Opowieś o Sindbadzie Żeglarzu- cz. VII
"Szóste opowiadanie Sindbada Żeglarza dotyczące podróży szóstej"
bajka asyryjsko - bagdadzka
Wiedzcie, o moi bracia, towarzysze i przyjaciele, że powróciwszy z mej piątej podróży, wnet dzięki zabawom, rozrywkom, radości i weselu zapomniałem, co w niej wycierpiałem. Byłem bardzo szczęśliwy i zadowolony i trwałem w tym stanie, aż oto pewnego dnia, gdy siedziałem sobie wesoły, uśmiechnięty i zadowolony, przybyła do mnie grupka kupców. Było po nich widać przebyte trudy podróży i ich widok przypomniał mi dzień mojego powrotu z ostatniej wędrówki, moją radość ze spotkania z rodziną, przyjaciółmi i towarzyszami i to, co czułem, gdy znów wstępowałem na swą ojczystą ziemię. Duszę moją porwała wówczas tęsknota za włóczęgą i handlem i znowu postanowiłem wyruszyć w drogę. Nakupiłem kosztownych towarów potrzebnych do morskiej podróży, spakowałem je i z miasta Bagdadu udałem się do miasta Basry. Tam ujrzałem wielki statek, a na nim kupców i bogatych podróżników wiozących cenne towary. Załadowałem tedy na ów statek również moje ładunki i pomyślnie wyruszyliśmy z Basry.
Płynęliśmy nie ustając z miejsca na miejsce i z miasta do miasta, oglądaliśmy obce kraje, po drodze kupując i sprzedając. Szczęście nam w tej podróży sprzyjało i zgarnialiśmy wielkie zyski, aż oto pewnego dnia kapitan począł krzyczeć i zawodzić, rzucił pod nogi swój turban, bił się po twarzy i brodę szarpał, aż w końcu upadł na pokład zrozpaczony i znękany jakąś wielką zgryzotą.
Wszyscy kupcy i podróżni otoczyli go i pytali:
- Kapitanie, co się stało?
A on odpowiedział:
- Wiedzcie, wy wszyscy, że nasz statek pobłądził. Oto opuściliśmy morze, po którym powinniśmy byli żeglować, i znajdujemy się teraz na morzu innym, którego dróg nie znamy. Jeśli Allach nie ześle nam jakiejś pomocy, by nas z tego morza wyratować, wszyscy zginiemy. Przyzywajcie więc Allacha Najwyższego, by nas od tego nieszczęścia ocalił!
To powiedziawszy kapitan wstał i wspiął się na maszt, aby opuścić żagle, ale wicher się wzmógł i dął z całą siłą w statek, pchając go do tyłu, aż ster roztrzaskał się u stóp jakiejś wysokiej góry.