wtorek, 26 czerwca 2018

bajka z Oceanii ( Malenezja) - O pięknej Inie, dzielnym Tuanie i Wyspie Znikąd-Donikąd

O pięknej Inie, dzielnym Tuanie i Wyspie Znikąd-Donikąd 
bajka nowogwinejska 


Daleko na morzach Południa leżał atol maleńki jak pierścień z koralu, zewsząd oblany błękitnymi wodami tworzącymi u brzegów płytkie mielizny. Pośrodku atolu lśniło w blaskach słońca jeziorko pokryte kwieciem błękitnych lotosów. Nad brzegiem jeziorka stała chatka z bambusu kryta palmowymi liśćmi. W tej chatce mieszkała uboga wdowa wraz ze swym synem Tuanem.
Pewnego razu poszła wdowa ze dzbanem po wodę do jeziora. Patrzy, a tu na liściach lotosu leży jak w gniazdku maleńka, śliczna dziewczynka i rzewnie płacząc wyciąga do niej rączki. Zabrała wdowa dziewczynkę do chaty, utuliła, nakarmiła, napoiła i ułożyła do snu w kołysce z trzciny cukrowej.
Ilustracja: Gizela Bachtin - Karłowska
Dziecko wyrosło po latach na piękną dziewczynę. Drugiej takiej nie było na calutkim świecie. Przybrana matka nadała jej imię Ina i kochała ją jak własną córkę, a młody Tuan nazwał ją Kwiatem Lotosu i świata poza nią nie widział, znosił jej najcudniejsze korale i konchy perłowe, pióra dzikich łabędzi i flamingów, naszyjniki z zębów rekina, grzebienie z szylkretu. Z dalekich morskich wypraw przywoził jej nanizane na sznury maleńkie białe muszelki, tkaniny barwione jak tęcza i maty tkane z najdelikatniejszych włókien białej tapy.
Kiedy czas nadszedł, rzekła wdowa do Iny:
— Pora pomyśleć o zaślubinach. Ciężko mi będzie na sercu, gdy opuścisz moją chatę, ale tak już jest na świecie, że dziewczyna idzie za tym, który jej przeznaczony na męża.
— Albo mi tu źle u ciebie, matko? — zaśmiała się Ina. — Nie chcę odchodzić. Tu jest moje miejsce i mój dom — dodała spoglądając na Tuana.
Słyszał to młody żeglarz i, nie posiadając się z radości, zawołał:


— A mnie byś nie chciała za męża, Ino, zrodzona z kwiecia lotosu?
— O niczym bardziej nie marzę — odpowiedziała Ina śmiało — od dawna serce moje należy do ciebie, Tuanie.
Szczęście i radość zapanowały w małej chatce nad laguną, wnet sproszono gości weselnych z daleka i z bliska na zaślubiny młodej pary. Gdy wszystko było już gotowe do uroczystej uczty, poszła Ina nad jezioro narwać kwiatów lotosu do wianka.
Wtem z rozłożystego drzewa mango rosnącego nad brzegiem wyskoczył zły czarodziej. 

Straszny był, cały porośnięty czarną szczeciną, z długą zmierzwioną brodą, z wielkimi zakrzywionymi pazurami. Zamiast nóg miał rybi ogon, a z ramion wyrastały mu czarne skrzydła.
— A tuś mi! Teraz mi nie ujdziesz! Od dawna na ciebie czekałem.
Krzyknęła Ina przerażona widokiem potwora i rzuciła się do ucieczki. Lecz było za późno. Wielkie, zakrzywione pazury czarodzieja pochwyciły ją jak piórko i uniosły w powietrze. Długo leciał z nią nad morzem, już zniknęły w oddali brzegi koralowego atolu i złoty piasek nad laguną, już tylko fale spienione kłębiły się w dole pod jej stopami, a pęd wiatru tłumił oddech w piersiach. Siły opuściły biedną Inę, w oczach jej pociemniało i już nic nie widziała ani nie słyszała.
Gdy się obudziła z omdlenia, leżała na miękkiej białej macie z tapy w pięknej grocie wykutej z koralu, przed nią stał stoliczek z perłowej masy, a na nim dzban wody, garść owoców i miseczka ryżu. U jej stóp zieleniła się maleńka sadzawka pokryta kwieciem lotosów, w której pływały złote rybki z długimi welonami, ze ścian groty zwieszały się festony wodorostów, a na każdym jaśniały cudnym blaskiem pęki zielonych szmaragdów i roje barwnych ptaszków wyśpiewywały swe trele. Dziwne to były stworzenia, niby ptaszki — niby rybki, bo miały skrzydła do fruwania, lecz zamiast nóżek wyrastały im płetwy.
— Czy to sen? Gdzie ja jestem? Gdzie mój Tuan ukochany? — zawołała Ina i zerwała się z maty.

— Jesteś na Wyspie Znikąd-Donikąd — usłyszała ochrypły głos czarodzieja i jego straszliwa postać, wyrosła nagle przed dziewczyną.
Zasłoniła Ina oczy ze zgrozą i zaczęła się cofać przed nim pod koralowe ściany groty.
— Jestem panem tej wyspy, z której jeszcze nikt żywy nie uszedł. Odkąd twa matka wymknęła się spod mej władzy, szukałem cię po całym świecie. Jeśli mi będziesz służyć bez szemrania, nie spotka cię u mnie nic złego, ale biada ci, gdybyś zechciała uciekać: zginiesz straszną śmiercią jak ona. A teraz marsz do roboty. Masz codziennie karmić złote rybki w sadzawce i rozsypywać proso dla moich ptaszków. Ale to jeszcze nie wszystko. Musisz zrywać szmaragdy z wodorostów zwieszających się ze ścian i układać je w koszach, które sama upleciesz z sitowia porastającego sadzawkę. Co dzień musisz mi napełnić klejnotami sto koszy, bo inaczej poznasz co to głód i pragnienie.
Po tych słowach czarownik znikł tak nagle, jak się pojawił, zostawiając Inę we łzach i rozpaczy.
Odtąd dni jej mijały na ciężkiej pracy, w tęsknocie i w udręce. Dłonie krwawiły od ciągłego splatania koszy i zrywania twardych szmaragdów, które wciąż na nowo odrastały, często przymierała głodem i cierpiała pragnienie, gdy nie zdążyła na czas z robotą, bo wtedy srogi potwór nie dawał jej ni kropli wody do picia, ni ziarenka ryżu. Jedyną pociechą Iny były złote rybki w sadzawce i te dziwne ptaszki o rybich płetwach fruwające nad jej głową.
Pewnego dnia, gdy tak siedziała pochylona nad koszami, łykając słone łzy, zdało jej się, że rozróżnia w śpiewie ptaków słowa:
.."Tirli, tirli, tiii. 
Zły czarodziej śpi. 
Zerwij lotosu kwiat, 
Posłuchaj naszych rad...."
Czy ją słuch nie myli? Czyżby ptaszki znały ludzką mowę? 
A ptaszki śpiewały dalej:
..."Gdy przyjdzie potwór dziś, 
Ciśnij mu w ślepia liść. 
Zdmuchnij kwiatowy pył, 
A wnet nie będzie żył..."
Nie wierząc własnym uszom wstała Ina z maty, pochyliła się nad sadzawką i zaczęła pełnymi garściami zrywać pęki lotosów.
O zwykłej porze zjawił się przed nią czarodziej odwaliwszy ogromny głaz, którym zamykał zwykle wejście do groty.
— No, skończyłaś robotę? Ile masz koszy gotowych? — zaryczał groźnie i zaczął je liczyć głośno. — Co? Tylko dziewięćdziesiąt dziewięć? Myślisz, że darmo cię będę żywił? Poczekaj, odpokutujesz za swe lenistwo.
Kopnął nogą dzban z wodą, wrzucił ryż do sadzawki i jął okładać Inę twardym biczem ze skóry rekina.
Lecz Ina poderwała się z klęczek i szybkim ruchem sypnęła mu garścią lotosowych liści w twarz, dmuchnęła pyłem kwiatowym w rozwścieczone ślepia. Jakby rażony gromem runął potwór na ziemię, zaczął blednąc, niknąć, zmniejszać się, kurczyć, aż w końcu zmienił się w smugę czarnego dymu i rozwiał w powietrzu.
Ina, oczom własnym nie wierząc, długo stała jak wryta nad brzegiem sadzawki i rozglądała się wokół niepewna, czy skądeś nie wypadnie z rykiem jej okropny prześladowca. Ale nawet najmniejszy ślad zeń nie pozostał, tylko ptaszki jak oszalałe z radości zaczęły fruwać po całej grocie i świergotać, i śpiewać rozgłośnie, tylko złote rybki zatańczyły w przejrzystej wodzie wywijając długimi welonami i błyskając krągłymi oczkami. Uszczęśliwiona Ina wybiegła przed grotę i wydała okrzyk zachwytu.
Znajdowała się na małej wysepce zewsząd oblanej morzem. Rosły tu drzewa olbrzymie, każde innej barwy, niebieskie, czerwone, bursztynowe, białe i różowe, z gałęzi zwieszały się soczyste owoce: złote jabłka, fiołkowe granaty, słodkie daktyle i figi: na polach żółciły się dynie, olbrzymie tykwy, ananasy i melony, w zaroślach szemrały strumyki, chłodne źródła tryskały spod głazów, bielutkie koźlęta pasły się na zielonej murawie, a stado antylop na widok Iny bez lęku przybiegło do niej przyglądając się jej ciekawie wielkimi łagodnymi oczami. W cieniu wysokich palm stał pałac o ścianach ze słoniowej kości, o wrotach wysadzanych różowymi muszlami.
Pchnęła Ina odrzwia pałacu i weszła do środka. Wewnątrz nie było nikogo. Mijała ogromne, puste sale wysłane cudnymi kobiercami, pełne nieprzeliczonych skarbów zebranych z całego świata, stąpała po posadzkach ze złota i srebra, po drogich kamieniach rozrzuconych wszędzie niby piasek na morskim wybrzeżu. W wielkich skrzyniach leżały stosy szmaragdów nanizanych na sznury.
Ach! To pewnie te, które musiałam zrywać w grocie — pomyślała Ina i zarzuciła sobie na ramiona zielony błyszczący naszyjnik.
Odtąd chodziła sobie swobodnie po całej Wyspie Znikąd-Donikąd, bawiła się z kózkami na łące, karmiła złote rybki w sadzawce, zrywała słodkie owoce i orzechy z drzew, stroiła się w złoto i klejnoty, rozmawiała z ptaszkami-rybami, ale ani na chwilę nie opuszczała jej tęsknota za rodzinnym atolem, za Tuanem i przybraną matką.
Pewnego razu nie wyszła Ina do kózek na łące, do swych rybek w sadzawce, siedziała samotnie w ogromnej sali różowego pałacu i rozmyślała smutnie:
"Co oni tam robią teraz sami w opuszczonej chatce? Czekali na mnie, czekali, lecz ja nie przyszłam na ślubną ucztę. Pewnie już goście weselni odeszli, pewnie matka zalewa się łzami, a Tuan myśli, że o nim całkiem zapomniałam. A może mnie szuka gdzieś po świecie szerokim?.Może płynie za mną po morzu głębokim, a wiatry i fale miotają jego łodzią samotną?"
Wtem wzrok jej padł na szmaragd tak cudnej piękności, wielki niby orzech palmy kokosowej, że aż przystanęła w podziwie. Klejnot zamigotał jasnym, zielonkawym blaskiem i stoczył się jej pod stopy. Podniosła Ina drogocenny kamień. Ogląda, obraca w palcach raz, drugi, trzeci, nadziwić się jego piękności nie może. Lecz cóż to się dzieje? Szmaragd znikł, a przed nią się pojawił maleńki człowieczek, cały zielony jak drzewo, żwawy niby wiewiórka i zaczął klaskać z radości zielonymi niczym listki rączkami i tańczyć, i wywijać cienkimi nóżkami.
— Dzięki ci, o dzięki ci stokrotnie, wybawicielko moja: — zawołał: — Mów, czego pragniesz, a wszystko otrzymasz, każdy twój rozkaz będzie spełniony.
— Kim jesteś, zielony człowieczku? — pyta Ina zdumiona i wystraszona okrutnie.
— Jestem królem Wyspy Znikąd-Donikąd. A te wszystkie szmaragdy, które tu leżą w pałacu i te, co rosną w koralowej grocie, to moi poddani. Zły czarodziej zamieniłnaś wszystkich w zimne kamienie. Lecz teraz, gdy on już przepadł na zawsze i rozwiał się jak dym, zaklęcie działać przestało, wystarczy gdy obrócisz szmaragd trzy razy w palcach, a znów wszyscy moi bracia, jak ja tu przed tobą, powrócą do dawnej postaci. Ale tu na naszej wyspie od dawna nie postała stopa żywego człowieka, tyś jest drugą istotą ludzką, co zawitała do naszego kraju, o córko Królowej Lotosu. Na te słowa zadrżała Ina aż do głębi serca i zawołała:
— Ach, zielony człowieczku, więc tyś znał moją prawdziwą matkę? Mów, gdzie ona, czy żyje, czy ją jeszcze zobaczę?
— Twoją matką była piękna Iri, Królowa Lotosów, a ojcem mężny wojownik Marua. Lecz zły czarodziej zabił twego ojca, a matkę porwał i zawiózł tutaj na naszą wyspę, gdzie ją więził w koralowej grocie. Wkrótce umarła biedaczka z rozpaczy i smutku, a po jej śmierci wyrosły w sadzawce kwiaty lotosu, zaś jej służki zamieniły się w złote rybki, któreś ty karmiła, i w te ptaszki o rybich płetwach. Tylko ciebie zdołała ocalić piękna Iri przed złym czarodziejem i ukryła cię na jeziorku wśród liści lotosu, gdzie cię odnalazła przybrana matka. Lecz teraz, Ino, błagam, racz ożywić swym dotknięciem mych poddanych zaklętych w szmaragdy. Weź każdy kamień w dłonie i obróć trzy razy, gdy to uczynisz, powrócą do dawnej postaci.
Idzie Ina przez sale pałacu, pochyla się nad skrzyniami pełnymi klejnotów, każdy z nich obraca w dłoniach, raz, drugi i trzeci. Zaroiła się Wyspa Znikąd-Donikąd tysiącem maleńkich zielonych człowieczków, rozszumiała ich śpiewem i śmiechem, tańcem i weselem.
Gdy już skrzynie były puste, sięgnęła Ina ręką po naszyjnik, którym się przyozdobiła po zniknięciu czarodzieja. Dotyka kamieni, obraca je w palcach, lecz o dziwo, one nie znikają, nie przemieniają się w małych zielonych ludzików, tylko jeszcze cudniejszym płoną blaskiem.
— Te szmaragdy nie są zaklęte — rzecze król Wyspy Znikąd-Donikąd — to prawdziwe klejnoty, weź je sobie na pamiątkę, Ino, należą do ciebie, tak jak wszystko, co się tu znajduje. Bądź naszą władczynią, króluj nam i rozkazuj, oddaję ci moje berło.
I mały zielony ludzik wyciągnął do Iny pięknie rzeźbioną pałeczkę ze szczerego złota.
— Zielony królu — Ina odpowiada — niechaj berło Wyspy Znikąd-Donikąd zostanie przy tobie. Lecz jeśli chcesz coś uczynić dla Iny, spraw, bym mogła powrócić na mój atol koralowy, do mego ukochanego Tuana, który czeka na mnie ze swą starą matką. Piękna jest twoja wyspa, kocham moje rybki złote, moje ptaszki-nieptaszki, kocham was wszystkich, moje dobre, zielone ludziki, ale serce mi się wyrywa do swoich, tam moje szczęście i życie.
Posmutniał mały człowieczek, zieloną głowę zwiesił i tak rzecze:
— Ciężko nam przyjdzie rozstanie z tobą, nasza wybawicielko, ale prośba twoja jest dla mnie rozkazem. Jutro skoro świt zawieziemy cię na koralowy atol, do narzeczonego. Wiedz jednak o tym, że gdy raz stąd odejdziesz, nigdy już więcej żaden człowiek nie trafi na naszą wyspę.
Nazajutrz o brzasku weszła Ina do groty, która tak niedawno była jej więzieniem, zerwała naręcze kwiatów lotosu, pamiątkę po zmarłej matce, uwiła z nich wianek na głowę, pożegnała się ze złotymi rybkami w sadzawce, ze ślicznymi ptaszkami  - nieptaszkami i pobiegła nad brzeg morza. Czekał tam na nią mały zielony król ze świtą swoich dworzan. Na falach już się kołysała ogromna koncha perłowa połyskując mlecznym blaskiem.
Usiadła Ina na dnie konchy wysłanej ptasim puchem, a zielone ludziki na rozkaz króla rozpięły białe żagle i pochwyciły za maleńkie wiosła.
— Żegnaj mi na zawsze Wyspo Znikąd-Donikąd — zawołała Ina, a tłumy zielonych człowieczków zaczęły machać na pożegnanie pękami kwiecia i zieleni.
I perłowa koncha popłynęła z szumem przez fale unosząc z sobą Inę i jej maleńkich żeglarzy. Nie wiadomo, krótko to trwało czy długo, dzień jeden czy chwilę, a już przed oczami dziewczyny pojawił się brzeg jej rodzinnego atolu.
— Widzę moje drzewo mango! — wykrzyknęła radośnie. — I moją palmę ulubioną tam, nad jeziorkiem! Ach, jakże jestem szczęśliwa!
Cicho plusnęły fale, perłowa koncha dobiła do brzegu i miękko zaryła się w piasek.
Szybko, szybko wyskakuje Ina ze swej czarodziejskiej łodzi, chce podziękować żeglarzom, lecz zaledwie dotknęła stopą złocistego piasku, perłowa koncha znikła w falach, zniknęli zieloni ludkowie, rozpłynął się w powietrzu maleńki król Wyspy Znikąd--Donikąd.
Śpieszy Ina z bijącym sercem do chaty. Na jej długich czarnych włosach błękitnieje wianek przecudnych lotosów, na jej piersi lśni naszyjnik z zielonych szmaragdów.
Patrzy, a tu na progu stoi Tuąn, jej ukochany, ręce do niej wyciąga i woła:
— Prędzej, Ino, chodź już do chaty, czemuś tak długo zrywała lotosy na wianek, uczta już dawno gotowa, wszyscy czekamy na ciebie.
Padła mu Ina w ramiona, ze szczęścia mówić nie może. A on ją wiedzie do chaty, a bębny warczą, piszczałki grają, wszyscy się weselą i wznoszą okrzyki na cześć młodej pary.
— Gdzieś była tak długo, córeczko? — pyta stara matka Tuana — i skąd masz ten piękny naszyjnik ze szmaragdów?
— Wracam z Wyspy Znikąd-Donikąd — mówi Ina — a ten naszyjnik to pamiątka od małego zielonego króla.
Zdziwili się wszyscy słysząc te słowa, a Ina długo w noc opowiadać im musiała o swych przygodach na wyspie, o złym czarodzieju, o swej biednej matce, Królowej Lotosów, o złotych rybkach w sadzawce, o ptaszkach-nieptaszkach śpiewających ludzką mową, o wspaniałym pałacu pełnym skarbów niezliczonych, o tym jak wyzwoliła mieszkańców wyspy z zaklęcia, jak ją odwieźli na atol w perłowej konsze i o innych cudach, jakie się jej przydarzyły na morzu.
Odtąd Inę zwano Królewną Wyspy Znikąd-Donikąd, a jej naszyjnik ze szmaragdów do dziś pokazują wnuki i przy ogniskach opowiadają sobie o jej cudownych i dziwnych przygoda
ch.

Autor: Wanda Markowska i Anna Milska
Przeczytaj też bajki z innych zakątków świata:
Alfabetyczny spis treści wszystkich bajek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Osobom spamującym, próbującym reklamować w komentarzach inne strony- podziękuję i ich komentarze będą usuwane.
Pozostałym, bardzo dziękuję za wyrażenie swojej opinii i zapraszam ponownie:)