poniedziałek, 21 maja 2018

Kot w butach- kilka odsłon tej bajki

Imć kot, czyli kot w butach
bajka francuska z 1697 roku 
autorstwa Charlesa Perraulta
(1628- 1703)

Pewien młynarz pozostawił dzieciom w spadku wszystkie swoje dobra.A miał on tylko młyn, osła i kota. Dzieci prędko tym się podzieliły, nie wzywając sędziego ani notariusza. Ci bowiem zjedliby do cna ich ubogi spadek. Syn najstarszy wziął młyn, średni osła, a dla najmłodszego pozostał kot. Najmłodszy był niepocieszony, że mu przypadł taki lichy udział.
- Moi bracia - powiedział - będą mogli we dwóch zarobić na przyzwoity kawałek chleba. Ja zaś, gdy zjem tego kota, a jego skórkę wyprawię na zarękawek, mogę tylko umrzeć z głodu. 
Kot, słysząc tę przemowę, rzecze statecznie i poważnie:
- Nie trap się, gospodarzu. Daj mi tylko wór i każ mi uszyć parę butów, abym mógł łazić po zaroślach, a zobaczysz, że twój udział w spadku nie jest taki marny, jak sądzisz. 
Chociaż jego pan niewiele stawiał na to gadanie, przecież rad był, że kot chce mu dopomóc w biedzie. Widział bowiem nieraz, jakich to zwinnych i szczwanych sztuk dokazywał łapiąc szczury i myszy, kiedy to krył się w mące i udawał trupa lub zawieszał się na łapach. Gdy tylko kot otrzymał wszystko, o co prosił, z animuszem wciągnął buty, zawiesił worek na szyi, uchwycił go przednimi łapami za sznury i ruszył ku królikarni, gdzie było mnóstwo królików. Do worka napchał otrąb i sieczki i położył się jak nieżywy, czekając, aż zbliży się do niego jakiś mały, jeszcze nieświadom zdradliwości tego świata króliczek, aby wyjeść to, co kot do worka napchał. Ledwo kot się położył, już miał uciechę; młody, nierozważny królik wlazł mu do worka. Imć kot pociągnął za sznurki, schwytał królika i bez miłosierdzia zrobił z nim koniec. Wielce pyszny ze swej zdobyczy, ruszył do króla i poprosił o posłuchanie. 
Wezwano go tedy na komnaty jego królewskiej mości. 
Kot, wszedłszy, złożył królowi głęboki pokłon i powiada: 
- Oto, Majestacie, królik z królikarni jaśnie wielmożnego pana Szarabana. - Tym imieniem bowiem podobało mu się nazwać swego gospodarza. - Jaśnie pan Szaraban polecił
mi dostarczyć tego królika waszej królewskiej mości.
- Powiedz twemu panu - odrzekł król - że mu składam podziękowanie, gdyż wielce mnie tym ucieszył.
Wkrótce potem kot ze swoim rozwartym workiem ukrył się w zbożu. Gdy do worka wpadły dwie kuropatwy, pociągnął za sznurki i schwytał je obie na raz. Po czym poszedł złożyć je w darze królowi, jak to był uczynił z królikiem z królikarni. Król przyjął go z taką samą uciechą i dał mu na piwo. I tak kot przez dwa czy trzy miesiące przynosił królowi coraz to inną sztukę zwierzyny od swego gospodarza.
Pewnego razu, dowiedziawszy się, że król wraz z córką, najpiękniejszą pod słońcem panną, ma się udać na przejażdżkę nad brzeg rzeki, powiada kot do swego gospodarza:
- Jeśli zechcesz, panie, posłuchać mojej rady, to twój los wnet pięknie się ustali. Idź tylko wykąpać się w rzece, w miejscu, które ci wskażę. A na mnie zdaj resztę.
Jaśnie pan Szaraban postąpił, jak mu kot doradził, nie łamiąc sobie głowy, co z tego wyniknie. Gdy zażywał kąpieli, nadjechał król.
Kot jął krzyczeć z całej siły:
- Na pomoc! Na pomoc! Jaśnie pan Szaraban tonie!
Na ten krzyk król wychylił głowę z drzwi karocy i ujrzawszy kota, który mu tylekroć przynosił zwierzynę, rozkazał swym gwardzistom, aby pospieszyli na pomoc jaśnie wielmożnemu panu Szarabanowi Gdy nieszczęsnego pana z wody wyciągano, kot zbliżył się do karocy i powiada do króla, jak to w czasie kąpieli jego pana nadeszli złodzieje i porwali mu szaty, mimo że kot ile tchu piersi wrzeszczał:
- Hajże na złodzieja! (A sam schował hultaj te szaty pod kamieniem.)

Natychmiast rozkazał król swym nadwornym szatnym, aby przynieśli co najpiękniejsze
stroje dla jaśnie wielmożnego pana Szarabana. Po czym jął prawić jaśnie panu mnóstwo grzecznych słówek, a że szaty, w które go przybrano, dodały blasku urodzie kawalera, spodobał się wielce córce królewskiej. Był bowiem przyjemnej twarzy i miał piękną posturę. Gdy pan Szaraban rzucił na pannę dwa czy trzy razy pełnym szacunku, a z lekka omglonym tkliwością spojrzeniem, zakochała się w nim okrutnie. Król zaś poprosił go, by wsiadł do jego karocy i zażył przejażdżki z nim i z córką. Kot, uradowany, że jego zamiary tak szybko spełniać się zaczynają, puścił się rączo naprzód.
Napotkawszy chłopów koszących łąkę, powiada do nich:
- Dobrzy ludzie! Kosiarze! Jeśli nie chcecie, by was wszystkich posiekano na drobne kawałki, jak mięso na pasztet, powiedzcie królowi, że łąka, którą kosicie, należy do jaśnie wielmożnego pana Szarabana!
Król nie omieszkał zapytać kosiarzy, czyją to łąkę koszą.
- Jaśnie wielmożnego pana Szarabana! - odrzekli wszyscy chórem.
Rzecz prosta dlatego, że pogróżka kota wielce ich przeraziła.
- Piękne ma pan dziedzictwo, panie Szarabanie - rzekł król.
- I owszem, Majestacie - odpowiedział jaśnie pan. - Łąka ta, jak łacno możesz spostrzec, królu, daje rok w rok obfity plon.
Imć kot tymczasem, który maszerował wciąż przodem, napotkał żeńców i powiada do nich:
- Dobrzy ludzie, którzy sprzątacie te zboża! Jeśli nie chcecie, by was wszystkich posiekano na drobne kawałki, jak mięso na pasztet, powiedzcie, że zboża te należą do jaśnie wielmożnego pana Szarabana!

Gdy za chwilę nadjechał król, zaciekawił się, czyje są te wszystkie leżące przed nim pokotem zboża.
- Jaśnie wielmożnego pana Szarabana! - odpowiedzieli żeńcy, a odpowiedź ta ucieszyła wielce zarówno króla, jak i jaśnie wielmożnego.
Kot, maszerujący przed karocą, powtarzał wciąż to samo wszystkim ludziom, których napotykał na drodze. A król dziwował się rozległości dóbr jaśnie wielmożnego pana Szarabana. Imć kot dotarł wreszcie do pięknego zamczyska, którego panem był wilkołak, bogacz niesłychany.
Wszystkie bowiem ziemie, przez które przejeżdżał król, należały do okręgu jego zamku. Kot, który już przedtem nie omieszkał zebrać wieści o obyczajach i umiejętnościach tego wilkołaka, poprosił go o posłuchanie, mówiąc, iż przechodząc mimo tego wspaniałego zamku, pragnie prosić jego pana, by mu uczynił ten honor i pozwolił złożyć sobie pokłon.
Wilkołak przyjął go wielce grzecznie jak na wilkołaka i poprosił, aby sobie spoczął.
- Słyszałem - powiada kot - że umiesz pan przemienić się w każdą bestię. Ot, na przykład: że możesz pan stać się lwem czy też słoniem.
- A pewno! - odrzekł wilkołak gburowato. - Ażebyś zaś asan nie wątpił o tym, zaraz ujrzysz, jak się staję lwem!
Kot tak się strwożył, ujrzawszy przed sobą lwa, że w mgnieniu oka wdrapał się na rynnę, co nie było ani łatwe, ani bezpieczne, zważywszy, że był w butach, które licha są warte do chodzenia po dachach.
Gdy tylko kot zobaczył, że wilkołak przybrał znów zwykłą sobie postać, zszedł na dół i przyznał się szczerze, że zdrowo najadł się strachu.
- Zapewniano mnie jeszcze - powiedział - ale, zaiste, niełatwo temu wierzyć, że umie pan także przybrać postać małych bestyjek: ot na przykład szczura czy tam myszy. Przyznać muszę, iż mi w to uwierzyć trudno.
- Trudno asanowi uwierzyć! - wpadł na niego wilkołak. -Zaraz się przekonasz!
I w tejże chwili przemienił się w mysz, która puściła się biegiem po podłodze. A kot dał susa i zjadł mysz. Tymczasem król, przejeżdżając mimo zamku wilkołaka, zapragnął wejść do wnętrza.
Kot, posłyszawszy łoskot toczącej się po zwodzonym moście karocy, wybiegł naprzeciw i powiada do króla:
- Witaj, Majestacie, w zamku jaśnie wielmożnego pana Szarabana!
- Jak to? - wykrzyknął król. - I ten zamek należy do ciebie, jaśnie wielmożny panie Szarabanie? Ach, co może być piękniejszego nad ten podwórzec otoczony nadobnymi budynkami! Wejdźmy do środka, jeśli łaska!
Jaśnie pan podał rękę młodej księżniczce i ruszyli za królem, który szedł pierwszy. Weszli do wielkiej komnaty, gdzie zastali zastawioną wspaniałą ucztę, którą był przygotował wilkołak dla swych przyjaciół. Mieli go bowiem odwiedzić jeszcze dziś. Lecz dowiedziawszy się, że król jest w zamku, nie odważyli się wejść do środka. Król na równi ze swą córką, która całkiem straciła głowę, oczarowany był niepowszednimi zaletami jaśnie wielmożnego pana Szarabana.
Widząc nadto, jak wielkie dobra jaśnie pan posiada, król, łyknąwszy sobie pięć czy sześć dobrych kielichów powiedział:
- Jedynie od waszmości zależy, by zostać moim zięciem!
Honor, który mu uczynił król, przyjął jaśnie pan z głębokim pokłonem. I tego jeszcze dnia poślubił księżniczkę. Kot zaś został szlachcicem i gonił myszy tylko dla igraszki.

Morał:

Prawda: to korzyść oczywista,
gdy możesz z ojców dóbr korzystać.
Prawnie dziedziczyć - to nie wstyd.
Lecz więcej niźli testamentom
zawierz zdolnościom i talentom,
a czasem - zdaj się i na spryt.

Jeśli czasem na świecie taka rzecz się zdarza,
że serce córki króla zyska syn młynarza
i ta z nagła go darzy omdlałym spojrzeniem,
wierzcie mi, iż zazwyczaj ważą tu niemało
- budząc miłość i tkliwym sprzyjając zapałom
- młodość, zdobywcza postać i piękne odzienie.

Ilustracje: Konstanty Trepte

Najstarsza znana wersja tej baśni została zapisana i wydana w XVI wieku przez Giovanni Francesco Straparolę (1485? - 1558) w" Le piacevoli notti".
W wersji ludowej usłyszanej przez niego, zamiast wilkołaka jest ogr.
Straparola zmienia to jednak. Kot zajmuje zamek należący do szlachcica, który umarł w podróży.
W wersji Perraulta jest wilkołak, a jak jest w innych?...sami przeczytajcie poniżej:)


*
Kot w butach
bajka polska 
w wersji Artura Oppmana (Or - Ot)
(1867 - 1931)
zachowana pisownia oryginalna

Żył raz sobie stary młynarz, jak gołąbek siwiuteńki,
miał drewniany młyn nad rzeką i domeczek miał maleńki.

Raz zaniemógł ciężko młynarz i do łóżka się położył, —

czas już przyszedł na staruszka, by swe kości w ziemi złożył.

Więc zawołał trzech swych synów i podzielił swoje mienie.

Syn najstarszy dom wziął z sadem, kędy dźwięczy ptaszków pienie

i młyn stary na pagórku, by jak ojciec mełł w nim ziarno

i utrzymał dom ojcowski swoją dłonią gospodarną.

A syn średni dostał osła — pracowite, silne zwierzę,

co ogromne wory mąki na wytrwały grzbiet swój bierze. 

Dobry Burek zje byle co, a przy pracy mu pomoże, — 
będzie osieł dla młynarza z całej wioski zwozić zboże.
A najmłodszy Jaś nieboże, to prawdziwy już sierota, 
nic dla niego nie zostało, prócz białego Mruczka kota. 


Kot ten mądre miał wejrzenie, jak nóż ostre miał pazurki 
i od dawna łowił w młynie psotne myszki, szkodne szczurki.
"Weź, mój Janku, tego Mruczka, — stary młynarz rzekł do syna, 
— niechże on ci po mym zgonie twego ojca przypomina. 
Nic ci więcej dać nie mogę, bo nic nie mam do rozdania, 
ale, synu, miej otuchę i miej w smutku moc wytrwania. 
Wszystko dobrze jeszcze będzie, Bóg ci dobry dopomoże, 
tylko zawsze, miły Janku, w miłosierdzie ufaj Boże.” 
To wyrzekłszy młynarz stary, zbladł, po licach łza się toczy, 
na swych synów spojrzał czule i na zawsze zamknął oczy. 
Zapłakali trzej synowie i niezmiernie się zmartwili. 
Umarłemu swemu ojcu piękny pogrzeb wyprawili. 
Potem wszystko w domku, w młynie swoim trybem poszło dalej, 
bo syn starszy i syn średni znów do pracy się zabrali.
A najmłodszy biedny Janek, dziś sierota bez opieki, 
tak pomyślał: „Pójdę sobie szukać szczęścia w świat daleki. 
Nic tu w domu nie wysiedzę, może szczęście znajdę w świecie, 
trzeba przecie być odważnym, przedsiębiorczym trza być przecie.” 
Więc pożegnał się z rodzeństwem, wziął na ręce swego kota 
i wędruje do miasteczka zamyślony Jaś sierota. 
Słonko mocno wygrzewało — upał nie do wytrzymania, 
więc pod drzewem usiadł Janek i zabrał się do śniadania. 
Bochen chleba, kawał sera znikły prędko w chwilkę małą, 
z niewybrednej uczty owej i Mruczkowi się dostało. 
A gdy podjadł już sierota, to zadumał się żałośnie, 
że się musi tułać w świecie w samej życia swego wiośnie. 
Łzy pociekły mu rzęsiste, a wtem łapką ktoś go trąca, 
to był kotek, co przed chwilą grzał się obok w blaskach słońca.
Przyszedł blisko do sieroty, znów go w nogę trącił nosem 
i spogląda tak rozumnie i przemawia ludzkim głosem: 
Czego płaczesz, Janku miły? Toć masz zdrowie, młodość, siły, 
może szczęście czeka na cię i bogactwa, Janku miły? 
Nic się nie martw, nie narzekaj i miej zawsze w przyszłość wiarę, 
tylko dla mnie kup w miasteczku z żółtej skóry butów parę. 
Kup mi także worek duży, rzemykami związywany, 
a ja ciebie, drogi Janku, zaprowadzę między pany!” 
Zdumiał Janek na te słowa, pierwszy słyszy, że kot gada, 
ale myśli: „do spełnienia nie zbyt trudna jego rada. 
Kupię buty, co mi szkodzi, kupię także worek duży,
w mej wędrówce i tułactwie może mi się kot przysłuży.” 
Poszedł zaraz do miasteczka i do szewca prosto zmierza. 
Szewc wyciąga różne buty i pasuje i przymierza, 
wreszcie wybrał śliczną parę wielkich butów z ostrogami 
— były żółte jak cytryna i z pięknemi chwaścikami. 
Janek kupił jeszcze worek i szabelkę z ostrej stali. 
W takim stroju mógłby Mruczek na królewskiej stanąć sali. 


Gdy się ubrał kot uczony, do sieroty tak powiada: „ 
Ty się prześpij w tym gaiku, a mnie w drogę iść wypada. 
Zrobię wielkie polowanie w tym zielonym, bliskim lesie, 
a zwierzyna, którą złowię, pewnie szczęście nam przyniesie.” 
Jaś położył się na trawie i wnet usnął ze zmęczenia, 
a kot idzie na wyprawę, wielce z swego rad odzienia. 
Zaczaił się w gęstym borze za grubego dębu pniakiem, 
a tu sobie po cichutku biegnie szarak za szarakiem. 
Kot wyskoczył jednym susem, cap! zajączka, cap! drugiego, 
obu zdusił prędziuteńko i do worka wsadził swego. 


Znów się schował, znowu czeka, a tu gąski idą tłuste, 
co na obiad w szczerem polu jadły owies i kapustę.
Mruczuś czasu nic nie traci, parę gąsek migiem chwyta, 
do zajączków je przyłącza, idzie dalej, ani pyta. 
Idzie, idzie główną drogą, już z daleka widać wieże, 
miasto murem ogrodzone, halabardnik bramy strzeże. 


Wchodzi kotek do stolicy, idzie śmiało przez ulicę, 
wszyscy patrzą w podziwieniu, starcy, młodzież i dziewice. 
Ale kotka to nie trwoży, on ma swojej dość roboty, 
bo ulicą idzie prosto na królewski zamek złoty. 
U wrót zbrojny stał wojownik, co się kota wpuścić wzbrania, 
na to Mruczuś: „Król udzielił osobnego posłuchania! 
Prowadź prędzej mnie do króla, bo odpowiesz za to głową!” 
Przestraszyło wojownika te Mruczusia harde słowo, 
wiedzie kota przez komnaty, do monarchy wiedzie swego,
co na złotym siedział tronie wśród pokoju wspaniałego. 


Obok stała córka króla, urodziwa cud-dziewica; 
— każdy, kto się spojrzy na nią, wnet się czarem jej zachwyca. 
Kot do tronu wnet podchodzi i kłania się z dworską gracją 
i, uprzejmie przyklęknąwszy, pali śmiało swą oracją: 
„Miłościwy królu panie, pan mój, znany hrabia Janek, 
w swoich lasach dziś polował w ten słoneczny letni ranek; 
wie, że lubisz jeść zajączki i że gąski lubisz tłuste, 
a do gąsek i zajączków, lubisz także jeść kapustę,
więc przysyła ci zwierzynę, którą właśnie upolował 
i kapusty cztery główki, byś się królu ufetował.” 


Król się zdziwił, że kot gada, dwór się także zdziwił cały. 
„A gdzież mieszka hrabia Janek, mój uczony kotku biały?” 
— „Za dziesiątą górą, rzeką ma mój hrabia swe zamczysko. 
— „Czy to blisko?” — król zapyta, a kot znowu: „Bardzo blisko!” 
Więc król mówi: „Powiedz panu, że, wraz z córką mą, królewną, 
w jego zamku go odwiedzę i z nim obiad zjem napewno. 
Osobiście podziękuje za te gąski i szaraki, 
a zajączka dziś zjem jeszcze — bardzo lubię przysmak taki. 
Hej! zawołać mi kucharza, niech czemprędzej się uwinie, 
niech słoninką naszpikuje i przyrządzi sos na winie!” 


Wraca Mruczuś do sieroty: „Wstawaj — woła — wstawaj panie, 
jutro rano na nasz zamek król przyjedzie na śniadanie.” 
— „Co? Jak? — woła Jaś zbudzony — co ty gadasz, głupi kocie?” 
A kot na to: „Nic się nie bój, będziesz chodził w srebrze, w złocie, 
tylko słuchaj mojej rady!” i coś szepce mu do ucha, 
a nasz Janek się uśmiecha, ale Mruczka pilnie słucha. 
Skoro tylko błysło słonko, wielki tentent grzmi przez błonie 
i kolasa pędzi cwałem, zaprzężona w cztery konie. 
Cztery konie, gdyby mleko, mkną w uprzęży purpurowej, 
każdy złote ma podkowy, a naszyjnik djamentowy. 
Zaś kolasa lśni jak słońce od szafirów i rubinów, 
a w karocy siedzi władca, z bohaterskich sławny czynów. 
Obok niego cud-dziewica, urodziwa króla córa, 
kędy spojrzeć: srebro, złoto, perły, koral i purpura.

Wtem wybiega kot na drogę i do króla pędzi cwałem. 
„Królu! ratuj mego pana, będzie wdzięczny sercem całem! 
Na spotkanie twe wyjechał, wtem napadli go złodzieje, 
co od dawna zamieszkują okoliczne gęste knieje. 
Wnet zabili mu rumaka i obdarli go do naga, ach! 
na nic się nie przydały jego męstwo i odwaga. 
Całą odzież mu zabrali i do rzeki go wrzucili, 
ach ratujcie go czemprędzęj, bo utonie w jednej chwili!” 


Król swych dworzan wnet wysyła, tym wypadkiem zasmucony, 
własną odzież dać mu każe: drogą szatę, miecz złocony. 
A gdy przebrał się już Janek wśród dworaków grzecznej rzeszy, 
wyglądając jak książątko, do monarchy zaraz śpieszy. 
Król królewnie go przedstawia, a ta zaraz, gdy spojrzała, 
to sierotę ubogiego całem sercem pokochała. 
Król do siebie go zaprasza i w kolasie usiąść każe 
i przygląda się z uśmiechem urodziwej, młodej parze. 
A tymczasem kot uczony w prędkich susach biegnie przodem, 
tak na jaką prawie wiorstę przed królewskim korowodem, 
i natrafił na kosiarzy, co kosili właśnie siano, 
więc przemawia do nich groźnie: „Posłuchajcie, co kazano! 
Król tak żąda: gdy kto spyta, czyje wokół są te łąki, 
czyje owce i te krowy, których z dala słychać dzwonki, 
odpowiedzcie wszyscy razem: „to rzecz przecież dobrze znana, 
— wszystkie łąki dookoła to jest własność hrabi Jana.” 


Gdy kto tego nie usłucha i inaczej komu powie, 
tego schwytać król rozkaże i wnet odda go katowi!” 
Po tem znowu pędzi dalej, aż natrafił na żniwiarza 
i ów rozkaz wymyślony grubym głosem znów powtarza. 
Król nadjeżdża do kosiarzy. — „A czyje to?” — „Wszak rzecz znana, 
— zaraz chłopi odpowiedzą — że to wszystko hrabi Jana.” 
— „Śliczne łąki masz, mój hrabio, pewnie sute masz z nich zyski?” 
A wtem znowu król spostrzega pól szumiących obszar bliski. 
— „Czyjeż pola te? — zapyta, a żniwiarze: „To rzecz znana, 
że, jak okiem tylko sięgnąć, wszystko wokół hrabi Jana.” 
— „Ho! mój hrabio, — rzeknie władca — to masz, widzę, powiat cały, 
jakiż musi być twój zamek? pewnie wielki i wspaniały? 
Kontent jestem, żem cię poznał, bo podobasz mi się z miny, 
może ciebie w końcu, hrabio, zrobię mężem mej dziewczyny.” 


A tymczasem mądry kotek znów Jankowi z oczu znika 
i ochoczo galopuje wprost na zamek czarownika. 
Ten czarownik — olbrzym straszny siedział właśnie na podwórzu, 
kiedy przed nim stanął Mruczek w swem odzieniu pełnem kurzu. 
— „Witam! witam waszą miłość!” — rzeknie kotek bardzo grzecznie, 
bo to zacząć z takim zbójem nie tak bardzo jest bezpiecznie. 
„Czy to prawda — ciągnie dalej — czy też tylko plotka taka, 
że się waćpan możesz zmienić w lwa, tygrysa, lub szczupaka?” 
— „Czy to prawda? — olbrzym wrzaśnie — czekaj zaraz ci pokażę!” 
i wymówił zaklęć słowo, pijąc wino, co jest w czarze. 
Ledwo wypił owo wino, w lwa wielkiego się zamienia, 
a struchlały, biedny kotek aż oniemiał z przerażenia 
i czemprędzej na dach skoczył cały drżący z wielkiej trwogi, 
bo się lękał, by go czasem nie chciał pożreć olbrzym srogi. 


— „No, nie bój się! — olbrzym rzeknie — ja nic złego ci nie zrobię!” 
ale kotek już zeskoczył — nowy plan ułożył sobie. 
— „Hej! mój panie czarowniku, w lwa się zmienić, to nie wiele, 
toć się może łatwo zmieścić wielkie ciało w wielkiem ciele, 
ale sztukę mi pokażesz, gdy się zmienisz w myszkę małą, 
jak się zmieści w jej postaci twe ogromne, grube ciało.” 
Ledwo wyrzekł owe słowa, a wtem szara myszka mała, 
cichuteńko piszcząc, mrucząc, po podwórku już biegała. 
Kot się pędem rzucił na nią, już mu w paszczy myszka znika, 
połknął żywcem niegodziwca i zwyciężył czarownika. 
A wtem stangret trzaska z bicza — już królewscy goście jadą, 
złota toczy się kolasa z wielką dumą i paradą. 
Kot z ukłonem gości wita i na zamek ich wprowadza, 
naprzód króla i królewnę przy nakrytym stole sadza. 


(Olbrzym właśnie miał jeść obiad w swej godowej wielkiej sali, 
a wiec Janek z mądrym kotem z tej okazyi skorzystali). 
Król za czterech jadł potrawy i za pięciu spijał wino, 
potem mówi: „Hrabio Janku, ożenię cię z mą dziewczyną. 
Dam w posagu pół królestwa i uczynię ciebie księciem, 
bardzo mi się podobałeś, a więc bądź-że moim zięciem.” 
Jaś królowi upadł do nóg, za te względy podziękował, 
radowała się królewna i dwór cały się radował. 
Wnet wesele wyprawiono, które trwało tydzień cały, 
a do ślubu pannę młodą wiódł uczony kotek biały. 
Na królewski dwór pojechał z księciem Jankiem, swoim panem, 
a w nagrodę usług kota król go zrobił szambelanem!

Ilustracje: Konstanty Trepte
*
Kot w butach
bajka polska
wg. Jana Brzechwy (1898 - 1966)

Janek:
Biedny jestem sierota,
Ojca zmarłego syn,
Tyś, bracie, dostał młyn,
A ja dostałem kota,
Dostałem kota w spadku.
I zginę w niedostatku.
Brat:
Idź, Janku, ruszaj w drogę,
Zabieraj swego kota,
Ja pomóc ci nie mogę,
Mnie czeka tu robota,
W ruch muszę puścić żarna,
A z ciebie korzyść marna.
Mnie nawet nie wypada
Mieć w domu darmozjada.
Bratowa:
Idź sobie, jesteś nędzarz.
Janek: 
Skoro mnie stąd wypędzasz,
Odchodzę z moim kotem.


Bratowa:
Nie przychodź tu z powrotem,
Bo mieć takiego szwagra
To gorzej niż podagra.
A weź tę bułkę czerstwą,
Byś o nas źle nie gadał.
Janek:
Dziękuję wam, braterstwo,
Chodź, kocie, trudna rada.
Ruszajmy ścieżką polną,
Tu zostać nam nie wolno.
Nie mam srebra ani złota,
Lecz nie pragnę w życiu zmian,
Bo kto ma własnego kota,
Ten jest całą gębą pan.
Wszystko w lot
Miau-miau
Chwyta kot
Miau-miau
Co za kot
Miau-miau
Kot na chwał
Miau-miau
Gdy się z kotem zaprzyjaźnię,
Już nie będę czuł się sam.
Z przyjacielem żyć jest raźniej,
Raźniej czas popłynie nam.



Wszystko w lot
Miau-miau
Chwyta kot
Miau-miau
Co za kot
Miau-miau
Kot na chwał
Miau-miau
Zejdźmy nad rzeczułkę
Wymoczę w wodzie bułkę
I zjemy ją na spółkę.
Kot: 
Miau-miau! Za bułkę dzięki,
Wystarczy kęs maleńki.

Janek: 
Ojej! Po ludzku gada!
To chyba maskarada!

Kot: 
Nie jestem zwykłym kotem,
Wnet się przekonasz o tym.
Są koty maltuzjańskie,
Kubańskie i birmańskie,
Syjamskie i tobolskie,
Są chińskie i są polskie,
A ja - to rzadka rasa,
Rasa, co dotąd hasa
Na Wyspach Bergamutach
I zawsze chadza w butach.
Gdy w buty się wystroję,
Nie zaznasz niedostatku.

Janek: 
Włóż, kocie, buty moje,
Dostałem je po dziadku,
Są jeszcze prawie nowe,
A mnie, choć będę boso,
Nogi i tak poniosą.
Kapelusz włóż na głowę,
O, tak, wytwornym ruchem,
I kwiatek noś nad uchem.
Wyglądasz znakomicie!
Kot:
Twym wiernym będę sługą
Przekonasz się niedługo
O mym niezwykłym sprycie,
Zręczności i odwadze.
Ruszamy! Ja prowadzę.
Nie jestem Miś Puchatek,
Nie jestem Byk Fernando,
Ja jestem sobie kot,
Kot w butach na dodatek.

Jak mruczę - to mruczando,
Mruczano - murmurando,
Bo jestem właśnie kot,
Kot w Butach na dodatek.
Za uchem noszę kwiatek
I mruczę murmurando,
Ja jestem sobie kot,
Kot w Butach na dodatek.

Patrz, widzisz? Kuropatwy.
Ze cztery złapać muszę,
Mam na nie sposób łatwy:
Nakrywam kapeluszem,
Hop! I złapałem w locie.


Janek:
Cudownie! Brawo, kocie!
Lecz co to? Kurzu tuman,
Kolasa jedzie ku nam.
Kot: 
To król ze swym orszakiem,
Idź, ukryj się za krzakiem,
Niech cię nie widzi świta.
Mnie pewna myśl już świta.
Siedź cicho, słuchaj bacznie,
Wnet się przygoda zacznie...



Chór: 
Jedzie król, jedzie król,
Władca lasów, łąk i pól.
Jedzie król koni czwórką,
Jedzie król ze swą córką,
A za nimi dwór
Wiezie złota wór.


Ochmistrz:
Król jest dzisiaj nie w humorze,
Każdy batem dostać może,
Król jest dzisiaj zły i srogi,
Uciekajcie, ludzie, z drogi!
Chór:
Jedzie król, jedzie król,
Władca lasów, łąk i pól.
Jedzie król Koni czwórką,
Jedzie król ze swą córką,
A za nimi dwór
Wiezie złota wór.
Stangret:
Uwaga! Z drogi, śledzie,
Bo król z królewną jedzie!
Któż to na drodze staje?
Kot w Butach, słowo daję!
Ochmistrz:
To dziwne niesłychanie,
Spójrz, najjaśniejszy panie,
Kot w Butach! Spójrz, królewno
Ubawisz się na pewno.



Król:
Kot w Butach! A to dziwy!
Królewna: 
Czy aby jest prawdziwy?
Chcę widzieć go ogromnie!

Król: 
Niech kot się zbliży do mnie,
To sprawa osobliwa.

Ochmistrz:
Chodź, kocie, król cię wzywa!
Kot:
Ja jestem Kot-Komando,
Mruczando-Murmurando,
Sługa możnego pana
Barona Barabana,
Na łowach pan mój hula,
Przysyła dar dla króla.
Król:
Wytworne masz maniery,
Co? Kuropatwy cztery?
Niech kucharz na śniadanie
Udusi je w śmietanie,
Bo mam apetyt na nie,
A panu swemu, kocie,
Podziękuj po powrocie.
Bądź zdrów!
Chór kobiet:
Bądź zdrów! Żegnamy!
Ochmistrz:
Czy już gotowe damy?
Panowie też? Ruszamy.
Chór:
Jedzie król,
Jedzie król,
Władca lasów, łąk i pól...
Kot:
Już możesz wyjść zza krzaka.
Janek:
I na co heca taka?
Do czego mi przemiana
W barona Barabana?
Kot:
Mój panie, mam to w planie,
Miej do mnie zaufanie,
Ja jestem Kot-Komando,
Mruczando-Murmurando,
Więc słuchaj mnie i nie łaj,
Musimy biec na przełaj
Łąkami ze dwie mile,
By orszak został w tyle,
A w czasie odpowiednim
Znów się zjawimy przed nim.
Biegnijmy żwawo, skrótem!
Janek: 
Zadałem się z filutem
I co się teraz stanie?

Kot: 
Leć, panie Barabanie,
Ja nogi za pas biorę,
By wyjść na drogę w porę,
A muszę wpierw na łące
Złapać dwa zające.
Piosenka zajączków:
"My jesteśmy zajączki dwa,
Nie boimy się nawet lwa,
Niestraszny nam myśliwski pies,
Bo zając odważny, odważny jest!
Nikt nie złapie zajączków dwóch,
Bo my mamy wyborny słuch,
Niestraszny nam myśliwski pies,
Bo zając odważny, odważny jest!

Nic nie grozi zajączkom dwóm,
Choć się zjawi myśliwych tłum,
Niestraszny nam myśliwski pies,
Bo zając odważny, odważny jest!"
Kot
Zające psów się boją,
Lecz się nie boją kotów,
Wpadną w zasadzkę moją,
Proszę, kapelusz gotów,
Mimo ich czujnych uczu
Już mam je w kapeluszu.

Janek: 
Zuch z ciebie, mości kocie!

Kot: 
Czy jeszcze dziwi to cię?
Ja jestem Kot-Komando,
Mruczando-Murmurando!
Idź, schowaj się krzakiem,
Nadciąga król z orszakiem.

Chór: 
Jedzie król, jedzie król,
Władca lasów, łąk i pól.
Jedzie król koni czwórką,
Jedzie król ze swą córką,
A za nimi dwór
Wiezie złota wór.


Stangret: 
Uwaga! Z drogi, śledzie,
Bo król z królewną jedzie!
Uciekaj! Przecież wołam!
Chcesz dostać się pod koła?

Kot: 
Jam sługa mego pana
Barona Barabana.
Król:
Kot w Butach, daję słowo!
Królewna: 
Więc zjawił się na nowo?
Król:
Wyrasta tak jak z ziemi.
Czy pan twój dary śle mi?
Kot:
Mój pan ze swoich włości
Dla Króla Jegomości
Śle dwa zające w darze
I pokłon złożyć każe.
Król:
Dzięki ci, mości kocie,
Masz tu dukata w złocie.
Kot: 
Nie trzeba mi zapłaty.
Mój pan jest dość bogaty, Nie dbamy o dukaty.
Król:
To pięknie! Na mym dworze
Mnie każdy tak, jak może,
Ze złota chciałby obrać
Licząc na moją dobroć.
Królewna:
Papo! Chcę poznać pana
Barona Barabana.
Czy słyszysz? Bo inaczej
Natychmiast się rozpłaczę!


Król:
Córeczko ukochana,
Nie teraz, jutro z rana,
Dziś przyjąć go nie mogę,
Ruszamy w dalszą drogę.
Chór:
Jedzie król,
Jedzie król,
Władca lasów, łąk i pól...
Kot: 
Już możesz wyjść zza krzaka.
Teraz z szybkością ptaka
Musimy drogą prostą
Na przełaj gnać do mostu,
By znaleźć się nad rzeką.
To tutaj, niedaleko,
Byleby zdążyć w porę.
Janek: Wszak robię kroki spore,
Nie widzisz? Biegnę, pędzę!
Kot:
Za wolno! Jeszcze prędzej!
Janek:
Z tym "prędzej" sprawa gorsza.
Kot:
Trzeba wyprzedzić orszak,
Zanim na moście stanie.
Leć, panie Barabanie!
Patrz! Spoza tego wzgórza
Rzeka się już wynorza
Teraz nie traćmy czasu,
Dobiega turkot z lasu.
Rozbieraj się do naga!
Janek:
A po co?
Kot:
Rób, co każę,
Tego mój plan wymaga.
Nie czas na komeraże!
Zaufaj! Mam powody,
Byś tonął! Skacz do wody!
Już widać kurzu kłęby,
Król będzie jechał tędy,
Zbliżają się do mostu,
No, prędzej! Toń po prostu!
Chór:
Jedzie król, Jedzie król,
Władca lasów, łąk i pól...
Kot:
Hola! Zatrzymać konie,
Na pomoc! Pan mój tonie!
Kto żyw, niech go ratuje!
Napadli na nas zbóje,
Okradli, ograbili,
Ratujcie, ludzie mili!

Król: 
Słyszycie to wołanie?
Niechżeż kolasa stanie,
Pośpieszcie się, dworzanie!
Ochmistrz:
Kot, najjaśniejszy panie,
Kot w Butach! Tak, poznaję!
Królewna:
O, papo! Wielkie nieba!
Popędź tę całą zgraję,
Z pomocą śpieszyć trzeba!
Skacz, paziu, jesteś młody,
Ocenię twe zasługi.
Dworzanin:
No, śmiało! Skacz do wody!
Ty pierwszy, a ja drugi!
Kot:
Zniknął w przybrzeżnym wirze,
Tędy, panowie, bliżej!
Dworzanin:
Mam! Trzymam go!
Kot: 
Nareszcie!
Tu go na brzeg zabierzcie!
Królewna:
Czy żyje?
Dworzanin
Tak, królewno!
Żyje i to na pewno,
Ale jest całkiem nagi.
Król:
To sprawa mniejszej wagi,
Dajcie mu nowe szaty,
Ubierzcie w strój bogaty
I niech tu przyjdzie żwawo.
Chcę poznać go! Mam prawo.
Królewna:
Osoba mi nieznana,
A jednak niespodzianie
Jestem zakochana
W panu Barabanie.

Skąd we mnie ta przemiana?
I co się teraz stanie?
Jestem zakochana
W panu Barabanie. 
W serduszku mym do rana 
Odczuwam kołatanie, 
Jestem zakochana w panu Barabanie.
Ochmistrz:
Kot, najjaśniejszy panie,
Czeka na posłuchanie.
Król:
Kot w Butach? Witam, kocie,
No co, już po kłopocie?
Kot: 
Ja jestem Kot-Komando,
Mruczando-Murmurando,
A pan mój tu, na moście,
Czeka.
Król:
Dworzanie, proście!
Mnie cieszą tacy goście.·
Dama I:
Spójrzcie, jak godnie kroczy.
Dama II:
Jakie ma piękne oczy.
Dworzanin:
Jest rzadkiej wprost urody.
Dama II:
Postawny,
Dama I: 
Zgrabny,
Ochmistrz:
Młody.
Dama II: 
Teraz przed królem staje.
Dama I:
Król rękę mu podaje.
Ochmistrz:
Królewna z nim się wita,
Coś mówi, o coś pyta.
Królewna:
Mój panie Barabanie,
Uczynię ci wyznanie:
Od dawna śniłeś mi się
Podobny w każdym rysie,
A teraz chcę niezłomnie,
Byś zawsze był koło mnie.



Janek:
Królewno, twoje słowa
Są jak anielska mowa,
Gdzież druga jest księżniczka
Tak nadobnego liczka?
Zaledwie cię ujrzałem,
Od razu pokochałem,
Lecz mnie wysłuchaj, bowiem
Całą ci prawdę powiem:
Prostaczek jam ubogi,
Twoje królewskie progi
Nie dla mnie, osądź sama,
A kot po prostu kłamał.
Królewna:
Chociażbyś był sierotą,
Co żyje w poniewierce,
Ja wcale nie dbam o to,
Ja dbam o czułe serce.
Papo! Nie kiwaj głową,
Powiedz królewskie słowo.
Król:
Córeczko, twoja chętka
Bywała mi rozkazem,
Lecz nie bądź taka prędka,
Przynajmniej nie tym razem.
Królewna:
Masz, papo, serce miękkie,
Więc każ, by pan Baraban
Poprosił mnie o rękę,
Bo zrobię taki raban
I tak się rozgrymaszę,
Jak kiedy jeść mam kaszę!
Herold:
Ludu! Ogłaszam wolę
Jego Królewskiej Mości!
Król przy biesiadnym stole
Czeka na zacnych gości!
Król cały lud zaprasza,
Bowiem królewna nasza
Dziś poślubiła pana
Barona Barabana!
W pałacu państwo młodzi
Sprawiają huczne gody.
Kto chęć ma, niech przychodzi
Spijać królewskie miody!
Król taką wieść ogłasza
I cały lud zaprasza!
Janek:
Heroldzie! Proszę ciszej!
Kot w Butach dla wywczasu
Poluje dziś na myszy.
Nie róbmy więc hałasu,
Bo myszy się wystraszą!
Czy mnie pan herold słyszy?
Kończymy bajkę naszą.
Ilustracje: Danuta Imielska - Gebethner

Baśń o kocie w butach
Wg. Ewy Szelburg - Zarembiny
(1899-1986)



Jadą wozy przez groblę , przez łąkę:
wiozą żyto, pszenicę na mąkę,
wiozą jęczmień i proso na kaszę.
– Miel, młynarzu, a prędko miel, wasze!
Całe dzionki i noce młyn nad rzeką terkoce.
Woda koło obraca, bez ustanku wre praca.
Młynarzowi w jego pracy pomagają dzieci:
syn najstarszy, ten syn średni i najmłodszy trzeci.
Dobrze było żyć we młynie z turkoczącym kołem.
Dobrze było we dnie, w nocy tak pracować społem.
Ale oto się zdarzyło, co się nieraz zdarza:
przyszła śmierć, by zabrać z sobą starego młynarza.
A gdy ojca już nie stało, dzielili się społem
trzej synowie. Dwaj usiedli za dębowym stołem,
a ten trzeci stał u okna, cały zapatrzony
w daleki, cichy cmentarz od brzózek zielony.
Rzecze starszy: – Ja zabiorę młyn, łąkę i pole.
Rzecze średni: – Wezmę złoto i futra sobole.
A potem do najmłodszego rzekli: – drogi bracie, toć
sam widzisz, że nie stało już majątku dla ciebie. ot,

jest stary kot ojcowy, który już nie może
łowić myszy ani szczurów w młynie i w komorze. 
Nic nam po nim. Ty weź, Jaśku, tego darmozjada. 
– I zaśmiali się źli bracia. A Jaś tak powiada:
– Niźli ziemię, niźli stroje, niżeli wór złota
lepiej dostać przyjaciela, choćby tylko... kota... 



Więc go wezmę. Lecz kot bury (posłuchajcie!) nie był zwykłym kotem. 
Dziesięć lat go znali we wsi – nikt nie wiedział o tym,
że ten kot był kotem z bajki, mówił ludzką mową. 
Więc do Jaśka kot bajkowy szepnął słowo w słowo: 
– Nie zazdrościsz swoim braciom ojcowskich dostatków,
jeno mnie, starego kota, wziąłeś na ostatku. 
Chcę się tobą opiekować, boś jest chłopiec dobry. 
I ja od dziś dnia dla ciebie będę także szczodry.
Od dziś słuchaj mnie we wszystkim, niech cię nic nie dziwi, 
a będziemy obaj, chłopcze, zobaczysz, szczęśliwi.
Idź na jarmark, kup mi torbę myśliwską i buty... 
A but każdy niechaj będzie podkówką podkuty. 
Tak jak kot chciał, Jasiek zrobił. Wziął się kot pod boki, 
ruszył wąsem i powiada: – Chodźmy w świat szeroki. 



– Poszli. A kot w butach stawiał wielgaśne kroki. 
A gdy przyszli na rozstaje, rzecze kot do chłopca:
– Zapoluję na przepiórki, sztuka ta ci obca, 
więc idź, wykąp się w jeziorze, co błyszczy pod lasem. 
Jaś się kąpie. Kot poluje. A drogą tymczasem
jedzie król w złotej karecie z królewną u boku. 
Kot z przepiórek pełną torbą wnet przyśpieszył kroku. 
Na sam środek drogi skoczył, stuknął obcasami:
– Panie królu, stój, stój, proszę! Zlituj się nad nami!
Król wychylił się z karety. – Prr! – woźnica woła:
I stanęły cztery konie, w piach wryły się koła. 
– Oto niosłem ci przepiórki od mojego pana, 
każda tłusta, sama w usta wejdzie bez podlania. 
Ale biada! Mości królu, pan mój jest w obierzy.
Zbóje w wodę go wrzucili oddarłszy z odzieży! 



A kot chytry, po kryjomu, wcześniej, na czworakach,
złapał szarą świtkę Jaśka i ukrył ją w krzakach.
Król, że serce miał gołębie: – Masz tu szaty – rzecze.
– I siadajcie do karety, kocie i człowiecze.
Gdzie cię podwieźć mam, młodzieńcze?
Gdzie twój dom rodzinny? 
– Lecz nim Jasiek otwarł usta, kot go ubiegł zwinny:
– Pan mój mieszka w tym zamczysku, co na górze stoi. 
– Stąd, o, widać złote wieże. „W głowie mi się troi” 
– myśli Jasiek, ale wsiada, bo król grzecznie prosi:
– Siądź, młodzieńcze, przy mej córce, przy królewnie Zosi. 



Kot biegł pieszo i karetę wyprzedził o milę, 
aż napotkał tłum żniwiarzy w złotym zboża pyle. 
Tym żniwiarzom ze zdziwienia aż się włosy jeżą:
– Kot, kot w butach! Co za dziwo! – ledwo oczom wierzą. 
– Będzie jechał król – zakrzyknie kot – w złotej karecie!
Gdy zapyta: – Czyje łany?, to wy odpowiecie, 
że to łany księcia Jana. – I kot, nie czekając,
skacze miedzą, a tak szybko, jakby skakał zając.
I kot w butach biegnie dalej, biegnie prostą drogą,
a te buty z podkówkami niosą go, jak mogą! 
Przybiegł wreszcie do wrót zamku. Łapką – stuk! we wrota. 
A mieszkał tam czarnoksiężnik. Wyjrzał. Ujrzał kota.
Kot podkręcił wąs do góry, stuknął obcasami:
– Rzecz ci powiem niezbyt miłą: źle z czarownikami. 
Pono, mości czarowniku – tak mówią we świecie
– już nie umiesz robić czarów. Lada małe dziecię
kpi se z ciebie. I mnie także śmieszne się wydaje,
że ty jeszcze mieszkasz w zamku i rządzisz tu krajem.
– Co? – czarownik z gniewu wrzasnął. – Roznosić potwarze,
to jest, kocie, niebezpieczna gra! Ja ci pokażę!
– Szast! i w lwa zmienił się zaraz. Widok był tak srogi,
że kot skoczył, hyc! na drzewo, choć miał w butach nogi. 
Z czubka drzewa rzecze raźnie: – Lwem nie sztuka zostać! 
Lew jest duży. Małej myszki spróbuj przybrać postać! 
Ale tego nie potrafisz, proszę jegomości! 
Lew-czarownik ryknął głośno, pełen strasznej złości: 
– Wszystko umiem! Mogę wszystko! –
- i... z lwa stał się myszką. Na to tylko i czekało przechytre kocisko. 
Chrup! i znikła mysz bez śladu w burym pyszczku kota. 



To rozumiem! To nazywa się dobra robota -
– mruczy kot, sam z siebie rad. A już w zamku wrota 
wtacza się kareta z królem, z Jaśkiem i z królewną. 
– No, ucieszę ja ich wszystkich. Ucieszę 
na pewno. Stanął w progu nasz kot w butach, a król go zapytał: 
– Czyj ten zamek, kocie w butach? – Nasz on jest, i kwita! 
Książę Janie, ugość króla, królewnę i lud. 
Masz napitków i jedzenia tutaj w zamku w bród .
– Ale Jasiek rzecze: – Hola, hola, bury kocie. 
Ja nie jestem księciem, który chadza w srebrze, w złocie. 
Zbójcy mnie nie napadali, nie moje to łany, 
a i nie mój także zamek tutaj zbudowany.
– Ja daruję ci go chętnie – mruczy kot strapiony. 
– Już schrupałem czarownika: nie wróci w te strony. 
Teraz możesz ty, Jasieńku, wziąć sobie te włości. 
Na to Jasiek rzekł gwałtownie, bo już się rozzłościł: 
– Złą przysługę chcesz mi oddać, przyjacielu kocie! 
Są tu ludzie, co stracili siły na robocie 



w służbie tego czarownika, który żył z ich pracy
Oni wezmą sobie wszystko. – A co my, biedacy?-
– kot miauknął i zjeżył się, lecz Jaś go pogładził.
– Jestem zwykłym młynarczykiem i biednym sierotą,
nie chcę w błąd wprowadzać ludzi, choćby i za złoto.
Dosyć ciebie już słuchałem, oszustw nie chcę więcej.
Zapracuję na nas obu. Patrz, mam silne ręce.
Czyś zrozumiał, kocie w butach? A kot kiwnął głową: 
– Dobrze, Jaśku, zrobię, jak chcesz. Daję kocie słowo!
Wtedy pierwszy raz się ozwał głos królewny Zosi: 
– Miły Jaśku, chodź na chwilę, mam ja ci rzec cosik!
Był domyślny ten kot w butach, rzekł: – Królu i panie, 
gdzie jest dwoje młodych, ładnych, tam bywa kochanie. 
Uśmiechnęło się wesoło poczciwe królisko. 
– Widzi mi się, kocie w butach, będzie weselisko! 
Na dworze u dziadka-króla kot w butach wnuczęta lula. 



A że lubi zmyślać, gadać, 
musi... bajki opowiadać! 
W bajkach zmyślać to nie grzech, 
a dzieciakom z tego śmiech.

Książeczka typu pop -up 
z ilustracjami Vojtech Kubasta
 
Autor: Ewa Szelburg - Zarembina
Ilustracje: Włodzimierz Krusiewicz

4 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  2. to mi życie uratowało dziękuje twórcy

    OdpowiedzUsuń
  3. Pamiętam na pamięć fragmenty z tej wersji E. Szelburg-Zarembiny, to już pewnie z 45 lat..., "Niźli ziemię, niźli stroje, niźli worek złota, wolę dostać przyjaciela choćby tylko kota.
    A ten kot musicie wiedzieć nie był zwykłym kotem...:-)))

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki za interesujący artykuł o „Kocie w butach”! Cieszę się, że podjęłaś się analizy różnych odsłon tej bajki. Zawsze fascynowały mnie różne interpretacje tej klasycznej opowieści, zwłaszcza jak różne wersje potrafią się różnić w zależności od kultury i adaptacji.

    Szczególnie spodobał mi się Twój przegląd zmian w fabule i postaciach w różnych adaptacjach. Czy masz może ulubioną wersję „Kota w butach”, która według Ciebie najlepiej oddaje ducha oryginalnej opowieści?

    Dziękuję za świetną lekturę i czekam na kolejne artykuły!

    OdpowiedzUsuń

Osobom spamującym, próbującym reklamować w komentarzach inne strony- podziękuję i ich komentarze będą usuwane.
Pozostałym, bardzo dziękuję za wyrażenie swojej opinii i zapraszam ponownie:)