niedziela, 23 grudnia 2018

bajka duńska (skandynawska) - Dwunastu podróżnych

Dwunastu podróżnych 
bajka duńska



Był trzaskający mróz, niebo jasne i usiane gwiazdami, zupełna cisza. - "Bęc!" - rzucono o podłogę garnek. - "Pif, paf!" - wystrzelono na powitanie Nowego Roku. Był to wieczór sylwestrowy, zegar wybił dwunastą. 
- Tra – ta – ta – ta! - przyjechała poczta.


Wielka kareta pocztowa zatrzymała się przed bramą miasta, przyjechało w niej dwanaście osób, więcej nie mogło się już zmieścić, wszystkie miejsca były zajęte. 
- Wiwat! Wiwat! - śpiewano w domach, gdzie obchodzili Sylwestra. 
Wszyscy właśnie w tej chwili wstawali ze swoich miejsc z pełnymi szklankami w ręku i życzyli sobie szczęśliwego Nowego Roku. 
- Szczęśliwego Nowego Roku! - mówiono – życzymy szczęścia, zdrowia, żony, pieniędzy! Końca wszelkich zmartwień!


Tak sobie życzyli i trącali się kielichami, a przed bramą miasta zatrzymał się dyliżans z obcymi przybyszami, dwunastu podróżnymi. Cóż to były za osoby? Mieli paszporty i bagaże, mieli podarunek dla ciebie i dla mnie, i dla wszystkich ludzi w mieście. Kim byli ci obcy przybysze? Czego chcieli i co przynosili?


- Dzień dobry! - powiedzieli do warty przy bramie. 
- Dzień dobry! - odpowiedziała warta, gdyż zegar wybił właśnie dwunastą. 
- Nazwisko? Zawód? - pytała warta tego, który wysiadał pierwszy z dyliżansu.


- Niech pan zajrzy do paszportu – odrzekł człowiek- Ja jestem...ja – był to wysoki drab w niedźwiedzim futrze i w futrzanych butach. - Jestem człowiekiem, w którym ludzie pokładają wielkie nadzieje. Przyjdź jutro, dostaniesz noworoczny dar. Rzucam pomiędzy ludzi talary i szylingi, daję prezenty, wydaję bale, całe trzydzieści jeden bali, więcej nocy nie mam już do rozporządzenia. Moje okręty zamarzły, ale w moim biurze jest ciepło. Jestem kupcem i nazywam się Styczeń. Rachunki załatwiam tylko sam ze sobą.


Potem szedł następny. Był to żartowniś, dyrektor teatrów, maskarad i wszystkich możliwych rozrywek. Cały jego bagaż stanowiła jedna duża beczka. - W czasie karnawału wyciągniemy z tej beczki dużo więcej niż kota* - powiedział – pragnę bawić się i aby inni bawili się wraz ze mną, gdyż żyję najkrócej z całej rodziny: będę miał tylko dwadzieścia osiem dni, może mi jeszcze dodadzą jeden dzień; ale to wszystko jedno. Hura! 
- Proszę tak głośno nie krzyczeć! - powiedział wartownik. 
- Właśnie, że mogę krzyczeć, jestem książę Karnawał i podróżuję pod nazwiskiem Luty!


Aż tu idzie trzeci: wygląda jak uosobienie postu, ale głowę zadziera do góry, gdyż jest spokrewniony z „czterdziestoma męczennikami” i przepowiada pogodę. Ale nie jest to tłusta posada i dlatego pości. Jedyna jego ozdobą jest bukiecik fiołków w butonierce, ale to przecież nie dużo.


- No, Marzec, ruszaj! - zawołał na niego czwarty i popchnął go. - Marzec, wejdź do środka wartowni! Czuję po zapachu, że tam jest poncz. Ale to nie była prawda, czwarty podróżny chciał zrobić prima aprilis, bo był to Kwiecień i żartem rozpoczynał swoje życie. Wyglądał bardzo wesoło, nic nie robił, ale za to obchodził mnóstwo świąt. 
- Humor jest zmienną rzeczą – mówił – przynoszę to deszcz, to słońce, to wyprowadzam, to wprowadzam! Jestem pośrednikiem mieszkaniowym i przedsiębiorcą pogrzebowym, potrafię śmiać się i płakać. W kufrze niosę letnie okrycia, ale byłoby niemądrze, gdybym ich używał. Tak, to jestem ja. Kiedy chcę się wystroić. Kładę jedwabne pończochy i biorę mufkę.

Teraz z dyliżansu wysiadła dama. 
- Panna Maj – powiedziała. 
Miał letnią sukienkę i kalosze. Suknia jej była zielona jak bukowe liście, a we włosach miała sasanki, pachniał tak silnie macierzanką, że aż wartownik kichnął. 
- Na zdrowie – powiedziała i to było wszystko. 
Była prześliczna. Była także śpiewaczka, ale nie śpiewał w teatrze, tylko w lesie, nie w lesie pod namiotem, nie, ale w prawdziwym, zielonym lesie; chodziła i śpiewała dla własnej przyjemności. Miała w swojej torebce do szycia Christiana Wintlera**„Drzeworyty”, które były piękne jak sam las bukowy, i „Miniatury poetyckie” Richarda***, które pachną jak macierzanka.


- Teraz idą same kobiety, znowu młoda dama! - zawołano z karety. 
I rzeczywiście wyszła kobieta młoda i wytworna, dumna i śliczna. Urodziła się na to, aby poskromić siedmiu braci śpiących, zaraz można to było po niej poznać. Zabawy urządzała w najdłuższy dzień w roku, aby goście mieli dużo czasu na zjedzenie wszystkich potraw. Mogła sobie na to pozwolić, aby mieć własny powóz, ale mimo to przyjechała wraz z innymi pocztową karetą, chciał bowiem pokazać, że nie jest wcale dumna.


Nie jeździła sama, towarzyszył jej młodszy brat Lipiec. Był on silny, ubrany w letni strój w słomkowym kapeluszu. Miał mało bagażu, gdyż byłoby to takie uciążliwe podczas upałów. Zabrał z sobą tylko czepek kąpielowy i kostium kąpielowy, a to niewiele ważyło.


Potem szła matka, pani Sierpień. Prowadziła ona hurtowy handel owocami, posiadaczka niezliczonej ilości beczek, obywatelka ziemska w szerokiej krynolinie; była gruba i ciepła, wszystkim się zajmowała, własnoręcznie nosiła w pole wieśniakom cale kufle piwa. 
- W pocie twego czoła będziesz spożywał chleb twój – mówiła – tak napisane w Biblii; ale poza tym, można też tańczyć i obchodzić dożynki. Była przede wszystkim dobrą gospodynią. 


Potem wysiadł znowu mężczyzna, z zawodu malarz, mistrz kolorów. Las musiał wiedzieć o jego przybyciu; na skinienie malarza liście zmieniały barwy, ale tak pięknie, jak on sobie życzył. Wkrótce las stawał się czerwony, żółty, brązowy. Mistrz gwizdał jak czarny szpak, był zręcznym robotnikiem i oplatał swój kufel piwa brązowo– zieloną gałązką chmielu, co wyglądało bardzo ozdobnie, a do ozdób to miał dobre oko. Staną tylko z dzbankiem pełnym farb’: innych pakunków nie miał.


Za nim podążał ziemianin, który myślał o zasiewach, o orce, o uprawie roli, ale także trochę o przyjemności polowania; miał ze sobą pas i strzelbę, a w kieszeni orzechy; trach – trach! Miał przeraźliwie dużo pakunków, a między nimi angielski pług; mówił o gospodarstwie wiejskim.


Ale niewiele było słychać, z tego co mówił, gdyż zagłuszał go kaszel i wycieranie nosa – to nadchodził Listopad. 
Miał on katar, tak straszny katar, że zamiast chustki używał prześcieradła, ale pomimo kataru musiał pilnować służby, żeby jak powiedział, była w dobrej kondycji. „Przeziębienie przejdzie” – mówił – kiedy zabierze się do rąbania drzewa, a musiał je rąbać jako mistrz drwali. Wieczory spędzał na wyrabianiu drewniaków do łyżew, gdyż wiedział, że za parę tygodni będzie ten rodzaj obuwia bardzo poszukiwany.


W końcu szedł ostatni pasażer. Była to mała kobiecina z rondlem pełnym żaru; marzyła, ale oczy jej błyszczały jak dwie jasne gwiazdy. Dźwigała także doniczkę z małą choinką. 
Mówiła: 
- Będę ją pielęgnował i dbała o nią tak, aby do wieczora wigilijnego urosła duża, aby sięgała od podłogi , aż do sufitu, aby stała ozdobiona zapalonymi świeczkami, złoconymi jabłkami i wycinankami. Rondel z żarem grzeje jak piec. Wyjmę z torby książkę z baśniami i poczytam z niej głośno, tak że wszystkie dzieci w pokoju ucichną, a lalki ożyją; mały woskowy aniołek na samym szczycie choinki rozwinie skrzydełka błyszczące pozłótką, sfrunie z zielonego wierzchołka i ucałuje wszystkich w pokoju, małych i dużych, a także i ubogie dzieci, które stoją na dworze i śpiewają kolędę o Gwieździe nad Betlejem.


- Teraz kareta może już wracać – powiedział wartownik na warcie. - Tuzin jest w komplecie. Następny wóz niech zajeżdża. 


- Proszę najpierw przepuścić tych dwunastu – powiedział kapitan na warcie- Jednego po drugim. Paszporty zatrzymuję; są ważne na przeciąg miesiąca; po upływie tego czasu zanotuję sobie na paszporcie, jak każdy z nich się zachowywał. Panie Styczeń, uprzejmie prosimy wejść! 
I Styczeń wszedł do miasta.


Kiedy upłynie rok, powiem ci, co przywiozło dwunastu podróżnych tobie, mnie i nam wszystkim. Teraz jeszcze nie wiem, ale i oni sami jeszcze nie wiedzą – żyjemy przecież w tak niezwykłych czasach. 

* - duńskie przysłowie brzmi: „wyciągniemy kota z beczki”, a nie jak w Polsce „nie kupuje się kota w worku” 
** - Rasmus Villads Christian Wintler (1796 – 1876) – duński poeta, pisał głównie wiersze o naturze i o miłości. Jego dzieło „Drzeworyty” to cykl wierszy opiewający życie wiejskie. 
*** - Christian Ernst Richard (1799 – 1892) – duński poeta, autor znanych w całej Danii „ Miniatur poetyckich” (1861). 

Autor: Hans Christian Andersen

Ilustracje: J. Mucharski
Przeczytaj też bajki z innych zakątków świata w zakładce: Alfabetyczny spis treści wszystkich bajek oraz bajki Ludów Zimnej Północy i Skandynawii, a także inne bajki europejskie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Osobom spamującym, próbującym reklamować w komentarzach inne strony- podziękuję i ich komentarze będą usuwane.
Pozostałym, bardzo dziękuję za wyrażenie swojej opinii i zapraszam ponownie:)