Baśń o dwunastu miesiącach
bajka rosyjska
w opracowaniu Janiny Porazińskiej
Była w chacie gospodyni. Miała córkę i miała pasierbicę. Pasierbica była dobra, a córka była dokucznica. Pasierbica zawsze miała główkę gładko przyczesaną, liczko umyte, sukienkę, choć biedniutką, ale czystą. Córka była roztargana, często nieumyta, a jak jej się spódniczka ubłociła, to w takiej szargulicy wciąż chodziła. Ludzie na pasierbicę mówili: -” ładniuśka”; na córkę mówili: -„brzydulicha”. Więc macocha pasierbicy strasznie nie lubiła. Tak umyśliła sobie: "Pozbędę się jej, do lasu ją wyślę, niech ta gdzie w boru uśmiertnie."
Nadszedł grudzień.
Spadły śniegi i przyszedł mróz, a srogie wichury dujawice po polach pędziły i tumanami śniegu migotały.
Raz co się dzieje…
- Idź mi zarutko w las i nazbieraj fiołków. Jak ich nie nazbierasz, to się tu nie pokazuj, bo cię do izby nie wpuszczę.
Hej świecie, świecie!... A gdzież tu w tym kopnym śniegu kwiatków szukać!
Aż się biedna sierotka za główeńkę chwyciła, aż się o ścianę sparła, bo z żałości na nogach ustać nie mogła.
- A kajżesz ja tera skoroś zimy fiołki najdę?
-Szukaj se, kędy chcesz, a ja swojej woli nie odmienię. Abo dziś do wieczora fiołki przyniesiesz, abo się nie pokazuj w chałupie!
Rzuciła sierocie do sieni koszyk i izbę na skobel zawarła. Ha, cóż było robić. Zaodziała się dziewczyna chuściną, na bose nogi wzięła chodaki i poszła w las.
Najciężej było iść otwartym polem, bo wiatr tu hulał, szarpał i w oczy śniegiem uciskałale w lesie już było przyciszniej. Chojary w górze szumiały i krakały wrony, a na jałowcach, jak czerwone płomyki, uwijały się szczygłyi gile. Jałowcowe owocki objadały.
Idzie dziewczyna i idzie lasem, a wcale nie rozumie, gdzie tu można fiołki znaleźć. Nawet o wiośnie ich tu nie widziała. Ale że w lesie nie tak dokuczliwie jak w polu to i brnie od sosny do sosny. „Pewnie zginę albo z mrozu, albo z głodu, albo od wilków. A może i zajdę kaj do dobrych ludzi?”
Ano tak myśli trójsmutkiem i jedną pociechą i idzie.
Dobry kawał już lasem uszła, aż tu widzi -ogień się pali, a dookoła ognia dwunastu chłopów siedzi:„A może to zbójcy? Iść tam? Nie iść?”
Ale pośmiałkowała się i ku siedzącym idzie. A jak podeszła bliżej rozeznała, kto to.
Rzekła dobre słowo, odpowiedzieli jej i pytają:
- Który też z nas najbardziej ci się podoba?
A sierotka śmiało:
-Wszyscyście piękni, boście wszyscy potrzebni.
Spojrzeli bracia po sobie, spodobała im się taka grzeczna mowa.
Aż pytają:
-Po coś tu przyszła dziewczynko?
-Macocha kazała mi fiołków nazbierać, ale kaj ich ta zimą szukać!
- E, nie trapże się, może i znajdziesz.
Usiadł Kwiecień na miejscu Grudnia. Zaraz śnieg zaczął topnieć, aż się porobiły rozcieki, ale te i od razu w grunt wsiąkły. Co bliskie jarzębiny, brzozy i leszczyny pokryły się listkami, zazieleniły się jagodowe, borówkowe krzaczki, a ptaszęta zaczęły po wiosennemu śpiewać. Z głębi lasu przywiał dech świeży, słońcem nagrzany, kwitnącą czeremchą pachnący.
-Idźże, sierotko, za tę pierwszą sosnę, fiołków poszukaj.
Idzie dziewczyna, patrzy... a tam aż modro od kwiecia!
Przypadła na kolana, rwie, rwie...pół koszyka narwała. Przykryła je mchem, żeby nie zmarzły.
I wróciła do ogniska Kwietniowi podziękować.
-Idźże w spokoju do domu. A jak będziesz znów w potrzebie, przybieżaj do nas.
Biegnie sierotka do domu, a nadziwić się nie może i temu, że się tak w okamgnieniu wiosna zrobiła i fiołki wyrosły, a i temu, że wcale teraz zimna nie czuje. Wiatr tak samo dmie, śnieg tak samo nad ziemią hula, a do niej to jakoś nie dochodzi, właśnie jakby jeno za szybką na świat zimowy patrzyła. A droga jakoś zrobiła się niedługa. Już i brzeg lasu, już i koniec pola, już i chata, z której rano wyszła.
Usłyszała macocha, że dziewczyna wchodzi do sieni, tak wyszła z izby.
-Jeśli nie masz fiołków, to wynocha!
-Mam, mam, patrzcie jeno! - woła dziewczynka z radością i stawia koszyk na stole. Przyskoczyła do koszyka matka i córka. Odgarniają mech a tu w izbie zapachniało jak w ogrodzie wiosną! Wytrząsnęły koszyk a tu na stole cały kopczyk świeżutkich kwiatów!
-Sprawiedliwie... fiołki prawdziwe - mamrocze macocha i pojąć nie może, gdzie je pasierbica znalazła. -W lesie były?
-W lesie.
Minęły trzy dni, mróz jeszcze bardziej się nasilił, wichry jeszcze się bardziej rozsrożyły a macocha myśli: „Za pierwszym razem nie udało się, może za drugim się uda”
I woła do sieroty:
-Biegaj mi zaraz w las i nazbieraj tam poziomek. I to ci przykazuję: coby były piękne, coby były dojrzałe. A jak ich nie najdziesz, to nie wracaj!
Znów się dziewczyna okręciła swą podartą chuściną, wzięła na bose nogi chodaki i poszła. Myśli sobie:
-„Pójdę do Miesięcy, może mnie i teraz poratują. Ale czy to do nich dojdę? E, musi nie, musi jeszcze przed borem zamarznę”.
Idzie, idzie... wichry ją szarpią, mróz na wylot ją przejmuje.
Każda kosteczka w niej z zimna się trzęsie. Ale jakoś do lasu doszła, do dwunastu braci dobrnęła.
Powitała ich, odpowiedzieli i Grudzień mówi:
-To ty, dziewczynko? Cóż teraz chciałabyś mieć?
Wstydzi się sierotka swej zuchwałości, ale cóż ma począć! Więc nieśmiało szepce:
-Poziomek bym chciała... pięknych, dojrzałych..
-To się zrobi... to się zrobi… - mówi Grudzień.
Dźwignął się ze swego siedziska, a na jego miejsce przyszedł młody Czerwiec. I raz ,dwa, trzy... dookoła śnieg stajał, drzewa zazieleniły się, głogowe krzaki stanęły w różowym kwieciu, a ptaszki świergolaszki napełniły las taką muzyką, że od ich nutek aż liście drżały, aż chwiały się gałązki.
-Idźże, sierotko, za tę sosnę, poszukaj.
Idzie dziewczyna, a na polanie za sosną aż czerwono od poziomek! Jakby tu kto cały wór koralików rozsypał! Dopieroż zaczęła zbierać a do dzbanka sypać! A tak jej ta robota szybko szła, że nie do pojęcia! Już połowa dzbana, już po szyjkę, już pełniutki z czubem! Zerwała liść paproci, dzbanek nakryła, wilczym łykiem okręciła.
-Idźże, sierotko, spokojnie do domu. A jak będziesz czego potrzebowała, to przyjdź tu do nas.
Idzie dziewczyna do domu i, tak jak za pierwszym razem, wcale jej nie zimno i dzbanek nie cięży, i droga niedaleka.
Ani się zmiarkowała, gdy już chatę przed sobą zobaczyła. Usłyszała macocha, że dziewczyna wchodzi do sieni, tak wyszła z izby i woła:
-Jeśli nie masz poziomek… - nie dokończyła, bo juścić poziomki są w sieni pachnie jak na polance leśnej, gdy ja czerwcowe słońce dogrzeje.
Wnet też i cała izba poziomkową wonią się napełniła Postawiła sierota dzbanek na stole, paprociowe liście zdjęła, a tam poziomki jedna w jedną duże jak wiśnie, a dojrzałe, aż sok się z nich rosą wytacza. Idą ludzie drogą, zatrzymują się i wołają:
-Darosławo, a co to też w waszej zagrodzie tak pachnie?
Nie chce gospodyni, aby ludzie poziomki zobaczyli, tak je co prędzej do komory wynosi, a ludziom mówi:
-Miałam ta co nieco suchych poziomkowych liści. Spaliłam je, to z tego pachizna się z dymem rozeszła.
Na wieczerzę matka z córką poziomki zjadły, sierocie nic nie dały.
Znów minęło kilka dni.
Gospodyni myśli:„Głupia byłam, że chciałam fiołków, że chciałam poziomek. Kwiatki zwiędły i nie ma nic; poziomki się zjadło i nie ma nic. Tera każę sierocie przynieść z lasu talarów. Gospodarkę se powiększę, odziewku świętalnego dla nas obu nakupię!”
Więc mówi do sieroty:
-Leć mi do lasu i przynieś talarów. Coby były ciężkie, ze szczerego srebra. Jak ich nie najdziesz, to się tu nie pokazuj!
Zabrała się sierota i znów idzie, i znów przed braćmi Miesiącami staje:
-Talarów kazali macocha przynieść. Coby były ze szczerego srebra.
Podumał Grudzień, aż mówi:
- Przychyl się i weź sobiewęgielków z ogniska.
Nie śmie dziewczyna odmówić, ale strasznie się boi, że jej te węgielki dziurę w zapasce wypalą i macocha ją za to ukarze.
A jakżeż przyjdzie z węglami, skoro miała talarów przynieść!... To może lepiej nic nie brać i do chaty nie wracać. Widzi grudzień, że dziewczyna waguje, tak powiada:
-Nie bój się, nabierz węgielków. A jak jeszcze macocha cię wyśle, to już do niej nie wracaj, u nas ostań. W naszej zagrodzie będziesz mieszkała, gospodarkę nam będziesz prowadziła. Dziewczyna kupkę węgielków czerwonych, żarzących nabrała, podziękowała i wraca. A wciąż się strasznie boi, że jej się dziura w zapasce wypali.
Weszła do sieni, a ma cocha woła:
-Masz talary?! Ile ich masz?!
Nie śmie sierotka o tych węgielkach powiedzieć boi się. Milczkiem do nalepy podchodzi, a serce w niej mdleje ze strachu. Wytrząsa z zapaski…..A tu brzdęk, brzdęk, brzdęk... srebrne talary na nalepę lecą i dźwięczą, i błyszczą, aże w całej izbie pojaśniało.
Rzuciła się macocha z córką! Talary zagarniają, oglądają, liczą..
- Ten i ten na przykupek gruntu. Ten na krowę, na woły. Ten na prosiaki, gęsi, kury. Ten i ten na odziewek, na buty... A za co korale i bursztyny? A za co jedwabne czepce? Za co pierzyny, poduchy, kilimki ? I na sierotę obie:
-Tyleś jeno przyniosła! A kaj masz więcej? Musi kajniebądź pod śniegiem utaiła dla siebie! Leć zaraz i wszystkie przynieś!
Zaodziała się sierota w swą starą chuścinę i poszła w las, i więcej nie wróciła.
Do dwunastu braci Miesięcy na służbę przystała. Czeka macocha do późnej nocy. Czeka cały ranek, cały dzień i znów cały wieczór.
Pasierbicy nie widać. Tak ci powiada do swojej córki:
-Nie wiadomo, co się stało z pasierbicą, może w polu zamarzła na śmierć. To tera ty pójdziesz.
-Matko, chcecie, cobym i ja przepadła?
-Nie bądź głupia! Tamta co na sobie miała? Letniczkową sukienkę i chuścinę. A ciebie zaodzieję w wełniak, w kożuch, w buty po kolana. Nie bój się, ani poczujesz zimna. A talarów przyniesiesz. Potrafiła tamta, potrafisz i ty.
-Przecie! Potrafię. Jeszcze więcej przyniosę.
Matka córkę ciepluśko ubrała i jeszcze ją zababuliła w ogromną wełnianą chustę.
-Weźże na talary w jedna rękę torbę, w drugą garnek, a na plecy jeszcze woreczek. No, nadźwigasz się, ale idź se powolutku, odpoczywaj.
A tu naści kukiełkę z masłem i z miodem. Poszła córka.
A dzień był niezgorszy.
Ściepliło się. Wiatr ustał, słońce mgławo świeciło, polatywał śnieżek drobniutki i suchy. Przeszła córka pole, weszła w las. Ciepło jej, wesoło. Idzie a rozgląda się dookoła, gdzie to te talary leżą.
-O, coś tam się w lesie jarzy, migoce!..
Biegnie dziewczyna, aż się o małe świerczki śniegiem przysypane potyka i przewraca! Przybiegła!
Patrzy, a to ognisko się żarzy, a dookoła ognia dwunastu braci siedzi. Poznała, że to bracia Miesiączkowie. Ale wielce była rozgniewana, że się tak tym ogniem oszukała. Myślała, że to talary świecą, a tu ot co!
-Dzień dobry, dziewczynko! A może nam powiesz, kto my jesteśmy?! - zawołał wesoło Grudzień
A córka ze złością:
-Ten tu Marzec -kłapie wargą jak starzec. A ten Maj - tylko mu kij żebraczy daj. A ten Luty - ma koślawe buty. Stary Grudzień - największy leń…..- i tak długo jeszcze urągliwie Miesiączkom przygadywała. Aż się bracia rozgniewali.
Podniósł się Grudzień, a na jego miejsce usiadł Luty. I dopiero jak nie zacznie się sroga zima! Mróz ścisnął nagle taki, że aż drzewa zaczęły hukać.
Podniósł się wicher, pochwycił tumany śniegu i rozhukał się zamiecią.
Myśli córka: „Trzeba mi do domu uciekać!
Ale drogi powrotnej wcale znaleźć nie może. To w tę stronę biegnie, to w tamtą. Ognisko z oczu straciła. A tu bór coraz gęściejszy, a tu mróz coraz okrutniejszy, a tu zaspy coraz większe. Brnie już po kolana, siły traci, senność ją ogarnia.
Aż i umarzła na śmierć.
Autor: Samuił Marszak (1887- 1964)
Ilustracje: Władimir Lebiediew/ T. Ereminoj
Bracia miesiące
wierszyk polski
Ewa Szelburg – Zarembina
STYCZEŃ
Jedzie Styczeń czwórką koni,
złote lejce trzyma w dłoni.
Wiatr go ściga, pędzi, goni!
... W złotym słonku srebrny kurz...
Pyszna sanna w skrzący mróz!
LUTY
Marzec siadł u płotu, czeka na Wiosenkę
a deszcz drobny prószy, zamoczył mu sukienkę.
KWIECIEŃ
Na zielonej trawie
pasie Kwiecień pawie
a jasne słoneczko
pomaga łaskawie.
MAJ
Kwietniu, miesiące daj,
idzie miesiąc Maj.
Ulinił fujarkę, dmucha.
Hej! Caluśki świat go słucha,
Grajże Maju, graj!
CZERWIEC
Czerwiec to czarodziej!
Znalazł o północy to,
co w baśniach kwitnie raz w rok.
Kwiat Paproci.
Da go Tobie,
da go mnie.
- Kiedy?
- Nocką.
- Gdzie?
- We śnie.
LIPIEC
Lipiec z pszczół kapelą
czuwa nad ogrodem,
więc mu ogrodniczka
niesie chleba z miodem.
SIERPIEŃ
Sierpień na dożynkach
raźno idzie w tan.
Grajcie mu oberka!
Dajcie wina dzban!
WRZESIEŃ
A ten Wrzesień we wrzosie
szuka rydzów po rosie.
A gdy rosa już zginie,
rwie orzechy w leszczynie.
PAŹDZIERNIK
Październik, że wesoły
to przez swawolne zbytki,
świat łowi w cieniuchne,
pajęczynowe nitki.
LISTOPAD
Listopad złocisty,
pilnie pisze listy:
purpurowe, złote,
jakie ma ochotę.
Wiatry – listonosze
roznoszą listeczki.
Jeden taki liścik trafił do mej teczki.
GRUDZIEŃ.
Biegnie żwawy Grudzień
z brzękiem łyżew, nart:
- Dalej za mną dzieci!
Kto żyw ten na start!
Ilustracje: Zdzisław Witwicki
Przeczytaj też bajki z innych zakątków świata: Alfabetyczny spis treści wszystkich bajek
Bardzo ładne te obrazy.Zachwycające
OdpowiedzUsuńA moglibyście zrobić wszystkich braci miesięcy w rzędzie? Jeden duży obraz.
Usuńproszę
Dziękuje za piękne wierszyki. Są prześliczne.
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że podoba się blog. Staram się przypomnieć sobie te pozycje, które pamiętam z dzieciństwa:) Jak widać warto, dziękuję za miłe słowa.
UsuńPrzepiękne ilustracje z rosyjskich wydań książki, aż chciałoby się mieć taką w domu. Jedna z ulubionych baśni dzieciństwa. Czytana i oglądana wielokrotnie.
OdpowiedzUsuń