Czary ognia i kurka błotna
bajka polinezyjska
W dawnych czasach ludzie nie znali tajemnicy rozniecania ognia. Tak przynajmniej twierdzono na
wyspach Oceanu Spokojnego po drugiej stronie świata. Mieszkańcy tych wysp znali oczywiście samo zjawisko ognia. Widywali Wielki Ogień, który buchał z wulkanów. Nikt nie pamiętał dni, kiedy na wyspach Oceanu Spokojnego nie było tych ognistych stożków. Wyspiarze umieli użytkować żar lawy rozpalonej do czerwoności, sunącej niekiedy po zboczach wulkanicznych gór. Nadawała się do gotowania ryb i patatów — zyskiwały one na smaku po ugotowaniu.
Wszystko to wiedzieli, nie znali jednak sekretnego czaru rozpalania ogniska.
Wszystko to wiedzieli, nie znali jednak sekretnego czaru rozpalania ogniska.
I dopiero wyjawiła im go maleńka kurka błotna.
Skoro wyspiarze nie umieli rozniecać ogniska, zwykle musieli jeść ryby na surowo. Nie znali
sposobu, aby uwarzyć korzenie taro czy upiec pataty.
Ale od czasu do czasu ktoś natrafiał na malutkie, niezupełnie wygaszone ognisko.
— Widziałem miejsce, gdzie niedawno musiał płonąć ogieniek — powiadał wtedy wyspiarz swoim znajomym. — W popiele zostało jeszcze trochę ciepłych patatów.
— Czemu zatem nie przyniosłeś ogniska do domu? — pytano go. Każdy przecież gorąco
pragnął odkryć tajemnicę tego pożytecznego sposobu gotowania strawy.
— W popiele nie została ani jedna czerwona iskierka — brzmiała zwykle odpowiedź. — Czerwony ogień wygasł. Zwęglone drewienka nadal trzymały ciepło, ale nie chciały rozpalić się na nowo.
Nikt nie mógł wykryć, kto rozpala te małe ogniska. I w końcu naczelnik wyspy zwołał wszystkich mieszkańców na naradę.
— Musimy zdobyć tajemnicę czarów, którymi rozpala się ogień — powiedział. — Przeznaczam hojną nagrodę dla zucha, który sekret odkryje.
Wszyscy młodzieńcy na wyspie oświadczyli, że spróbują. Z największym jednak zapałem przystąpił do tego zadania chłopiec imieniem Kokoa.
— Odkryję czar rozniecania ognia — powiedział Kokoa swojej babci następnego dnia.
Łatwo odgadnąć z tych słów, że nie brakło mu odwagi. Miał on również, jak się okazało, więcej wytrwałości od swoich trzech starszych braci, których szybko znużyło poszukiwanie ognia i wrócili do połowu ryb w morzu.
Babcia Kokoa była bardzo sędziwa. Była również bardzo mądra. Znała nawet sekretne sprawy nie znane innym ludziom. Mówiono niekiedy, że była czarownicą. Ona to dała wnukowi pomocną wskazówkę, gdy wybrał się na poszukiwanie ogniska.
— Musisz baczyć na kurki błotne, Kokoa — powiedziała. — Bo jedynie one znają sekret rozniecania ognia.
Kokoa wiedział, że kurki błotne mieszkają na moczarach pokrywających niektóre części wyspy. Kiedyś nawet pochwycił tego ptaka i obejrzał z bliska jego krótkie skrzydełka i krótki ogon. Przypatrzył się też jego długim pazurkom, dzięki którym mógł z łatwością biegać po bagnie. Kokoa wiedział, że rozpozna kurkę błotną pośród innych ptaków.
— Tak, tajemnicę ogniska znają jedynie kurki błotne — powtórzyła babcia. — Kurki gotują ryby, które łowią w stawie naczelnika wioski. Gotują również pataty, które kradną na naszych zagonach. Widziałam na własne oczy, jak to robią. Ukryj się koło stawu naczelnika, Kokoa. Ale uważaj, żeby cię kurki nie spostrzegły. Jeśli cię nie zauważą, może zdołasz podpatrzyć, jak rozpalają ognisko.
Trzej bracia Kokoa poszli z nim aż do stawu naczelnika. Potem jednak odeszli i popłynęli łodzią na morze.
Kokoa patrzał na płytki staw wśród bagnistych brzegów. Widział też stamtąd poletko naczelnika, obsadzone patatami, i jego plantację korzeni taro. W stawie uwijało się mnóstwo ryb. Na pewno spotka tutaj kurki błotne.
Chłopiec skrył się w wysokich trzcinach otaczających staw. Przykucnął tak nisko, że głowa nie wystawała mu ponad falujące wierzchołki sitowia. I czekał cierpliwie, aż kurki przyjdą na połów ryb, a potem rozniecą ogień.
Wkrótce usłyszał tupot ptasich nóg po trawie i skrzekot kurek zbliżających się nad brzeg stawu naczelnika.
— Niektóre kopią pataty — powiedział do siebie Kokoa — a inne łowią ryby w stawie. Jeszcze inne zbierają patyki na ognisko.
Chłopiec wstrzymał oddech. Może naprawdę podpatrzy, w jaki sposób rozpalają ogień?
Tymczasem jeden z ptaków, zapewne najstarszy i najmądrzejszy, zawołał do innych:
— Poczekajcie! — ostrzegł je. — Przed chwilą było tu czterech chłopaków. — Trzeba uważać, czy się gdzieś jeszcze nie kręcą.
I stary ptak pofrunął na wierzchołek wysokiej palmy kokosowej. Rozejrzał się po morzu i spostrzegł małą łódź, a w niej trzech braci Kokoa.
— Jeden! Drugi! Trzeci! — liczył ptak. — Przedtem chłopców było przecież czterech! Gdzie się podział czwarty? Kto wie, czy nas nie szpieguje! Nie rozpalajcie ogniska!
Kurki błotne porzuciły suche patyki już uzbierane. Upuściły ryby i pataty. I odfrunęły biadoląc cienkimi, świergotliwymi głosami.
— Kurki błotne są za mądre, babciu — powiedział Kokoa tego wieczoru po powrocie do domu. — Skądsiś wiedziały, że je śledzę.
— Tak, Kokoa, kurki błotne to mądre ptaki. Gdyby nie były takie mądre, nie znałyby czaru rozpalania ognia — powiedziała staruszka kiwając głową. — Ale je w końcu przechytrzymy. Jutro zwiń tobołek z gałganów, ułóż go tak, aby przypominał postać chłopca, i wsadź do łodzi, gdy bracia wypłyną na morze. Kurki pomyślą, że to ty.
Następnego dnia chłopcy usadowili kukłę w środku małej łódki i położyli koło niej wiosło. Nawet mądry, stary ptak nie pozna z daleka, że kukła to nie żywy chłopiec. Zdarzenia potoczyły się tak samo jak poprzedniego dnia. Kokoa siedział ukryty w trzcinach koło stawu naczelnika. Kurki błotne przybiegły szybko z moczarów. Niektóre łowiły ryby, inne kopały pataty, a jeszcze inne zbierały patyki na ognisko.
Kokoa wśród trzcin nie widział dokładnie samej czynności rozpalania ognia, bo nie śmiał wyżej podnieść głowy.
— Kurki używają suchych patyków do rozpalania ogniska — powiedział chłopiec tego wieczoru. — Widziałem dym i czerwony ogień. Czułem też woń pieczonych ryb i patatów. Ale odchodząc zgasiły ognisko. Niestety, babciu, nie wykryłem sekretu ognia.
— Będziesz musiał złapać jedną z kurek. I wtedy zmusisz ją do zdradzenia sekretu — odparła babcia. — Wyczekaj, aż zajmą się gotowaniem. Będą obracały dziobami pataty, sprawdzając, czy upiekły się równo ze wszystkich stron, i mogą cię nie zauważyć. Musisz jednak działać szybko.
Następnego dnia Kokoa posłuchał rad babci. Zaskoczył krzątające się ptaki i korzystając z zamieszania, złapał jedną kurkę za nogę.
— Kwak, kwak! — skrzeczała mała kurka prosząc swoje siostry o ratunek.
Wszystkie umknęły jednak w trzciny. Chłopiec usłyszał tylko ich wołanie:
— Milcz! Nic nie mów! Nie pokazuj mu, jak się roznieca ogień. Jeśli zdradzisz sekret — zginiesz.
— Musisz mi pokazać! — krzyknął Kokoa. — Rozpalisz ognisko, bo jeśli nie, zginiesz, jeszcze zanim wrócą twoje towarzyszki.
— Ja nie znam sekretu. To inne kurki rozpalały czerwony ogień. Oj, puść mnie, puść!
Mała kurka błotna rzewnie płakała.
— Kłamiesz! Towarzyszki przykazywały ci, abyś milczała. A więc musisz także znać czary ognia!
— Powiem, powiem, tylko nie ściskaj mnie tak mocno — szepnęła wreszcie biedna kurka. — Musisz mieć dwa suche drewienka. Jedno drewienko powinno być z miękkiego drzewa hau, a drugie, większe, z łodygi taro. Potrzyj jednym o drugie, a pokaże się czerwony ogień.
Kokoa mocno trzymał kurkę między kolanami. Złapał sporą łodygę taro, znalazł też drzazgę miękkiego drewna w popiołach ogniska i zaczął trzeć je o siebie.
Ogień wcale się nie pokazał. Wystąpiło jedynie głębokie wyżłobienie w łodydze i na ziemię popłynął sok taro.
— Znowu skłamałaś! — wrzasnął Kokoa do kurki. — Zdradź mi prawdziwy czar, bo jeśli nie...
— To ma być łodyga banana. Potrzyj łodygę banana drewienkiem... Kurka mówiła ledwie dosłyszalnym szeptem.
Skoro wyspiarze nie umieli rozniecać ogniska, zwykle musieli jeść ryby na surowo. Nie znali
sposobu, aby uwarzyć korzenie taro czy upiec pataty.
Ale od czasu do czasu ktoś natrafiał na malutkie, niezupełnie wygaszone ognisko.
— Widziałem miejsce, gdzie niedawno musiał płonąć ogieniek — powiadał wtedy wyspiarz swoim znajomym. — W popiele zostało jeszcze trochę ciepłych patatów.
— Czemu zatem nie przyniosłeś ogniska do domu? — pytano go. Każdy przecież gorąco
pragnął odkryć tajemnicę tego pożytecznego sposobu gotowania strawy.
— W popiele nie została ani jedna czerwona iskierka — brzmiała zwykle odpowiedź. — Czerwony ogień wygasł. Zwęglone drewienka nadal trzymały ciepło, ale nie chciały rozpalić się na nowo.
Nikt nie mógł wykryć, kto rozpala te małe ogniska. I w końcu naczelnik wyspy zwołał wszystkich mieszkańców na naradę.
— Musimy zdobyć tajemnicę czarów, którymi rozpala się ogień — powiedział. — Przeznaczam hojną nagrodę dla zucha, który sekret odkryje.
Wszyscy młodzieńcy na wyspie oświadczyli, że spróbują. Z największym jednak zapałem przystąpił do tego zadania chłopiec imieniem Kokoa.
— Odkryję czar rozniecania ognia — powiedział Kokoa swojej babci następnego dnia.
Łatwo odgadnąć z tych słów, że nie brakło mu odwagi. Miał on również, jak się okazało, więcej wytrwałości od swoich trzech starszych braci, których szybko znużyło poszukiwanie ognia i wrócili do połowu ryb w morzu.
Babcia Kokoa była bardzo sędziwa. Była również bardzo mądra. Znała nawet sekretne sprawy nie znane innym ludziom. Mówiono niekiedy, że była czarownicą. Ona to dała wnukowi pomocną wskazówkę, gdy wybrał się na poszukiwanie ogniska.
— Musisz baczyć na kurki błotne, Kokoa — powiedziała. — Bo jedynie one znają sekret rozniecania ognia.
Kokoa wiedział, że kurki błotne mieszkają na moczarach pokrywających niektóre części wyspy. Kiedyś nawet pochwycił tego ptaka i obejrzał z bliska jego krótkie skrzydełka i krótki ogon. Przypatrzył się też jego długim pazurkom, dzięki którym mógł z łatwością biegać po bagnie. Kokoa wiedział, że rozpozna kurkę błotną pośród innych ptaków.
— Tak, tajemnicę ogniska znają jedynie kurki błotne — powtórzyła babcia. — Kurki gotują ryby, które łowią w stawie naczelnika wioski. Gotują również pataty, które kradną na naszych zagonach. Widziałam na własne oczy, jak to robią. Ukryj się koło stawu naczelnika, Kokoa. Ale uważaj, żeby cię kurki nie spostrzegły. Jeśli cię nie zauważą, może zdołasz podpatrzyć, jak rozpalają ognisko.
Trzej bracia Kokoa poszli z nim aż do stawu naczelnika. Potem jednak odeszli i popłynęli łodzią na morze.
Kokoa patrzał na płytki staw wśród bagnistych brzegów. Widział też stamtąd poletko naczelnika, obsadzone patatami, i jego plantację korzeni taro. W stawie uwijało się mnóstwo ryb. Na pewno spotka tutaj kurki błotne.
Chłopiec skrył się w wysokich trzcinach otaczających staw. Przykucnął tak nisko, że głowa nie wystawała mu ponad falujące wierzchołki sitowia. I czekał cierpliwie, aż kurki przyjdą na połów ryb, a potem rozniecą ogień.
Wkrótce usłyszał tupot ptasich nóg po trawie i skrzekot kurek zbliżających się nad brzeg stawu naczelnika.
— Niektóre kopią pataty — powiedział do siebie Kokoa — a inne łowią ryby w stawie. Jeszcze inne zbierają patyki na ognisko.
Chłopiec wstrzymał oddech. Może naprawdę podpatrzy, w jaki sposób rozpalają ogień?
Tymczasem jeden z ptaków, zapewne najstarszy i najmądrzejszy, zawołał do innych:
— Poczekajcie! — ostrzegł je. — Przed chwilą było tu czterech chłopaków. — Trzeba uważać, czy się gdzieś jeszcze nie kręcą.
I stary ptak pofrunął na wierzchołek wysokiej palmy kokosowej. Rozejrzał się po morzu i spostrzegł małą łódź, a w niej trzech braci Kokoa.
— Jeden! Drugi! Trzeci! — liczył ptak. — Przedtem chłopców było przecież czterech! Gdzie się podział czwarty? Kto wie, czy nas nie szpieguje! Nie rozpalajcie ogniska!
Kurki błotne porzuciły suche patyki już uzbierane. Upuściły ryby i pataty. I odfrunęły biadoląc cienkimi, świergotliwymi głosami.
— Kurki błotne są za mądre, babciu — powiedział Kokoa tego wieczoru po powrocie do domu. — Skądsiś wiedziały, że je śledzę.
— Tak, Kokoa, kurki błotne to mądre ptaki. Gdyby nie były takie mądre, nie znałyby czaru rozpalania ognia — powiedziała staruszka kiwając głową. — Ale je w końcu przechytrzymy. Jutro zwiń tobołek z gałganów, ułóż go tak, aby przypominał postać chłopca, i wsadź do łodzi, gdy bracia wypłyną na morze. Kurki pomyślą, że to ty.
Następnego dnia chłopcy usadowili kukłę w środku małej łódki i położyli koło niej wiosło. Nawet mądry, stary ptak nie pozna z daleka, że kukła to nie żywy chłopiec. Zdarzenia potoczyły się tak samo jak poprzedniego dnia. Kokoa siedział ukryty w trzcinach koło stawu naczelnika. Kurki błotne przybiegły szybko z moczarów. Niektóre łowiły ryby, inne kopały pataty, a jeszcze inne zbierały patyki na ognisko.
Kokoa wśród trzcin nie widział dokładnie samej czynności rozpalania ognia, bo nie śmiał wyżej podnieść głowy.
— Kurki używają suchych patyków do rozpalania ogniska — powiedział chłopiec tego wieczoru. — Widziałem dym i czerwony ogień. Czułem też woń pieczonych ryb i patatów. Ale odchodząc zgasiły ognisko. Niestety, babciu, nie wykryłem sekretu ognia.
— Będziesz musiał złapać jedną z kurek. I wtedy zmusisz ją do zdradzenia sekretu — odparła babcia. — Wyczekaj, aż zajmą się gotowaniem. Będą obracały dziobami pataty, sprawdzając, czy upiekły się równo ze wszystkich stron, i mogą cię nie zauważyć. Musisz jednak działać szybko.
Następnego dnia Kokoa posłuchał rad babci. Zaskoczył krzątające się ptaki i korzystając z zamieszania, złapał jedną kurkę za nogę.
— Kwak, kwak! — skrzeczała mała kurka prosząc swoje siostry o ratunek.
Wszystkie umknęły jednak w trzciny. Chłopiec usłyszał tylko ich wołanie:
— Milcz! Nic nie mów! Nie pokazuj mu, jak się roznieca ogień. Jeśli zdradzisz sekret — zginiesz.
— Musisz mi pokazać! — krzyknął Kokoa. — Rozpalisz ognisko, bo jeśli nie, zginiesz, jeszcze zanim wrócą twoje towarzyszki.
— Ja nie znam sekretu. To inne kurki rozpalały czerwony ogień. Oj, puść mnie, puść!
Mała kurka błotna rzewnie płakała.
— Kłamiesz! Towarzyszki przykazywały ci, abyś milczała. A więc musisz także znać czary ognia!
— Powiem, powiem, tylko nie ściskaj mnie tak mocno — szepnęła wreszcie biedna kurka. — Musisz mieć dwa suche drewienka. Jedno drewienko powinno być z miękkiego drzewa hau, a drugie, większe, z łodygi taro. Potrzyj jednym o drugie, a pokaże się czerwony ogień.
Kokoa mocno trzymał kurkę między kolanami. Złapał sporą łodygę taro, znalazł też drzazgę miękkiego drewna w popiołach ogniska i zaczął trzeć je o siebie.
Ogień wcale się nie pokazał. Wystąpiło jedynie głębokie wyżłobienie w łodydze i na ziemię popłynął sok taro.
— Znowu skłamałaś! — wrzasnął Kokoa do kurki. — Zdradź mi prawdziwy czar, bo jeśli nie...
— To ma być łodyga banana. Potrzyj łodygę banana drewienkiem... Kurka mówiła ledwie dosłyszalnym szeptem.
Kokoa oderwał zielone liście bananowe z olbrzymiego drzewa i potarł po pniu drewienkiem. Ognia ani śladu! Mała kurka błotna dokładała wszelkich starań, aby nie wyjawić czaru rozniecania ognia.
Chłopiec wpadł teraz w wielką złość.
— Gadaj zaraz, jaki jest prawdziwy czar! — krzyknął.
Trząsł kurką tak mocno, że biedny ptak poczuł się jakby w samym środku nagłego tajfunu.
Chłopiec wpadł teraz w wielką złość.
— Gadaj zaraz, jaki jest prawdziwy czar! — krzyknął.
Trząsł kurką tak mocno, że biedny ptak poczuł się jakby w samym środku nagłego tajfunu.
I szepnęła nieomal w ostatnim tchnieniu:
— Trzeba potrzeć drzazgę z drzewa ohia o drzazgę z drzewa hau. Drewno hau jest miękkie, a drewno ohia twarde, niezmiernie twarde.
Żadne inne drzewo w lasach na wyspie nie ma tak twardego drewna.
— Trzeba potrzeć drzazgę z drzewa ohia o drzazgę z drzewa hau. Drewno hau jest miękkie, a drewno ohia twarde, niezmiernie twarde.
Żadne inne drzewo w lasach na wyspie nie ma tak twardego drewna.
Kokoa schwycił patyk z drzewa ohia, które ptaki zostawiły na ziemi, i potarł nim mocno o miękkie drewno hau. Pokazał się maleńki dymek, a potem czerwony płomyk.
— Dmuchaj nań, chłopcze, dmuchaj! — szepnął ptak. Dmuchanie podsycało płomyczek.
— Nareszcie znam czary ognia! — zawołał głośno chłopiec. — Ja, Kokoa, odkryłem czary ognia dla mojego ludu!
Ponownie rozpalił na próbę ognisko. I jeszcze jeden raz. Włożył nawet pataty w gorący popiół. Po raz pierwszy w życiu skosztował pożywienia ugotowanego na rozpalonym przez siebie ogniu.
Chłopak, któremu tak się powiodło, mógł być zadowolony. Bo przecież dopiął swego tam, gdzie inni ponieśli porażkę.
Kokoa z radości zaczął wywijać patykiem, którym poprzednio grzebał w ogniu, i niechcący uderzył nim po głowie kurkę błotną. Ptak nie odbiegł jeszcze do swojego stada w strachu, że czeka go teraz kara za zdradzenie sekretu czarów ognia.
Czerwona plama na łebkach kurek błotnych pochodzi z tego właśnie uderzenia rozpalonym kijem — tak przynajmniej mówiono w dawnych czasach. Baśń ta również wyjaśnia, jak powstały głębokie wyżłobienia wzdłuż łodyg taro i pni drzew bananowych.
Przeczytaj także bajki z innych zakątków świata:
Alfabetyczny spis treści
Zobacz też:
Inne bajki z ciepłych wysp, mórz i oceanów
— Dmuchaj nań, chłopcze, dmuchaj! — szepnął ptak. Dmuchanie podsycało płomyczek.
— Nareszcie znam czary ognia! — zawołał głośno chłopiec. — Ja, Kokoa, odkryłem czary ognia dla mojego ludu!
Ponownie rozpalił na próbę ognisko. I jeszcze jeden raz. Włożył nawet pataty w gorący popiół. Po raz pierwszy w życiu skosztował pożywienia ugotowanego na rozpalonym przez siebie ogniu.
Chłopak, któremu tak się powiodło, mógł być zadowolony. Bo przecież dopiął swego tam, gdzie inni ponieśli porażkę.
Kokoa z radości zaczął wywijać patykiem, którym poprzednio grzebał w ogniu, i niechcący uderzył nim po głowie kurkę błotną. Ptak nie odbiegł jeszcze do swojego stada w strachu, że czeka go teraz kara za zdradzenie sekretu czarów ognia.
Czerwona plama na łebkach kurek błotnych pochodzi z tego właśnie uderzenia rozpalonym kijem — tak przynajmniej mówiono w dawnych czasach. Baśń ta również wyjaśnia, jak powstały głębokie wyżłobienia wzdłuż łodyg taro i pni drzew bananowych.
Przeczytaj także bajki z innych zakątków świata:
Alfabetyczny spis treści
Zobacz też:
Inne bajki z ciepłych wysp, mórz i oceanów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Osobom spamującym, próbującym reklamować w komentarzach inne strony- podziękuję i ich komentarze będą usuwane.
Pozostałym, bardzo dziękuję za wyrażenie swojej opinii i zapraszam ponownie:)