Whittington i jego kot
bajka angielska
Za panowania sławnego króla Edwarda III żył sobie pewien chłopiec nazwiskiem Dick Whittington. Rodzice odumarli go bardzo wcześnie, a ponieważ biedny Dick był jeszcze za mały, żeby pracować na siebie, źle mu się powodziło. Obiad jadał nędzny, a śniadania czasem wcale, gdyż ludzie, którzy mieszkali w tej samej wiosce, byli biedni i nie mogli dać mu więcej niż parę kartofli i od czasu do czasu suchą skórkę chleba. Dick słyszał wiele, bardzo wiele dziwnych rzeczy o dużym mieście, które nazywa się Londyn, bo w tych czasach ludzie na wsi wyobrażali sobie, że w Londynie mieszkają sami piękni panowie i panie, że przez cały czas rozbrzmiewają tam śpiewy i muzyka, a ulice całe są wybrukowane złotem.
Pewnego dnia, kiedy Dick stał sobie przy drogowskazie, przejeżdżał przez wieś duży wóz zaprzężony w osiem koni, a każdy koń miał dzwoneczek u szyi. Dick pomyślał sobie, że ten wóz na pewno jedzie do pięknego miasta Londynu, więc zebrał się na odwagę i poprosił woźnicę, żeby pozwolił mu pójść obok siebie piechotą przy wozie. Jak tylko woźnica usłyszał, że biedny Dick nie ma ani ojca, ani matki, i poznał po jego łachmanach, że jest w takiej biedzie, że już nie może być gorzej, pozwolił mu jechać z sobą i razem ruszyli w drogę. W ten sposób Dick dotarł bezpiecznie do Londynu i tak mu się śpieszyło, żeby zobaczyć wspaniale ulice całe ze złota, że nie zatrzymał się nawet, aby podziękować uprzejmie woźnicy, tylko popędził co sił w nogach przed siebie, w nadziei, że zaraz zobaczy wybrukowane złotem ulice.
Dick widział bowiem trzy razy złotą gwineę w swej małej wiosce i pamiętał, ile drobnych monet się za nią dostaje; myślał więc, że nie będzie potrzebował robić nic więcej, tylko wyrwać kawałek bruku, i że za to dostanie tyle pieniędzy, ile zechce. Biedny Dick biegał i biegał po ulicach, aż zmęczył się tak, że nie mógł iść dalej.
Zupełnie zapomniał o swym przyjacielu woźnicy i w końcu, widząc, że zaczęło się ściemniać i że w którąkolwiek zwróci się stronę, nigdzie nie ma złota, tylko kurz i błoto, usiadł i płakał, póki nie zmorzył go sen. Całą noc przespał na ulicy i rano wstał bardzo głodny. Kręcił się tu i ówdzie, prosząc każdego napotkanego przechodnia o pół pensa, żeby nie umrzeć z nędzy. Ale nikt nie zwracał na niego uwagi i tylko dwie czy trzy osoby dały mu jałmużnę, wkrótce więc chłopiec osłabł z głodu i znużenia.
Zrozpaczony błagał o litość kilku przechodniów; jeden z nich odpowiedział gniewnie:
- Poszukaj sobie pracy u jakiego próżniaka i włóczęgi!
- Właśnie chcę to zrobić - odparł Dick - chętnie poszedłbym pracować u pana, jeśliby mi pan pozwolił.
Lecz mężczyzna zaklął tylko i odszedł. Wreszcie jakiś jegomość o poczciwym wyglądzie zwrócił uwagę na wynędzniałą postać Dicka.
- Czemu nie pójdziesz do pracy, mój chłopcze? - zapytał.
- Właśnie chciałbym to zrobić, ale nie wiem, gdzie szukać pracy - odparł Dick.
- Jeżeli masz ochotę, to pójdź ze mną - powiedział jegomość i zaprowadził go na łąkę, którą trzeba było skosić i zebrać siano.
Dick zabrał się ochoczo do roboty i czas płynął mu wesoło, dopóki siano nie zostało zebrane.
Potem jednak znalazł się w takim samym opłakanym położeniu, jak przedtem, i ledwie żywy z głodu położył się przed drzwiami pana Fitzwarrena, bogatego kupca. Wkrótce zobaczyła go kucharka złośnica, bardzo niedobra kobieta, która właśnie w tej chwili była zajęta szykowaniem obiadu dla swoich państwa, krzyknęła więc na biednego chłopca:
- Czego tu chcesz, włóczykiju?! Wiecznie się tu wałęsają jacyś żebracy! Jeśli się stąd nie zabierzesz, zaraz cię obleję pomyjami! A mam właśnie gorące, będziesz skakał na jednej nodze!
W tej samej chwili pan Fitzwarren wracał na obiad i gdy zobaczył brudnego, obdartego chłopca leżącego przed drzwiami, rzekł do niego:
- Dlaczego tu leżysz, mój chłopcze? Zdaje się, że jesteś dość duży, żeby pracować. Obawiam się, że wolisz lenistwo od uczciwej pracy.
- Ależ nie, proszę pana - odrzekł Dick - to nieprawda. Z całego serca chciałbym pracować, ale nie znam w tym mieście nikogo i zdaje się, że jestem chory z głodu.
- Biedaku, wstań, pozwól mi zobaczyć, co ci dolega.
Dick próbował wstać, ale znów upadł, bo trzy dni nie miał nic w ustach, i był zbyt słaby, żeby utrzymać się na nogach. Nie mógł już nawet chodzić po ulicach i prosić przechodniów o pół pensa. Dobry kupiec kazał zabrać go do domu. nakarmić i zatrzymać do pomocy kucharce. Małemu Dickowi żyłoby się bardzo szczęśliwie przy tej zacnej rodzinie, gdyby nie kucharka. Ta sekutnica dokuczała mu, jak mogła, i wciąż mówiła:
- Masz mnie słuchać, więc zwijaj się: wyczyść rożen i brytfannę, zrób ogień i wszystko posprzątaj dokładnie, bo inaczej! - i tu wymachiwała nad nim warząchwią. Poza tym lubiła tłuc mięso, że gdy mięsa nie było, to tłukła Dicka po głowie i po plecach miotłą lub byle czym, wszystkim, co jej wpadło pod rękę. W końcu o tym znęcaniu się nad chłopcem dowiedziała się córka pana Fitzwarrena, Alicja, i zagroziła kucharce, że ją odprawią, jeśli nie będzie lepiej się obchodziła z Dickiem.
Kucharka zmieniła swe postępowanie, wiodło się więc Dickowi nieco lepiej, ale za to pojawiły się nowe kłopoty. Jego łóżko stało w komórce na poddaszu, gdzie było pełno dziur w podłodze i w ścianach. Przez te dziury przedostawały się szczury i myszy, dokuczając mu co noc tak, że nie mógł spać.
Kiedyś za wyczyszczenie butów pewnemu panu Dick dostał pensa i postanowił za to kupić kota. Nazajutrz, ujrzawszy jakąś kobietę z kotem, zapytał:
- Czy dasz mi tego kota za pensa?
- Dobrze, panie, choć szkoda mi go, bo świetnie łapie myszy.
- Poszukaj sobie pracy u jakiego próżniaka i włóczęgi!
- Właśnie chcę to zrobić - odparł Dick - chętnie poszedłbym pracować u pana, jeśliby mi pan pozwolił.
Lecz mężczyzna zaklął tylko i odszedł. Wreszcie jakiś jegomość o poczciwym wyglądzie zwrócił uwagę na wynędzniałą postać Dicka.
- Czemu nie pójdziesz do pracy, mój chłopcze? - zapytał.
- Właśnie chciałbym to zrobić, ale nie wiem, gdzie szukać pracy - odparł Dick.
- Jeżeli masz ochotę, to pójdź ze mną - powiedział jegomość i zaprowadził go na łąkę, którą trzeba było skosić i zebrać siano.
Dick zabrał się ochoczo do roboty i czas płynął mu wesoło, dopóki siano nie zostało zebrane.
Potem jednak znalazł się w takim samym opłakanym położeniu, jak przedtem, i ledwie żywy z głodu położył się przed drzwiami pana Fitzwarrena, bogatego kupca. Wkrótce zobaczyła go kucharka złośnica, bardzo niedobra kobieta, która właśnie w tej chwili była zajęta szykowaniem obiadu dla swoich państwa, krzyknęła więc na biednego chłopca:
- Czego tu chcesz, włóczykiju?! Wiecznie się tu wałęsają jacyś żebracy! Jeśli się stąd nie zabierzesz, zaraz cię obleję pomyjami! A mam właśnie gorące, będziesz skakał na jednej nodze!
W tej samej chwili pan Fitzwarren wracał na obiad i gdy zobaczył brudnego, obdartego chłopca leżącego przed drzwiami, rzekł do niego:
- Dlaczego tu leżysz, mój chłopcze? Zdaje się, że jesteś dość duży, żeby pracować. Obawiam się, że wolisz lenistwo od uczciwej pracy.
- Ależ nie, proszę pana - odrzekł Dick - to nieprawda. Z całego serca chciałbym pracować, ale nie znam w tym mieście nikogo i zdaje się, że jestem chory z głodu.
- Biedaku, wstań, pozwól mi zobaczyć, co ci dolega.
Dick próbował wstać, ale znów upadł, bo trzy dni nie miał nic w ustach, i był zbyt słaby, żeby utrzymać się na nogach. Nie mógł już nawet chodzić po ulicach i prosić przechodniów o pół pensa. Dobry kupiec kazał zabrać go do domu. nakarmić i zatrzymać do pomocy kucharce. Małemu Dickowi żyłoby się bardzo szczęśliwie przy tej zacnej rodzinie, gdyby nie kucharka. Ta sekutnica dokuczała mu, jak mogła, i wciąż mówiła:
- Masz mnie słuchać, więc zwijaj się: wyczyść rożen i brytfannę, zrób ogień i wszystko posprzątaj dokładnie, bo inaczej! - i tu wymachiwała nad nim warząchwią. Poza tym lubiła tłuc mięso, że gdy mięsa nie było, to tłukła Dicka po głowie i po plecach miotłą lub byle czym, wszystkim, co jej wpadło pod rękę. W końcu o tym znęcaniu się nad chłopcem dowiedziała się córka pana Fitzwarrena, Alicja, i zagroziła kucharce, że ją odprawią, jeśli nie będzie lepiej się obchodziła z Dickiem.
Kucharka zmieniła swe postępowanie, wiodło się więc Dickowi nieco lepiej, ale za to pojawiły się nowe kłopoty. Jego łóżko stało w komórce na poddaszu, gdzie było pełno dziur w podłodze i w ścianach. Przez te dziury przedostawały się szczury i myszy, dokuczając mu co noc tak, że nie mógł spać.
Kiedyś za wyczyszczenie butów pewnemu panu Dick dostał pensa i postanowił za to kupić kota. Nazajutrz, ujrzawszy jakąś kobietę z kotem, zapytał:
- Czy dasz mi tego kota za pensa?
- Dobrze, panie, choć szkoda mi go, bo świetnie łapie myszy.
Dick schował kota w komórce, gdzie sypiał, i zawsze pamiętał o tym, aby zanieść mu część swego obiadu; w krótkim czasie mógł już spokojnie sypiać w nocy, bo myszy i szczury przestały go niepokoić. Niedługo potem statek pana Fitzwarrena gotów był do podróży i zgodnie ze zwyczajem cała służba miała sposobność wysłać za morze coś, co można tam było sprzedać z zyskiem, podobnie jak czynił ich chlebodawca. Zwołano wszystkich do salonu i pan Fitzwarren pytał każdego, co chciałby sprzedać za morzem. Każdy miał coś do wysłania, z wyjątkiem Dicka. Ten nie miał ani pieniędzy, ani żadnego towaru i nie mógł nic wysłać.
Dlatego też nie poszedł nawet wcale do salonu, ale panna Alicja, domyślając się, o co chodzi, wezwała go i powiedziała do ojca:
- Wyłożę za niego trochę pieniędzy z mojej sakiewki.
Lecz ojciec nie zgodził się:
- Tak nie można, musi to być coś, co jest jego własnością.
Kiedy biedny Dick to usłyszał, rzekł:
- Nie mam nic prócz kota, którego kiedyś kupiłem za pensa od jakiejś kobiety.
- No to przynieś swego kota, mój chłopcze - zawołał pan Fitzwarren - i niech on pojedzie!
Dick poszedł na górę, przyniósł biednego kota i ze łzami w oczach wręczył go kapitanowi.
- Teraz już nie będę mógł zmrużyć oka w nocy przez myszy i szczury - powiedział.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, widząc dziwną przesyłkę Dicka, a panna Alicja, której żal było chłopca, dała mu pieniądze na kupno nowego kota. To oraz wiele innych dowodów życzliwości, jaką okazywała mu panna Alicja, wzbudziło zazdrość złośliwej kucharki: zaczęła dręczyć go bardziej niż kiedykolwiek i drwiła wciąż z niego, że posłał swego kota za morze.
Pytała go często:
- Jak myślisz, czy tych pieniędzy, co dostaniesz za kota, starczy na kupno kija, żeby ci sprawić lanie?
W końcu biedny Dick nie mógł znieść tego dłużej i postanowił uciec; spakował więc tylko kilka drobiazgów, które posiadał, i wyruszył wczesnym rankiem w dzień Wszystkich Świętych. Doszedł do Holoway; tam usiadł na kamieniu, który po dziś dzień nosi nazwę „Kamienia Whittingtona”, i zaczął myśleć, w jaką udać się stronę. Kiedy tak rozmyślał, rozległo się bicie dzwonów miejscowego kościoła, których było tylko sześć. Dzwony zdawały się mówić:
Wracaj, Whittingtonie, mój synu.
Trzykrotny burmistrzu Londynu!
- „Burmistrz Londynu!” - powiedział do siebie Dick. - Jeśli tak, to wytrzymam wszystko, żeby tylko zostać Lordem Burmistrzem Londynu i jeździć w pięknej karecie, gdy dorosnę. Wrócę i nie będę zwracał uwagi na łajanie i szturchańce starej kucharki, jeżeli w końcu mam być Lordem Burmistrzem Londynu!
Tak zrobił i szczęśliwy, że wrócił do domu, zabrał się do roboty, zanim kucharka zeszła na dół.
A teraz musimy pojechać śladem panny Kici do Afryki. Statek z kotkiem na pokładzie przez długi czas żeglował po morzach i w końcu wiatr zagnał go na wybrzeże Barbarii, gdzie jedynymi mieszkańcami byli Maurowie, nie znani Anglikom. Ludność ta licznie wyległa na spotkanie żeglarzy, różniących się od nich barwą skóry, i przyjęła ich życzliwie. A gdy już bliższa znajomość została zawarta, Maurowie chętnie zaczęli kupować piękne towary, którymi załadowany był statek.
Kiedy zobaczył to kapitan, posłał próbki najlepszych towarów królowi, któremu tak się wszystko podobało, że zaprosił kapitana do pałacu. Jak to było zwyczajem kraju - usadzono gości na wspaniałych dywanach przetykanych złotem i srebrem. Król i królowa zasiedli na podwyższeniu, po czym wniesiono obiad, złożony z wielu dań. Ledwie zabrali się do jedzenia, wtargnęła niezliczona ilość myszy i szczurów i w okamgnieniu pożarła całe mięso.
- Wyłożę za niego trochę pieniędzy z mojej sakiewki.
Lecz ojciec nie zgodził się:
- Tak nie można, musi to być coś, co jest jego własnością.
Kiedy biedny Dick to usłyszał, rzekł:
- Nie mam nic prócz kota, którego kiedyś kupiłem za pensa od jakiejś kobiety.
- No to przynieś swego kota, mój chłopcze - zawołał pan Fitzwarren - i niech on pojedzie!
Dick poszedł na górę, przyniósł biednego kota i ze łzami w oczach wręczył go kapitanowi.
- Teraz już nie będę mógł zmrużyć oka w nocy przez myszy i szczury - powiedział.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, widząc dziwną przesyłkę Dicka, a panna Alicja, której żal było chłopca, dała mu pieniądze na kupno nowego kota. To oraz wiele innych dowodów życzliwości, jaką okazywała mu panna Alicja, wzbudziło zazdrość złośliwej kucharki: zaczęła dręczyć go bardziej niż kiedykolwiek i drwiła wciąż z niego, że posłał swego kota za morze.
Pytała go często:
- Jak myślisz, czy tych pieniędzy, co dostaniesz za kota, starczy na kupno kija, żeby ci sprawić lanie?
W końcu biedny Dick nie mógł znieść tego dłużej i postanowił uciec; spakował więc tylko kilka drobiazgów, które posiadał, i wyruszył wczesnym rankiem w dzień Wszystkich Świętych. Doszedł do Holoway; tam usiadł na kamieniu, który po dziś dzień nosi nazwę „Kamienia Whittingtona”, i zaczął myśleć, w jaką udać się stronę. Kiedy tak rozmyślał, rozległo się bicie dzwonów miejscowego kościoła, których było tylko sześć. Dzwony zdawały się mówić:
Wracaj, Whittingtonie, mój synu.
Trzykrotny burmistrzu Londynu!
- „Burmistrz Londynu!” - powiedział do siebie Dick. - Jeśli tak, to wytrzymam wszystko, żeby tylko zostać Lordem Burmistrzem Londynu i jeździć w pięknej karecie, gdy dorosnę. Wrócę i nie będę zwracał uwagi na łajanie i szturchańce starej kucharki, jeżeli w końcu mam być Lordem Burmistrzem Londynu!
Tak zrobił i szczęśliwy, że wrócił do domu, zabrał się do roboty, zanim kucharka zeszła na dół.
A teraz musimy pojechać śladem panny Kici do Afryki. Statek z kotkiem na pokładzie przez długi czas żeglował po morzach i w końcu wiatr zagnał go na wybrzeże Barbarii, gdzie jedynymi mieszkańcami byli Maurowie, nie znani Anglikom. Ludność ta licznie wyległa na spotkanie żeglarzy, różniących się od nich barwą skóry, i przyjęła ich życzliwie. A gdy już bliższa znajomość została zawarta, Maurowie chętnie zaczęli kupować piękne towary, którymi załadowany był statek.
Kiedy zobaczył to kapitan, posłał próbki najlepszych towarów królowi, któremu tak się wszystko podobało, że zaprosił kapitana do pałacu. Jak to było zwyczajem kraju - usadzono gości na wspaniałych dywanach przetykanych złotem i srebrem. Król i królowa zasiedli na podwyższeniu, po czym wniesiono obiad, złożony z wielu dań. Ledwie zabrali się do jedzenia, wtargnęła niezliczona ilość myszy i szczurów i w okamgnieniu pożarła całe mięso.
Kapitan zdumiał się i zapytał, czy królestwo są zadowoleni z wizyty tych intruzów.
- Ależ skąd, cierpimy bardzo z tego powodu! - odrzekli. - Król oddałby połowę swych skarbów za to, aby wytępić te obrzydliwe stworzenia, bo nie tylko zjadają nam obiad, jak widzisz, ale napastują tak króla w jego komnacie, nawet w łóżku, że gdy król śpi, musi go stale ktoś pilnować z obawy przed myszami.
Kapitan podskoczył z radości. Przypomniał sobie o Whittingtonie i jego kocie i powiedział królowi, że ma na statku takie stworzenie, które uwolni go natychmiast od tej plagi. Słysząc to, król uradował się wielce i podskoczył tak wysoko, że aż turban spadł mu z
głowy.
- Przynieś mi to stworzenie! - zawołał. - Szczury w pałacu to nieszczęście, więc jeśli to zwierzę dokona tego, co mówisz, w zamian za nie załaduję twój statek złotem i klejnotami.
Kapitan, który znał się na interesach, wykorzystał te okazję, aby podkreślić zalety panny Kici.
Powiedział do Jego Wysokości :
- Niezbyt mi na rękę rozstawać się z tym kotem, bo gdy go nie będzie, szczury i myszy mogą zniszczyć towary na statku, lecz aby dogodzić Waszej Wysokości, przyniosę go zaraz.
- Biegnij, biegnij - rzekła królowa - bardzo jestem ciekawa zobaczyć to miłe stworzonko.
Kapitan poszedł na statek, a tymczasem przygotowano drugi obiad. Wziął Kicię pod pachę i wróci do pałacu właśnie w chwili, gdy stół roił się od szczurów. Gdy kot ujrzał je, nie czekał na polecenie, ale wyrwał się z ramion kapitana i w ciągu kilku minut prawie wszystkie szczury i myszy leżały martwe u jego stóp. Reszta pierzchła w popłochu do kryjówek.
Król był zachwycony, że tak łatwo pozbył się swych prześladowców, a królowa, chcąc się przyjrzeć czworonożnemu dobroczyńcy, zażądała, aby przyniesiono jej zwierzątko, które oddało im tak wielką przysługę. Kapitan zawołał: „Kici, kici!”, i kotka przybiegła natychmiast, on zaś przedstawił ją królowej. Królowa cofnęła się, nie mając odwagi dotknąć stworzenia, które uczyniło taki pogrom wśród szczurów i myszy. Lecz kiedy kapitan pogłaskał kotkę, mówiąc „Kici, kici!”, królowa dotknęła jej również i zawołała: „Tyci, tyci!”, bo nie znała angielskiej wymowy. Kapitan położył kotkę na kolanach monarchini, a kotka zaczęła mruczeć i bawić się ręką Jej Wysokości i wreszcie usnęła.
Kapitan podskoczył z radości. Przypomniał sobie o Whittingtonie i jego kocie i powiedział królowi, że ma na statku takie stworzenie, które uwolni go natychmiast od tej plagi. Słysząc to, król uradował się wielce i podskoczył tak wysoko, że aż turban spadł mu z
głowy.
- Przynieś mi to stworzenie! - zawołał. - Szczury w pałacu to nieszczęście, więc jeśli to zwierzę dokona tego, co mówisz, w zamian za nie załaduję twój statek złotem i klejnotami.
Kapitan, który znał się na interesach, wykorzystał te okazję, aby podkreślić zalety panny Kici.
Powiedział do Jego Wysokości :
- Niezbyt mi na rękę rozstawać się z tym kotem, bo gdy go nie będzie, szczury i myszy mogą zniszczyć towary na statku, lecz aby dogodzić Waszej Wysokości, przyniosę go zaraz.
- Biegnij, biegnij - rzekła królowa - bardzo jestem ciekawa zobaczyć to miłe stworzonko.
Kapitan poszedł na statek, a tymczasem przygotowano drugi obiad. Wziął Kicię pod pachę i wróci do pałacu właśnie w chwili, gdy stół roił się od szczurów. Gdy kot ujrzał je, nie czekał na polecenie, ale wyrwał się z ramion kapitana i w ciągu kilku minut prawie wszystkie szczury i myszy leżały martwe u jego stóp. Reszta pierzchła w popłochu do kryjówek.
Król był zachwycony, że tak łatwo pozbył się swych prześladowców, a królowa, chcąc się przyjrzeć czworonożnemu dobroczyńcy, zażądała, aby przyniesiono jej zwierzątko, które oddało im tak wielką przysługę. Kapitan zawołał: „Kici, kici!”, i kotka przybiegła natychmiast, on zaś przedstawił ją królowej. Królowa cofnęła się, nie mając odwagi dotknąć stworzenia, które uczyniło taki pogrom wśród szczurów i myszy. Lecz kiedy kapitan pogłaskał kotkę, mówiąc „Kici, kici!”, królowa dotknęła jej również i zawołała: „Tyci, tyci!”, bo nie znała angielskiej wymowy. Kapitan położył kotkę na kolanach monarchini, a kotka zaczęła mruczeć i bawić się ręką Jej Wysokości i wreszcie usnęła.
Król widząc na własne oczy, czego dokonała panna Kicia, i zapewniony przez kapitana, że jej małe zrobią to samo i wytępią wszystkie szczury w całym kraju, zaproponował kapitanowi, że zakupi cały ładunek, jaki znajdował się na statku, i w końcu dał mu za kotkę dziesięciokroć tyle, ile za resztę towarów. Wtedy kapitan pożegnał parę królewską i z pomyślnym wiatrem pożeglował do Anglii, a po szczęśliwej podróży dotarł bezpiecznie do Londynu.
Pewnego dnia, wczesnym rankiem, pan Fitzwarren przyszedł do swego kantoru i usiadł przy biurku, aby przeliczyć gotówkę i ułożyć sobie interesy na cały dzień, gdy wtem stuk, stuk! ktoś zapukał do drzwi.
- Kto tam? - zapytał pan Fitzwarren.
- Przyjaciel - odpowiedział jakiś głos. - Przynoszę dobre nowiny o pańskim statku „Unicorn”
Kupiec zerwał się z takim pośpiechem, że zapomniał o swej podagrze, otworzył drzwi i kogóż zobaczył, jeśli nie kapitana i jednego z marynarzy ze szkatułką klejnotów i plikiem listów handlowych. Na ich widok kupiec wzniósł oczy w górę i podziękował niebu za pomyślne przybycie statku. Następnie kapitan i marynarz opowiedzieli mu historię kota i pokazali kosztowne prezenty, jakie w zamian za kota król i królowa przysłali biednemu Dickowi.
Usłyszawszy to, kupiec zawołał do służby:
- Idźcie, radosną mu wieść powiadajcie
I odtąd Whittingtona panem nazywajcie!
Jeszcze raz okazało się, jakim dobrym panem był pan Fitzwarren. Kiedy jeden z pracowników zrobił mu uwagę, że tak wielki skarb to za dużo dla Dicka, pan Fitzwarren odpowiedział :
- Boże uchowaj, żebym miał uszczknąć mu choć najmniejszą cząstkę; to jego własność i otrzyma wszystko, co do szylinga!
Posłał po Dicka, który w tej chwili, cały umorusany, zajęty był szorowaniem garnków.
Chciał się wykręcić od przyjścia do kantoru twierdząc, że nie chce zabrudzić podłogi swoimi ciężkimi buciorami, ale kupiec kazał mu przyjść koniecznie.
Pewnego dnia, wczesnym rankiem, pan Fitzwarren przyszedł do swego kantoru i usiadł przy biurku, aby przeliczyć gotówkę i ułożyć sobie interesy na cały dzień, gdy wtem stuk, stuk! ktoś zapukał do drzwi.
- Kto tam? - zapytał pan Fitzwarren.
- Przyjaciel - odpowiedział jakiś głos. - Przynoszę dobre nowiny o pańskim statku „Unicorn”
Kupiec zerwał się z takim pośpiechem, że zapomniał o swej podagrze, otworzył drzwi i kogóż zobaczył, jeśli nie kapitana i jednego z marynarzy ze szkatułką klejnotów i plikiem listów handlowych. Na ich widok kupiec wzniósł oczy w górę i podziękował niebu za pomyślne przybycie statku. Następnie kapitan i marynarz opowiedzieli mu historię kota i pokazali kosztowne prezenty, jakie w zamian za kota król i królowa przysłali biednemu Dickowi.
Usłyszawszy to, kupiec zawołał do służby:
- Idźcie, radosną mu wieść powiadajcie
I odtąd Whittingtona panem nazywajcie!
Jeszcze raz okazało się, jakim dobrym panem był pan Fitzwarren. Kiedy jeden z pracowników zrobił mu uwagę, że tak wielki skarb to za dużo dla Dicka, pan Fitzwarren odpowiedział :
- Boże uchowaj, żebym miał uszczknąć mu choć najmniejszą cząstkę; to jego własność i otrzyma wszystko, co do szylinga!
Posłał po Dicka, który w tej chwili, cały umorusany, zajęty był szorowaniem garnków.
Chciał się wykręcić od przyjścia do kantoru twierdząc, że nie chce zabrudzić podłogi swoimi ciężkimi buciorami, ale kupiec kazał mu przyjść koniecznie.
Pan Fitzwarren polecił usadowić Dicka na krześle, a Dick pomyślał, że stroją sobie z niego żarty, więc powiedział:
- Nie wyśmiewajcie się z biednego, prostego chłopca i pozwólcie mi, proszę, wrócić
do roboty.
- Panie Whittington - rzekł kupiec - traktujemy pana zupełnie poważnie, a ja cieszę się z całego serca z wiadomości, jaką dla pana przywieźli ci panowie. Kapitan sprzedał pańskiego kota królowi Barbarii i przywiózł panu więcej bogactw, niż ja sam posiadam na całym świecie, i życzę, aby pan mógł jak najdłużej z nich korzystać.
Pan Fitzwarren kazał otworzyć szkatułkę ze skarbem i powiedział :
- Teraz panu Whittingtonowi nie pozostaje nic innego, jak umieścić swoje bogactwa w bezpiecznym miejscu.
Biedny Dick z radości nie wiedział, jak się ma zachować. Prosił swego pana, aby wziął sobie taką część skarbu, jaką zechce, bo przecież jego dobroci wszystko to zawdzięcza.
- Nie, nie - odrzekł pan Fitzwarren - cały skarb jest twoją własnością i nie wątpię, że zrobisz z niego dobry użytek. Wtedy Dick poprosił swoją panią, a potem pannę Alicję, aby przyjęły część jego majątku, lecz obie odmówiły, zapewniając go jednocześnie, że bardzo się cieszą z jego szczęścia. Biedak Dick miał jednak zbyt szczodre serce, aby zatrzymać cały skarb dla siebie, obdarował więc kapitana i całą służbę pana Fitzwarrena, nie wyłączając złej kucharki.
Potem pan Fitzwarren poradził Dickowi, żeby posłał po dobrego krawca i sprawił sobie ubranie, jak przystało na zamożnego obywatela. Powiedział mu również, że nadal będzie mile widziany w jego domu, dopóki sobie nie wybuduje wspanialszej rezydencji. Whittington z umytą twarzą, ułożonymi włosami, w pięknym kapeluszu i elegancko ubrany wyglądał tak samo wdzięcznie i wytwornie, jak wszyscy młodzi ludzie, którzy bywali u pana Fitzwarrena. A panna Alicja, która zawsze dla niego była taka dobra, patrząc nań teraz myślała, że mogłaby go pokochać, zwłaszcza że Whittington, chcąc pozyskać jej względy, zasypywał ją wspaniałymi podarunkami.
Pan Fitzwarren, widząc wzajemną miłość obojga, zaproponował im, aby się pobrali, na co zgodzili się z wielką radością. Wkrótce naznaczono dzień wesela i na uroczystości w kościele byli obecni pan burmistrz, radni miejscy, szeryf i mnóstwo najbogatszych kupców Londynu, których następnie zaproszono na wystawne przyjęcie. Historia wspomina o tym, że pan Whittington i jego małżonka żyli w wielkim dostatku i byli bardzo szczęśliwi. Mieli kilkoro dzieci. Pan Whittington został burmistrzem Londynu i dostąpił zaszczytu pasowania na rycerza przez Henryka V. Po zwycięskim pochodzie króla na Francję Whittington podejmował Ich Królewskie Moście prawdziwie po wielkopańsku, tak że król rzekł:
- Nigdy jeszcze żaden władca nie miał takiego poddanego!
Słysząc to sir odparł:
- Nigdy jeszcze żaden poddany nie miał takiego władcy.
do roboty.
- Panie Whittington - rzekł kupiec - traktujemy pana zupełnie poważnie, a ja cieszę się z całego serca z wiadomości, jaką dla pana przywieźli ci panowie. Kapitan sprzedał pańskiego kota królowi Barbarii i przywiózł panu więcej bogactw, niż ja sam posiadam na całym świecie, i życzę, aby pan mógł jak najdłużej z nich korzystać.
Pan Fitzwarren kazał otworzyć szkatułkę ze skarbem i powiedział :
- Teraz panu Whittingtonowi nie pozostaje nic innego, jak umieścić swoje bogactwa w bezpiecznym miejscu.
Biedny Dick z radości nie wiedział, jak się ma zachować. Prosił swego pana, aby wziął sobie taką część skarbu, jaką zechce, bo przecież jego dobroci wszystko to zawdzięcza.
- Nie, nie - odrzekł pan Fitzwarren - cały skarb jest twoją własnością i nie wątpię, że zrobisz z niego dobry użytek. Wtedy Dick poprosił swoją panią, a potem pannę Alicję, aby przyjęły część jego majątku, lecz obie odmówiły, zapewniając go jednocześnie, że bardzo się cieszą z jego szczęścia. Biedak Dick miał jednak zbyt szczodre serce, aby zatrzymać cały skarb dla siebie, obdarował więc kapitana i całą służbę pana Fitzwarrena, nie wyłączając złej kucharki.
Potem pan Fitzwarren poradził Dickowi, żeby posłał po dobrego krawca i sprawił sobie ubranie, jak przystało na zamożnego obywatela. Powiedział mu również, że nadal będzie mile widziany w jego domu, dopóki sobie nie wybuduje wspanialszej rezydencji. Whittington z umytą twarzą, ułożonymi włosami, w pięknym kapeluszu i elegancko ubrany wyglądał tak samo wdzięcznie i wytwornie, jak wszyscy młodzi ludzie, którzy bywali u pana Fitzwarrena. A panna Alicja, która zawsze dla niego była taka dobra, patrząc nań teraz myślała, że mogłaby go pokochać, zwłaszcza że Whittington, chcąc pozyskać jej względy, zasypywał ją wspaniałymi podarunkami.
Pan Fitzwarren, widząc wzajemną miłość obojga, zaproponował im, aby się pobrali, na co zgodzili się z wielką radością. Wkrótce naznaczono dzień wesela i na uroczystości w kościele byli obecni pan burmistrz, radni miejscy, szeryf i mnóstwo najbogatszych kupców Londynu, których następnie zaproszono na wystawne przyjęcie. Historia wspomina o tym, że pan Whittington i jego małżonka żyli w wielkim dostatku i byli bardzo szczęśliwi. Mieli kilkoro dzieci. Pan Whittington został burmistrzem Londynu i dostąpił zaszczytu pasowania na rycerza przez Henryka V. Po zwycięskim pochodzie króla na Francję Whittington podejmował Ich Królewskie Moście prawdziwie po wielkopańsku, tak że król rzekł:
- Nigdy jeszcze żaden władca nie miał takiego poddanego!
Słysząc to sir odparł:
- Nigdy jeszcze żaden poddany nie miał takiego władcy.
Postać sir Ryszarda Whittingtona z kotkiem na ręku, wykutą w kamieniu, oglądać można było aż do roku 1780 ponad bramą starego więzienia Newgate, które wybudował dla przestępców.
Przeczytaj też bajki z innych zakątków świata:
Autor: Joseph Jacobs
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Osobom spamującym, próbującym reklamować w komentarzach inne strony- podziękuję i ich komentarze będą usuwane.
Pozostałym, bardzo dziękuję za wyrażenie swojej opinii i zapraszam ponownie:)