sobota, 29 grudnia 2018

Niedźwiedź kapral Wojtek w książce "Dziadek i Niedźwiadek" - o misiu, który służył w wojsku - bajka historyczna polska

Dziadek i niedźwiadek. Historia prawdziwa
bajka polska


Pełny brzuszek
Persja, 1942 kwiecień


Drzemałem słodko, gdy nagle – łup! Coś potężnie huknęło mnie w głowę.
– Psiakość! – Poderwałem się na równe nogi i znów – łup!
Grzmotnąłem o sufit ciężarówki.
– Minęliśmy już miasto Hamadan? – spytałem siedzącego naprzeciw kolegę, rozmasowując guza. Byłem niezmiernie ciekaw, jak daleko zajechaliśmy w naszej podróży do Palestyny.
– Tak. Chyba tak. Nie wiem – wydukał przez zaciśnięte zęby Staszek, chudy jak patyk młodzik.
Nie wyglądał dobrze. Jazda wyboistymi drogami sprawiła, że był zieloniutki na twarzy. Nagle ciężarówka podskoczyła na kamieniu, a ja – łup! Nabiłem sobie kolejnego guza.

By ochronić głowę, pośpiesznie nałożyłem metalowy hełm, by zaś ratować chorego kolegę, zastukałem w okienko szoferki i zawołałem do siedzącego za kierownicą Anglika:
– Halo! Stop! – OK! – kiwnął głową kierowca i zjechał na pobocze.
Stłoczeni do tej pory niczym sardynki w puszce, z radością wyskakiwaliśmy z samochodu, by rozprostować kości. Gdy opadł wzniecony przez ciężarówkę kurz, naszym oczom ukazała się górska dolina oraz… stojący przy drodze bosonogi chłopiec w poplamionej koszuli. Ściskał w dłoniach brudny worek i przyglądał się nam z zainteresowaniem.
– Czy to droga do Kangavar? – zawołałem.
Malec nie odpowiedział. Postawił na ziemi worek, uniósł koszulę i wskazał palcem nagi brzuch, jakby chciał pokazać, że jest głodny.
– Poczęstuję go ciasteczkami – postanowił Staszek i wydobył z kieszeni paczkę herbatników.
Podszedł do chłopca i zaczął rozmawiać, ja zaś zabrałem się do studiowania mapy. Po chwili ktoś szturchnął mnie w ramię. Odwróciłem się i ujrzałem Staszka z jakimś zawiniątkiem w rękach.
– A to co?! – spytałem zdumiony na widok wystającej spomiędzy szmat kosmatej mordki.


– Niedźwiadek. Dostałem go od tego chłopca – wyjaśnił kolega i z czułością pogłaskał maleństwo za uchem.
– Oszalałeś! Oddaj go chłopakowi! Za chwilę jedziemy dalej! – wykrzyknąłem.
– Jedziemy, ale z niedźwiadkiem. Chłopak dostał za niego paczkę sucharów i mój ulubiony scyzoryk – odparł spokojnie Staszek i wskazał na irańskiego chłopca, który zbiegał w dół przełęczy.
Zanim zniknął pomiędzy skałami, odwrócił się jeszcze i pomachał nam na pożegnanie. Wydawał się zadowolony z ubitego interesu. Ja zaś przeciwnie, zły byłem na Staszka, że bierze nam na głowę skudłacony, przykurzony, popiskujący z głodu kłopot.
– Zwariowałeś! Co my zrobimy z niedźwiedziem?! – spytałem wzburzony.
– Jak to co? Musimy go nakarmić. Spójrz, żebra mu wystają, ledwie się trzyma na nogach – odparł Staszek, podał mi niedźwiadka i pobiegł do samochodu po butelkę mleka.
Umieścił w szyjce płócienną chustkę i tak sporządzony smoczek wetknął misiowi do pyszczka. Zwierzak zaczął chciwie siorbać.
– Przyniesiesz jeszcze jedną butelkę? – poprosił Staszek, widząc, jak błyskawicznie mleko znika w brzuchu wygłodniałego misia.
Trzy razy jeszcze biegłem do ciężarówki i trzy razy niedźwiadek w okamgnieniu opróżniał butlę, nim wreszcie poczuł się syty.
– I co teraz? Dowództwo wścieknie się, gdy zobaczy nas w obozie z niedźwiedziem – zacząłem klarować koledze.
– Nie zostawimy go na tym pustkowiu – zdecydował Staszek. – Bierzemy misia ze sobą, a gdy dojedziemy na miejsce poszukamy kogoś, kto się nim zaopiekuje.
- Tiiit! - angielski kierowca klaksonem dał sygnał do odjazdu i uruchomił motor. Staszek chwycił niedźwiadka i wskoczył do samochodu.
– Niech będzie – zgodziłem się niechętnie. – Też coś, niedźwiedź w wojskowej ciężarówce, objazdowe zoo, koniec świata… – gderałem pod nosem, sadowiąc się na swoim miejscu.
Ruszyliśmy znów krętą kamienistą drogą. Staszek posadził sobie niedźwiadka na kolanach. Zwierzak rozglądał się ciekawie i podrygiwał zabawnie na wybojach. Prezentował się już nieco lepiej. Futerko nabrało połysku, boczki zaokrągliły się, na mordce wypisana była radość.
– Ciekawe, co cię tak cieszy? – burknąłem.
Niedźwiadek spojrzał na mnie zadowolonymi ślepiami.
„Jak to co? – zdawał się mówić. – Pierwszy raz od wielu dni mam pełny brzuszek”.

Nazwijcie go Wojciech

Wyobrażałem sobie, że pozostawiony w namiocie niedźwiadek zwinie się w kłębek i grzecznie na nas poczeka. Ale czy widział ktoś, żeby dziecko pozostawione bez opieki spokojnie czekało, aż wrócą opiekunowie? Gdzież tam! Gdy tylko nasza ciężarówka wyjechała poza granice obozu, maluch żałośnie się rozpłakał. Obok naszego namiotu przechodziła akurat pani Zosia, obozowa praczka.
– Ki czort?! – Zaintrygowana dobiegającym z wnętrza popiskiwaniem zajrzała do środka.
Ledwie uchyliła wejście, niedźwiadek czmychnął na dwór i pognał za ciężarówką. Kto wie, jak zakończyłby się ten pościg, gdyby rozpędzony miś nie zamotał się w rozwieszoną na słońcu bieliznę. Zaplątany w świeżo uprane gacie wpadł do kurnika, wzbudzając panikę wśród drzemiących na grzędach kur.
Równocześnie z przeraźliwym gdakaniem rozległ się krzyk kucharza Józefa:
– Zostaw moje nioski, hultaju! Jak cię pacnę patelnią!


Tymczasem w namiocie oficerskim major Chełkowski odbywał naradę z kapitanem Sosnowskim. Dowódcy kompanii pochylali się nad mapą sztabową, gdy pośrodku stołu wylądowała gdacząca wniebogłosy kwoka.
– A to co za draka?! – wrzasnął zdumiony kapitan Sosnowski.
W ślad za kurą do namiotu wpadł zaplątany w gatki niedźwiadek, za nim zaś kucharz Józef z patelnią w dłoni oraz pani Zosia z okrzykiem:
– Oddawaj moje gacie, gałganie jeden!
Major Chełkowski zręcznie pochwycił kwokę i wręczył ją zaskoczonemu kucharzowi. Następnie pochylił się nad zziajanym niedźwiadkiem. Malec spoglądał na niego jednym okiem, drugie bowiem zasłaniała mu tkwiąca na łebku bielizna. Major oswobodził misia i zwrócił pani Zosi jej własność.
– Proszę zabrać te… hmmm… gacie – zwrócił się do praczki z całą powagą. – Proszę również, byście doprowadzili tego łobuziaka do porządku oraz by nie przeszkadzano nam, odbywamy bowiem z kapitanem ważną naradę.


Kucharz Józef oraz pani Zosia wzięli sobie do serca słowa majora, szczególnie te o „doprowadzeniu łobuziaka do porządku”. Wyszorowali i wyszczotkowali misia, po czym wzięli go do kuchni, gdzie natychmiast znalazła się miska ciepłego mleka oraz słoik marmolady.
Wieść o nowym mieszkańcu obozu rozniosła się lotem błyskawicy. Żołnierze zaglądali do kantyny, znosili smakołyki, drapali niedźwiadka pod brodą. Do stołówki zawitał nawet major Chełkowski. Zbliżył się do zwierzaka, by podarować mu butlę soku malinowego. Miś stanął na tylnych łapach i zaczął wymachiwać przednimi, jakby zapraszał dowódcę do zabawy. Major nie dał się długo prosić, zakasał rękawy i zaczął pląsać wokół stołu, markując ciosy bokserskie. Niedźwiadek był zachwycony.
Gdy wieczorem wpadliśmy do stołówki, mecz trwał w najlepsze. Choć Staszek uszczypnął mnie kilkakrotnie, nie wierzyłem własnym oczom.
Z osłupienia wyrwało mnie dopiero wołanie kucharza Józefa:
– Chłopaki, ten wasz niedźwiedź to dopiero niezły numer! Jak on właściwie ma na imię?
– Nie ma imienia, nazywamy go po prostu misiem – odparł Staszek.
Zasapany major Chełkowski podszedł i poklepał nas po plecach.
– Hmmm, nie ma imienia? Nazwijcie go Wojciech – zaproponował.
– Dlaczego akurat Wojciech? – zdziwiłem się.
– To stare polskie imię. Woj- ciech oznacza tego, który potrafi cieszyć się w czasie wojny – wyjaśnił dowódca.
– Woj-ciech. Wojciech. Wojtek. To dobre imię – uznał Staszek.
– Czy w takim razie miś może zamieszkać w obozie? – spytał nieśmiało.
– Zwariowałeś! – Kopnąłem go w kostkę. – Obóz wojskowy to nie miejsce dla niedźwiedzia.
– Oczywiście, że może z nami zamieszkać – odparł ku mojemu zaskoczeniu major. – Spójrzcie, ile radości wniósł do naszego żołnierskiego życia. – Wskazał roześmiane towarzystwo dopingujące niedźwiadka w meczu bokserskim z kucharzem Józefem.
– Nic tak nie podnosi na duchu, jak towarzystwo misia. Każde dziecko to wie – dodał. 
Zrozumieliśmy wtedy ze Staszkiem, że wyprawa w poszukiwaniu opiekunów dla niedźwiadka była niepotrzebna. Maluch sam doskonale sobie poradził.
W ciągu jednego dnia zawojował serca mieszkańców obozu, w tym serce majora Chełkowskiego, który okazał się wcale nie taki groźny i surowy, jak nam się na początku wydawało.

Szpital dziecięcy

Każdego ranka na obozowym placu odbywał się apel, podczas którego major Chełkowski przydzielał żołnierzom zadania.
– Zawieziecie żołnierzy na poligon! – oznajmiał jednego dnia.
– Będziecie uczyć młodzików jazdy samochodem! – wołał innego.
– Zawieziecie żywność i lekarstwa do szpitala dziecięcego – zakomunikował pewnego razu.
Wszystkie rozkazy majora wypełnialiśmy chętnie, ten jednak przyjęliśmy z wyjątkową radością. Ucieszyliśmy się, że podczas wizyty w szpitalu spotkamy panią Hankę Ordonównę, słynną piosenkarkę i aktorkę, która po wybuchu wojny poświęciła się opiece nad chorymi i bezdomnymi dziećmi. Razem z naszą armią wywędrowało ze Związku Radzieckiego wiele skrzywdzonych przez wojnę polskich dzieci. Nie miały rodziców, głodowały, chorowały, potrzebowały opieki. Taką opieką starała się je otoczyć pani Hanka.

Trudno serce okłamywać,
bo mądrzejsze jest niż ty…

Jechaliśmy przez pustynię i śpiewaliśmy na całe gardło przedwojenne piosenki. Nie mogliśmy doczekać się spotkania z prawdziwą gwiazdą. Zajechaliśmy na podwórze i skierowaliśmy kroki do szpitala dziecięcego. Ubrana w szary fartuch, zatroskana i zmęczona pani Hanka mierzyła temperaturę chorej dziewczynce. Nie wyglądała na gwiazdę, którą pamiętaliśmy z kina.
– Pani Hanko, przywieźliśmy mąkę i konserwy – zameldowałem. – Jutro dostarczymy lekarstwa – dodał Staszek.
Ale pani Hanka jakby nas nie słyszała.
– Ta dziewczynka ma gorączkę, bardzo się o nią martwię – powiedziała cicho. – Cóż nam po jedzeniu i lekarstwach, skoro wojna odebrała tym dzieciom całą radość? Rozejrzałem się po sali. Wychudzone, smutne dzieci spały lub leżały w łóżkach wpatrzone w sufit.
– Pani Hanko, mam pomysł. – Uśmiechnąłem się tajemniczo. – Przyjedziemy jutro. Do zobaczenia! – Ukłoniłem się.
Gdy następnego dnia nasza ciężarówka pojawiła się w bramie prowadzącej na szpitalne podwórze, pani Hanka już na nas czekała.

– Proszę poznać Wojtka! – zawołaliśmy.
Niedźwiadek wyskoczył z samochodu i stanął na baczność. Pani Hanka roześmiała się i uścisnęła mu łapę na powitanie.
– Czy możemy odwiedzić salę chorych? – spytałem.
– Zapraszam – odparła gospodyni i wprowadziła nas do szpitala.
Wojtek podszedł do pierwszego z brzegu łóżka i polizał po nosie śpiącego w nim chłopca. Malec obudził się i otworzył oczy.
– Niedźwiadek – wyszeptał.
– Miś, zobaczcie, tam jest miś! – wołała dziewczynka, której poprzedniego dnia pani Hanka mierzyła temperaturę.


Dzieci podnosiły się na łóżkach, Wojtek tymczasem, niczym prawdziwy lekarz, ruszył na obchód sali. Odwiedził każdego pacjenta, a następnie wdrapał się po stojącym pośrodku słupie i zawisł na belce pod sufitem. Kołysał się przez chwilę, po czym objął słup łapami i zjechał na ziemię. Dzieci klaskały, skakały na łóżkach i piszczały z radości. Zadowolony z aplauzu miś powtórzył sztuczkę. Pani Hanka uśmiechała się rozpromieniona. Niezmordowany niedźwiadek popisywał się przez godzinę, nim zmęczeni pacjenci ułożyli się wreszcie do snu.
Po cichutku, by dzieci nie budzić, wyszliśmy na podwórze.
– Znakomity z ciebie lekarz, zauważyłam dziś znaczną poprawę u moich pacjentów. Dziękuję z całego serca! – Pani Hanka podarowała Wojtkowi ciastko na pożegnanie. 
– No i przy okazji wydało się, że prawdziwy z ciebie artysta! – roześmialiśmy się ze Staszkiem, czochrając misia po łebku.

Rekrut Wojciech


Całą drogę powrotną do El Quassasin rozmyślałem, na jakiż tajemniczy pomysł wpadł major Chełkowski i dlaczego nie zostawił u generała Wilsona spisu żołnierzy. Wszystko wyjaśniło się, gdy dojechaliśmy na miejsce i zatrzymaliśmy się przed oliwkowozielonym budynkiem z tablicą: KOMISJA POBOROWA.
To tu zgłaszali się ochotnicy do polskiego wojska, tu komisarz w wielkich okularach wpisywał ich na listę żołnierzy, wydawał broń i mundury.
– Chodźmy – zakomenderował major Chełkowski.
– Czy Wojtek też będzie potrzebny? – spytał Staszek.
– Przede wszystkim Wojtek będzie potrzebny – odparł major i zamaszystym krokiem wmaszerował do budynku.
Pospieszyliśmy jego śladem.
– Dzień dobry. – Komisarz nałożył na nos okulary i zlustrował nas uważnie zza swego biurka.
Jego badawczy wzrok zatrzymał się na towarzyszącym nam niedźwiedziu.


– Czym mogę służyć? – spytał.
– Chcemy zgłosić ochotnika do polskiego wojska – oznajmił major.
Komisarz wyciągnął z szuflady formularz i zamoczył pióro w kałamarzu.
– Proszę podać imię rekruta – powiedział.
– Wojciech.
– Nazwisko?
– Bez nazwiska.
– Jakże to bez nazwiska? Jest w formularzu rubryka „nazwisko”, musi być nazwisko! – oburzył się komisarz.
– Miś. Proszę wpisać „miś” – zaproponowałem.
– Woj-ciech Miś – przesylabizował komisarz i zapisał na karcie.
– Do jakiej jednostki? – spytał.
– Do 22. Kompanii Transportowej.
– Szeregowy Wojciech Miś, narodowość polska, 22. Kompania Transportowa – powtarzał pod nosem komisarz, uzupełniał dokumenty i przykładał stemple.
Wojtek przechylał łeb na lewo i prawo, jakby zastanawiał się, cóż znaczą te czynności.
 – Czy to już wszystko? – spytał major.
Komisarz spojrzał na nas znad okularów i uniósł palec wskazujący do góry.
– Jest jeszcze jedna ważna sprawa – odrzekł. – Muszę wydać mundur. Jaki Wojciech Miś nosi rozmiar?
– Największy! – wykrzyknęliśmy wszyscy jednocześnie.


– Grrrr – zamruczał Wojtek twierdząco.
Tak oto formalnościom stało się zadość i niedźwiedź został oficjalnie wpisany na listę żołnierzy 22. Kompanii Transportowej, otrzymał przydziałowy mundur, hełm, menażkę, płaszcz przeciwdeszczowy, a nawet kalosze.
Wskoczyliśmy do samochodu i pognaliśmy z powrotem do generała Wilsona.
– Dzień dobry, panie generale. Z tego wszystkiego nie zostawiliśmy spisu żołnierzy – odezwał się dziarsko major Chełkowski, gdy zjawiliśmy się ponownie w generalskim gabinecie.
– Tak, rzeczywiście, lista żołnierzy jest mi bardzo potrzebna – odparł wpatrzony w mapę generał Wilson. – Proszę przypomnieć, ilu zuchów płynie jutrzejszym transportem?
– Dwustu pięćdziesięciu jeden żołnierzy – odpowiedział major.
– Wydaje mi się, że mówił pan wcześniej o dwustu pięćdziesięciu żołnierzach – zdumiał się generał.
– Zgadza się. Jeden ochotnik został dziś dopisany do listy – odrzekł zgodnie z prawdą major.
– Doskonale, potrzeba nam dobrych żołnierzy – ucieszył się generał. – Pamiętajcie panowie o zasadzie: na pokład statku wstęp mają tylko żołnierze – przypomniał.
– Tak jest, tylko żołnierze! – Major Chełkowski zasalutował.
Wieczorem w całym obozie zapanowało wielkie poruszenie, wszyscy szykowali się do żeglugi, pakowali plecaki, pucowali buty, pisali listy do rodzin.
Tylko jeden żołnierz siedział spokojnie w kącie i nie zwracał uwagi na całe to zamieszanie. Na wszystkie strony obracał w łapach butelkę po soku malinowym. W środku tkwiła jeszcze jedna, ostatnia kropelka.


– Zastanawiam się, czy dobrze robimy, biorąc Wojtka na wojnę – odezwał się Staszek. – Jak to? – zdziwiłem się. – Boję się, że narażamy go na niebezpieczeństwo. Sam mawiałeś przecież, że front wojenny to nie miejsce dla niedźwiedzia.
Prawda, mówiłem tak, teraz jednak trudno było mi sobie wyobrazić, byśmy mogli zostawić Wojtka w Afryce.
– To nasz przyjaciel, Staszku – odparłem. – I cokolwiek się wydarzy, musimy przeżyć tę przygodę razem. Do samego końca.
– Grrrrrr – jakby na potwierdzenie mych słów rozległo się mruczenie zadowolonego misia. To ostatnia kropelka soku malinowego skapnęła wreszcie do pyska i wylądowała szczęśliwie w niedźwiedzim brzuchu.

Pracowity dzień

W marcu 1944 roku odbyła się narada dowódców wszystkich wojsk, które walczyły we Włoszech z armią niemiecką. Zebrali się generałowie z Anglii, Ameryki, Francji, Nowej Zelandii, a także generał Władysław Anders, głównodowodzący polskiej armii. – Jedyna droga na północ wiedzie przez Cassino. Niestety Niemcy odparli kolejny nasz atak na tę miejscowość – oznajmił zmartwionym głosem angielski generał. – Nasza ofensywa stanęła w miejscu.
– Zbombardowaliśmy Monte Cassino12, ale wróg jeszcze skuteczniej broni się w ruinach – zameldował dowódca wojsk amerykańskich.
– Monte Cassino wydaje się twierdzą nie do zdobycia – podsumował generał z Nowej Zelandii.
– Generale – zwrócił się Anglik do Władysława Andersa – czy polscy żołnierze zmierzą się z tym zadaniem?
– Tak, polska armia zdobędzie Monte Cassino – odparł generał Anders.
– To trudne wyzwanie, wielu żołnierzy zginęło – ostrzegł brytyjski oficer.
– Może pan być spokojny. Poradzimy sobie.
Rozpoczęły się przygotowania do bitwy. Nasza kompania otrzymała bardzo ważne zadanie – mieliśmy zorganizować Polowy Ośrodek Zaopatrzenia, czyli magazyn amunicji i żywności.
Uwijaliśmy się niczym mrówki od rana do nocy. Na plac zajeżdżały ciężarówki wyładowane amunicją. Dwaj żołnierze zdejmowali skrzynie z paki, a dwaj inni przenosili je na mniejsze samochody i wieźli ładunek w góry. Tam znów ściągaliśmy skrzynie i mocowaliśmy je na grzbietach mułów, które wspinały się górską ścieżyną aż do pozycji ogniowych artylerii.
Wojtek przesiadywał całymi dniami na rosnącej pośrodku obozu wysokiej sośnie. Wdrapywał się na drzewo, rozsiadał na grubym konarze i przypatrywał się przelatującym w górze eskadrom bombowców lub wsłuchiwał w dochodzące z oddali echa eksplozji. Czasem zerkał w dół i obserwował naszą gorączkową krzątaninę.
- Tuuuu… tuuuuu! Poderwałem się na sygnał klaksonu. 
To Staszek przywiózł kolejny transport pocisków. Wskoczyłem na pakę, by pomóc koledze przy rozładunku. Za ciężarówką uformowała się kolejka żołnierzy gotowych odbierać skrzynie, na samym zaś jej początku ustawił się… niedźwiedź!
Zafrasowani spojrzeliśmy ze Staszkiem na siebie. Cóż było robić, ostrożnie podaliśmy Wojtkowi skrzynię. W końcu również był żołnierzem. Włosy zjeżyły mi się na głowie, gdy wyobraziłem sobie, że mógłby ją upuścić. Cały obóz wyleciałby wtedy w powietrze!
Ale miś świetnie sobie poradził, objął ładunek łapami, poniósł do samochodu terenowego i podał oczekującym tam żołnierzom. Następnie wrócił i zgłosił się po kolejną skrzynię.
– Spodobało mu się dźwiganie ciężarów – ucieszył się Staszek.
Pracowity miś wykonał dwadzieścia kursów, po czym podszedł do beczki z wodą, napił się i klapnął pomiędzy workami z piachem.
– Chyba mu się znudziło – stwierdziłem.


Myliłem się. Niedźwiedź odsapnął, a gdy tylko na plac zajechała kolejna ciężarówka, znów ustawił się w kolejce.
Wieczorem, kiedy ostatnia skrzynia z amunicją trafiła na swoje miejsce, zebrani na placu żołnierze stanęli wokół Wojtka i bili brawo, miś zaś unosił łeb w górę i w dół, jakby mówił: „Tak, tak, to był pracowity dzień”.
Nawet muły w swej zagrodzie spoglądały na niego z uznaniem, a może z zazdrością.
– Zapracowałeś dziś nie tylko na oklaski, ale na wielki słój marmolady! – wołał Staszek, lecz Wojtkowi nie spieszyło się do słodkości, wciąż kiwał łbem zadowolony, że mógł nam pomóc.
Gdy następnego dnia rano zbudziliśmy się i wyszliśmy ze Staszkiem z namiotu, zmęczony niedźwiedź jeszcze spał. Pomiędzy wojskowymi ciężarówkami krzątał się major Chełkowski. Biegał od jednego pojazdu do drugiego z puszką farby i pędzlem w dłoni.
– Co pan robi?! – zawołałem.
– Może pomóc? – spytał Staszek.
– Nie trzeba! Właśnie skończyłem – odrzekł major.
Podeszliśmy do ciężarówki. Świeży malunek na drzwiach przedstawiał niedźwiedzia niosącego pocisk artyleryjski. Identyczny obrazek wymalowany był na wszystkich pojazdach.
– To nowy emblemat 22. Kompanii Transportowej – oznajmił z dumą major.


– Zabiedzony niedźwiadek z płóciennego wora… wyrósł na prawdziwego bohatera – odezwał się wzruszony Staszek.
„I zapisał się na zawsze w historii drugiej wojny światowej” – pomyślałem.
Wtedy zrobiło mi się wstyd, że tak psioczyłem swego czasu na naszego niedźwiedzia, że nazywałem go darmozjadem.

Order
Obóz Santa Maria, Włochy, czerwiec 1944 roku


– Żołnierze! – odezwał się major Chełkowski podczas uroczystego apelu. – Otrzymałem list od generała Władysława Andersa, w którym dowódca obiecał, że najdzielniejsi z was zostaną odznaczeni orderem za waleczność i bohaterstwo.
Wśród żołnierzy rozległ się pomruk zadowolenia.
– Druga dobra wiadomość – zawołał major – to taka, że dostaliśmy tydzień wolnego! Rozległ się jeszcze głośniejszy pomruk zadowolenia. – Jedźcie na wakacje, zabawcie się i wypocznijcie, pamiętajcie jednak, że choć wygraliśmy bitwę, wojna jeszcze się nie skończyła. Droga do domu będzie długa i ciężka!
– Misiu, jedziemy na wycieczkę! – zakrzyknąłem do drzemiącego przed namiotem Wojtka.
Niedźwiedź poderwał się ochoczo i wdrapał na ciężarówkę. Obraliśmy kurs na południe. Wojtek wystawił łeb przez otwór w dachu, rozkoszował się upojną wonią sadów pomarańczowych i winorośli.
Po godzinie jazdy usłyszałem jego radosny ryk:
– Uoaarrrrr!
Był to znak, że dojeżdżamy na miejsce. Wrażliwy nos niedźwiedzia wyczuł zapach morza. Minęliśmy latarnię morską, zjechaliśmy z szosy i po piaszczystej wydmie wjechaliśmy prosto na plażę. Przed nami skrzyły się w słońcu turkusowe wody Morza Adriatyckiego. Wysiadłem z auta i ujrzałem, że Wojtek, nie czekając na zachętę, kłusuje już w stronę morza.
– Popluskaj się, wypłucz z futra kurz wojenny, pobycz się na plaży, o ile niedźwiedzie potrafią się byczyć, ale – pogroziłem mu palcem – nie oddalaj się od latarni morskiej. Masz na mnie czekać dokładnie w tym samym miejscu.
Byłem spokojny, że Wojtek nie oddali się, gdy zostawię go na chwilę samego – zdawał się całkowicie pochłonięty chwytaniem rozbijających się u brzegu fal.


Wróciłem do ciężarówki i udałem się szosą z powrotem na północ, planowałem bowiem jeszcze jedną niespodziankę.
Po godzinie zjawiłem się znów na plaży. Wojtek suszył futro w słońcu, pewnie dopiero co wylazł z wody.
– Wstawaj, nygusie! – zawołałem i postawiłem przed nim dwa wiadra.
Pierwsze wypełnione było soczystymi pomarańczami, w drugim połyskiwały świeże winogrona.
– Dowiedziałem się w dowództwie, że regulamin nie przewiduje orderów dla zwierząt. Niech zatem ta wyżerka posłuży jako nagroda za twoje niedźwiedzie bohaterstwo – wyjaśniłem.
Wojtek zanurzył pysk najpierw w jednym wiadrze, potem w drugim i tak obżerał się na przemian, to pomarańczami, to winogronami, to winogronami, to znów pomarańczami. Usiadłem na piasku, wystawiłem twarz do słońca i wsłuchiwałem się w szum fal zmieszany z donośnym niedźwiedzim mlaskaniem.

Generał
Winfield* Park, Szkocja, jesień 1947 roku


Po przybyciu do Szkocji zamieszkaliśmy w Winfield Park. Jesienią 1947 roku nasz obóz odwiedził generał Władysław Anders. Zorganizowaliśmy z tej okazji specjalny pokaz filmowy.
- Trrrrrrrrrrrrrr… – projektor filmowy terkotał cicho.
Żołnierze rozsiedli się na drewnianych ławkach, rozłożonych na trawie kocach i niczym zaczarowani wpatrywali się w rozwieszone między drzewami prześcieradło, na którym pojawiały się ruchome obrazy.


Kolumna pojazdów sunęła przez pustynię, potężny dźwig ładował ciężarówki na statek, oddziały piechoty szturmowały Monte Cassino. Nagle rozległ się śmiech i oklaski. Na ekranie pojawił się niedźwiedź. Na otoczonym namiotami placu ćwiczył zapasy, maszerował po trapie na okręt, dźwigał skrzynie z amunicją…
– Byłeś dziś prawdziwą gwiazdą filmową – pochwaliłem Wojtka, gdy wróciliśmy ze Staszkiem do namiotu.
– Cieszę się, że wojna się skończyła, a zarazem jakoś smutno, że to koniec naszej wspólnej przygody – westchnął Staszek.
– Każda przygoda musi się kiedyś skończyć. – W wejściu do namiotu stał lekko zgarbiony pan w generalskim mundurze.
– Dobry wieczór – powitał nas i wszedł do środka podpierając się laską. Wyprężyliśmy się i zasalutowaliśmy. Odwiedził nas generał Władysław Anders!
– Spocznijcie, przyjaciele. Przyszedłem się pożegnać. – Generał spojrzał na siedzącego w głębi namiotu misia.
– To Wojtek, niedźwiedź z Persji…
– Wiem doskonale, kto to jest – przerwał mi generał z uśmiechem. – Wiele słyszałem o Wojtku.
– Grrrrr – zamruczał miś i… może wydawało mi się, ale odniosłem wrażenie, że z dumą wypiął pierś.
– Przyszedłem podziękować za wasz trud i poświęcenie. Wojna dobiegła końca. Jedni wracają do Polski, inni zostają na obczyźnie. Poszukajcie domu dla waszego niedźwiedzia. Zasłużył na wypoczynek po tym wszystkim, co przeszedł. Wiem, że nie było lekko.
– Zastanawialiśmy się wielokrotnie, panie generale – odezwał się nieśmiało Staszek – czy front wojenny to dobre miejsce dla niedźwiedzia.
– Wojna dla nikogo nie jest dobrym miejscem – odparł generał. – Ale przyszło nam żyć w niespokojnych czasach i możemy jedynie mieć nadzieję, że nasze dzieci nigdy nie będą musiały oglądać wojny na własne oczy.
Generał ukłonił się i skierował do wyjścia. W drzwiach zatrzymał się i odwrócił raz jeszcze.
– Czy mogę uścisnąć mu łapę? – spytał.
– Oczywiście, panie generale!
Klucz
Edynburg, Szkocja, 15 listopada 1947


Zatrzymaliśmy się przed bramą. Wojtek stanął na dwóch łapach i węszył. Zadarliśmy głowy, by odczytać wielki napis na tablicy: EDYNBURSKI OGRÓD ZOOLOGICZNY.
– Czy to na pewno dobry pomysł? – spytał Staszek.
– Nie możemy dłużej opiekować się misiem. Ty wracasz do Polski, ja muszę odnaleźć rodzinę – odrzekłem. – A tu Wojtek znajdzie wreszcie prawdziwy dom. Przekroczyliśmy bramę i skierowaliśmy się do budynku dyrekcji.
Dyrektor zoo wybiegł nam na spotkanie.
– Dzwonili już do mnie z Ministerstwa Obrony, uprzedzali. Witam bohaterów wojennych! – Dyrektor ukłonił się przed Wojtkiem, chwycił niedźwiedzią łapę i potrząsnął nią energicznie.
– Zapraszam do siebie!
Ściany dyrektorskiego gabinetu obwieszone były fotografiami zwierząt z różnych kontynentów.
– To Wojtek, niedźwiedź brunatny syryjski – przedstawiłem misia.
– Ursus arctos Syriacus, oczywiście – potwierdził dyrektor, sięgnął pod biurko i podał Wojtkowi butlę soku malinowego.
Wyglądało na to, że istotnie znał się na zwierzętach.
– Przygarnęliśmy go sześć lat temu w Persji. Przeszedł długą drogę, brał udział w działaniach wojennych we Włoszech… – wyjaśniał Staszek, a dyrektor kiwał głową i powtarzał: „oczywiście” albo „to zdumiewające”.
– Chcemy oddać naszego przyjaciela w dobre ręce – oznajmiliśmy w końcu.
– Doskonale trafiliście! – wykrzyknął dyrektor. – Tu niczego Wojtkowi nie zabraknie. – Wiemy, jednak chcielibyśmy kilka rzeczy z panem uzgodnić – odparłem.
– Rzecz jasna! – Dyrektor otworzył kajet i zamoczył pióro w kałamarzu.
– Po pierwsze, przestronny wybieg... z drzewami, na które można się wdrapywać… z miejscem osłoniętym od deszczu… i ciepłą jaskinią na zimę… – wyliczaliśmy.
– Jeszcze dziś wydam stosowne dyspozycje – obiecał dyrektor.
– Po drugie, sąsiedztwo.
– Tak?
– Żeby żadne małpy nie mieszkały w pobliżu – zastrzegliśmy.
– Wrrrrr – warknął Wojtek na potwierdzenie.
– Żadnych małp, rozumiem – potwierdził dyrektor i zapisał prośbę w kajecie. – A pingwiny? – spytał.
– Pingwiny mogą być – zgodziłem się. – Po trzecie jadłospis: kasza, marmolada, jabłka, figi, daktyle, miód, orzechy, ananasy, pomarańcze, zupa jarzynowa, fasola, banany, herbatniki… – przez piętnaście minut wymienialiśmy ulubione potrawy Wojtka – …oraz butla soku malinowego trzy razy w tygodniu.
– Jasna sprawa. We wtorek, czwartek i sobotę sok malinowy.
– Po czwarte, basen do codziennych kąpieli.
– Basen, to naturalne – przytaknął dyrektor.
– Po piąte… po szóste… po siódme… – wyliczaliśmy słabostki i upodobania naszego niedźwiedzia, dyrektor skrzętnie wszystko notował, Wojtek zaś przypatrywał się nam i kiwał łbem zadowolony.
– Czy coś jeszcze? – spytał dyrektor, gdy skończyliśmy.
– Tak. klucz.


Dyrektor odłożył pióro, przetarł oczy i przyjrzał nam się badawczo.
– Klucz?!
– Wszystkie klatki w zoo są zamykane na klucz, prawda? – spytałem.
– Oczywiście – potwierdził dyrektor.
– Potrzebujemy dodatkowy klucz do wybiegu Wojtka – oznajmił Staszek. – Taki klucz da nam pewność, że możemy zawsze odwiedzić naszego przyjaciela – wyjaśniłem.

Autor: Łukasz Wierzbicki
Ilustracje: Ireneusz Woliński



Zapraszam do Quizu o nidźwiadku Wojtku - https://samequizy.pl/ile-wiesz-o-misiu-wojtku/

Prawdziwa historia niedźwiadka Wojtka - informacje historyczne 


"Wiem, że dzisiaj to brzmi jak bajka, ale to naprawdę się wydarzyło".... - mówi Irena Sawka, weteranka 2 Korpusu Polskiego, Pomocnicza Kompania Transportowa.


...„Aż z Iranu gdzieś przez Irak
Z Syrii, razem z Palestyną
Wojtek dzielnie szedł z kompanią
By odbić Monte Cassino
Wykarmili go jak szczenię
Traktowali jak kamrata
Szeregowy Miś nie wiedział
Że w trudnych przyszło żyć czasach"...

Wojtek urodził się w 1941 w pobliżu Hamadan w Persji, a dokładnie w jaskini w górach Elbrus. Zmarł 2 grudnia 1963 w Edynburgu. Był  syryjskim niedźwiedziem brunatnym, adoptowanym przez żołnierzy 22 Kompanii Zaopatrywania Artylerii ( do 1943 zwała się  2 Kompania Transportowa) w 2 Korpusie Polskim dowodzonym przez gen. Władysława Andersa. Niedźwiedź brał udział w bitwie o Monte Cassino. Po odsłużeniu 5 lat w tej jednostce, nadano mu stopień kaprala. W jednostce nadano mu stopień kaprala.

maleńki Wojtek i Stanisław Król, TelAwiw 1942 rok




W kwietniu 1942 roku polscy żołnierze maszerując z Pahlevi w Iranie do Palestyny za konserwę wołową, tabliczkę czekolady, garść pieniędzy oraz szwajcarski nóż oficerski, odkupili małego niedźwiadka brunatnego od przygodnie napotkanych, perskich chłopców. Miś był jeszcze małą, puchatą kuleczką, a jego mamę zabili prawdopodobnie kłusownicy. Chłopcy postanowili zarobić na niedźwiadku, i wsadzili go do worka. Żołnierzem, który "dobił targu" z perskimi chłopcami był Anatol Tarnowski. 
 1942 Ahwaz

Ofiarował misia w prezencie Irenie Bokiewicz, 18- letniej dziewczynie wędrującej z sowieckiej niewoli wraz z żołnierzami oraz cywilami, którzy chcieli wstąpić do tworzącej się na Bliskim Wschodzie polskiej armii. Pani Irena wspomina, że pierwsze spotkanie z misiem miało miejsce 8 kwietnia 1942 roku, a pamięta to jak dziś.

niedźwiadek z pierwszymi opiekunami, 1942 rok

Niestety, nie mogła go zatrzymać na dłużej. Dobrym rozwiązaniem okazało się przekazanie misia pod opiekę sztabu. Zwierzak miał jednak swój charakter, był uparty, niesforny i dokuczny. Jak to dzieci:)



Pewnego dnia zjadł posiłki przygotowane dla oficerów i miarka się przebrała. Przekazano niedżwiadka dalej do 22 Korpusu stacjonujacego w obozie Gedera w Palestynie. 





(…) Gdy trafiłem do kompanii, niedźwiadek „służył” tam od miesiąca. Mówili na niego „duży Wojtek”, a na mnie „mały Wojtek”. O tym, jak brunatny niedźwiedź znalazł się wśród żołnierzy, krążą różne opowieści. Prawda jest taka, że pochodził z Persji. Myśliwi zastrzelili jego matkę, a małego misia uratował tamtejszy chłopiec. Niedźwiadek spodobał się jednej z Polek i oficer, który opiekował się Polakami podróżującymi do Teheranu, wykupił go, by sprawić jej przyjemność. Szybko się jednak okazało, że miś jest niesforny, dokucza, wyjada jedzenie.




Zdecydowano, że trzeba się go pozbyć. Za zgodą gen. Mieczysława Boruty- Spiechowicza, dowódcy 5 Dywizji, który wówczas przebywał w Teheranie, niedźwiedź trafił do żołnierzy z kompanii zaopatrzenia(…) - opowiadał Wojciech Narębski, zwany "Małym Wojtkiem".



Irak 1943 rok



Niedźwiadek nie umiał jeszcze jeść i żołnierze karmili go zmieszanym z wodą skondensowanym mlekiem z butelki po wódce (lub piwie) i skręconego ze szmat smoczka. Podobno z tego powodu Wojtkowi na zawsze pozostało upodobanie do napojów z takiej butelki. Otoczony troskliwą opieką żołnierzy rósł jak na drożdżach. 




Miś został oficjalnie wciągnięty na stan ewidencyjny 22 Kompanii Zaopatrywania Artylerii, z którą to jednostką przeszedł cały szlak bojowy: z Iranu przez Irak, Syrię, Palestynę, Egipt do Włoch, a po demobilizacji do Wielkiej Brytanii. Miś Wojtek otrzymał stopień kaprala, własną książeczkę wojskowa, numer ewidencyjny, ekwipunek i umundurowanie oraz należny mu żołd. Żołd ten przekładał się na podwójną racje jedzenia oraz piwo w nagrodę za dobre sprawowanie. Otrzymywał również przydział papierosów. 


Niedźwiadkiem opiekowano się troskliwie, a imię dla niego wymyślił kapral Piotr Prendysz. Kiedy żołnierze dotarli do Palestyny, kapral Prendysz zamieszkał w jednym namiocie z Wojtkiem. Gdy musiał gdzieś wyjechać, niedźwiadek płakał żałośnie.
Syria 1942
zdjęcie grupowe Pomocniczej Kompanii Transportowej

Ulubionymi przysmakami Wojtka były: owoce, słodkie syropy, marmolada, miód oraz piwo, które dostawał za dobre zachowanie. Jadał razem z żołnierzami i spał z nimi w namiocie. Kiedy urósł, dostał własną sypialnię w dużej drewnianej skrzyni, nie lubił jednak samotności i często w nocy chodził przytulać się do śpiących w namiocie żołnierzy.


Był łagodnym zwierzęciem mającym pełne zaufanie do ludzi. Stwarzało to często zabawne sytuacje z udziałem obcych żołnierzy lub ludności cywilnej.


Żołnierze wspominają, że Wojtek uwielbiał jazdę wojskowymi ciężarówkami – w szoferce, a czasami na skrzyni, czym wzbudzał sporą sensację na drodze. Jedno jest pewne, ciężarówki nigdy nie zostały obrabowane. 


Lubił też zapasy z żołnierzami, które na ogół kończyły się jego zwycięstwem: pokonany leżał „na łopatkach” a niedźwiedź lizał go po twarzy. Podczas tych zabaw zawsze chował pazury i nigdy nikogo nie skrzywdził. Wojtek ponadto lubił piwo i papierosy, które zjadał (musiały być koniecznie zapalone).



Wychowany wśród ludzi przekonany był o swoim człowieczeństwie i naśladował zachowania żołnierzy, tak jakby był jednym z nich. Było to niecodziennie, żeby dziki zwierz, bez tresury, z własnej, nieprzymuszonej woli, nabierał ludzkich nawyków i zachowań. Krystyna Ivell, która wraz z matką, pracującą w wojskowym biurze dokumentów podążała szlakiem Wojtka aż od Persji tłumaczy: (...) "Musiał robić to co oni robili. Palili, to i on palił, pili, wykonywali komendę - Na prawo patrz!- to i on skręcał łeb. Po prostu był żołnierzem." 



Wszyscy świadkowie tamtych zdarzeń podkreślali jedno: "Wojtek podnosił morale" i sprawiał, że te ciężkie czasy stawały się nieco lżejsze do zniesienia. Wojtek pomagał więc jak mógł i dobrowolnie towarzyszył kolegom w warcie (24 godz.). Chodził z każdą kolejną zmianą, aż do wyczerpania. Potem ucinał sobie drzemkę i znowu dołączał do wartowników. 



(...)- Wojtek był słodkim zwierzęciem. Czasem bardzo pomocnym –wspomina Krystyna Ivell. - Towarzyszył nam w czasie warty. Każdej nocy dwóch żołnierzy naszej kompanii miało 24 godzinną służbę wartowniczą. Wojtek szedł z nimi na kolejne warty aż do pełnego zmęczenia.- Był też wspaniałym strażnikiem. Mogłeś go zostawić w szoferce i wiedziałeś, że wóz jest bezpieczny, nikt nic nie ukradnie....Zasłużył się nawet pojmaniem arabskiego szpiega, którego przypadkowo zaskoczył w łaźni, gdzie regularnie brał prysznic(...)"

Irak. 1943, Wojtek w prywatnym "basenie" wykopanym w ziemi i napełnianym woda. 


Wojtek dzielnie znosił życie na pustyni, z daleka od domu i klimatu w jakim żyją niedżwiedzia brunatne. Musiał męczyć się niesamowicie w swoim grubym futrze w kilkudziesięcio stopniowym upale. Z relacji świadków wiadomo, że nigdy nie narzekał i nie przysparzał problemów. Stał się członkiem żołnierskiej rodziny.



W 1944 r. kompania, w której służył Wojtek, wyruszyła do Włoch. Popłynęli okrętami. Mieli problem z przekonaniem angielskiego oficera, który nie chciał się zgodzić na wpuszczenie niedźwiedzia na pokład.

(...) Dyspozycje Brytyjczyków były jednoznaczne: zwierzętom na pokład statku WSTĘP WZBRONIONY! "Batory" był już prawie gotowy do opuszczenia portu, ale ewidencja załogi wskazywała brak jednego z żołnierzy.

- Gdzie jest Wojtek Mis?

Kiedy przed Anglikiem sprawdzającym listę obecności stanął blisko 2-metrowy niedźwiedź, ten oniemiał ze zdumienia.

- Ależ to nie jest człowiek! - skomentował.

- Kapral Wojtek Mis budzi ducha walki w polskim żołnierzu! - padło natychmiastowe wyjaśnienie.

- A, to co innego. Wojtek the bear is welcome!!(...)

Egipt, wejście na statek Batory
podróż morska do Włoch 1944 rok
chłodząca kąpiel na pokładzie statku Batory
I tak Wojtek trafił pod Monte Cassino, gdzie trwała jedna z największych bitew II wojny światowej. Najpierw wszedł na drzewo oszołomiony hałasem wystrzałów i widokiem ognia. Obserwował z góry swoich kolegów dostarczających ciężarówkami skrzynie z amunicja, które po jednej żołnierze dźwigali na wyznaczone stanowiska. Wreszcie nie wytrzymał roli obserwatora. Zszedł z drzewa, stanął przed ciężarówka i wyciągnął łapy oferując swoja pomoc. Żołnierze powierzyli mu najpierw jedną, potem dwie, a wreszcie trzy skrzynie ustawione jedna na drugiej. Jedna skrzynia potrafiła ważyć ok. 150 kilogramów. Misiek dostarczył cenny ładunek bezbłędnie, zadowolony, że mógł pomoc. To zdarzenie miało miejsce w Venafro pod Monte Cassino. Niektórzy zarzekają się jakoby Wojtek nosił pojedyńcze pociski, ale raczej nie było to możliwe ze względów bezpieczeństwa. Nosił całe skrzynie z amunicją. 


Jeden z Polaków naszkicował na kartce misia niosącego pocisk. Dlaczego pocisk a nie skrzynię? Może jednak Wojtkowi zdarzyło się go nieść? Obrazek szybko stał się symbolem 22. Kompanii Transportowej Artylerii. Żołnierze malowali go na ciężarówkach i nosili na rękawach mundurów, na koszulkach i wszędzie gdzie to możliwe. Byli bardzo z tego dumni, a niedźwiedź Wojtek szybko stał się rozpoznawalny wśród innych wojsk. Wszyscy wiedzieli, że to Wojtek - polski żołnierz.


Niedźwiadek Wojtek pojawił się również na proporcu.


Po bitwie pod Monte Cassino kapral Wojtek wziął również udział w wyzwoleniu Ankony i Bolonii. Nie brał udziału w bitwie, ale był uczestnikiem tamtych zdarzeń. 
szlak bojowy niedźwiadka Wojtka

Wojtka wspomina Archibald Brown, kurier generała Montgomerego (...) "Byłem na apelu polskich żołnierzy, na który nie stawił się tylko jeden: Kapral Wojciech. Chciałem się dowiedzieć dlaczego kapral Wojciech był taki uparty i nie chciał się przede mną stawić. I ten głupkowaty porucznik, który mi pomagał zapytał:
- Nie sądzi pan, że było by dobrze, gdybyśmy go tu doprowadzili i wszystkiego się dowiedzieli o nim?
Odpowiedziałem:
-Czemu nie? Mamy to zrobić panie pułkowniku?
A pułkownik:
- Tak oczywiście. Wyślemy dwóch ludzi aby go doprowadzili.
Myślałem: Dwóch ludzi? To dziwnie. (...) Patrzyłem akurat na porucznika, którego twarz stawała się coraz bardziej biała. Tak samo jak twarz jego adiutanta - sierżanta. Pomyślałem: Boże co się dzieje? Odwróciłem się i zobaczyłem wyprężonego dumnie Wojtka. To był naprawdę wspaniały widok... naprawdę wspaniały!"(...)





Do ulubionych anegdotek żołnierzy II Korpusu należy ta, która powstała w rejonie irackiego miasta Kirkuk.

Otóż: nocą do polskiego obozu zakradł się złodziej. Chciał wykryć miejsca przechowywania broni. Bo ta była w cenie. Niedźwiedź złapał Araba. – Złodziej musiał potem prać dolną część garderoby – opowiadali sobie żołnierze, rozmawiając ze mną w Londynie po latach. Mało kto wie, że miś za czujną służbę wartowniczą dostał od nich w nagrodę dwa piwa. 
Historia ta miała miejsce pod prysznicem. Wojtek, który uwielbiał kąpiele w łaźni miał jednak zakaz zbyt częstego brania prysznica. Pewnego dnia zobaczył, że kłódka w drzwiach łaźni jest otwarta, szybko skorzystał z nadażającej się okazji i wbiegł do środka. Tam właśnie natknął się na arabskiego szpiega, którego okrutnie wystraszył. Podobno w nagrądę mógł brać kąpiel kiedy mu się zachciało:)






Druga historia to taka, że zwierzak (jeszcze na kontynencie azjatyckim i afrykańskim) wędrował po zaprzyjaźnionych obozach. Wzbudzał panikę u Australijczyków, Hindusów oraz Anglików. Twierdzono, że to cud, iż nie został zastrzelony. Inni mówili, że żołnierze dobrze wiedzieli, że na pustyni nie ma niedźwiedzi. A skoro jakiś się tam pojawił, to musiał być maskotką. I tolerowali rozbijanie spiżarni oraz demolowanie magazynów.

Wojtek ponadto miał swoje ulubione zabawy: wchodził na dźwig i jak cyrkowiec podciągał się w górę, zwisał na jednej łapie, kołysał się i zjeżdżał z dźwigu okrakiem. Czasem z żołnierzami zagrał w siatkówkę. Kapral Wojtek uwielbiał też tańczyć. Bardzo chętnie ruszał w tany w rytm "Mazurka Dąbrowskiego". 



jeszcze mały Wojtuś podczas zabawy 
Wojtek tańczy ze Stasiem Królem


Komiczne sytuacje zdarzały się również na postojach. Gdy konwój się zatrzymywał, opiekunowie przywiązywali misia do pala. Oczywiście było to bardzo umowne. Kiedy bowiem Wojtek chciał zmienić miejsce pobytu, po prostu wciągał pal i wbijał go gdzie indziej.


Nic to jednak w porównaniu z wydarzeniem, które rozegrało się we Włoszech. Otóż pewnego razu Wojtek opuścił konwój i pobiegł na plażę. Włoskie dziewczęta podniosły wielki rwetes i zaczęły w popłochu uciekać. Wojtek tymczasem spokojnie się wykąpał i po kilku minutach grzecznie wrócił na do obozu.


Po wojnie 22 Kompania Zaopatrywania Artylerii jako część 2 Korpusu Polskiego Polskich Sił Zbrojnych została przetransportowana do Glasgow w Szkocji, a razem z nią niedźwiedź.

W drodze do Wielkiej Brytanii

Kompania stacjonowała w Winfield Park Winfield Camp) w Szkocji, a wkrótce kapral Wojtek został ulubieńcem całego obozu (stacjonowało tam ok. 3000 tys. żołnierzy) i okolicznej ludności. Niedźwiadek miał pełną swobodę i chodził tam gdzie chciał. Były to prawdopodobnie jedne z najszczęśliwszych dni misia. Na okolicznych drzewach farmy Winfield, do dziś zachowały się ślady pazurów Wojtka na okolicznych drzewach. 


Stał się też tematem licznych publikacji prasowych. Miejscowe Towarzystwo Polsko-Szkockie mianowało go nawet swoim członkiem. 
publikacja współczesna 

Na uroczystości przyjęcia do towarzystwa, obdarzono nowego członka jego ulubioną butelką piwa.

na farmie Winfield Camp w Szkocji
Winfield Camp, Szkocja

Po demobilizacji jednostki wojskowej zapadła decyzja oddania niedźwiedzia do ogrodu zoologicznego w Edynburgu. Dyrektor zoo zgodził się zaopiekować kapralem Wojtkiem i nie oddać go nikomu bez zgody dowódcy kompanii majora Antoniego Chełkowskiego.


15 listopada 1947 roku był dniem rozstania z niedźwiedziem-kombatantem. Później dawni koledzy z kompanii już w cywilu wielokrotnie odwiedzali Wojtka i nie bacząc na obawy pracowników zoo przekraczali często ogrodzenie.
Wojtek, gdy słyszał język polski, zawsze żywo reagował: stawał na dwóch łapach i machał łapą! Za wrzucane przez ogrodzenie papierosy, ładnie dziękował kiwając łebkiem.

Pani Leonida Korczak i Wojtek,  Szkocja 1947

(…) Na widok Franka małe brązowe ślepia niedźwiedzia rozbłysły. Dyrektor otworzył klatkę. Wojtek złapał Franka w „futrzane” objęcia i pobujał nim chwilę, za potem znienacka przewrócił i zaczął „wałkować”. Bawił się, jakby powróciły czasy, kiedy był małym puszystym misiem, maskotką całego wojska.
 
Winfield Camp, Szkocja

Franek wyjął z kieszeni smakołyki: paczkę herbatników, słoik śliwkowego dżemu, puszkę skondensowanego mleka. Wojtek zanurzył pysk w słoiku (…) - Autor: Maryna Miklaszewska, autorka książki Wojtek z armii Andersa.


Wojtek spędził w ogrodzie zoologicznym 16 lat (od 1947 do 1963), pod koniec życia w klatce o powierzchni 10 metrów kwadratowych. W klatce tej przebywał, kiedy był już bardzo chory, drażliwy, a nawet agresywny. Klatka była swojego rodzaju szpitalną izolatką. 
Wcześniej natomiast, próby socjalizacji go z innymi niedźwiedziami w  ZOO nie przyniosły pozytywnych efektów. Może dlatego, że Wojtek czuł się człowiekiem?
Edinburgh Zoo zamieszcza na swoich stronach informację o pobycie u nich "Wojtka", ale nie publikuje żadnych jego zdjęć z tego okresu. Fotografia "Wojtka" za kratami została opublikowana w "Przekroju" nr 723 z 15 lutego 1959 na stronach 16 i 17 w artykule Antoniego Wasilewskiego.


Pod koniec 1958 r. poznański oddział Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami, przy wsparciu Polskiego Towarzystwa Zoologicznego oraz Związku Bojowników o Wolność i Demokrację, zwrócił się z interwencją do dyrekcji edynburskiego ZOO w sprawie warunków przetrzymywania "Wojtka". Nie były to jednak odruchy miłości wobec misia, ale przyświecały tej decyzji cele propagandowe. Wojtek był symbolem wolności i niezależności - komunistyczna Polska przeciwnie.

Wojtek w ZOO, 1956 rok

Wysunięta wówczas koncepcja sprowadzenia "Wojtka" do jednego z polskich ogrodów zoologicznych nie została w rezultacie zrealizowana. W ramach rozpoczętych starań z tym celem na początku lutego 1959 r. wyjechał do Edynburga przedstawiciel oliwskiego ZOO dla omówienia kwestii umieszczenia Wojtka w tamtejszej placówce zoologicznej. W związku z tym rozpoczęto tam budowę wielkiego wybiegu dla niego. Działania te spełzły na niczym.
Źródła podają tu kilka powodów:
- jako pierwszy, fatalny stan zdrowia i postępującą przedwcześnie starość Wojtka,
- jako drugi, opór kombatantów 22. Kompanii, którzy wciąż traktowali niedźwiedzia jako depozyt.
(...)”Sam opiekun zwierzęcia – mjr Chełchowski – oświadczył wprost, że „reżimowy rząd warszawski” stara się ze wszystkich sił sprowadzić niedźwiedzia do Polski, a zatem on jako szczery emigrant nie może oddać tak cennego symbolu „komunistom”(...)

Wojtek w ZOO z 8- letnią Aileen Orr, późniejszą autorką książek o Wojtku, rok 1962
Wojtek z opiekunami, już w cywilu w ZOO

Niedobry stan psychiczny Wojtka podkreśla też świadek, który widział Wojtka w zoo krótko przed śmiercią w 1963 roku.
Kombatant, kapral Wojtek Miś z 22 Kompanii Zaopatrywania Artylerii  zmarł 2 grudnia 1963 roku w wieku niespełna 22 lat. O jego śmierci poinformowały wówczas brytyjskie stacje radiowe i prasa. Za życia i po śmierci był symbolem wolności, niezależności, niepodległej Polski oraz żołnierzy, którzy nie mogli wrócić do ojczyzny. W Polsce hiostoria niedźwiedzia Wojtka w okresie komunistycznych rządów była ukrywana. 


W wieku dojrzałym ważył blisko 500 funtów (ok. 230 kg) i mierzył ponad 6 stóp (ponad 182 cm).

fotografia dla gen. Sikorskiego, ocalała w teczce z katastrofy lotniczej nad Gibraltarem


Polskiego niedźwiedzia-żołnierza upamiętniają: 



- drewniany pomnik Wojtka, który dźwiga artyleryjski pocisk w angielskim miasteczku Grimsby - listopad 2012 rok







- pomnik niedźwiedzia autorstwa artysty rzeźbiarza Wojciecha Batko w Krakowie w parku im. Henryka Jordana odsłonięty 18 maja 2014 roku, w 70. rocznicę zdobycia klasztoru Monte Cassino przez żołnierzy II Korpusu pod dowództwem gen. Andersa






- plakietka w Imperial War Museum w Londynie oraz w Kanadyjskim Muzeum Wojny w Ottawie,




- rzeźba w Instytucie Polskim i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie,



- 22 listopada 2011 uczniowie LO o profilu wojskowym przy Zespole Szkół Tekstylno-Handlowych w Żaganiu przejęli tradycje 22 Kompanii Zaopatrywania Artylerii. 7 czerwca 2013 na Placu Słowiańskim w Żaganiu odbyła się uroczystość odsłonięcia pomnika Niedźwiedzia Wojtka. Odsłonięcia monumentu, zaprojektowanego przez Wiolettę Sosnowską, dokonał w/w prof. Wojciech Narębski. Wykonawcą pomnika jest Stanisław Grzesiowski, a fundatorem – Starostwo Powiatowe w Żaganiu. 



- 17 września 2013 w Szymbarku odsłonięto pomnik Niedźwiedzia Wojtka. Rzeźbę wykonała gdańska artystka Izyda Srzednicka-Sulkowska. Wykonana z brązu figura ma 185 centymetrów wysokości – dokładnie tyle, ile miał Wojtek. 


- 7 listopada 2015 w Princes Street Gardens w Edynburgu odsłonięto naturalnej wielkości pomnik niedźwiedzia, kaprala Wojtka, z żołnierzem (żołnierz: Piotr Prendys; rzeźbiarz: Alan Herriot)


- 24 kwietnia 2016 r. w partnerskim mieście Żagania, Duns w Szkocji został odsłonięty pomnik niedźwiedzia Wojtka jako dar od mieszkańców Żagania

- w Imoli we Włoszech (prowincja Bolonia), w 2015 roku odsłonięto pomnik na niewielkim skwerze im. gen. Andersa


- 30 maja 2017 r. odsłonięto pomnik i nadano imię "Misia Wojtka" Przedszkolu nr 99 w Warszawie przy ul. Siewierskiej 3


- w Poznaniu w tamtejszym ZOO w 2018 roku odsłonięto wartownię kaprala Wojtka z jego drewnianą figurą, ufundowaną przez Krystynę Wieczorek (autorkę książki o Wojtku) i rodzinę Jaśkowskich


- w Szczecinie w dzielnicy Krzekowo znajduje się ulica Misia Wojtka; nazwę tę nadano nowo wytyczonej ulicy w 2016 r.




- autobus jeżdżący w Edynburgu z wizerunkiem Wojtka, zaprezentowany po raz pierwszy 11 listopada 2014 roku, podczas Festiwalu Squer.


Piosenki o Wojtku żołnierzu:

- Piosenka angielska „VOYTEK THE SOLDIER BEAR” szkolnego zespołu SANGS AND CLATTER GROUP napisana przez Roberta Owena z muzyką Billy Stewarta 

- Piosenka „Wojtek, the bear soldier” polskiej grupy Őszibarack z ich wydanego w 2011 roku albumu „40 surfers waiting for the wave” https://www.youtube.com/watch?v=cPuGvD1t4yk

- Piosenka „Wojtek” z albumu „Paszport” brytyjskiej piosenkarki polskiego pochodzenia Katy Carr 

- „Piosenka o Wojtku” z albumu „Panny Wyklęte «Wygnane» Vol. 1” w wykonaniu Mariki i Maleo Reggae Rockers https://www.youtube.com/watch?v=2Xt8iKsvmVs

- Piosenka „Kapral Wojtek” z albumu ,,Księżycówka” Jacka Stęszewskego Dempsey "Armia Andersa" z płyty "Bóg, Honor, Ojczyzna" - https://www.youtube.com/watch?v=88MDR03l328

Filmy:

 - "Wojtek, niedźwiedź który poszedł na wojnę" - film dokumentalny (premiera 22. 11. 2011) w reż. Willa Hooda i adama Lavisa, (Krystyna Czubówna, Brian Blessed, Wojciech Narębski , Aleen Orr, i inni)
- w 2008 powstał polski film dokumentalny pt. "Piwko dla niedźwiedzia" w reż. Marii Dłużewskiej – (link do kulisów powstania filmu https://www.youtube.com/watch?v=mVolr7RTPLg )

- w 2011 w kooperacji telewizji BBC i TVP powstał na podstawie książki Wiesława Lasockiego, pt. Niedźwiedź Wojtek, polski bohater wojenny film dokumentalny w reż. Williama Hooda i Adama Lavisa pt. The bear that went to war (O niedźwiedziu co poszedł na wojnę) Polska premiera filmu miała miejsce w 2 programie TVP 22 listopada 2011 roku o godz 22.50

- telewizja BBC w programie dla dzieci "Blue Peter" nadawała reportaże o Wojtku. Opowiada się również, że gdy książę Karol zwiedzał muzeum w Londynie i zatrzymał się przy rzeźbie Wojtka, zaczęto mu opowiadać jego historię, ale książę przerwał, mówiąc że zarówno on i jego obydwaj synowie znają dobrze tę historię z programów radiowych i opowiadań.



- w 2015 izraelska studentka Marianna Raskin w ramach pracy dyplomowej zrealizowała krótki film animowany pt. "Wojtek - The Soldier Bear" poświęcony Wojtkowi. Film udostępniony jest na portalu Vimeo


Książki: 

- "Kanonier Wojciech", Janusz Przymanowski, Wydawnictwo Poznańskie, seria z Pazurem, tom 6. ok. 1979



- " Wojtek spod Monte Cassino", Wiesław Antonii Wysocki , Wydawnictwo: Polska Fundacja Kulturalna, 1986


Polska Fundacja Kulturalna 2006
Wydawnictwo Muchomor, 2012 z ilustracjami Jana Bajtlika i Urszuli Wożniak

- "Niedźwiedź Wojtek. Niezwykły żołnierz Armii Andersa", Aileen Orr, Wydawnictwo Replika (wydania kolejno z lat: 2011, 2012 i 2015 )



- " Miś Wojciech Wspaniały. Historia prawdziwa", Krystyna Wieczorek, Wyd. Autorskie Tiger, 2013,


- "Przygody misia Wojtka dzielnego żołnierza", Anna Niedziela - Strobel,  Wyd.: Fundacja Niepodległości, 2015


- " Niedźwiedź Wojtek na żołnierskim szlaku", Bibi Dumon TaK, Wyd. Replika 2016


- "Wojtek z Armii Andersa", Maryna Miklaszewska, Wyd. ZYSK i S-ka, 2016 oraz Wydawnictwo Fronda 2017


- "Wojtek, żołnierz bez munduru", Eliza Piotrowska, 13. Wyd. Św. Wojciech 2017


Wydanie z 2018 roku

- pozycje wydane za granicą: 


- "Vojtek the Solider Beat" Garry Paulin, Wydana w 2008 roku 


ilustracje Sophie Stuubs




- komiks: projekt powstał w ramach projektu eTwinning "W kręgu znaków zodi@ku" realizowanego przez Zespół Szkół Tekstylno-Handlowych w Żaganiu, którego koordynatorem jest nauczycielka języka francuskiego Wioletta Sosnowska. Rysunki do komiksu są dziełem Anny Kret, uczennicy Zespołu Szkół Tekstylno-Handlowych w Żaganiu. Przygotowaniem włoskiej wersji językowej zajęła się partnerska szkołą z Włoch ITCG L.Paolini w Imoli pod kierunkiem Angeli Riccomi.

- "Wojtek Album" - autorstwa Krystyny Ivell, wydany w 2015 roku w wersji limitowanej 1000 sztuk.


Gry:

- w grze Hearts of Iron IV Wojtek staje się dostępny jako dowódca po spełnieniu określonych wymagań (m.in. Polska musi posiadać pewne tereny oraz stacjonować oddziałem w jednej z prowincji Włoch), który zapewnia premię artylerii znajdującej się pod jego dowództwem. Jego postać jest również związana z jedynym ukrytym osiągnięciem o nazwie „Bearer of artillery”.



- Edukacyjną grę planszową „Miś Wojtek”, wydaną przez IPN wymyśliły Ola i Magda Gąsiorek, uczennice SP nr 63 we Wrocławiu. Odwołujący się do realiów II wojny światowej „Miś Wojtek” ukazuje dzieje Polaków wywiezionych z terenów okupowanych przez Związek Sowiecki i ich długą wędrówkę z Rosji, przez Iran, Palestynę, Egipt i Włochy aż do Szkocji. Gra przeznaczona jest dla 2–5 graczy w wieku od 6 lat; przeciętny czas rozgrywki to ok. 30 min.


- "Klub Przyjaciół Misia Wojtka" 
http://miswojteksopot.org/uncategorized/mis-wojtek-na-kolejnym-balu/



inne:

- zainspirowany historią niedźwiedzia angielski browar z Conglenton w 2012 r. wprowadził na rynek piwo pod nazwą „Wojtek”.



- na rynku polskim i zagranicznym możemy też kupić koszulki z wizerunkiem Wojtka, bluzy, maskotki, breloczki i inne gadżety. 


Przeczytaj też bajki z innych zakątków świata w zakładce: Alfabetyczny spis treści wszystkich bajek, a także inne bajki europejskie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Osobom spamującym, próbującym reklamować w komentarzach inne strony- podziękuję i ich komentarze będą usuwane.
Pozostałym, bardzo dziękuję za wyrażenie swojej opinii i zapraszam ponownie:)