niedziela, 24 lutego 2019

Bajka o szczęściu i o złotej kaczuszce - bajka karelska ludu Bałtów

Bajka o szczęściu 
i o złotej kaczuszce
bajka karelska
 (bałtycka)

Żyli sobie dwaj bracia. Ojciec rozdzielił pomiędzy nich sprawiedliwie cały swój majątek, obu pomógł wybudować nowe chaty, ale mimo że i jeden, i drugi byli tak samo pracowici i pilni, młodszemu nie szło gospodarowanie. Czego się tknął, to wychodziło źle. Zasiał owies — nie wzeszedł, wyprawił się na połów ryb — o mało się w morzu nie utopił, spróbował handlu — i zamiast zarobić, wpadł w długi.


Wiodło mu się coraz gorzej i gorzej, aż w końcu biedak postanowił, że sobie odbierze życie. Wziął powróz konopny i wyruszył do lasu swego brata, żeby się powiesić na jakimś napotkanym drzewie. Drzewa w jego własnym lesie były bowiem tak wątle i karłowate, że jego ciężaru żadna gałąź by nie utrzymała.
Gdy tylko znalazł się w lesie, przystanął i nie mógł uwierzyć własnym oczom: wokół padały ogromne dęby, świerki i sosny, a kiedy zwaliły się na ziemię, dzieliły się na zgrabne słupki, które układały się w metry, czekając już tylko na odwiezienie. A przy tym nie było śladu żadnego drwala!
— Dziwisz się? — odezwało się nagle coś za nim. 
Nieborak popatrzył w kierunku, skąd dochodził głos, i dojrzał wśród borówek małego staruszka, właściwie krasnoludka, z długą brodą.
Nie czekając na odpowiedź, krasnoludek delikatnie przeczesał sobie palcami brodę, która zadźwięczała jak struny harfy, i rzecze:
— Wszystko, co tu widzisz, to dzieło szczęścia, które ma twój brat. Szczęście ścina mu drzewa, szczęście je układa w metry, a może nawet odwiezie drewno do dworu.
— Tak to właśnie jest! — nie wytrzymał biedak. — Ktoś ma tyle szczęścia, że ono nawet za niego pracuje, ale ja go nie miałem przez całe życie ani razu. Chyba naprawdę nie pozostaje mi nic innego tylko ten sznur...
— Że też się nie wstydzisz! — krasnoludek przerwał jego lamenty. — I ty masz swoje szczęście, tylko z lenistwa nie chce ci się go szukać.
— To ja niby jestem leniwy? Powiedz mi tylko, dokąd mam iść po swoje szczęście, a chętnie pójdę nawet na koniec świata — rozzłościł się młodszy brat, rzuciwszy powróz na ziemię.
Krasnoludek tylko się uśmiechnął:
— Już wolę słyszeć to niż biadolenia, a więc poradzę ci coś. Nie musisz wcale daleko chodzić: na końcu twej łąki stoi stara, na wpół rozwalona stodoła, w której znajdziesz swoje szczęście. Śpi tam już od momentu, kiedyś się narodził. Przebudź je, dajmy na to, porządną leszczynową rózgą, niechże ci będzie użyteczne, tak jak ja jestem dla twego brata...


Po tych słowach krasnoludek jakby się w borówkach rozwiał, za to jego brzdąkanie na srebrnej brodzie było ciągle słychać między łomotem padających drzew. Biedak już nie przedłużał swego pobytu w lesie. Szybkimi krokami ruszył do starej stodoły, a po drodze ułamał sobie gałąź leszczyny.
Jego szczęście naprawdę spało w stodole. Różowiutkie, okrąglutkie od nic-nie-robienia, tylko wąsy miało długie tak jak brodę miał długą krasnoludek w lesie. Przebudzić się specjalnie nie chciało.
Dopiero kiedy młodszy brat porządnie mu przyłożył leszczyną, usiadło, ziewnęło i całe zadziwione spytało:
— Dlaczego mnie budzisz i bijesz? Co ci zrobiłem?
— Właśnie że nie robisz zupełnie nic i śpisz, podczas gdy powinieneś mi pomagać — odrzekł biedak. — Jesteś przecież moim szczęściem, czyż nie?
Tłusty krasnoludek chwilę mierzył go wzrokiem od stóp do głów, zanim odpowiedział:
— Chyba masz rację, choć nie bardzo mi się podobasz. Jesteś tak obdarty i nędzny, że wstydzę się za ciebie...
— A kto jest temu winien? — złościł się biedak. — Poczekaj, jak sam będziesz wyglądać, kiedy cię spiorę tą rózgą — i znów się zamierzył.


Krasnoludek wykrzyknął ze strachem:
— Nie bądź taki w gorącej wodzie kąpany, jakoś to załatwimy! Wystarczy, żebyś zastawił sieć w potoku tuż za chatą, a za tydzień będzie ci się powodziło lepiej niż bratu.
— Jak mogę zastawić sieć, skoro nie mam na nią pieniędzy?
Teraz już przysadzisty krasnoludek zrobił znudzoną minę:
— Ależ masz! W środku chaty znajdziesz pod ziemią pięć groszy, za to sobie kupisz sieci, ile zechcesz. Jednak zapamiętaj jedno: z domu się nie ruszaj, choćby ci się dobrze wiodło. A teraz daj mi się trochę zdrzemnąć — nigdy w życiu tak się nie zmęczyłem.
Potem szczęście zamknęło oczy i natychmiast zasnęło. Co mógł biedak zrobić? Przez chwilę patrzył na krasnoludka, jak ten pochrapuje, wyrzucił rózgę i poszedł wykopać obiecane pięć groszy. I naprawdę je znalazł, ledwie zarył w ziemię motyką. Kupił więc sieć, wieczorem zastawił ją za chatą w zakolu rzeczki, a potem z żoną i małym synkiem Michałem pierwszy raz od dłuższego czasu poszli spokojnie spać, nie trapiąc się o jutro.
-„Gdyby nawet mnie szczęście zwiodło, to dobrze wiem, gdzie mam go szukać, i dam mu nauczkę, jak się patrzy", postanowił, zanim usnął.
Szczęście go jednak nie zawiodło. Następnego dnia znalazł w sieci kaczkę — taką, jakiej jeszcze świat nie widział. Każde jej piórko było z czystego złota, a zanim zapadł wieczór, zniosła wielkie złote jajko, za które starszy brat z miejsca wypłacił mu sto dukatów. 



Tak jak szczęście przepowiedziało, zanim minął tydzień, z biedaka zrobił się największy bogacz w kraju. Najął sobie murarzy, żeby zbudowali mu nowy dom, dokupił bydło, łąki, pola i lasy, a kaczka dalej znosiła złote jajka dzień za dniem.
W okolicy nie było wkrótce nikogo tak bogatego, kto by mógł za me zapłacić.
Sprzedawać je taniej lub składać w domu — na to młodszy brat nie miał ochoty. Zadecydował więc, że spróbuje, jak mu się powiedzie w świecie z tymi złotymi jajkami. Zupełnie zapomniał o tym, że mu szczęście radziło, aby nie opuszczał domu. Załadował więc pełną bryczkę złotych jajek, zaprzągł konie i ruszył przez bory i doliny. Żonie jednak przedtem nakazał, żeby o złotej kaczuszce nikomu nie powiedziała ani słowa.
Pozostawmy teraz młodszego brata, jeżdżącego ze złotymi jajkami po świecie, i zobaczmy, co się działo w domu po jego odjeździe.
A działy się tam naprawdę dziwne rzeczy. W całym kraju rozeszły się wieści o gospodarzowym bogactwie i wielu chytrusów wyobrażało sobie złote jajka w swoich kieszeniach: najbardziej ich jednak ciekawiło, jaki to cudowny ptak takie jajka znosi. I przychodzili do samotnej kobiety rozmaici spryciarze, oszuści, drapichrusty, kombinatorzy różnej maści i obłudni mądrale, żeby ją omamić i wyciągnąć z niej tajemnicę złotego ptaka. 
Kobieta wprawdzie najpierw opierała się, ale kiedy w jej chacie pojawił się generał ze złotymi epoletami i długimi wąsami i nalegał bardziej niż wszyscy inni, jakoś tak przypadł jej do gustu, że wkrótce wszystko mu wyznała. Oczywiście, teraz generałowi chodziło już tylko o to, żeby zdobyć złotą kaczuszkę. Obiecał więc kobiecie, że weźmie ją do miasta, uczyni swoją żoną, że będzie jeździć w złotym powozie i wszyscy będą jej się kłaniać. Gospodyni słuchała, a od tych perspektyw oczy jej robiły się okrągłe, ale oddać komuś majątek swego męża — tego jednak się bała. W końcu generał namówił ją, żeby przynajmniej przyniosła kaczuszkę, aby mógł ją chociaż obejrzeć.
I tak się stało. 
Kobieta przyniosła złotego ptaka z kryjówki, a generał, cały roztrzęsiony, zaczął go oglądać piórko po piórku. Każde było, jak wiemy, z czystego złota, dlatego aż go korciło, żeby kaczuszkę oskubać do gołej skóry, jednak gospodyni obserwowała go jastrzębim wzrokiem. W końcu podniósł prawe skrzydło kaczki, a pod nim, ku swemu wielkiemu zdziwieniu, zobaczył następujący napis: KTO MNIE ZJE, ZOSTANIE KRÓLEM. 
Natychmiast puścił skrzydło, ale gospodyni też umiała czytać i napis natychmiast zrozumiała. Zaraz się oboje dogadali, że kaczuszkę zabiją i upieką, ale ledwo kobieta wstawiła ją do pieca i wyszli ze świetlicy na próg, zaczęli się kłócić.



Generał chciał sam królować, gospodyni też nie chciała dzielić się władzą. A więc najpierw na siebie krzyczeli, potem zaczęli się bić, aż w końcu zupełnie zapomnieli o pieczeni.
Natomiast Michał, syn gospodarza, który leżał na piecu i wszystko słyszał, nie zapomniał. Kiedy kaczuszka była upieczona, wyjął ją i zjadł do ostatniej kosteczki. Potem już na nic nie czekał. Pospiesznie spakował węzełek i kiedy tamtych dwoje ciągle biło się w obejściu, wyślizgnął się tylnymi drzwiami, a potem ruszył prosto w szeroki świat.


Nie uszedł jednak nawet kilku wiorst, kiedy na końcu łąki, właśnie tam, gdzie w starej stodole spało tatowe szczęście, wyszedł mu naprzeciw siwy konik.
— Jestem Serko i wiem, że chcesz zostać królem — przywitał młodzieńca ludzkim głosem. — Przyszedłem, by ci w tym dopomóc. Przy moim siodle znajdziesz ognisty miecz, a ja sam biegam tak szybko, że nikt mnie nie dogoni.
Michał podziękował konikowi, wsiadł na niego, przypasał sobie ognisty miecz i pojechał do miasta. Nie była to jazda, lecz szaleńczy lot, i zanim młodzieniec się obejrzał, przejechali przez bramę miejską. Dopiero wtedy zauważył, że dookoła na murach miasta i na domach wiszą czarne proporce, a pałac królewski na wzgórzu cały spowity jest w żałobną krepę.


Zapytał zatem strażnika przy bramie:
— Co się stało, że wszędzie wiszą czarne proporce: chyba nie umarł król?
— Jeszcze gorsze nieszczęście nas dotknęło, młodzieńcze — wojak machnął ręką. — W jaskini pod zamkiem zamieszkał straszny smok. Najpierw uśmiercił wszystkie zwierzęta domowe, a potem postanowił, że każdego dnia musi dostać jedną dziewczynę z miasta. Teraz na jakiś czas uratował nas pewien człowiek, który przyjechał ze wsi z bryczką pełną złotych jajek...
— To przecież mój ojciec! — przerwał młodzieniec strażnikowi.
— Zrobił dobry uczynek — uśmiechnął się wojak. — Kiedy zobaczył, co się dzieje, nie chciał za swoje skarby żadnej zapłaty i sam chodził karmić smoka jednym jajkiem dziennie. Nasz król ustanowił go za to pierwszym ministrem. Tylko że właśnie wczoraj jajka się skończyły, a dzisiaj smok wpadł na pomysł, że dokładnie w południe dostanie królewską córkę, piękną księżniczkę Katarzynę.
— I nie znalazł się nikt, kto by z bronią ruszył na smoka? — zdziwił się młodzieniec.
Wojak smutnie pokiwał głową:
— Byli tacy. Rycerze i książęta ze wszystkich zakątków świata. Król bowiem obiecał, że ten, kto pokona smoka, dostanie księżniczkę za żonę i będzie jego następcą, ale nikt z nich nawet nie dostał się w pobliże smoka. Wszystkich uśmiercił jego trujący oddech.
Michał podziękował strażnikowi za te wieści, pożegnał się, i kiedy odjechał trochę dalej, tak by strażnik nie mógł go słyszeć, zapytał Serka:
— Słyszałeś? Mam ruszyć do boju ze smokiem?
— Przecież już cię wiozę do jego jaskini — zarżał konik. — Jednak aby zwyciężyć i pozostać żywym, nie wolno ci w czasie walki ani razu odetchnąć. Smok by cię zabił swoim oddechem, tak jak innych przed tobą.
Michał zdążył tylko skinąć głową. W tej chwili bowiem mijali kondukt żałobny, w którym rozpoznał swego ojca, a także zauważył twarz pięknej Katarzyny. Była wprawdzie zapłakana i nieszczęśliwa, ale mimo tego milszej młodzieniec w życiu nie widział.
Ale oto Serko stał już przed jaskinią i kopytem stukał w skałę. Smok jakby tylko na to czekał. Najpierw wynurzyła się potworna krokodyla głowa z ogromnym kogucim grzebieniem i oczyma jak arbuzy, a za nią jaszczurcze cielsko pokryte ostrymi łuskami. Od razu prosto na Michała zaczął dmuchać jadowity zielony dym ze smoczych nozdrzy.
Młodzieniec był jednak na to przygotowany. Wstrzymawszy oddech, wyrwał z pochwy ognisty miecz i oburącz zadał smokowi taki cios, że potworna głowa odpadła. Zamiast niej jednak natychmiast wyrosły trzy nowe, ale im także Michał potrafił dać radę. Zarumieniony z wysiłku, zadawał smokowi ciosy tak długo, aż ostatnia głowa nie potoczyła się po ziemi, cała w czarnej krwi. Jednakże do końca było jeszcze daleko. Teraz urosło smokowi aż dziewięć głów i każda wyciągała się ku Michałowi ziejąc trującymi oparami. Młodzieniec wiedział, że dłużej nie wytrzyma bez oddechu. Atakował więc potwora, a jego miecz zataczał ogniste kręgi i kolejne głowy padały na ziemię jedna po drugiej. Została mu już tylko ta ostatnia, dziewiąta. Siły Michała kończyły się i chcąc potworowi zadać choćby jeden cios, musiałby nabrać powietrza.


W tej chwili jednak odezwał się Serko: 
— Nie oddychaj, Michale, tylko trzymaj się mnie, żebyś nie spadł!
I w tę ostatnią głowę uderzył kopytami tak, że w mgnieniu oka się rozleciała. To jednak już nie dotarło do młodzieńca. Trzymał się tylko grzywy Serka, a czerwone plamki tańczyły mu przed oczyma.
W końcu konik pozwolił Michałowi nabrać powietrza. Co prawda, minęło trochę czasu, zanim doszedł do siebie, ale już go ściskał ojciec, piękna Katarzyna i stary król, po czym uroczyście powiedli go do pałacu.
A tam zaraz urządzili wesele jak się patrzy. Jedli, pili, świętowali cały miesiąc, i drugi, i trzeci. Dopiero w ostatnim dniu tego sławnego wesela Michał powiedział ojcu, co się działo w domu po jego wyjeździe i co się stało ze złotą kaczuszką.


Ojca to cokolwiek strapiło, ale po dłuższym namyśle rzekł:
— No tak, powinienem być posłuszny swemu szczęściu, choć było takie śpiące, i nie opuszczać domu. Może bym sam został królem. Ale tak jest przecież lepiej — panuje mój jedyny syn, dostał za żonę najpiękniejszą księżniczkę na świecie, a ja chętnie pozostanę ministrem u swego syna. Tych dwoje zostawmy, niech siedzą w chacie — będą się bić o pieczyste tak długo, aż im dach spadnie na głowę.
I tak też naprawdę się stało. Michał mądrze rządził i cieszył się miłością swej pięknej żony, ojciec ministrował, a jego żona ciągle się biła z generałem w obejściu chaty. Tylko szczęście podobno ciągle spokojnie spało w starej stodole.



Przeczytaj też bajki z innych zakątków świata w zakładce: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Osobom spamującym, próbującym reklamować w komentarzach inne strony- podziękuję i ich komentarze będą usuwane.
Pozostałym, bardzo dziękuję za wyrażenie swojej opinii i zapraszam ponownie:)