— A po cóż mamy pracować? — odpowiadali synowie.— Ojciec troszczy się o nas!
Tak mijał rok za rokiem. Synowie dorośli, ojciec posunął się w latach, na siłach podupadł i nie mógł już pracować jak dawniej. Marniał sad koło domu, pole chwastami zarosło. Widzą to synowie, lecz trudzić się nie mają ochoty.
— Dlaczegóż to, synkowie, tracicie czas po próżnicy? —pyta ich ojciec— Pracowałem, póki byłem młody, a teraz przyszła na was kolej.
— Zdążymy się jeszcze napracować — mówią w odpowiedzi synowie.
Gorycz ogarnia starca, że doczekał się takich próżniaków. Z tej rozpaczy rozchorował się i zaniemógł nie na żarty. Wtedy rodzina całkiem w nędzę popadła. Zarósł sad, zdziczał, pokrzywy i lebioda wybujały w nim tak, że spoza nich nawet domu nie było widać.
Pewnego razu wezwał starzec swych synów i powiedział:
— No, synkowie, wybiła moja ostatnia godzina. Jak wy sobie teraz beze mnie poradzicie? Nie lubicie i nie potraficie pracować.
Ból ścisnął serca synów, zaszlochali.
— Ojcze, na ostatek powiedz nam coś, poradź! — poprosił najstarszy.
— Zgoda! — rzekł ojciec.— Zwierzę wam wielką tajemnicę. Dobrze wiecie, że ja i świętej pamięci wasza matka nie odrywaliśmy rąk od pracy. Przez długie lata zgromadziliśmy dla was ogromne bogactwo — garnek ze złotem. Zakopałem ten garnek koło domu, lecz gdzie, nijak nie mogę sobie przypomnieć. Szukajcie mego skarbu, a wtedy będziecie żyć biedy nie zaznając.
Pożegnał się ojciec z synami i umarł. Pochowali synowie staruszka, opłakali.
Potem najstarszy brat powiedział:
— Cóż, braciszkowie, bieda nam doskwiera, nie mamy nawet za co chleba kupić. Pamiętacie, co ojciec przed śmiercią mówił? Chodźmy szukać garnka ze złotem!
Chwycili bracia za łopaty i zaczęli kopać niewielkie dołki, tuż przy samym domu. Kopali, kopali, lecz garnka ze złotem znaleźć nie mogli.
Zabrał głos średni brat:
— Braciszkowie! Jeśli będziemy tak kopać, to nigdy nie znajdziemy ojcowego skarbu. Bierzmy się do przekopania całej ziemi wokół naszego domu!
Zgodzili się bracia. Znów chwycili za rydle, przekopali całą ziemię, lecz i tak garnka ze złotem nie znaleźli.
— Ech, na nic taka robota! — rzecze najmłodszy.— Kopmy raz jeszcze, za to głębiej! Może ojciec garnek ze złotem głęboko w ziemi zakopał?
Bracia się zgodzili, tak im spieszno było zawładnąć ojcowym skarbem!
Znów wzięli się do roboty. Kopał, kopał najstarszy, nagle jego łopata natknęła się na coś dużego i twardego. Zabiło mu serce, uradował się, zwołał swych braci.
— Szybko do mnie: znalazłem skarb!
Przybiegł średni brat, przybiegł i najmłodszy, zaczęli pomagać. Męczyli się, męczyli, aż wykopali z ziemi nie garnek ze złotem, ale ciężki kamień. Naradzają się rozgoryczeni.
— Co z tym kamieniem robić? Zostawiać go przecież nie warto. Lepiej odnieść stąd jak najdalej i rzucić do wąwozu.
Tak też zrobili. Uprzątnęli kamień i dalejże ziemię kopać. Cały dzień pracowali, o jedzeniu, o odpoczynku zapomnieli. Przekopali raz jeszcze swoją ziemię. Spulchnili ją znakomicie, a garnka ze złotem i tak nie znaleźli.
— Cóż — rzecze najstarszy — przekopaliśmy ziemię, po co ma więc leżeć odłogiem? Chodźcie, posadzimy winorośl.
— Zgoda — przytaknęli bracia.— Przynajmniej nasz trud nie pójdzie na marne.
Posadzili winną latorośl, zaczęli jej doglądać. Nie minęło wiele czasu, jak pnącza rozrosły się w piękną, dużą winnicę. Dojrzały słodkie, soczyste grona. Zebrali bracia bogate plony. Część zostawili sobie, a resztę sprzedali — dużo pieniędzy dostali.
Wtedy rzekł najstarszy z braci:
— Nie na próżno przekopaliśmy całą naszą ziemię: znaleźliśmy w niej drogocenny skarb, o którym przed śmiercią opowiedział nam ojciec!