poniedziałek, 18 czerwca 2018

Aladyn i czarodziejska lampa cz. I - "Księga 1000 i jednej nocy"


przejdź do części III                                Aladyn i czarodziejska lampa
bajka arabska z Księgi Tysiąca i Jednej Nocy
część I

W pewnym mieście chińskim mieszkał ubogi krawiec Mustafa wraz z żoną Marudą. Mustafa i Maruda mieli jedynego syna, któremu na imię było Aladyn. Gdy Aladyn doszedł do dwunastego roku życia, ojciec chciał go kształcić w rzemiośle krawieckim. Próżno jednak zachęcał syna do pracy. Aladyn był tak leniwy, że pracy unikał i dzień cały spędzał na gonitwach i zabawach z ulicznikami. Przez trzy lata Mustafa dokładał wszelkich starań, aby zbudzić w Aladynie zapał do pracy. Wszelkie jednak starania spełzły na niczym. Aladyn co chwila wymykał się z domu na ulicę i włóczył się po mieście z rozmaitymi nicponiami.


Autor ilustracji nieznany
Mustafa załamywał dłonie i mówił do Marudy:
— Poradź mi, moja Marudo, co mam robić z tym leniuchem Aladynem? Jak przemówić do jego rozumu? Jesteśmy przecie ubodzy i nie zostawimy mu żadnego spadku. Ma już lat piętnaście, a dotąd nie nauczył się rzemiosła, które by mu pozwoliło zarabiać na kawałek chleba. Włóczy się po mieście z nicponiami i sam się wkrótce stanie takim nicponiem, jak jego towarzysze.

Maruda smętnie kiwała głową i odpowiadała:
— Nie ma rady, mój drogi Mustafo, nie ma żadnej rady. Nikt i nic nie zmusi Aladyna do pracy. Jest to największy leń, jakiego ziemia kiedykolwiek nosiła na sobie. A przy tym posiada tyle uporu i przekory, że ani groźbą, ani prośbą nie można wpłynąć na jego charakter. Gdybym przynajmniej miała drugiego syna, pracowitego, mogłabym wówczas śmiało powiedzieć, że mam dwóch synów, z których jeden jest utrapieniem, lecz za to drugi — pociechą. Wszakże nieoględny los obdarzył mnie synem jedynakiem, tego zaś jedynaka dotknął lenistwem nieuleczalnym. Mogę więc powiedzieć, że mam jednego tylko syna, a i ten jeden jest moim utrapieniem!
Nieposłuszeństwo i upór Aladyna taką rozpaczą przejęły Mustafę, że dostał dziwnej i niebezpiecznej choroby, od której oczy wyszły mu zgoła na wierzch, a język, boleśnie obrzmiały, bez ustanku trzepotał się w ustach, bełkocąc jakieś niewyraźne i niezrozumiałe słowa. Przysłuchując się uważniej temu bełkotaniu, można było z trudem rozróżnić, iż biedny Mustafa chorym i obrzmiałym językiem wciąż powtarza: „Aladyn, Aladyn, Aladyn!'' Mustafa chorował trzy dni i trzy noce, a nad ranem dnia czwartego umarł. Po śmierci Mustafy Maruda została bez środków do życia. Nie miała nadziei na pomoc syna, bo Aladyn nie znał żadnego rzemiosła i nie potrafił zarabiać. Włóczył się wciąż po mieście z ulicznikami i wracał do domu albo późno w nocy, albo dopiero nad ranem. Musiała więc Maruda sprzedawać po kolei rozmaite sprzęty domowe i za osiągnięte ze sprzedaży pieniądze kupowała chleb i mleko, aby wykarmić siebie i swego syna — nicponia. Lecz wkrótce i sprzętów w domu zabrakło. Nie było co sprzedać ani za co chleba kupić. Nędza i śmierć głodowa czekały Marudę i Aladyna. Doprawdy nie wiadomo, co by się z nimi stało, gdyby nie wypadek szczególny i niespodziany, który zupełnie odmienił ich życie.
Pewnego poranku przybył wprost do Chin z dalekiej Afryki słynny i potężny czarodziej. Był on tak straszny, że nawet imię jego z trudnością można było wymówić. Kto wymawiał to imię: „Roeoender”, ten albo się jąkał, albo ze strachu tracił pamięć i nie mógł przypomnieć sobie tego imienia. Derwisz ów, znał dobrze czarną i białą magię, posiadał też sztukę zaklęć , wróżb oraz sztukę poszukiwania skarbów podziemnych. Był też nader biegły w astrologii. Miał on tablicę zaklętą z czarnego marmuru. Tablicę tę posypywał piaskiem — i natychmiast ziarnka piasku układały się na powierzchni tablicy w rozmaite znaki, figury, postaci i kształty. Z tych kształtów, postaci, figur i znaków Derwisz zgadywał wszystko, cokolwiek chciał zgadnąć.
Pewnego razu, siedząc na samym brzegu Afryki, Czarnoksiężnik posypał piaskiem swoją tablicę, aby się dowiedzieć, gdzie się znajduje lampa cudowna, o której istnieniu opowiedział mu jeden złoty wąż afrykański. Piasek na tablicy zaczął się poruszać, skakać, tańczyć i wirować aż wreszcie ułożył się w kształt chińskiego miasta. Na tablicy zjawiły się malutkie domki z piasku, a pod domkami — napis też z liter piaskowych.
Napis był taki:
"LAMPA CUDOWNA ZNAJDUJE SIĘ W MIEŚCIE CHIŃSKIM, W PODZIEMIACH ZA OGRODAMI. WYDOBYĆ JĄ Z PODZIEMI MOŻE TYLKO PEWIEN CHŁOPAK, KTÓRY SIĘ NAZYWA ALADYN. NIKT INNY PRÓCZ ALADYNA NIE MA PRAWA ZEJŚĆ W PODZIEMIA, ABY STAMTĄD WYDOSTAĆ LAMPĘ CUDOWNĄ. KTOKOLWIEK PRÓCZ ALADYNA DOTKNIE SWĄ DŁONIĄ TEJ LAMPY, TEN UMRZE NATYCHMIAST."
Czarnoksiężnik przeczytał uważnie napis, zdmuchnął piasek z tablicy zaklętej, schował ją w zanadrze i postanowił zaraz udać się do miasta chińskiego. W tym celu rozpędził się wzdłuż brzegów Afryki i uczynił tak wielki i czarodziejski skok w powietrze, że przeskoczył od razu z Afryki do Chin. W Chinach kupił bystrego rumaka i zaczął konno podróżować z miasta do miasta tak długo, aż wreszcie znalazł miasto podobne do tego, które zjawiło się na tablicy zaklętej. Było to rzeczywiście miasto rodzinne Aladyna. Aladyn, jak zazwyczaj, wałęsał się ze swymi towarzyszami po ulicach miasta.
Jeden z towarzyszy rzucił w Aladyna piłką i zawołał:
— Aladynie, Aladynie! Od czasu śmierci twego ojca Mustafy posmutniałeś bardzo. Błąkasz się z nami po mieście, ale nie chcesz bawić się z nami w piłkę. Do domu też nie chcesz wracać, bo czeka cię tam głód i nędza. Czyś widział się dziś ze swoją matką Marudą? Czarnoksiężnik przechodził właśnie przez ulicę i posłyszał te słowa.
Zanim Aladyn zdążył odpowiedzieć swemu towarzyszowi, Derwisz zbliżył się do niego i rzekł:
— Mój drogi chłopcze, opuść na chwilę swych towarzyszy i chodź ze mną, bo mam ci coś ważnego do powiedzenia.
Aladyn spojrzał na Czarnoksiężnika i odrzekł:




— Nie znasz mnie wcale, ani ja nie znam ciebie, więc jakim sposobem masz mi coś ważnego do powiedzenia?
Derwisz uśmiechnął się dobrotliwie, pogłaskał Aladyna po głowie i rzekł głosem łagodnym:
— Mylisz się, mój roztropny chłopcze. Wszak nazywasz się Aladyn?
— Tak — odparł Aladyn — rzeczywiście jest to moje imię.
— A więc widzisz, że znam cię dobrze — ciągnął dalej Czarnoksiężnik — Powiem ci nawet więcej: matka twa ma na imię Maruda, a ojciec twój, który już umarł, nazywał się Mustafa. Byłeś dawniej weselszy, a teraz po śmierci ojca posmutniałeś bardzo.
— Wszystko to prawda — rzekł Aladyn. — Widzę teraz, że znasz mnie dobrze, więc chętnie pójdę z tobą. Ciekawy nawet jestem, co masz mi do powiedzenia?
— Zaspokoję twoją ciekawość, gdy będziemy sam na sam — rzekł Czarnoksiężnik i skierował kroki w boczną ulicę, gdzie było pusto i samotnie.
Aladyn poszedł za nim.
Przystanęli w bocznej ulicy i Czarnoksiężnik rzekł do Aladyna:
— Zdziwi cię zapewne to, co ci powiem w tej chwili. Jestem bratem twego ojca Mustafy, a więc twoim stryjem. Dwadzieścia lat temu wywędrowałem z Chin do Afryki i odtąd nie widywałem mego brata Mustafy. Nie wiedziałem nawet, co się z nim dzieje. Zawsze jednak tęskniłem do niego, bom kochał go z całego serca. Pewnego razu przyśnił mi się mój brat Mustafa i powiedział mi we śnie: „Jestem chory i wkrótce umrę. Wróć do Chin i zaopiekuj się moją żoną Marudą i moim synem Aladynem.” — Sen ten wzruszył mnie bardzo. Natychmiast wyruszyłem z Afryki do Chin, wprost do naszego rodzinnego miasta. Tu, błąkając się po ulicach, spostrzegłem ciebie i poznałem od razu, kto jesteś, boś podobny z twarzy, jak dwie krople wody, do mego brata nieboszczyka. Wykapany Mustafa! Te same oczy, ten sam nos, ten sam podbródek! Po tyloletnim pobycie w Afryce, z dala od swoich, ucieszył mnie niezmiernie widok twej twarzy, która mi przypomniała twarz mego brata nieboszczyka! Podszedłem więc do ciebie, aby ci powiedzieć, że jestem twym stryjem. Wiem, że brat mój Mustafa umarł, gdyż osobiście powiadomił mnie o swojej śmierci — we śnie, jeszcze na brzegach Afryki. Tyś mi jeden pozostał na świecie. Wprawdzie pozostała mi nadto twoja matka Maruda, wdowa po moim ukochanym bracie. Wszakże w twarzy jej nie znajdę tego podobieństwa, które znalazłem w twojej. Mimo to kocham twą matkę, ponieważ była żoną mego brata. Idź do niej i powiedz, że odwiedzę ją jutro; a tymczasem daję ci kilka dukatów, bo wiem, że jesteście w potrzebie. A więc — do jutra, mój miły Aladynie!
Derwisz na pożegnanie ucałował Aladyna w czoło, pomiędzy oczy, Aladyn zaś pokłonił mu się i pobiegł do domu, ściskając w garści dukaty, otrzymane od czarodzieja. Maruda siedziała w chałupie smutna, myśląc nad tym, jak tu i skąd dostać kawałek chleba. Sprzedała już wszystkie niemal sprzęty, i wnętrze chałupy świeciło pustkami. Nagle ujrzała przez okno Aladyna, który biegł wesoło, uśmiechając się i podskakując.

Po chwili Aladyn wbiegł do chałupy, stanął przed matką i, oddając jej złote dukaty, zawołał:
— Nie martw się, matko, bo mamy teraz dość pieniędzy. Starczą nam na dni kilka albo i więcej. Kupimy za nie dużo chleba, mleka, mięsa i owoców i nasycimy głód, który nam dokucza.
— Skąd masz te dukaty? — spytała Maruda.
— Dał mi je mój własny stryjaszek — odpowiedział Aladyn.
- Jaki stryjaszek? — spytała znowu Maruda.
— Rodzony! — zawołał Aladyn. — Rodzony stryjaszek z Afryki! Bardzo miły i uczynny stryjaszek. Dziś właśnie przybył z Afryki do Chin i spotkał mnie na ulicy. Poznał mnie od razu, bo jestem jak dwie krople wody podobny do mego ojca. Ucieszył się serdecznie, ucałował mnie w czoło, pomiędzy oczy, i dał mi te dukaty, które ci przyniosłem. Obiecał, że jutro odwiedzi ciebie. Z niecierpliwością będę wyczekiwał dnia jutrzejszego, ażeby znów zobaczyć mego stryjaszka.
— Opowiadanie twoje dziwi mnie bardzo! — rzekła Maruda. — Ojciec twój nie miał żadnego brata. Prócz tego nie jesteś wcale podobny z twarzy do twego ojca: on miał twarz człowieka poważnego i pracowitego, ty zaś masz twarz lenia i lekkoducha. Ponieważ jednak człowiek, którego przezywasz stryjaszkiem, ma zamiar odwiedzić mnie jutro, więc sama na własne oczy przekonam się, co to za jeden.
Maruda wyszła na miasto, aby kupić chleba, mięsa i owoców za dukaty, które przyniósł Aladyn. Jedli oboje z apetytem, gdyż byli głodni. Potem, gdy noc nadeszła, położyli się spać, lecz zasnąć nie mogli — tak ich niecierpliwiło wyczekiwanie dnia jutrzejszego i odwiedzin owego człowieka, którego Aladyn nazywał stryjaszkiem, a którego Maruda nie chciała uznać za brata Mustafy. Wreszcie nastał dzień wyczekiwany. Maruda sporządziła sute jedzenie, aby gościa uraczyć godnie. Aladyn od rana stał we drzwiach i spoglądał na drogę, by zawczasu wybiec na spotkanie stryjaszka. Czekali oboje, czekali, aż się w końcu doczekali. Czarnoksiężnik ukazał się na zakręcie ulicy.
Spostrzegł go natychmiast Aladyn, pobiegł na spotkanie i zawołał:
— Stryjaszku, stryjaszku! Chodź prędzej, bo czekamy na ciebie od rana i już nie mamy sił czekać dłużej. Matka moja aż pobladła z ciekawości, ja zaś aż poczerwieniałem z niecierpliwości.
Derwisz uśmiechnął się dobrotliwie, ucałował Aladyna w czoło i wszedł z nim razem do wnętrza chałupy. Maruda pokłoniła się Czarnoksiężnikowi i nic nie rzekła.
On zaś pokłonił się Marudzie i rzekł te słowa.
— Droga Marudo, żono mego brata, a moja bratowo! Zapewne Aladyn zdążył ci już powiedzieć, kto jestem, więc tym śmielej wchodzę do twego domu, jako brat twego męża, a stryj twego syna. Wiadomość o śmierci Mustafy rozpaczą napełniła moje serce. Bez odpoczynku i bez wytchnienia spieszyłem z Afryki do Chin w tej myśli, że zastanę go jeszcze przy życiu i zdążę się z nim pożegnać! Lecz zawiodły mnie nadzieje moje! Brat mój leży w grobie, i nigdy go już nie zobaczę! Jedynym moim życzeniem było odwiedzić to miejsce, tę ulicę, ten dom i ten pokój w domu, gdzie umarł mój ukochany Mustafa!
— Mamy jeden tylko pokój w chałupie — odrzekła Maruda — toteż mąż mój w tym właśnie pokoju jadł, pracował, spał, rozmyślał i wreszcie umarł. Nie mógł umrzeć w innym pokoju, bo innego nie mamy.
— Więc to w tym właśnie pokoju umarł mój biedny brat Mustafa! — zawołał Derwisz, załamując dłonie. — Pozwól mi, droga Marudo, obejrzeć dokładnie ten pokój, abym go mógł na zawsze przechować w pamięci.
— Owszem! — rzekła Maruda — obejrzyj ten pokój i przechowaj go w pamięci.
Derwisz z przesadną uwagą jął się przyglądać podłodze, ścianom i sufitowi, a potem rozpłakał się głośnym, przesadnym płaczem.
— O mój bracie, mój biedny bracie! — zawodził chytry Czarnoksiężnik— Więc nic lepszego nie miałeś do roboty na tym świecie, jak właśnie umrzeć w tym samym pokoju, gdzieś jadł, spał, pracował i rozmyślał! Czemużeś nie dożył przynajmniej tej chwili, gdy ja osobiście przybyłem do Chin, aby cię pożegnać! Spokojniej byś umierał, otrzymawszy ode mnie ostatni pocałunek i ostatnie uściśnienie dłoni. Jaka szkoda, żeś mnie nie widział przed śmiercią i żeś nie zdążył nasycić swych konających oczu drogim ci widokiem mych rysów! Najnieszczęśliwszym chyba ze wszystkich ludzi na ziemi jest ten, co umiera w Chinach, posiadając brata w Afryce!
Tak zawodził przebiegły Derwisz. Maruda uwierzyła w szczerość łez Czarnoksiężnika i, wzruszona jego zawodzeniami, sama płakać zaczęła.
— O mój szwagrze z Afryki! Maurze!— jęczała, dławiąc się od płaczu. — Nie wierzyłam dotąd, że jesteś bratem mego męża. Wszakże teraz widzę twoje łzy i ufam ci z całej duszy. Tak płakać potrafi tylko brat rodzony nad grobem rodzonego brata. Wprawdzie mąż mój za życia mówił mi kilka razy, że nie ma brata, ale zapewne rozumiał przez to, że znajdujesz się w Afryce i jesteś tak daleki, jakby cię wcale nie było. Lecz teraz nareszcie wróciłeś do Chin, do swej ojczyzny. Nie wątpię, że jesteś bratem mego męża, stryjem Aladyna i moim szwagrem. Proszę cię, obejrzyj raz jeszcze ten pokój, w którym umarł Mustafa, abyś mógł przechować go w swojej pamięci.
Derwisz raz jeszcze obejrzał pokój i rzekł:
— Obejrzałem już ten pokój tak dokładnie, że na zawsze mi pozostaną w pamięci jego ściany i sufit, i podłoga. Widzę tu jednak stół, zastawiony sutym jadłem. Zasiądźmy tedy do stołu, bo przypuszczam, że, czekając na mnie, nie jedliście dotąd obiadu. Zanim jednak do stołu zasiądziemy, chciałbym się dowiedzieć, na jakim miejscu zwykł był siadywać za życia mój brat Mustafa?
— Mustafa — rzekła Maruda — siadywał zazwyczaj na ławie popod ścianą, ja zaś i Aladyn — po bokach stołu, na zydlach.
— W takim razie — odparł Czarnoksiężnik — niech ława zostanie pusta, niech nikt z nas na niej nie siada. Wy usiądźcie, jak dawniej, po bokach stołu, ja zaś usiądę naprzeciwko ławy i będę, jedząc, na ławę co chwila spoglądał, aby mieć wrażenie, że na ławie, jak dawniej, siedzi sam Mustafa i patrzy na nas dobrymi oczyma.
Słysząc te słowa, Maruda znów się rozpłakała. Nawet Aladyn zaczął rękawem łzy z oczu ocierać. Wszyscy, płacząc, zasiedli do stołu.



Wówczas Roeoender rzekł do Marudy:
— Powiedz mi, moja Marudo, jakie właściwie rzemiosło uprawia Aladyn? Jest on już w tym wieku, kiedy każdy młodzieniec samodzielną pracą na chleb zarabia.
Aladyn spuścił zawstydzone oczy, a Maruda odpowiedziała:
— O mój szwagrze! Aladyn jest leniem i nicponiem. Żadnego rzemiosła dotąd się nie nauczył. Jedynym jego zajęciem jest nieustanne wałęsanie się po mieście z ulicznikami. Może ty jednak, jako stryj rodzony potrafisz go nakłonić i zachęcić do jakiejkolwiek pracy.
Derwisz udał, że go bardzo martwi lenistwo Aladyna, i rzekł:
— Mój Aladynie! Jeżeli chcesz żyć ze mną w przyjaźni, musisz sobie obrać jakikolwiek zawód. Należę do ludzi dobrych, ale jednocześnie surowych. Nie znoszę uporu i nieposłuszeństwa. Jeśli szlachetna sztuka krawiecka nie odpowiada twoim upodobaniom, zostań kupcem. Sam sklep w mieście założę, napełnię go bogatym i wyborowym towarem, dam dukatów tyle, ile stan kupiecki wymaga — bylebyś tylko zajął się pracą poważną i przestał włóczyć się po mieście z ulicznikami. Kupię ci szaty wspaniałe, abyś wyglądał jak bogaty kupiec, i poznam cię z najsłynniejszymi kupcami naszej ojczyzny. Odpowiedzże, czy ci się podoba mój pomysł i czy chcesz zostać kupcem?
— Stryjaszku! — zawołał uradowany Aladyn. — Zawód kupiecki od dawna był moim marzeniem. Włócząc się z towarzyszami po mieście, przyglądałem się wystawom sklepowym i roiłem, że sam kiedyś będę właścicielem sklepu, gdzie pełno dywanów wzorzystych, jedwabi pozłocistych, adamaszków malowanych w kwiaty i kaszmirów , na których kwitną haftowane drzewa, stoją haftowane rumaki, a nad jedwabnym brzegiem haftowanych jezior siedzą haftowani ludzie i zarzucają w głąb jedwabnych fal długie haftowane wędki. Nie sądziłem wszakże, iż marzenie moje spełni się kiedykolwiek, bo ojciec mój był ubogim krawcem i nie mógł założyć dla mnie sklepu ani przystroić mnie w bogate szaty kupieckie. Obiecuję ci, mój stryjaszku, być pilnym i pracowitym kupcem. Pomysł twój podoba mi się tak bardzo, że będę ci posłuszny i przestanę odtąd włóczyć się po mieście z ulicznikami.
Maruda była zachwycona odpowiedzią Aladyna.
— Drogi szwagrze! — rzekła do Czarnoksiężnika —widzę, że pod twoim dobroczynnym wpływem Aladyn stanie się nareszcie człowiekiem pracowitym. Dobroć twoja i szczodrość raz jeszcze mnie przekonały o tym, że jesteś naprawdę stryjem Aladyna, bratem mego męża i moim szwagrem. Toteż oddaję Aladyna pod wyłączną twoją opiekę i kierownictwo.
— Aladynie! — zawołał Czarnoksiężnik— Rodzona twoja matka oddaje ciebie pod moją opiekę i kierownictwo. Odtąd będziesz mi posłuszny i będziesz spełniał wszystko, cokolwiek ci każę. Natychmiast pójdziesz razem ze mną do miasta. Sprawię ci szaty wspaniałe i mam nadzieję, że potrafisz w tych szatach zachowywać się poważnie, jak przystało prawdziwemu kupcowi.
Derwisz wstał od stołu, pokłonił się Marudzie i wyszedł z chałupy razem z Aladynem. Udali się wprost na główną ulicę miasta, gdzie były sklepy najwspanialsze i najbogatsze. Kupił dla Aladyna szaty cudowne, przetykane suto złotem i srebrem. Aladyn przywdział te szaty i, ucieszony, przeglądał się w lustrze.
Czarnoksiężnik zaś powiedział:
— Myślę, że już za długo przeglądasz się w lustrze. Wyjdźmy tedy ze sklepu i wyruszmy na przechadzkę po mieście, ażebyś mógł się pokazać wszystkim w swoim nowym ubraniu. Jutro albo pojutrze wynajmę dla ciebie duży i piękny sklep i zapełnię go dywanami, adamaszkami i kaszmirami. Tymczasem przechadzka po mieście zwróci na ciebie uwagę przechodniów, i staniesz się znany, jako człowiek bogaty i pięknie wystrojony.
Wyszli więc razem na miasto. Aladyn starał się chodzić poważnie i dumnie. Co chwila przechylał się nieznacznie na strony i umyślnie zawadzał nogą o długą jedwabną szatę, ażeby zmusić ją do szelestu.
Szata szeleściła, a przechodnie z podziwem patrzyli na Aladyna i szeptali:
— Co za szata! Co za jedwab! Co za szelest!



Aladyn udawał, że nie słyszy tych szeptów, lecz coraz dumniej i staranniej szeleścił swoją szatą. Budząc ogólny podziw i zachwyt, kroczył uroczyście po rozmaitych ulicach wraz z Czarnoksiężnik, aż wreszcie wyszli za miasto i prowadził Aladyna za miasto do tego miejsca, gdzie, według jego obliczeń, znajdowały się podziemia, w których była ukryta lampa cudowna. Chciał przebiegle zmusić Aladyna do wydobycia z podziemi lampy cudownej, potem odebrać mu tę lampę, a samego Aladyna zabić, aby w ten sposób uwolnić się od świadka swych czynów czarnoksięskich i zachować w tajemnicy posiadanie lampy cudownej. Za miastem Aladyn ujrzał mnóstwo pięknych i bujnych ogrodów.
— Stryjaszku! — zawołał. — Chciałbym zwiedzić te ogrody, bo lubię kwiaty i drzewa.
— Drogi Aladynie! — odrzekł Derwisz— Domyśliłem się, że lubisz kwiaty i drzewa, i dlatego też zaprowadziłem cię do miejsca, gdzie są najwspanialsze ogrody. Zwiedzimy zaraz te ogrody, a gdy wrócisz do domu, opowiesz biednej Marudzie, ileś ogrodów zwiedził i jak każdy z nich wyglądał.
Weszli do pierwszego ogrodu, gdzie ptaki o purpurowych dziobach zrywały z klombów rozmaite kwiaty, układały je w bukiety i chowały te bukiety do swoich obszernych złocistych gniazd. W drugim ogrodzie białe i żółte motyle bawiły się w kotka i myszkę. Jeden z nich uciekał, a inne goniły go, fruwając w powietrzu. W trzecim ogrodzie rogate i nieruchawe ślimaki jeździły po alejach w małych powozikach z muszli tęczowych, zaprzężonych w sześć złotych bąków. Bąki, hucząc i bzykając, ciągnęły tęczowe powoziki, a leniwe ślimaki poganiały je swymi różkami. Było dużo jeszcze innych wspaniałych ogrodów. Derwisz i Aladyn szli z ogrodu do ogrodu, aż wyszli na pustą równinę.
Czarnoksiężnik zatrzymał się i rzekł:
— Zatrzymamy się tutaj na chwilę i wypoczniemy. Pamiętaj jednak, Aladynie, żeś powinien mi ufać na ślepo i spełniać wszystkie moje życzenia. Jestem już w wieku podeszłym, a ludzie w tym wieku mają zazwyczaj swoje dziwactwa i wybryki. Bądź więc wyrozumiały dla moich dziwactw i wybryków. Oto na przykład i teraz chce mi się uczynić rzecz tak dziwaczną, że widok jej może cię przerazić. Nie przerażaj się jednak tym, co zobaczysz, lecz bądź mi posłuszny, bo jestem twoim stryjem i pragnę twego szczęścia i dobra.
Czarnoksiężnik surowo spojrzał na Aladyna, a potem raptownie przyłożył ucho do ziemi, ażeby zbadać, w którym miejscu ukrywa się lampa cudowna. Potem wyżłobił palcem w miejscu zbadanym rowek, aby to miejsce naznaczyć. Wreszcie wstał, nazbierał chrustu i rozłożył ognisko dookoła wyżłobionego rowku. Aladyn patrzył na to wszystko ze zdziwieniem, ale słówka nie śmiał uronić, ażeby stryja nie rozgniewać. Czarnoksiężnik wyjął hubkę i krzesiwo, wykrzesał ogień i zapalił ognisko. Gdy chrust zapłonął, Czarnoksiężnik wyjął z kieszeni jakieś zioła i rzucił je do ognia. Natychmiast dym wonny buchnął z ogniska i zakłębił się w powietrzu. Wówczas wyciągnął obydwie ręce, przymknął oczy i wyszeptał zaklęcie. Wnet kłęby wonnego dymu pod przymusem zaklęcia, zamiast płynąć w górę, opadły na ziemię i uderzyły w miejsce, które Derwisz rowkiem naznaczył. W tej chwili rozległ się piorun, ziemia w tym miejscu pękła i rozstąpiła się, ukazując otwór szeroki, zasłonięty żelaznymi drzwiami.
ilustrator nieznany


Derwisz opuścił ręce i otworzył oczy.
— Drogi Aladynie! — rzekł głosem cichym, lecz stanowczym. — Ponieważ cię kocham, więc chcę ci powierzyć moją tajemnicę. Tu, w podziemiach, pod tymi drzwiami, kryją się skarby zaklęte. Pragnę, abyś się wzbogacił, i dlatego też przyprowadziłem cię do tego tajemniczego miejsca. Słuchaj teraz uważnie, co masz czynić, aby się do podziemi przedostać. Przede wszystkim otworzysz drzwi żelazne, objawione w tym miejscu, gdzie ziemia się przed chwilą rozstąpiła. Pod tymi drzwiami zobaczysz schody kamienne, w dół wiodące. Zejdziesz w dół po schodach i trafisz w głębi na drugie drzwi marmurowe. Otworzysz drzwi marmurowe i wejdziesz przez nie do ogrodu podziemnego. Za tym ogrodem znajdziesz drugi, za drugim — trzeci. Miniesz wszystkie trzy ogrody i ujrzysz wówczas za trzecim ogrodem plac niewielki, otoczony murem. W murze znajdziesz wgłębienie. W tym wgłębieniu zobaczysz lampę zapaloną. Zgasisz lampę, wylejesz z niej oliwę, wyjmiesz knot i schowasz zgaszoną lampę na piersiach pod ubraniem. Stara to i zakurzona lampa, nie ma żadnej wartości. Jestem jednak dziwakiem, i dziwactwo moje polega na chęci posiadania tej lampy. Toteż, wracając na powierzchnię ziemi, oddasz mi lampę, w chwili, gdy dostatecznie zbliżysz się do otworu. Nachylę się nad otworem i wyciągnę ku tobie rękę, abyś mógł lampę do ręki mi wsunąć. Reszta skarbów, które znajdziesz w podziemiach, należy do ciebie. W ogrodach podziemnych kwitną owoce, które wolno ci zrywać. Pamiętaj tylko, abyś ani ręką, ani nogą, ani rąbkiem szaty nie dotknął murów ogrodowych. Dotknięcie takie o śmierć cię natychmiast przyprawi. Owiń więc mocno i ściśle swoją szatę jedwabną dookoła siebie, abyś jej połą nie tknął niebezpiecznych murów. Bądź ostrożny i pamiętaj moje rady i przestrogi. Na wszelki przypadek daję ci mój pierścień złoty. Włóż go na palec. Ten pierścień uratuje cię w razie jakiegokolwiek nieszczęścia.
Czarnoksiężnik zdjął z palca złoty pierścień i podał go Aladynowi.

Aladyn wdział pierścień i rzekł:
— Bądź pewny, stryjaszku, że zachowam ostrożność i potrafię wykonać wszystko, czego żądasz. Ciekawy jestem niezmiernie tych zaklętych podziemi. Nigdy dotąd nie byłem w podziemiach i nie widziałem ogrodów podziemnych.
— Przestań już gadać, bo nie ma czasu do stracenia! — zawołał surowo Czarnoksiężnik.
Aladyn zdziwił się bardzo, że stryj do niego tak surowo przemawia i tak srogo spogląda. Wszakże Derwisz niecierpliwił się, bo mu śpieszno było do posiadania lampy cudownej. Chciał ją odebrać Aladynowi w chwili, gdy Aladyn z powrotem wejdzie na schody, a potem drzwi żelazne nad nim zatrzasnąć i zostawić go na zawsze w podziemiach, aby tam z głodu i strachu umarł w ciemnościach. Musiał jednak stłumić swą surowość i udawać znów łagodnego i dobrotliwego stryja, bo bez pomocy Aladyna nie mógłby zdobyć lampy cudownej. Czarnoksiężnik pamiętał dobrze napis, który się zjawił na tablicy zaklętej. Zgodnie z tym napisem nikt inny, prócz Aladyna, nie mógł zejść do podziemi. Nawet samego Derwisza czekała śmierć, gdyby się odważył spuścić w podziemne ogrody w celu zdobycia owej lampy.
Pogłaskał więc Aladyna po głowie i rzekł łagodnie:
— Mój drogi chłopcze! Nie dziw się, że jestem zniecierpliwiony. Chciałbym, żebyś już obładował swe kieszenie skarbami zaklętymi i wrócił na powierzchnię ziemi — zdrowy i cały, gdyż będę się bardzo niepokoił przez czas twego pobytu w podziemiach. Im prędzej tam pójdziesz, tym prędzej wrócisz. Nie marudź więc i idź natychmiast.
Aladyn podszedł do otworu, spojrzał na drzwi żelazne i zawołał:
— Stryjaszku! Te drzwi są tak duże i ciężkie, że nie zdołam ich podnieść! Sił mi nie starczy!
— Pochyl się tylko ku drzwiom — odpowiedział Derwisz— i powiedz: „To ja, Aladyn! „— a zobaczysz, że drzwi same się zaraz otworzą.
Aladyn pochylił się ku drzwiom i zawołał:
— To ja, Aladyn!
Drzwi się natychmiast otworzyły, i Aladyn ujrzał schody kręte, które wiodły w dół.Zszedł w dół po schodach i trafił na drzwi marmurowe, szczelnie zamknięte. 

Dotknął drzwi dłonią i znów zawołał:
— To ja, Aladyn!
Drzwi marmurowe wnet się rozwarły.
Aladyn ujrzał za tymi drzwiami ogród podziemny i wbiegł do ogrodu. W ogrodzie tym rosły krępe, karłowate drzewa, pokryte mchem złotym. Na gałęziach zamiast owoców dojrzewały perły tak wielkie, jak orzechy. Perły te napełniały ogród podziemny białym, matowym światłem. W tym świetle ujrzał Aladyn mury ogrodu, porosłe jadowitymi grzybami i pleśnią. Przypomniał sobie przestrogę stryja i owinął się starannie swoją szatą, gdyż po ogrodzie wiał wicher podziemny i rozwiewał rąbki jedwabnej szaty tak, że łatwo mogły o mur zawadzić. Aladyn nie znał się na wartości pereł, ale podobał mu się ich kształt okrągły, więc nazrywał ich sporo i schował do kieszeni.
Podszedł potem do następnych drzwi hebanowych i zawołał:
— To ja, Aladyn!
Hebanowe drzwi otworzyły się na oścież, i Aladyn wszedł przez nie do drugiego ogrodu.
W drugim ogrodzie kwitły na drzewach szmaragdy, turkusy, topazy, rubiny i chryzolity i napełniały ogród światłem błękitnym, żółtym, czerwonym i fioletowym. Wszystkie te światła mieszały się nawzajem, aż mżyły w oczach. Aladyn nie wiedział, że są to kamienie drogocenne, ale podobały mu się barwy tych dziwnych owoców, więc nazrywał ich pod dostatkiem i napełnił nimi kieszenie. Zbliżył się wreszcie do następnych drzwi miedzianych.
Ponieważ i te drzwi były zamknięte, więc Aladyn znów zawołał:
— To ja, Aladyn!
Drzwi miedziane otworzyły się, i Aladyn wszedł do ogrodu trzeciego. W trzecim ogrodzie kwitły na drzewach same brylanty tak wielkie, jak jabłka. Kwitły i migotały i połyskiwały tak mocno, że cały ogród podziemny zdawał się płonąć. Aladyn musiał dłonią oczy od tego blasku przesłonić. Nie znał się na wartości brylantów, ale podobały mu się ich połyski i migoty, więc nazrywał ich bardzo dużo i poszedł dalej, do drzwi następnych. Drzwi te były ze szczerego złota.
Aladyn znów zawołał:
— To ja, Aladyn!
Drzwi złote otwarły się natychmiast, i Aladyn wszedł na mały plac, otoczony murem. Brylanty trzeciego ogrodu świeciły tak rzęsiście, że światło ich przez drzwi otwarte przenikało aż do placu. W tym świetle brylantowym Aladyn ujrzał w murze wgłębienie, a w tym wgłębieniu lampę. Zbliżył się ostrożnie do muru, aby go szatą nie dotknąć, i szybko wyjął lampę z owego wgłębienia. Lampa płonęła słabym błękitnym płomieniem.



Aladyn ją zgasił, wylał oliwę, wyrzucił knot i ukrył lampę pod ubraniem na piersi. Przebiegł szybko z powrotem wszystkie trzy ogrody podziemne i wspiął się na kręte schody. Czarnoksiężnik stał nad otworem w oczekiwaniu Aladyna.
Widząc, że Aladyn wraca, zawołał:
— Oddaj mi lampę, nim wyjdziesz z podziemia.
— Stryjaszku! — odpowiedział Aladyn, wstępując coraz wyżej po schodach. — Bądź cierpliwy i czekaj, aż wyjdę z podziemi. Ukryłem lampę na piersi, pod ubraniem. Nie mogę wszakże wyjąć jej natychmiast, bo schody są kręte i muszę uważnie po nich stąpać, ażeby nie upaść. Oddam ci lampę dopiero wówczas, gdy się wydostanę na powierzchnię ziemi!
— Głupi, nieposłuszny leniuchu! — wrzasnął rozgniewany Derwisz — Musisz mi oddać lampę, zanim wyjdziesz z podziemia! Jesteś już tak blisko otworu, że z łatwością możesz to uczynić!
— Stryju! — zawołał Aladyn. — Za to, że mnie przezywasz głupim i nieposłusznym leniuchem, otrzymasz lampę dopiero wtedy, gdy zupełnie wyjdę z podziemia!
Głowa Aladyna była już blisko otworu. Rozzłoszczony Czarnoksiężnik zacisnął pięście, zgrzytnął zębami i, zanurzywszy nogę w otworze, kopnął Aladyna w głowę.
— Oddaj mi natychmiast lampę! — wrzasnął takim strasznym i szatańskim głosem, że z ust buchnął mu płomień i dym czarny. — Oddaj mi natychmiast lampę, albo zabiję cię na miejscu!
Aladyn chwycił się ręką za głowę i zawołał:
— Za to, żeś mnie kopnął nogą w głowę, nie oddam ci lampy!
Czarnoksiężnik tak się rozzłościł, że stracił przytomność. Wolał nawet wyrzec się lampy cudownej, byleby tylko zemścić się na Aladynie. Pochylił się nad otworem i szepnął jakieś zaklęcie. Zaklęcie było gniewne i potężne, bo nagły piorun uderzył w ziemię, i natychmiast drzwi żelazne zamknęły się szczelnie. Ziemia zrosła się nad niemi, tak że nie widać było nawet śladu otworu. Nikt by się teraz nie domyślił, że w tym równym i pustym miejscu były przed chwilą drzwi żelazne, pode drzwiami zaś — schody, prowadzące do trzech podziemnych ogrodów, za którymi znajdował się plac, otoczony murem. Cicho było i samotnie na równinie. Słońce tylko świeciło, a w powietrzu wirowały roje much złotych, zielonych i niebieskich.
Czarnoksiężnik przesłonił usta dłonią i tłumił ogień, który mu wciąż jeszcze buchał z ust z powodu nadmiernej złości. Potem spojrzał na ziemię zrośniętą i zrównaną i zacierał ręce z zadowolenia, że dokonał na Aladynie tak straszliwej zemsty. Był pewien, że Aladyn zginie w podziemiach z głodu i ze strachu. Postanowił nie myśleć już o zdobyciu lampy cudownej, jeno wrócić jak najprędzej do Afryki. W tym celu rozpędził się wzdłuż po równinie i zrobił taki skok w powietrze, że od razu przeskoczył z Chin na sam środek Afryki, gdzie kwitła olbrzymia palma. Zmęczony czarodziejskim skokiem, Derwisz usiadł pod palmą, żeby wypocząć. Pod palmą znów się zaczął uśmiechać i zacierać ręce z radości, że Aladyn wkrótce umrze i nikt nawet nie będzie znał miejsca, w którym został żywcem pogrzebany.
Czarnoksiężnik zapomniał w złości, że dał Aladynowi pierścień zaklęty, który go może uratować. Tymczasem Aladyn został sam w podziemiach, na krętych schodach — bez niczyjej pomocy i bez nadziei ratunku. Gdy piorun uderzył w ziemię i drzwi żelazne zamknęły się szczelnie, na schodach zapanowała ciemność zupełna.
— Stryjaszku! — wołał zlękniony Aladyn. — Stryjaszku mój rodzony, szwagrze mojej matki, bracie mego ojca! Nie gniewaj się na mnie za mój upór i nieposłuszeństwo! Otwórz drzwi żelazne, bo zginę tu w ciemnościach!
Tak wołał biedny Aladyn — lecz nadaremnie! Nikt wołań jego nie słyszał i nikt nie przychodził mu z pomocą. Stał na schodach bezsilny i bezradny i dygotał ze strachu. Bał się zejść w dół do ogrodów podziemnych, bo łatwo mógł po ciemku zawadzić szatą o mury, a wiedział, że dotknięcie murów jest śmiertelne. Strojny w bogate, wspaniałe szaty jedwabne, tkwił nieruchomo na krętych schodach, płacząc rzewnymi łzami wśród nieprzebitego mroku.
Płacząc, przypomniał sobie, jak przechodnie na ulicach szeptali z podziwem:
— Co za szata! Co za jedwab! Co za szelest!
Wolałby teraz zamiast jedwabiów nosić dawne łachmany, byleby tylko wydostać się z tych ciemności na powierzchnię ziemi. Wyciągnął ostrożnie rękę do góry i dotknął nad sobą drzwi żelaznych. Próbował je otworzyć, ale nie mógł.
Zawołał więc po dawnemu:
— To ja, Aladyn.
I znowu powtórzył głosem drżącym i rozpłakanym:
— To ja, Aladyn.
Drzwi się jednak nie rozwarły, bo zaklęcie Czarnoksiężnika zamknęło je zbyt mocno, a ziemia, nad niemi zrośnięta, przywaliła je swoim ciężarem.
Zrozpaczony Aladyn złożył dłonie do modlitwy i szepnął:
— Rodzony stryj mnie opuścił, więc ty, Boże, przyjdź mi z pomocą.
Stało się to, co się stało: składając dłonie do modlitwy, Aladyn potarł bezwiednie pierścień zaklęty, który miał na palcu. I zdarzyło się to, co się zdarzyło: od tego bezwiednego potarcia zjawił się przed oczami Aladyna dżin złoty, w pierścieniu dotąd ukryty. Zjawił się nagle w ciemnościach podziemnych, na schodach krętych, i rzekł głosem donośnym:


Autor ilustracji: Nathalie Ragondet


— Oto jestem na twoje rozkazy i na rozkazy tych wszystkich, którzy posiadają pierścień zaklęty.
— Złoć się, złoć się, dżinie złoty! — zawołał Aladyn. — Złoć się i rozjaśniaj tę ciemność, która mnie otacza. Stryj rodzony zamknął nade mną drzwi żelazne i zostawił mnie samego w podziemiach bez wyjścia!
— Czego żądasz ode mnie? — spytał dżin — jesteś posiadaczem pierścienia zaklętego, więc rozkazuj, a każdy twój rozkaz spełnię natychmiast.
— Dżinie! — zawołał Aladyn. — Rozkazuję ci, abyś mnie wyniósł z tych ciemności na powierzchnię ziemi!
Ledwo Aladyn tych słów domówił — a dżin uniósł go z mrocznych podziemi, postawił na równinie — i zniknął. Aladyn nawet nie zdążył zauważyć, kiedy i jakim sposobem znalazł się na równinie, na powierzchni ziemi, oświetlonej słońcem. Zobaczył przed sobą resztki dogasającego ogniska, które Czarnoksiężnik rozniecił dla swych niecnych zamiarów. Począł szukać otworu za ukrytymi w głębi drzwiami żelaznymi. Wszakże nie znalazł ani otworu, ani drzwi żelaznych, ani nawet rowka, który Czarnoksiężnik palcem wyżłobił, aby naznaczyć miejsce, gdzie się podziemia znajdują. Ponieważ słońce świeciło tak samo, jak wówczas, kiedy Aladyn schodził do podziemi, więc wydało się Aladynowi, że przebył w podziemiach zaledwo chwil kilka. Mylił się jednak, bo przebył tam całe dwa dni i wyszedł dopiero na trzeci dzień w samo południe. Głód go osłabił tak, że Aladyn chwiał się na nogach. Poszedł więc chwiejnym krokiem do domu. Maruda siedziała w progu chałupy, wyczekując powrotu swego syna. Blada była i niespokojna. Dwa dni już nadaremnie czekała na Aladyna. Nadszedł dzień trzeci, a syn wciąż jeszcze nie wracał. Zbliżyło się właśnie południe. Nagle Maruda ujrzała na zakręcie ulicy powracającego Aladyna.
— Synu mój! — zawołała. — Co się działo z tobą? Idziesz krokiem chwiejnym i jesteś blady, jak chusta!
Aladyn podszedł do matki i rzekł słabym głosem:
— Jeść daj mi! Po jedzeniu opowiem ci wszystko. Teraz sił nie mam.
Weszli razem do chałupy. Aladyn bezsilnie osunął się na ławę i plecami oparł się o ścianę. Maruda podała mu jedzenie sute i smakowite. Aladyn jadł całą godzinę, aż mu się szczęki zmęczyły od ciągłego ruchu i żucia.
— Posiliłem się i mogę teraz mówić — rzekł wreszcie do matki. — Nie rozumiem tylko, dlaczego jestem taki głodny. Wyszedłem z domu najwyżej trzy godziny temu i w ciągu trzech godzin nabrałem tak nadmiernego apetytu!
— Co mówisz, Aladynie! — zawołała Maruda. — Zmysły ci się chyba pomieszały! Wyszedłeś z domu dwa dni temu, a wróciłeś dopiero na trzeci dzień w południe!
— W takim razie straciłem rachubę czasu! — odpowiedział Aladyn. — Nie dziwi mnie to jednak wcale. Trudno bowiem rachować czas w mrocznych podziemiach, gdy się ma nad głową drzwi żelazne, na głucho zamknięte, pod nogami schody, pod schodami trzy podziemne ogrody, a za trzema ogrodami plac pusty, otoczony murem, którego dotknięcie jest śmiertelne. Gdyby nie dżin, ukryty w pierścieniu zaklętym, zginąłbym na pewno i nigdy bym nie ujrzał powierzchni ziemi.
— Aladynie! — zawołała przerażona Maruda. — Pleciesz trzy po trzy! Wymawiasz słowa bez związku, bez sensu i bez treści! Mroczne podziemia — drzwi żelazne — trzy ogrody podziemne — mur, którego dotknięcie jest śmiertelne — duch złoty, ukryty w pierścieniu zaklętym!… Co to wszystko znaczy? Boję się, żeś zwariował! Miałam dawniej syna — leniucha, a dziś mam syna — wariata!
— Uspokój się, matko! — odpowiedział Aladyn. — Gdy wysłuchasz od początku do końca mego opowiadania, przekonasz się, że nie jestem wariatem.
I Aladyn opowiedział Marudzie wszystko, co mu się zdarzyło.
Zdziwiła się Maruda niezmiernie i rzekła:
— Widzę teraz, że ów nieznajomy, który ci szaty jedwabne kupił, nie jest ani twoim stryjem, ani moim szwagrem, ani bratem mego męża Mustafy. Jest to niegodziwy Czarnoksiężnik, rodzony syn jakiejś wiedźmy, brat diabła, stryj potwornych karzełków, a szwagier samej śmierci, która, pobrzękując kosą, chodzi w nocy po cmentarzach. Chciał on cię zamordować, aby posilić się twoją krwią, bo czarnoksiężnicy lubią spijać krew młodych chłopców. Dzięki Bogu, żeś uszedł jego rąk! Masz naukę, abyś odtąd nie dowierzał żadnym przechodniom, którzy się każą nazywać stryjami i kupują szaty jedwabne, aby pozyskać twoje zaufanie.
Ponieważ Maruda miała jeszcze kilka dukatów, które Czarnoksiężnik dał Aladynowi, więc przez dni kilka żyła spokojnie w swej chałupie, kupując co dzień mięso, chleb i mleko. Wkrótce jednak wydała wszystkie dukaty, i znów nędza zajrzała do chałupy. Długo przemyśliwał Aladyn nad tym, skąd tu dostać pieniędzy. W chałupie nic już nie było do sprzedania, prócz owej lampy, którą Aladyn przyniósł z podziemi. Ponieważ lampa była brudna i zakurzona, Maruda postawiła ją w kuchni na oknie i zapomniała o niej. Wprawdzie Aladyn, prócz lampy, miał jeszcze drogocenne owoce, zerwane z drzew, kwitnących w ogrodach podziemnych. Jednak ani Maruda, ani Aladyn nie znali się na wartości tych owoców i nie domyślali się nawet, że posiadają w chałupie bogactwa niezliczone. Zdawało się im, że są to zwyczajne kolorowe szkiełka, i bawiły ich rozmaite barwy i połyski tych szkiełek. Maruda ułożyła w kącie kuchni cały stos pereł, rubinów, topazów, turkusów, szmaragdów, szafirów, chryzolitów i brylantów, nakryła je wielką płachtą i nie zwracała na nie żadnej uwagi. I teraz, gdy zabrakło środków istnienia, ani Maruda, ani Aladyn nie wpadli na pomysł skorzystania z tych skarbów, które leżały w kącie kuchni, pod płachtą. Szaty jedwabne Aladyna Maruda kilka dni temu wyrzuciła na śmietnik, mówiąc, że są darem złego czarnoksiężnika i mogą nieszczęście ściągnąć na nią i na Aladyna. Nie mieli więc teraz nic do sprzedania. Długo też myślał Aladyn nad tym, co by tu sprzedać, aż wreszcie po długim namyśle przypomniał sobie lampę.
— Matko! — zawołał radośnie Aladyn. — Gdzieś podziała lampę, którą znalazłem w podziemiach?
— Postawiłam ją w kuchni na oknie — odpowiedziała Maruda.
— Daj mi ją, bo jest to jedyny przedmiot, który mamy do sprzedania. Pójdę zaraz na targ, sprzedam lampę i za otrzymane pieniądze kupię chleba.
— Masz słuszność — odparła Maruda. — Sprzedamy lampę. Stary to grat i zbyteczny. Mam w chałupie inną, daleko ładniejszą, niż ta, którą przyniosłeś. Ponieważ jednak jest brudna i zakurzona, więc oczyszczę ją należycie, aby błyszczała, jak nowa.
Maruda pobiegła do kuchni, przyniosła lampę i potarła ją mocno ścierką, ażeby oczyścić. Wówczas stało się to, co się stało, i zdarzyło się to, co się zdarzyło. Pod wpływem tarcia zjawił się nagle w chałupie dżin błękitny, w lampie dotąd ukryty. Cała chałupa zbłękitniała, i pobłękitniało w oczach Aladynowi i Marudzie.
Dżin zaś błękitny zawołał głosem potężnym i dźwięcznym:
— Oto jestem na rozkazy wasze i tych wszystkich, którzy posiadają lampę cudowną.
Nagłe zjawienie się dżina i jego głos potężny tak przeraziły Marudę, że kolana pod nią się zachwiały.
— Panie Dżinie, oszczędź mnie! — jęknęła słabym głosem i upadła na ziemię zemdlona.


Autor ilustracji: Greg Hildebrandt

Aladyn już po raz drugi w życiu oglądał ducha, więc nie stracił głowy i potrafił się zachować odpowiednio.
Spojrzał śmiało na ducha i rzekł:
— Błękitnij mi się w oczach, błękitnij, dżinie! Pusto było i szaro w mojej chałupie, dopóki tyś jej nie rozwidnił swoim światłem cudownym. Teraz jest w niej tak błękitno, jak w niebie. Toteż wierzę, iż w takiej chałupie cuda zdarzyć się mogą. Nędza grozi mnie i mojej matce. Głód nam dokucza, głód nam doskwiera, głód nam dopieka. Rozkazuję ci, dżinie błękitny, abyś nam przyniósł jadła i napoju!
Ledwo Aladyn słów tych domówił — a dżinn znikł na krótką chwilę, potem przyniósł wielki, drogocenny stół ze szczerego srebra, na którym stało dwanaście złotych półmisków z przeróżnymi smakowitymi potrawami, dwa srebrne puchary, dwie flasze z klarownym starym winem, a do tego chleb bielszy od śniegu. Wszystko to dżinn postawi³ przed Aladynem i znikł.
Wszystko stało się w ciągu jednej chwili, tak że Aladyn nie miał nawet czasu ocucić swej zemdlonej matki. Maruda jednak sama odzyskała przytomność. Leżąc wciąż na podłodze, poruszyła najpierw ręką, potem nogą, aż wreszcie wstała i drżącym głosem szepnęła:
— Aladynie! Czy już nie ma w naszej chałupie tego błękitnego jegomości, który nie miał nic pilniejszego do roboty, jak na stałe zamieszkać w zakurzonej lampie, aby zjawiać się pod wpływem tarcia i straszyć biednych, ubogich ludzi?
— Nie ma go już w chałupie — odpowiedział Aladyn. — Nie rozumiem wszakże, czemu się tak zlękłaś i zemdlałaś? Sprawił to zapewne brak obycia z dżinami. Nie jesteś widocznie przyzwyczajona do cudów i dziwów. Ja nabrałem już wprawy i przyzwyczajenia. Niepotrzebnie przeraziłaś się dżina. Jest on potężny, a jednocześnie dobry i łagodny. Spełnia posłusznie rozkazy tych, którzy posiadają lampę cudowną. Spojrzyj tylko na ten stół, zastawiony jedzeniem, a zrozumiesz, że dżin jest naszym przyjacielem.
Maruda spojrzała na stół, szeroko rozwarła zdziwione oczy i zawołała:
— A toć najlepszy nawet kucharz nie zdążyłby w taką odrobinę czasu przygotować tyle jedzenia! Masz słuszność, że ów błękitny jegomość z zakurzonej lampy jest naszym przyjacielem. Wszakże biedne moje oczy nie znoszą widoku tak potężnych dżinów, a biedne myśli moje mącą się od nagłego oglądania niepojętych cudów. Wierzę w duchy i w cuda, ale nie wierzę we własne siły. Czuję, że będę zawsze mdlała na widok dżina. Toteż, o ile będziesz chciał go z lampy wywołać, uprzedź mnie o tym zawczasu, abym zdążyła wyjść z chałupy. Powrócę zaś dopiero wówczas, gdy już dżin zniknie, a w chałupie zostanie tylko stół, zastawiony srebrnymi talerzami i półmiskami,
— Dobrze — odpowiedział Aladyn — uprzedzę cię zawczasu o zjawieniu się dżina. A tymczasem jedzmy i pijmy, bo mamy pod dostatkiem jedzenia i picia.
Zasiedli więc oboje do zaklętego stołu i zjadali coraz inną potrawę, przepijając coraz innym winem. Potraw i win było tak dużo, że starczyło na dni kilka. Kiedy zaś już wszystko zjedli, Aladyn postanowił sprzedać jeden z półmisków, które dżinn przyniósł wraz ze stołem. Półmiski były ze szczerego złota, ale Aladyn nie wiedział z czego one są. Poszedł więc z półmiskiem na bazar, a spotkawszy tam obcego człowieka, gorszego od samego diabła, dał mu półmisek do obejrzenia. Skoro tylko ów człowiek półmisek zobaczył, odprowadził zaraz chłopca na stronę, aby nikt inny już półmiska nie oglądał. Od razu bowiem przekonał się że jest ze szczerego złota, nie wiedział tylko, czy Aladyn zna jego prawdziwą wartość czy też jest w takich sprawach niedoświadczony.
Spytał go tedy:
- Ile za ten półmisek chcesz, efendi?
Aladyn zaś na to:
- Sam wiesz, ile on jest wart.
Obcy człowiek zawahał się, ile ma Aladynowi zaofiarować, gdyż zmiarkował, że chłopiec odpowiedział mu jak wytrawny kupiec, a on chciał półmisek za bezcen nabyć. Obawiał się, że Aladyn zna wartość półmiska, i dlatego obcy sam nie wiedział jaką cenę podać. Tedy wyjął z kieszeni złotego denara i dał go chłopcu. Aladyn przyjął zapłatę i czym prędzej się oddalił. Dopiero wówczas obcy człowiek zmiarkował, że chłopiec wartości półmiska jednak nie zna, i jął żałować, że mu nie dał jeszcze mniej.


Autor ilustracji nieznany


Aladyn zaś nie zatrzymał się ani na chwilę, lecz pobiegł prosto do piekarza, kupił chleba i zapłaci rozmieniwszy monetę na drobne. Potem poszedł do matki, wręczył jej chleb i resztę pieniędzy mówiąc:
- Matko, idź i zakup wszystko, czego nam potrzeba.
Matka uczyniła tak, po czym zjedli do syta i wstąpiła w nich znowu otucha. I tak Aladyn sprzedawał półmisek po półmisku, aż wszystkie wysprzedał i pozostał mu już tylko srebrny stół. Ponieważ wszakże stół był duży i ciężki, sprowadził owego człowieka do domu, pokazał mu stół, i kiedy ten się przekonał, że stół jest w samej rzeczy wielki, zapłacił dziesięć denarów. Przez pewien czas Aladyn z matką utrzymywali się z tej sumy, aż i ona się skończyła. Wówczas dopiero Aladyn wyją lampę i potarł ją. Natychmiast zjawił się przed nim dżinn, ten sam, który mu się już raz był ukazał, i powiedział:
- Powiedz, panie, czego żądasz, a ja spełnię każde twoje życzenie, jestem bowiem sługą tego, kto posiada czarodziejską lampą.
Aladyn na to:
- Żądam, abyś mi przyniósł stół zastawiony potrawami, jaki już raz mi przyniosłeś, albowiem jestem głodny.
Dżinn spełnił natychmiast jego żądanie i przyniósł stół na którym stały cztery drogocenne półmiski ze smakowitymi potrawami, a do tego po flasze z klarownym winem i biały chleb. Maruda zaś, która wyszła, obawiając się zobaczyć po raz drugi straszną postać błękitnego dżinna, po krótkiej chwili wróciła. Ujrzawszy stół z drogocennymi półmiskami, ucieszyła się.
Aladyn zaś rzekł:
- No i cóż, matko, kazałaś mi lampę wyrzucić, więc popatrz teraz, jaką moc czarodziejską ona posiada!
- Kochany synu - odparła Maruda- niech Allach wynagrodzi dżinnowi, ale mimo wszystko wolałabym po raz drugi nie oglądać jego strasznej postaci. Kiedy i te potrawy zostały zjedzone, Aladyn wziął znów jeden z półmisków, schował go pod płaszcz i poszedł szukać owego nieznajomego, który kupił tamte. Szczęśliwy los wszakże zrządził, że musiał przejść koło sklepu starego złotnika, który był uczciwym człowiekiem. Kiedy ten Aladyna ujrzał, zagadnął go tymi słowy:
- Mój synu, co zamierzasz uczynić? Widziałem cię, jak wiele razy tędy przechodziłeś, a potem coś załatwiałeś z jakimś obcym człowiekiem. Dostrzegłem również, że wręczałeś mu jakieś przedmioty, a nawet wydaje mi się, że i teraz chowasz coś pod płaszczem i szukasz tamtego, aby mu to odsprzedać. Nie wiesz zapewne, że ten nikczemnik, z którym handlowałeś i w którego sidła wpadłeś, jest podłym szalbierzem. Jeśli masz przy sobie coś, co chciałbyś spieniężyć, to mi pokaż. Nie potrzebujesz się niczego obawiać, zapłacę ci sprawiedliwą ceną, jak Allach miłosierny na niebie!
Wtedy Aladyn pokazał staremu półmisek, a ten wziął go i zważył na wadze, po czym spytał:
- Czy te przedmioty, które uprzednio sprzedawałeś owemu człowiekowi, były takie jak ten półmisek?
- Tak, zupełnie takie same - odparł Aladyn.
- A ile ci za nie płaci³? - pytał złotnik dalej.
- Płacił mi zawsze po denarze - rzekł Aladyn.
Stary złotnik usłyszawszy to, zawołał:
- Przeklęty niech będzie nikczemnik, który tak oszukuje wiernego sługę Allacha! - Po czym spojrzał na Aladyna i powiedział: - Synu mój, ten podstępny człowiek oszukiwał cię, a potem na pewno jeszcze się z ciebie natrząsać, gdyż twoje półmiski są ze szczerego złota. Zważyłem ten półmisek i oceniam jego wartość na siedemdziesiąt denarów, a jeśli przystajesz na taką cenę, to przyjm ją ode mnie!
Z tymi słowy stary złotnik wypłacił mu ową sumę, Aladyn zaś przyjął pieniądze, dziękując starcowi za jego dobroć oraz za to, iż otworzył mu oczy na szalbierstwo tamtego człowieka. I teraz za każdym razem, kiedy pieniądze uzyskane ze sprzedaży półmiska się kończyły, przynosił mu następny. W ten sposób Aladyn i jego matka znacznie się wzbogacili, ale żyli nadal jak ludzie średniego stanu, nie wydając za dużo i nie marnotrawiąc pieniędzy.


Autor ilustracji: Greg Hildebrandt


Aladyn zaś oduczył się nieróbstwa i zadawania się ze złymi chłopakami, a zaczął szukać towarzystwa uczciwych ludzi. Codziennie szedł na bazar, przysiadał się bądź do bogatych, bądź do mniej zamożnych kupców i wypytywał ich o stosunki handlowe, ceny i i towary. Przesiadywał również często wśród złotników, aby nauczyć się wszystkiego o klejnotach, przypatrując się kupnu i sprzedaży drogich kamieni. Przy tej sposobności przekonał się też rychło, iż obie sakwy, które napełnił był owocami zerwanymi z podziemnych drzew, nie zawierają szkiełek i kryształów, ale bezcenne klejnoty. Wiedział już teraz, że posiada wielkie bogactwo, o jakim się nawet królom nie śni. Przyjrzał si dokładnie wszystkim drogim kamieniom, które były u jubilerów na bazarze, i przekonał się, że największy z nich nie dorównuje najmniejszemu z tych, które on posiada. W ten sposób żyli sobie spokojnie a czas mijał.....

KONIEC CZĘŚCI I 
przejdź do części II 
przejdź do części III ostatniej
Ilustracje pozostałe: Felicitas Kuhn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Osobom spamującym, próbującym reklamować w komentarzach inne strony- podziękuję i ich komentarze będą usuwane.
Pozostałym, bardzo dziękuję za wyrażenie swojej opinii i zapraszam ponownie:)