczy pana domu, bo on nadal ją wyciskał i ugniatał, aż krople cytrynowej krwi skropiły pieczonego kurczaka.
Kiedy pan domu, wycisnął z Cytryny ostatnie już soki, wyrzucił jej resztki i biedna Cytryna ze złoconej karafki wylądowała na śmietniku.
Tak oto, ciekawska i żądna przygód Cytryna i jej kompania, poznali ludzki świat.
Przeczytaj też bajki z innych zakątków świata w zakładce:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Osobom spamującym, próbującym reklamować w komentarzach inne strony- podziękuję i ich komentarze będą usuwane.
Pozostałym, bardzo dziękuję za wyrażenie swojej opinii i zapraszam ponownie:)