czwartek, 25 kwietnia 2019

Katar - bajka polska wierszowana - Jan Brzechwa

Katar
bajka polska wierszowana
(bajka na kliszy do rzutnika)




Spotkał katar Katarzynę - 




A - psik! 


Katarzyna pod pierzynę - 
A - psik!

Z Przygód krasnala Hałabały- "Jak się napisały krasnalkowe przygody"- bajka polska

Z Przygód krasnala Hałabały
"Jak się napisały krasnalkowe przygody".
bajka polska

Z Przygód krasnala Hałabały - "Jak się krasnalek z borsukiem na spacer wybierali" - bajka polska

Z Przygód krasnala Hałabały
"Jak się krasnalek z borsukiem na spacer wybierali". 

bajka polska 



Przyszedł raz krasnoludek do borsuka i puka:
- Chodź ze mną borsuczku, na spacer. Akurat jest południe, słońce świeci cudnie. Poszlibyśmy nad potok jarzębinę zobaczyć, bo ma podobno nowe, czerwone korale. Chodź, borsuczku.




- Jeszcze czego - mruczy borsuk. - Kto by tam chciał w biały dzień na spacery chodzić! Dopiero z polowania wróciłem o świcie, muszę się wyspać należycie. Norę sobie wyczyściłem, wysprzątałem szczerze i leżę.
- Ano, to siedź jak borsuk w norze - mówi krasnal - Jak nie to nie - i poszedł sam na spacer.





A borsuk wysiedział się w norze, wyleżał, wyspał i kiedy ciemna nocka zajrzała do nory, poczuł się dopiero do spaceru skory.
Puka więc w drzewo do wiewiórczej dziupli do krasnoludka i prosi:
- Chodź na spacer, malutki, gwiazdy już mrugają i nocka ciemna tuła się po lesie, chodź.
- Jeszcze czego - mruczy krasnal zaspany - kto by tam w ciemną noc po lesie się włóczył! W dzień spacerowałem, jarzębinę oglądałem, wrzosy wąchałem i brzozowe liście złote! Teraz spać mam ochotę.
- Ano, jak nie, to nie - rozgniewał się borsuk.
I poszedł w głąb lasu za nocką ciemną. Bo to zależy od upodobania: kto dzień, a kto nockę wybiera do spania.



Autor: Lucyna Krzemieniecka
Ilustracje: Zdzisław Witwicki/ Jerzy Srokowski

Wydawnictwo: Nasza Księgarnia, 1964 rok



Przeczytaj też bajki z innych zakątków świata w zakładce: 

środa, 24 kwietnia 2019

Z Przygód krasnala Hałabały - "O gościach, co nie przyszli na ucztę" - bajka polska

Z Przygód krasnala Hałabały
"O gościach, co nie przyszli na ucztę".
bajka polska


Był sobie jeden krasnal, nazywał się Hałabała. Mieszkał w lesie, krzywda mu się nie działa. 
Nosił kasztankową czapeczkę i zimą, gdy mróz był na świecie - futereczko krecie. Był wesoły, czupryniasty, malutki i mieszkał w dziupli po wiewiórce, jak to krasnoludki. Miał tam nawet swoje gospodarstwo, mchową pościel, mebelki wystrugane z kory i w woreczku na komineczku orzechów miał mieszek dośc spory. Miał i miotełkę z gęsich piórek, co stała w kątku i pilnowała porządku. 
Taki był Hałabała. 


Pewnego razu, kiedy zobaczył, że mchy rudzieją i borówki w sierpniowym słońcu czerwienieją, pobiegł do wilgi złocistej, pobiegł do jaskółki, pobiegł do słowika śpiewaka, pobiegł do kukułki i powiada:
- Nie odmówcie mi tej radości, przyjdźcie do mnie za trzy dni w gości. Upiekę wam placek z borówkami, będzie uczta nad ucztami. Bedziemy kukać, fiukać na cały las, miło nam zejdzie czas. 

Spóźniony słowik - bajka polska, wierszowana

Spóźniony słowik
bajka wierszowana polska

ilustracja: Olga Siemaszko


Płacze pani Słowikowa w gniazdku na akacji,
bo pan Słowik przed dziewiątą miał być na kolacji,

Tak się godzin wyznaczonych pilnie zawsze trzyma,
A już jest po jedenastej - i Słowika nie ma!

Wszystko stygnie: zupka z muszek na wieczornej rosie, 
sześć komarów nadziewanych w konwaliowym sosie, 
motyl z rożna, przyprawiony gęstym cieniem z lasku, 
a na deser - tort z wietrzyka w księżycowym blasku. 

Może mu się co zdarzyło? Może go napadli? 
Szare piórka oskubali, srebry głosik skradli? 
To przez zazdrość! To skowronek z bandą skowroniątek! 
Piórka - głupstwo, bo odrosną, ale głos - majątek!


Ilustracja: Adam Kilian

Nagle zjawia się pan Słowik, poświstuje, skacze...
Gdzieś ty latał? Gdzieś ty fruwał? Przecież ja tu płaczę!
A pan Słowik słodko ćwierka: "Wybacz, moje złoto,
Ale wieczór taki piękny, ze szedłem piechotą!"

Ilustracja: Renata Krześniak
Autor: Julian Tuwim
Ilustracje pozostałe: 

Pamiętam również bajkę na kliszy do projektora 
z ilustracjami Przemysława Woźniaka:
https://diafilm.pl/ - Wydawca: "Polfilm".


Przeczytaj też bajki z innych zakątków świata w zakładce: 

O Krasnoludkach i sierotce Marysi - cz.1 -"Jak nadworny kronikarz króla Błystka rozpoznawał wiosnę".

O krasnoludkach i sierotce Marysi - cz. 1
"Jak nadworny kronikarz Króla Błystka rozpoznawał wiosnę".


Ilustracja: Anna Sędziwy


Czy to bajka, czy nie bajka, 
Myślcie sobie, jak tam chcecie. 
A ja przecież wam powiadam: 
Krasnoludki są na świecie! 
Naród wielce osobliwy. 
Drobny — niby ziarnka w bani: 
Jeśli które z was nie wierzy, 
Niech zapyta starej niani. 
W górach, w jamach, pod kamykiem, 
Na zapiecku czy w komorze, 
Siedzą sobie Krasnoludki 
W byle jakiej mysiej norze. 
Pod kominem — czy pod progiem 
— Wszędzie ich napotkać można: 
Czasem który za kucharkę 
Poobraca pieczeń z rożna… 
Czasem skwarków porwie z rynki, 
Albo liźnie cukru nieco, 
I pozbiera okruszynki, 
Co ze stołu w obiad lecą. 
Czasem w stajni z bicza trzaśnie, 
Koniom spląta długie grzywy, 
Czasem dzieciom prawi baśnie… 
Istne cuda! Istne dziwy! 
Gdzie chce — wejdzie, 
co chce — zrobi, 
Jak cień chyżo, jak cień cicho, 
Nie odżegnać się od niego, 
Takie sprytne małe licho!

O Krasnoludkach i sierotce Marysi - cz. 2 - "Wyprawa Podziomka"

O Krasnoludkach i sierotce Marysi - cz. 2
"Wyprawa Podziomka". 


U Krasnoludków tymczasem zapasy pożywienia tak się wyczerpały w Kryształowej Głód Grocie, że na jednego Krasnoludka dawano na dzień całe trzy ziarnka grochu. Przychodziło stąd oczywiście do różnych kłótni i do bójek nawet, jak zwykle bywa tam, gdzie jest i głodno, i chłodno. Nie było dnia, żeby w grocie nie zrobiła się jakaś awantura. To Biedronek z Żagiewką się poczubił, to Pietrzyk z Kozubkiem, to Słomiaczek z Purchawką, to znów wszyscy razem, póki Mikuła i Pakuła, co w grocie strażnikami byli, nie zabrali całej kompanii do kozy. Ale najbardziej hałasował i przykrzył sobie te ciężkie czasy Podziomek. Jadł za czterech, a ciągle narzekał, że głodny.


Ilustracja: Alicja Kocurek

Ten Podziomek miał niegdyś osobliwy przypadek. Trzeba wiedzieć, że Krasnoludki nie zawsze pod ziemią siedzą. Chętnie mieszkają we wsi, to pod zapieckiem, to pod progiem chaty, a gdzie gospodyni niedbała, gdzie garnki nienakryte, łupiny niewymiecione, przędza byle gdzie leży, ser niewyciśnięty w porę, pomyje niewylane, drób niepoliczony — to figlarze Krasnoludki much natopią w barszczu, śmiecie z kątów na środek izby wymiotą, twarogu ujedzą, nici na motowidle splączą, kury z kojca wypuszczą, cebrzyk przewrócą — co mogą, to napsocą, i dalej pod zapiecek!

O Krasnoludkach i sierotce Marysi - cz. 3 - "Król Błystek opuszcza Kryształową Grotę".

O Krasnoludkach i sierotce Marysi - cz. 3
"Król Błystek opuszcza Kryształową Grotę". 


I
Noc była ciepła, cicha, do rana jeszcze daleko, kiedy wracający z jarmarku Piotr Skrobek nagłą jasność zobaczył. Ot, po prostu, jakby się coś pod skałką paliło.
— Co takiego? — myśli Skrobek — Ogień nie ogień? A może się skarb czyści? Wszak ci to powiadają starzy ludzie, że tu w tych skałkach z dawności zbójniki mieszkały, złoto, srebro rabowały, a w ziemię kryły. Tu jużci nie co, tylko ten święty ogienek te pieniądze z krzywdy ludzkiej czyści… Sto lat tak musi. A jak sierocki grosz, to dwieście… Dopieroż jak się ta krzywda wypali, to człeku się taki skarb da wziąć. Tyle że trza też ubogim i sierotom z niego użyczyć, inaczej by zmarniał. Oj, żeby tak na mnie trafiło!…
Zaciął biczem swoją szkapinę i prosto na tę jasność jechał.
„Zginie? Nie zginie? — myślał sobie, jadąc. — Jak czas nie przyszedł jeszcze, to i zginie”.
Ale jasność nie znikała; owszem, coraz wyraźniej zaczęły bić spod skałki cudne, tęczowe blaski, właśnie jak kiedy promień słońca w kroplach rosy się załamie.


W ubogim Skrobku serce silnie dygotać zaczęło. Chłopina biedny był jak mysz kościelna, a w domu miał dwoje jasnych chłopiąt, dwie sieroty, które matka mu zostawiła, pożegnawszy ten świat przed pół rokiem. Te dzieci, biedna chałupina, ta szkapa i wózek ten, toć całe mienie jego. Na furmanki się najmował, za groszem się po świecie uganiając, ale i tak nie zawsze chleba w chacie było dość. Oj, przydałże by się, przydał, jaki talar biały! 

O Krasnoludkach i sierotce Marysi - cz. 4 - "Podziomek spotyka sierotkę Marysię".

O Krasnoludkach i sierotce Marysi - cz. 4 
"Podziomek spotyka sierotkę Marysię".




Za górami Karpatami, za trójpuszczą, za głęboką, 

Stała sobie mała chatka, chatka zwana „Boże Oko”. 
Nikt już dzisiaj nie pamięta, kto ją nazwał tak i czemu: 
Że był nad nią lazur nieba oku podobny Bożemu; 
Czy, że rankiem, co najwcześniej, wyzłacała się tu zorza, 
I na strzechę blaski siała, jak źrenica jasna Boża; 
Czy, że strumień tu błękitny tak spokojnie, cicho płynie, 
Jakby oko się niebieskie przeglądało w wód głębinie; 
Czy, że gwiazdka drobna, jasna, tli nad chatą w letnim zmroku, 
Jakby srebrna łza litości zaświeciła w Bożym oku… 
Czy tu dola, czy niedola błysła światłem, padła cieniem, 
A człek, oczy w niebo wzniósłszy, z Bożym spotkał się wejrzeniem?… 
Tak czy owak, dość że stała, za trójpuszczą, za głęboką, 
Za górami Karpatami chatka zwana: „Boże Oko”. 


O Krasnoludkach i sierotce Marysi - cz. 5 - "Dobre czasy"

O Krasnoludkach i sierotce Marysi - cz. 5
"Dobre czasy". 


Gdzie nas ten człowiek powiezie?” — mówiły sobie Krasnoludki, siedząc na wozie ubogiego Skrobka i kłopocząc się o dwóch swoich towarzyszów: Podziomka i Koszałka -Opałka, którzy gdzieś w drodze przepadli. 

— Do króla by się jakiego zdało, żeby Miłościwy Pan nasz kompanię piękną miał, a na honorze uszczerbku nie poniósł! — odezwał się kanclerz Kocie-Oczko. 

— Dobre by to było! — zawołał paź Krężołek — i oblizał się szeroko językiem. — U królów, słyszę, same tłuste i słodkie potrawy jadają, a kołacze na każdy dzień pieką. Tam by się człek pożywił! 

— Ciszej byś był oto! — zgromił go Słomiaczek, dziwnie wychudzony i cienki. — I tak się już ledwie toczysz, niby kula. Jeno patrzeć, jak urząd stracisz, a Pan nasz Miłościwy inszego do noszenia za sobą purpury swej weźmie! 

— O królów to tam niełatwo na wsi! — przerwał ten spór Modraczek. — Ale może choć do księcia jakiego ten poczciwy kmieć nas powiezie? 
— U księcia także wielki dwór, dworzany, kuchmistrze — zawoła na to Żagiewka. — Kapela też zawsze jest, muzyka gra, stoły aż się gną od srebrzystych mis i pucharów, światło jarzące jak na rezurekcji, na każdą noc świeci, ludzie długo śpią i mało co czyniąc, wesoły żywot pędzą. Tam by nam dobrze było! Ale książęta też na gruszach polnych nie rosną, niby ulęgałki, a i książęcy dwór każdemu jak karczma otworem nie stoi. Daleko by nam jechać, żeby księcia znaleźć!


— No, to choćby do grafa jakiego niech nas wiezie! — zawołał na to Słomiaczek— Graf też tęgie życie prowadzi i duży dwór trzyma. 
— Ba! — rzecze Chwastek — A jakie stajnie ma! Co za konie! Jakie psy myśliwe!

O Krasnoludkach i sierotce Marysi - cz. 6 - "Koncert Mistrza Sarabandy"

O Krasnoludkach i sierotce Marysi - cz.6
"Koncert Mistrza Sarabandy." 


I
Ale stary król myślał, przemyślał o tym, żeby ubogiemu Skrobkowi nagrodzić za tę gościnę, jakiej mu udzielił w swych kątach, jemu i drużynie jego. Krasnoludki niechętnie rozdają złoto, srebro, drogie kamienie, pod straż im oddane. Wolą dopomagać pracującym w pracy, bo to i dawcę, i obdarowanego równie uszlachetnia. Ale jak tu dopomagać ubogiemu Skrobkowi w pracy, kiedy w gospodarstwie jego nie ma o co zaczepić, taka nędza! Sam Skrobek, kiedy do domu przyjdzie i po izbie spojrzy, to opuszcza ręce. Po kątach śmiecie leżą, u pułapu brudne pajęczyny, komin niepodlepiony, popiołu pełno przed nim, ława i stół nieschludne, ściany odrapane. 




— Większać ta bieda, niżeli moc moja! — mawiał sobie Skrobek. — Choćbym się i do oporządzenia wziął, co mi pomoże? I tak mi źle, i tak nie będzie dobrze. Ot, lepiej fajkę zakurzę! 

Zakurzał tedy fajkę, albo się na barłóg cisnąwszy, zasypiał. Nie był to chłop zły, ten Skrobek, ale raz przygnieciony biedą, podnieść się nie miał siły. Po prostu zwątpił o sobie.

O Krasnoludkach i sierotce Marysi - cz. 7 - "Modraczek i jego uczeń".

O Krasnoludkach i sierotce Marysi - cz. 7 
"Modraczek i jego uczeń".
I

Ale Półpanek znieść nie mógł powodzenia mistrza Sarabandy.
Jak był zielony zawsze, tak jeszcze w dwójnasób zzieleniał teraz z zazdrości. 
— Jak to! — mówił — Jakiś przybłęda, jakiś świerszcz wędrowny będzie się popisywał w krainie, w której wszystkie oklaski mnie się należą z prawa⁈Odkądże to wolno pierwszemu lepszemu włóczędze tumanić słuchaczy i jakimś tam skwierczeniem psuć im gust do mojej muzyki? To jest wprost oburzające! 
— Panie! — rzecze nagle, zwróciwszy się do słuchającego tych wyrzekań Modraczka. — Zmiłuj się, wydobądź mi koniecznie te nuty, z których Sarabanda grał, a zobaczysz, że go prześcignę, że go zakasuję! Tej samej pieśni tak się wyuczę, że dopiero pozna świat, co to jakiś marny Sarabanda, a co Półpanek. Zmiłuj się, kochany panie! Dopomóż mi w tym, proszę!



Skoczył Modraczek, który niezmiernie uczynny był, za odchodzącym z czarodziejską skrzypką świerszczem i uchwyciwszy go za połę brunatnego płaszcza, zaczął błagać o nuty tej przecudnej pieśni, której echa drżały jeszcze naokół w polnych ziołach i zroszonych trawach.

O Krasnoludkach i sierotce Marysi - cz. 8 - "U królowej Tatry".

O Krasnoludkach i sierotce Marysi - cz. 8
"U królowej Tatry". 


Trzy dni, trzy noce wędrowała Marysia do królowej Tatry.






Pierwszego dnia wiodły ją pola i łąki przez kraj szeroko oczom i sercu otwarty, cały w zbożach, w trawach, w woni kwiecia stojący. 
Cały ten dzień szum kłosów słychać było, szmer traw i szeptanie kwiatów: 
— Sierota… sierota… sierota…

O Krasnoludkach i sierotce Marysi - cz. 9 "Sobótka".

O Krasnoludkach i sierotce Marysi - cz. 9 
"Sobótka". 




Sąsiedzi nie poznawali teraz ubogiego Skrobka. Po owej nocy wiosennej, wskroś której razem z wonią zroszonych traw i kwiatów leciała pieśń wielkiego mistrza Sarabandy, Skrobek powstał z progu swej lepianki jak gdyby innym człowiekiem. Czy to były czary? Nie, to nie były czary! Pierwszy raz tylko ów biedak przemógł ospałość swej myśli, swej duszy, pierwszy raz poczuł miłość do opuszczonego przez długie lata kawałka ziemi, do tego zagona bezpłodnie leżącego pod niebem, skąd i na niego przecież świeciło Boże słonko i deszcz rzęsny rosił. 
Pierwszy raz poczuł ogromne natchnienie do pracy, więc i ogromną siłę. Ta siła tak mu weszła w piersi, w ręce, w ramiona, że ledwo wytrwał w bezczynności do rana, a garść słomy, na której legiwał, wydała mu się nocy tej jakby mrowiskiem, jakby madejowym łożem. 
— Co zmarnowanego dobra i żywota! Co sił po próżnicy i we mnie i w tej ziemi zmarniałych! Że też na niego choć przed rokiem, choć przed dwoma nie przyszła taka godzina…


Ot, czekała, czekała go ta ziemia cierpliwa, dobra… Czekała go, w dziki kwiat strojąc się i w dzikie trawy, jak Cyganka, bo jej nie przyodziała praca jego złotą szatą kłosów… Teraz on ją ustroi… Teraz ją odżywi… Teraz on syn, syn! A ona matka rodzona!…

O Krasnoludkach i sierotce Marysi - cz. 10- "Sprawa Wiechetka".

O Krasnoludkach i sierotce Marysi - cz. 10
"Sprawa Wiechetka". 

I

Co dzień teraz od samego rana rozlegały się we wsi tęgie uderzenia cepów, to w pojedynkę: łup, cup! łup, cup!… to w dwójkę: łupu, cupu! łupu, cupu! to w troje: łupu, cupu, łup! łupu, cupu, łup! to w czwórkę wreszcie: łupu, cupu, łupu, cupu! łupu, cupu, łupu, cupu! a coraz to prędzej, coraz zapalczywiej, aż echa pod borem biły, tak się gospodarze zwijali, żeby z nowego plonu dobyć ziarno na siew w dobrą porę. 

Jeden tylko Skrobek nie miał co młócić; jeden tylko Skrobek chodził smutny i bezczynny od chaty do pólka, od pólka do chaty, myśląc, przemyślając, skąd ziarna weźmie, czym rolę obsieje. A ziemia jakby się sama o ziarno prosiła. Wygrzało ją słońce, oświeżyły rosy, bruzdy i zagony wyciągały się proste i równe pod cichym błękitem.




Od brzasku do zmierzchu polatywał nad nimi skowronek, szary śpiewaczek pól ornych, i dzwonił przejasnym głosikiem: 
…Dajże Bóg! Dajże Bóg! 
Z tego pólka pełen stóg! 
Z tego stoga setny kłos, 
Z tego kłosa złota trzos! 
Dajże Bóg, dajże Bóg! 
Z tego pólka pełen stóg!… 

O Krasnoludkach i sierotce Marysi - cz. 11- "Jałmużna Półpanka".

O Krasnoludkach i sierotce Marysi - cz. 11
"Jałmużna Półpanka". 



I
Koszałek-Opałek, który od owej przygody z Marysinymi gąskami, kątem u Sadełka mieszkał, dziwił się niepomiernie dnia tego, że gospodarz tak długo nie wraca. Zazwyczaj wymykał się lis z jamy pod wieczór, a przychodził rano; z tą wszelako różnicą, iż przy wyjściu przeciskał się wąskim podziemnym gankiem, który prowadził wprost ku wsi, wracał zaś obszernym wejściem od strony lasu, tak bywał objedzony i gruby, po czym rzucał się na legowisko i chrapał aż do zmierzchu dzień cały.
Zastanawiały Koszałka-Opałka te nocne wycieczki gospodarza, ale jako przyjęty w gościnę, nie pytał o nic.
Aż raz, sam Sadełko przemówił do niego w te słowa:
— Widzisz waszmość pan przed sobą najnieszczęśliwszego zwierza, jaki kiedykolwiek na czterech łapach po tym świecie chodził! Matka moja była lunatyczką, a ja odziedziczyłem po niej to usposobienie. Com się nie napłacił doktorom, konowałom, owczarzom. Com się nie nabrał proszków, mikstur, balsamów, pigułek! Pół majątku mego na to poszło. Dość będzie, gdy powiem waszmości panu, żem samymi receptami trzy zimy opalał mieszkanie, a choć mrozy ścisnęły siarczyste, było u mnie tak ciepło jak w uchu! No i co waszmość pan powiesz, wszystko to na nic. Niech tylko księżyc błyśnie na wschodzie choćby tyle, tycio, już mnie coś pędzi, coś rwie, żeby iść i po dachach chodzić. Próbowałem się już nawet przywiązywać za ogon do kołka, który oto waszmość pan w pośrodku jamy wbity widzisz, ale i to na nic. Jak mną szarpnęło, tak najpiękniejszy kosmyk mojej kity na sznurku u kołka został, a ja się znalazłem za progiem. Patrz, waszmość, proszę! Dotąd noszę ślady tego wypadku! Powstały nawet plotki, że to psy kowala tak mi część ogona wyszarpały, co oczywiście potwarz jest i oszczerstwo bezwstydne!




I takem już przywykł, tak to chodzenie po księżycu drugą naturą moją się stało, że czy księżyc świeci, czy nie świeci, muszę z jamy precz, jak tylko zmierzchać zacznie. Owszem, im ciemniej, tym z większą gwałtownością wyrywa mnie z domu ku wsi. Czasem noc czarna, że choć oko wykol, a ja, zwierz nieszczęsny, błąkam się, gdzie kurnik, gdzie chlewik. Jedno albowiem tylko gdakanie kokoszy i pianie kogutów, że już o gęganiu gęsi nie wspomnę, uspakaja nieco moje nerwy! Ha! Wola nieba! 

O Krasnoludkach i sierotce Marysi - cz. 12 (ostatnia) - "Powrót krasnoludków pod ziemię".

O Krasnoludkach i sierotce Marysi - cz. 12 
"Powrót krasnoludków pod ziemię".



Zachodziło słońce: jesienne słońce ogromne i złote. Od dni kilku wypogodziło się niebo, ocieplała ziemia, jakaś polna ptaszyna śpiewała zapóźnioną piosnkę. W powietrzu różanym, na miedzach stokrocie zamykały złote, srebrne swoje oczka, z topoli padały ostatnie liście w wielkiej, złotej ciszy. 
Skrobek tylko co dosiał ostatnią garść pszenicy; stał on w zachodniej łunie w płótniance siwej, przepasany płachtą lnianą, z obnażoną głową, z twarzą jasną i rozradowaną, patrząc w purpurę zorzy. Pod gajem pasły szkapę dwa chłopiątka jego, zdrowe i czerstwe, jak dwa maczki polne; szkapa rżała raz po raz, skubiąc resztki trawy, a dziecięce głoski jasne biły w ciszę zachodu. 
Ale w Słowiczej Dolinie gwarno było i rojno. To król Błystek zwołał wiec i zamykał go właśnie uroczyście. Piękny był widok! Pod dębem prastarym, którego liście drżały lekko w powietrzu uciszonym, jasnym, stał tron królewski, z kamieni polnych wzniesiony, mchami i kwieciem nakryty, kobiercem mchów podesłany. Dokoła tronu drużyna wiernych Krasnoludków w jaskrawych odzieżach, w pstrych kapturach, z narzędziami prac swoich w ręku. Gwarno i raźnie w gromadce tej było; nikt tu nie stał ze smutną i ponurą twarzą. Uśmiech latał z ust na usta, zapał błyszczał w źrenicach, ręce się bratersko ściskały, serca żywo biły.

Ilustracja: Joanna Casselius

Ale nagle gwar ucichł i szmery umilkły. Podniósł się król, tak jako był widzian w ową noc sobótki, w białej szacie królewskiej, w złotej koronie i z brylantowym berłem. Ale choć w bieli był, taki blask padał na niego od zachodniej zorzy, iż mu się szata złotem i purpurą mieniła na przemian i po twarzy mu ognie szły, a siwa broda jego drżała srebrem. Wstał oto i podniósł berło. Uderzyli trębacze w złote trąby krótką pobudkę i umilkli.

Pomidor - bajka polska wierszowana

Pomidor
bajka polska wierszowana


Pan pomidor wlazł na tyczkę
I przedrzeźnia ogrodniczkę.
"Jak pan może,
Panie pomidorze?!"


Oburzyło to fasolę:
"A ja panu nie pozwolę!
Jak pan może,
Panie pomidorze?!"

wtorek, 23 kwietnia 2019

Grzyby - Jan Brzechwa i seria z Wiewiórką

Grzyby 
bajka polska 
wierszowana


Król Borowik Prawdziwy szedł lasem 
postukując swym jedynym obcasem, 
a ze złości brunatny był cały, 
bo go muchy okrutnie kąsały. 
Tedy siadł uroczyście pod dębem 
I rozkazał na alarm bić w bęben: 


„Hej, grzyby, grzyby, 
Przybywajcie do mojej siedziby, 
Przybywajcie orężnymi pułkami, 
Wyruszamy na wojnę z muchami”. 


Odezwały się pierwsze opieńki: 
„Opieniek jest maleńki, 
A tu trzeba skakać na sążeń, 
Gdzie nam, królu, do takich dążeń?!” 

Okrągły kamień - bajka węgierska

Okrągły kamień 
bajka węgierska 

Za siedmioma górami, za siedmioma wodami, a może nawet dalej, żył biedny rybak.


Miał liczną rodzinę i często zdarzało się, że nie miał czym jej nakarmić. 
Ciężko pracował od świtu, aż po zmierzch, a i tak najczęściej wyciągał z morza puste sieci. 


Rybak był bardzo biedny i jego rodzina przymierała głodem, za to jego starszy brat był bardzo bogaty. Bogacz posiadał wielki majątek, był chciwy i łasy na pieniądze, i niestety, źle traktował biednego rybaka.  Bogacz i jego równie zachłanna żona, mimo tak pokaźnego majątku,  nie posiadli ani jednego dziecka. To spędzało im sen z powiek. 


Pewnego razu, kiedy to biedny rybak nie miał już co do garnka włożyć, wysyłał kilku swoich synów do swego starszego brata, po odrobinę mąki na chleb.