bajka arabska z Księgi Tysiąca i Jednej Nocy
część III
.....Kiedy dżin się pojawił, rzekł głosem donośnym:— Oto jestem na rozkazy twoje i na rozkazy tych wszystkich, którzy posiadają lampę cudowną.
— Błękitnij mi w oczach, błękitnij, dżinie błękitny! — zawołał Aladyn. — Wiesz zapewne, pod jakim warunkiem sułtan zgodził się na mój ślub z księżniczką. Spełnij natychmiast ten warunek. Prócz tego przystrój mnie i matkę moją w szaty książęce. Dla mnie sprowadź rumaka białego i dwudziestu rycerzy konnych. Dziesięciu z nich niechaj trzyma w ręku sakwy, dukatami napełnione. Dla matki mojej sprowadź dwadzieścia panien dworskich, aby jej usługiwały. Pamiętaj tylko, że matka moja lęka się twego widoku, więc bądź dla niej usłużny, lecz jednocześnie niewidzialny.
Ledwo Aladyn słów tych domówił — dżin zniknął, a po chwili wnętrze chałupy i całe podwórze zaroiło się od tłumu nagle zjawionych ludzi i koni. Aladyn spojrzał na siebie i nie poznał swej własnej postaci, miał bowiem na sobie szaty książęce, przetykane srebrem, złotem, naszywane perłami i diamentami. Skrzył się cały i złocił, i połyskiwał, i srebrzył, i perlił. Wyszedł na podwórze, aby rumaki obejrzeć. Natychmiast jeden z rycerzy podał mu białego, cudownego rumaka. Dosiadł Aladyn rumaka, wyjechał na ulicę i stanął pod chałupą. Ustawił zaraz w szyku odpowiednim czterdziestu Murzynów ze szkatułami złotymi, pełnymi po brzegi klejnotów, i czterdziestu niewolników z koszami kwiatów, nieznanych żadnemu ogrodnikowi. Na czele ich stanął rycerz z trąbą, która głosem ludzkim śpiewała hymny na chwałę sułtanowi. Rozkazał Aladyn całemu orszakowi iść niezwłocznie do pałacu sułtana i złożyć u stóp jego świetne dary.
Ruszył rycerz z trąbą, ruszyli za rycerzem niewolnicy, ruszyli za niewolnikami Murzyni, kierując swe kroki do pałacu. Tymczasem dwudziestu rycerzy konnych otoczyło Aladyna.
Autor ilustracji nieznanu |
— Rycerze moi wierni! Gdy po drodze do pałacu będziemy mijali ulice za ulicami, garścią pełną siejcie naokół dukaty między przechodniów — nędzarzy i biedaków.
Ledwo tych słów domówił, a ujrzał na zakręcie ulicy Marudę w szatach książęcych, otoczoną rojem panien służebnych. Maruda szła, głośno szeleszcząc jedwabiami i co chwila plącząc stopy w zawiłych fałdach swej długiej szaty. Na zakręcie ulicy potknęła się nagle i upadła. Panny służebne pochwyciły ją zaraz i postawiły na nogi.
— Aladynie, Aladynie! Spójrz na mnie z konia i dziwuj się, i zachwycaj, i wierzaj, i nie wierzaj! Sama nie wiem, jak się to stało. Ale stało się i już się chyba nie odstanie. Ni stąd, ni zowąd zjawiły się na mnie szaty książęce. I ni stąd, ni zowąd otoczyły mnie nagle panny służebne. Nie przywykłam do noszenia takiej długiej jedwabnej sukni, więc co chwila się potykam i padam, jak długa, na ziemię, a panny służebne co chwila mnie podnoszą. I nic innego nie robią, jeno mi usługują, usługują i usługują. Nigdy jeszcze tak łatwo i tak często nie padałam na ziemię i nigdy jeszcze nie byłam tak starannie obsłużona.
— Śpiesz, matko! — odpowiedział Aladyn. — Już czas nam w drogę. Idziemy wprost do sułtana, który nam z pewnością nie odmówi przyjęcia.
Aladyn ze swoim orszakiem ruszył naprzód, a Maruda podreptała w ślad za nim, otoczona rojem panien służebnych. Przechodnie z podziwem oglądali Aladyna i jego białego cudownego rumaka. Nikt nie poznał w Aladynie dawnego syna krawca. Zmienił go bowiem nie do poznania nie tylko strój książęcy, lecz i częste rozmowy z duchem błękitnym. Kto przez czas długi jest w posiadaniu lampy cudownej, ten w końcu pięknieje i nabiera wyglądu iście książęcego. Rycerze pełną garścią rozrzucali naokół dukaty, a nędzarze i biedacy zbierali je i zgarniali, oczarowani hojnością Aladyna. Cały orszak z Aladynem na czele zbliżył się wreszcie do pałacu sułtana. Zdziwił się wówczas Aladyn, ujrzawszy przed pałacem Marudę, otoczoną rojem panien służebnych. Szła piechotą, a wyprzedziła cały orszak konny. Wybrała bowiem Maruda najkrótszą drogę do pałacu przez uliczki i zaułki, nieznane Aladynowi. Pierwszy to raz Maruda, zamiast marudzić, wcześniej od innych przybyła na miejsce umówione. Aladyn więc razem z Marudą wszedł do pałacu. Murzyni i niewolnicy złożyli już swe dary u stóp sułtana. Obok tronu stał rycerz z trąbą, która głosem ludzkim śpiewała hymny na chwałę sułtanowi. Sułtan, ujrzawszy Aladyna, zeskoczył z tronu i pobiegł ku niemu na spotkanie. Aladyn chciał, według obyczaju, twarzą na ziemię paść przed sułtanem, ale sułtan nie pozwolił. Objął Aladyna za szyję i zaczął go całować tak mocno, że o mało go nie zadusił.
— Aladynie! — zawołał sułtan. — Wykonałeś mój warunek tak szybko, że nie miałem czasu dość się nadziwić i nazachwycać twymi darami. Jesteś młody, piękny i zgrabny, jak prawdziwy książę. Nie mógłbym wymarzyć wspanialszego zięcia dla siebie i wspanialszego męża dla mojej córki. Toteż chcę, aby dziś jeszcze odbył się twój ślub z księżniczką Badr-el-Budurą.
— Sułtanie! — odpowiedział Aladyn. — Kocham księżniczkę, ale dziś jeszcze poślubić jej nie mogę. Proszę cię o to, abyś dzień ślubu odsunął aż do czasu, gdy wybuduję dla księżniczki pałac, jakiego nikt dotąd nie widział. Przed twoim pałacem znajduje się plac pusty. Czy pozwolisz mi, sułtanie, na tym placu zbudować pałac własny?
— Pozwalam ci, Aladynie, pozwalam! — zawołał sułtan. — Śpiesz się jednak z budową pałacu, bo chcę jak najprędzej ożenić cię z moją córką jedynaczką.
— W takim razie — rzekł Aladyn — muszę cię opuścić i natychmiast zająć się budową pałacu.
Aladyn pożegnał sułtana i razem z Marudą wyszedł z pałacu. Wróciwszy do domu, Aladyn wywołał dżina i kazał mu w ciągu jednej nocy zbudować najpiękniejszy pałac na pustym placu przed pałacem sułtana. Nazajutrz sułtan wyszedł z rana razem z wezyrem na balkon, i obydwaj oniemieli z podziwu. Na placu, wczoraj jeszcze pustym, stał pałac olbrzymi i tak piękny, że oko ludzkie nie widziało dotąd takiego pałacu.
Autor ilustracji: Greg Hildebradt |
— Zdaje mi się, że są to sztuki czarnoksięskie — zauważył wezyr — i że Aladyn jest czarnoksiężnikiem.
— Mówi przez ciebie zazdrość — odpowiedział sułtan. — Zły jesteś, że ci się nie udało swego syna z moją córką ożenić, i dlatego rzucasz teraz na Aladyna podejrzenia i oszczerstwa.
Słońce oświetlało nowy pałac, jarząc się rzęsiście na złotym dachu i w kryształowych szybach. Białe marmurowe ściany pałacu lśniły się w przezroczem, porannym powietrzu. Drzewa rzucały na te białe ściany swe błękitne gałęziste cienie. Sułtan wdział na nos okulary i z zachwytem przyglądał się pałacowi. Nagle brama pałacu rozwarła się na oścież, i ukazał się Aladyn, a za nim Maruda, otoczona rojem panien służebnych. Brama pałacu Aladyna połączona była z bramą pałacu sułtana złotym mostem. Aladyn duchowi błękitnemu rozkazał ten most przerzucić umyślnie, aby piękna Badr-el-Budura mogła wprost po tym moście przejść z pałacu ojcowskiego do pałacu mężowskiego. Aladyn wraz z Marudą wstąpili na most złoty i przeszli po nim do pałacu sułtana.
— Sułtanie! — rzekł Aladyn. — Już zbudowałem pałac dla mojej przyszłej żony, dziś więc wieczorem mogę ją już poślubić.
— Aladynie! — zawołał sułtan. — Brak mi słów, aby wyrazić swój zachwyt dla ciebie i twego pałacu. Co dzień z rana będę odtąd wychodził na balkon, żeby się przyglądać cudownej architekturze nowego pałacu. Widok jego czaruje mnie, rozprasza nudę, budzi najweselsze myśli i marzenia. Jestem szczęśliwy, że już dziś wieczorem staniesz się nareszcie moim zięciem i mężem mej córki.
Wieczorem tego dnia odbył się ślub Aladyna z księżniczką Badr-el-Budurą. Świetnie udał się nowożeńcom taniec ślubny! Nie zniknęli z przed oczu obecnych, lecz, przeciwnie, wirowali długo po komnacie pałacowej, budząc ogólny zachwyt i podziw. Po skończonym ślubie sułtan, wezyr, Maruda, Aladyn i Badr-el-Budura po złotym moście przeszli z jednego pałacu do drugiego. Długo wszyscy chodzili po komnatach i salach nowego pałacu i podziwiali przepych i bogactwo. Szczególnie podobała się sułtanowi jedna sala o dwudziestu czterech oknach. Ściany miała wysadzane brylantami, a posadzkę — turkusami.
Badr-el-Budur pokochała bardzo Aladyna, a właściwie księcia Aladyna, gdyż Aladyn stał się teraz księciem, a Maruda — księżną Marudą. Sułtan co dzień z rana wychodził na balkon swego pałacu i oglądał pałac Aladyna, oświetlony promieniami wschodzącego słońca.
Często też zwykł był mawiać do wezyra:
— Co bym ja robił na tym świecie bożym, gdybym nie miał tego balkonu, a przed balkonem tego cudownego pałacu, którego widok szczęściem napawa moje oczy?
Wezyr nic na to nie odpowiadał. Złość i zazdrość zjadały go na myśl, że codzienne wystawanie na balkonie naprzeciwko pałacu Aladyna stało się najulubieńszym zajęciem sułtana. Pewnego razu książę Aladyn wyjechał na polowanie. W tym samym właśnie czasie zdarzyło się, iż Czarnoksiężnik Roeoender, przebywający w samym środku Afryki, przypomniał sobie, iż kilka lat temu dał Aladynowi pierścień zaklęty. Wspomnienie to pobudziło go do gniewu, bo wszakże przy pomocy pierścienia Aladyn mógł wydostać się z podziemi i uniknąć zemsty Derwisza. Zapragnął więc dowiedzieć się, co się dzieje w tej chwili z Aladynem. Wyjął z zanadrza tablicę zaklętą i posypał ją piaskiem. Piasek zawirował, zapląsał, zwichrzył się i nagle ułożył się w takie słowa.
— Książę Aladyn poślubił piękną księżniczkę Badr-el-Budur. Mieszkają razem we wspaniałym pałacu, zbudowanym w ciągu jednej nocy naprzeciwko pałacu sułtana. W tymże pałacu znajduje się lampa cudowna oraz księżna Maruda, otoczona rojem panien służebnych. W tej chwili książę Aladyn wyjechał na polowanie i dopiero za trzy dni powróci do swego pałacu.
Przeczytał te słowa Czarnoksiężnik i zapienił się ze złości. Natychmiast swoim obyczajem przeskoczył z Afryki do Chin i korzystając z nieobecności Aladyna, przystąpił niezwłocznie do wykonania przebiegłej zemsty. Kupił w sklepie dwanaście lamp miedzianych, złożył je do kosza i z koszem w ręku pobiegł przed pałac Aladyna.
Przechadzając się tam i z powrotem przed pałacem, wołał na całe gardło:
— Za jedną starą lampę dwie nowe daję w zamian! Za jedną starą lampę dwie nowe daję w zamian!
Badr-el-Budura stała w oknie i posłyszała te wołania. Zwróciła się do służącej, która komnatę właśnie zamiatała, i rzekła:
— Czy to dziwak, czy to wariat biega z koszem w ręku i obiecuje za jedną starą lampę dać w zamian dwie nowe? Ciekawa jestem, czy spełniłby swoje przyrzeczenie, gdyby mu jaką starą lampę nagle ofiarowano?
— Łatwo to sprawdzić — odpowiedziała służąca. — Oto tam, w kącie komnaty, na szafie stoi jakaś stara zakurzona lampa. Zaniosę ją temu wariatowi, niechże mi da w zamian dwie nowe.
— Zrób to! — zawołała Badr-el-Budura— Zobaczymy zaraz, czy ten dziwak kłamie, czy też prawdę mówi.
Służąca zdjęła z szafy lampę i zaniosła ją Derwiszowi. Była to niestety lampa cudowna, którą Aladyn w domu zostawił.
Czarnoksiężnik obejrzał lampę, domyślił się od razu, że jest to lampa cudowna, dał w zamian dwie nowe, oddalił się szybko i znikł w ulicy. Służąca, śmiejąc się do rozpuku, pobiegła z powrotem do Badr-el-Budury i pokazała jej dwie nowe lampy. Czarnoksiężnik uczuwszy się szczęśliwym posiadaczem lampy cudownej, kilka razy aż poskoczył w górę z radości. Ukrył się potem w pustej alei jednego z ogrodów pobliskich, wyjął lampę z kieszeni i potarł ją mocno dłonią. Wówczas stało się to, co się stało. Zdarzyło się to, co się zdarzyło. Zjawił się dżin i cała aleja napełniła się błękitną jasnością.
Duch zawołał głosem donośnym:
— Oto jestem na rozkazy twoje i na rozkazy tych wszystkich, którzy posiadają lampę cudowną!
— Dżinie! — zawołał Czarnoksiężnik Roeoender. — Rozkazuję ci, abyś natychmiast i mnie, i pałac Aladyna przeniósł z Chin na sam środek Afryki!
Zaledwo domówił tych słów, a dżin zniknął. Po chwili i Derwisz, i pałac Aladyna jednocześnie się zachwiali. Czarnoksiężnik zachwiał się na nogach, a pałac — w swych posadach. Potem oboje jednocześnie oderwali się od ziemi i, uniósłszy się w powietrze, pofrunęli z Chin na sam środek Afryki. Nazajutrz z rana sułtan, jak zazwyczaj, wyszedł na balkon, aby się przyjrzeć pałacowi Aladyna. Wyszedł, stanął, spojrzał, przetarł oczy i spojrzał znowu. Potem wdział na nos okulary, zdjął je z nosa, przetarł starannie chustką, wdział na nos powtórnie, spojrzał znowu, zadrżał, zbladł, poczerwieniał, posiniał, pozieleniał, chwycił się za serce, chwycił się za głowę i wreszcie wrzasnął przerażony:
Autor ilustracji: Greg Hildebrandt |
Posłyszał wezyr wrzask sułtana i też wybiegł na balkon.
— Czego nie ma? — zapytał.
— Nie ma tego, co było, a co być przestało! — wrzeszczał sułtan.
— O czym mówisz, sułtanie? — zapytał znowu wezyr. — Powiedz mi, co było i być przestało?
Sułtan wytrzeszczył na wezyra osłupiałe z przerażenia oczy i wrzeszczał dalej:
— Był plac, na placu — pałac, a w pałacu — moja córka. Nie ma pałacu, nie ma mojej córki! Jest tylko jeden pusty plac, który mnie najmniej zawsze obchodził! Wszystko być przestało, prócz tego placu. On jeden dotąd istnieje, chyba po to, aby mi przypominać, że jest pusty!
Wezyr teraz dopiero spojrzał na plac i, nie widząc tam nic, prócz pustki, aż przysiadł do ziemi z przerażenia.
— Może mnie mylą moje stare oczy! — zawołał zrozpaczony sułtan. — Wezyrze, jesteś młodszy, spójrz na plac i powiedz, co tam widzisz?
— Nic nie widzę! — odpowiedział wezyr.
— Gdzież się podział pałac Aladyna? — lamentował sułtan.
— Sułtanie! — rzekł wezyr. — Mówiłem ci zawsze, że pałac ten jest dziełem sztuki czarnoksięskiej i że zięć twój Aladyn jest złym czarnoksiężnikiem.
— Miałeś zupełną słuszność! — jęknął sułtan. — Gdzież obecnie znajduje się Aladyn?
— Wyjechał na polowanie na trzy dni — odpowiedział wezyr.
— Poślij natychmiast w ślad za nim dziesięciu rycerzy, aby go schwytali, okuli w kajdany i okutego wtrącili do więzienia.
Wezyr pobiegł z radością, aby spełnić rozkaz sułtana. Po chwili dziesięciu rycerzy wyruszyło w drogę na poszukiwanie księcia Aladyna. Znaleźli go w lesie, nad strumieniem. Podeszli go z tyłu, chwycili za dłonie, okuli w kajdany, wrócili z nim do miasta i wtrącili do więzienia okutego Aladyna. Wezyr pobiegł do sułtana i oznajmił, że Aladyn siedzi już w więzieniu. Sułtan rozkazał, aby kat niezwłocznie ściął głowę Aladynowi. Ponieważ kat mieszkał za miastem, więc wezyr posłał jednego rycerza, aby kata sprowadził.
Aladyn, wtrącony do więzienia, przeczuwał śmierć bliską. Złożył więc dłonie do modlitwy i szepnął:
— Boże! Ratuj niewinnego od śmierci niezasłużonej!
Składając dłonie, potarł bezwiednie pierścień zaklęty, który zawsze na palcu nosił. Wnet dżin złoty, w pierścieniu ukryty, zjawił się i zawołał:
— Oto jestem na rozkazy twoje i tych wszystkich, którzy posiadają pierścień zaklęty.
Autor ilustracji: Nathalie Ragondet |
— Nie mogę tego uczynić! — odpowiedział dżin — pałac twój należy do dżina błękitnego, który jest potężniejszy ode mnie. Nie wolno mi się wtrącać do jego spraw i do jego czynów. Mogę tylko przenieść cię z więzienia wprost do twego pałacu, gdzie zastaniesz swą żonę, piękną Badr-el-Budurę .
— A więc rozkazuję ci, dżinie złoty — zawołał Aladyn — ażebyś przeniósł mnie natychmiast do mego pałacu.
Zaledwo Aladyn słów tych domówił, a dżin złoty ozłocił się jeszcze rzęsiściej, pochwycił Aladyna na swe skrzydła i przeniósł go z więzienia wprost do pałacu na sam środek Afryki. Podczas lotu nad ziemią z nóg i rąk Aladyna spadły kajdany, i Aladyn stanął pod bramą swego pałacu wolny i pełen nadziei.
Piękna Badr-el-Budura stała w oknie pałacu i smutnie patrzyła na Afrykę, której nie znała. Nagle krzyknęła z radości, ujrzawszy Aladyna. Kazała swym sługom otworzyć bramę pałacową. Aladyn wszedł, rzucił się na szyję swej żonie, i oboje płacząc opowiadali sobie przez łzy o tym, co się każdemu przytrafiło.
Okazało się, że Czarnoksiężnik zażądał od Badr-el-Budury, aby została jego żoną.
Badr-el-Budura poznała w Czarnoksiężniku starego dziwaka, który za jedną starą lampę dwie nowe w zamian obiecywał. Domyślił się tedy Aladyn, że Derwisz został posiadaczem lampy cudownej i dżin , posłuszny jego rozkazom, przeniósł pałac z Chin do Afryki. Czarnoksiężnika nie było teraz w pałacu. Wyszedł do lasu, aby upolować zwierzynę. Aladyn ukrył się za drzwiami i z mieczem w ręku wyczekiwał jego powrotu. Wieczorem Derwisz Roeoender wrócił do pałacu. Gdy koło drzwi przechodził, Aladyn uderzył go mieczem tak, że straszny Czarnoksiężnik padł martwy na ziemię. Wówczas Aladyn znów zawładnął lampą cudowną i kazał dżinowi błękitnemu przenieść pałac z powrotem na miejsce.
Dżin błękitny natychmiast rozkaz Aladyna wykonał — ku wielkiej radości Badr-el-Budury , która niecierpliwie wyczekiwała chwili, kiedy pałac wreszcie uniesie się w powietrze i skieruje swój lot w stronę pałacu jej ojca. I rzeczywiście pałac się uniósł w powietrze i zatrzymał się dopiero na dawnym placu. Dżin przeniósł go tak zręcznie i lekko, że Badr-el-Budura uczuła tylko dwa wstrząśnięcia: jedno, gdy pałac oderwał się od ziemi afrykańskiej, a drugie, gdy się ustawił na placu w Chinach. Stało się to wieczorem. Nazajutrz z rana sułtan wyszedł znów na balkon i znów się zdumiał, oczom swym nie dowierzając! Pałac stał, jak dawniej, na placu. Brama pałacowa rozwarła się na oścież, i w bramie stanął Aladyn, Badr-el-Budur i Maruda, otoczona rojem panien służebnych. Wszyscy przeszli po złotym moście do pałacu sułtana.
Badr-el-Budura rzuciła się na szyję sułtanowi i rzekła:
— Ojcze! Jak mogłeś wtrącać do więzienia i skazywać na śmierć Aladyna, którego kocham nad życie, a który jest niewinny! Winien wszystkiemu Czarnoksiężnik Roeoender, którego imię straszno mi i trudno wymówić, a którego trup znajduje się w naszym pałacu. On właśnie przeniósł nasz pałac na sam środek Afryki. Lecz Aladyn śmiercią go ukarał. Możesz stwierdzić naocznie prawdę słów moich, oglądając trupa Czarnoksiężnika!
Wszyscy więc z sułtanem na czele poszli do pałacu Aladyna.
Sułtan obejrzał zwłoki Roeoendra i rzekł:
— Po raz pierwszy oglądam zwłoki Czarnoksiężnika. Widzę teraz, że Aladyn jest niewinny, i cieszę się, żeście wszyscy wraz z waszym pałacem wrócili szczęśliwie na dawne miejsce waszego pobytu. Będę znów co dzień wychodził na balkon, aby napawać oczy widokiem cudownego pałacu.
Zwłoki Derwisza Aladyn kazał oddać krukom na pożarcie, a lampę cudowną nosił odtąd zawsze w zanadrzu. Los tak chciał, że na Aladyna czyhało w życiu jeszcze jedno niebezpieczeństwo. Roeoender miał w Afryce młodego brata, też czarnoksiężnika. Brat ten od dawna Roeoendra nie widział, bo, o ile Roeoender lubił przebywać w samym środku Afryki, brat jego włóczył się zazwyczaj po jej brzegach.Pewnego razu młody czarnoksiężnik zapragnął dowiedzieć się, co się dzieje z jego starszym bratem. Wyjął więc z zanadrza tablicę zaklętą, posypał ją piaskiem, i piasek natychmiast ułożył się w taki napis:
— Roeoender został oddany na pożarcie krukom. Zabił go książę Aladyn, który mieszka w Chinach we wspaniałym pałacu naprzeciwko pałacu samego sułtana.
Młody czarnoksiężnik niezwłocznie przeskoczył z Afryki do Chin. Obejrzał pałac Aladyna i dowiedział się od strażnika pałacowego, że Aladyn wyjechał na polowanie i za trzy dni dopiero powróci. Przez dwa dni młody czarnoksiężnik wałęsał się po mieście i obmyślał plan zemsty.
Autor ilustracji nieznany |
— Co to za kobieta? — zapytał jakiegoś przechodnia.
— Jak to? Czyż nie znasz tej kobiety? — zawołał zdziwiony przechodzień. — Jest to święta Fatima, którą czci i uwielbia całe miasto. Fatima uzdrawia chorych, kalekom prostuje nogi i ręce, ślepym przywraca wzrok, a głuchym słuch. Mieszka zaś w pustelni pod górą, za miastem, gdzie ma celę, wyżłobioną w skale.
Wieczorem tego dnia młody czarnoksiężnik poszedł za miasto pod górę, do pustelni. Znalazł skałę, a w skale drzwi drewniane, i zapukał do drzwi.
Fatima drzwi otworzyła i spytała:
— W jakim celu przychodzisz w tak późnej godzinie?
— W takim celu, aby cię nauczyć milczenia — odpowiedział czarnoksiężnik.
— Co znaczą twoje słowa? — spytała znowu zlękniona Fatima.
— Słowa moje znaczą to, że zabiję cię natychmiast, jeśli się odważysz wołać o pomoc. Milcz i w milczeniu spełniaj wszystko, cokolwiek ci rozkażę.
— Słucham cię — szepnęła Fatima.
— Widzę, że twarz swą według zwyczaju derwiszów pokrywasz żółtą farbą. Pokryj mi moją twarz taką samą farbą.
Fatima posłusznie pociągnęła twarz czarnoksiężnika żółtą farbą.
— Czy jestem teraz podobny do ciebie? — spytał czarnoksiężnik.
— Jesteś tak podobny, że z dala trudno cię ode mnie odróżnić.
— Dobrze — rzekł czarnoksiężnik. — Oddaj mi teraz swoje szaty, a sama przebierz się w moje.
Fatima oddała mu swoje szaty. Czarnoksiężnik przywdział je i szepnął złowrogo:
— Oddaj mi teraz swoją białą zasłonę, którą nosisz na twarzy.
Fatima oddała mu zasłonę.
Czarnoksiężnik szepnął wówczas ciszej i groźniej.
— Oddaj mi teraz swoje życie.
— Bierz je — odrzekła Fatima — ale mi powiedz przynajmniej, za co mnie zabijasz?
— Za nic! — zaśmiał się czarnoksiężnik. — Zabijam cię dlatego, abyś przed nikim nie mogła zdradzić moich czynów.
Mówiąc to, wyjął sztylet, zabił Fatimę, ukrył jej zwłoki w krzakach, a sam wrócił do celi, gdzie noc całą przenocował. Nazajutrz wyszedł na miasto, przebrany w szaty Fatimy i okryty jej białą zasłoną. Ludzie, myśląc, że to idzie Fatima, kłaniali się nisko, prosili o błogosławieństwo lub o uzdrowienie. Czarnoksiężnik udawał, że jest zajęty modlitwą i nie ma teraz czasu na rozdawanie błogosławieństwa i uzdrowień. Udał się w stronę pałacu Aladyna i zaczął się przechadzać przed pałacem. Badr-el-Budur wyjrzała przez okno, zobaczyła domniemaną Fatimę i wysłała sługę, aby zaprosiła Fatimę do pałacu. Czarnoksiężnik natychmiast skorzystał z zaproszenia i wszedł do pałacu.
— Od dawna cię chciałam poznać, Fatimo! — rzekła Badr-el-Budura— słyszałam wiele o twoim życiu pustelniczym i o tym, że mieszkasz w celi, wyżłobionej w skale. Zapewne nigdy nie widziałaś pałacu. Zdejm więc na chwilę swoją zasłonę i obejrzyj komnatę pałacową. Ciekawa jestem, jakie wrażenie zrobi ta komnata na pustelnicy, przyzwyczajonej do przebywania w wyżłobieniu skalnym.
Czarnoksiężnik z lekka uchylił zasłony, obejrzał komnatę i rzekł, udając głos Fatimy:
— My, biedne pustelnice, nie lubimy bogactw i przepychów. Mimo to jednak podoba mi się twoja komnata o dwudziestu czterech oknach. Byłaby to niezaprzeczenie najpiękniejsza na świecie komnata, ale brak jej, niestety, jednego upiększenia
— Jakiego? — spytała Badr-el-Budura bardzo zaniepokojona.
— Brak jej jajka Roka, cudownego błękitnego jajka, które powinno wisieć na jedwabnym sznurze, przytwierdzonym do sklepienia tej komnaty. Nie wiem jednakże, gdzie ptak Rok swoje gniazda buduje i gdzie można jajko Roka dostać.
— Za chwilę wróci z polowania mój mąż, książę Aladyn. Powiem mu o tym jajku — może on potrafi je zdobyć. A tymczasem zaprowadzę cię do oddalonej od zgiełku ulicznego komnaty, abyś tam mogła spokojnie odmawiać swe modlitwy.
Badr-el-Budura zaprowadziła domniemaną Fatimę do cichej komnaty na końcu pałacu. Czarnoksiężnik zamknął się w tej komnacie i wyczekiwał powrotu Aladyna. Aladyn wkrótce wrócił z polowania. Zastał Badr- el-Budur ę smutną, bladą i zamyśloną.
— Czemu jesteś smutna, blada i zamyślona? — spytał, zaglądając jej w oczy.
— Nic mi nie jest — odrzekła Badr-el-Budura — Właściwie nie jestem ani smutna, ani blada, ani zamyślona. Zauważyłam tylko w naszej komnacie brak pewnego upiększenia. Gdybyś potrafił ten brak uzupełnić, komnata nasza byłaby niezaprzeczenie najpiękniejsza na całym świecie.
— Powiedz mi tedy, czego tu brak w tej komnacie?.
Badr-el-Budura przechyliła głowę, zmrużyła oczy i rzekła:
— Brak błękitnego jajka Roka, zawieszonego na jedwabnym sznurze, przytwierdzonym do sklepienia komnaty.
— Zostaw mnie samego w pokoju, a pomyślę nad sposobem dostarczenia ci tego jajka.
Badr-el-Budura wyszła z pokoju. Aladyn wyjął z zanadrza lampę cudowną i potarł ją mocno dłonią. Natychmiast zjawił się dżin błękitny i rzekł:
— Oto jestem na rozkazy twoje i tych wszystkich, którzy posiadają lampę cudowną.
— Dżinie błękitny! — zawołał Aladyn. — Rozkazuję ci, abyś mi przyniósł jajko Roka i zawiesił je w tej komnacie na sznurze jedwabnym, przytwierdzonym do sklepienia!
Dżin zaskrzył się cały od gniewu, uderzył skrzydłami o ziemię i krzyknął:
— Jak śmiesz obrażać mnie takim żądaniem? Nie dość, żem ci zbudował pałac w ciągu jednej nocy — chcesz teraz, abym zawiesił na twoim suficie błękitne jajko potężnego Roka, który jest moim panem, władcą i królem? Zabiłbym cię na miejscu za tę obrazę, gdyby nie okoliczność, że tę myśl niegodną podszepnął twej żonie brat Czarnoksiężnika Roeoendra, równie podły czarnoksiężnik, co, przebrany za podstępnie zamordowaną przez niego Fatimę, znajduje się teraz w twym pałacu i ostrzy sztylet, którym ma zamiar zabić ciebie.
To powiedziawszy, dżin zniknął.
Aladyn zawołał Badr-el-Budurę i powiedział:
— Zdaje mi się, że w moim pałacu jest w tej chwili Fatima?
- Tak — rzekła Badr-el-Budura — dałam jej pokój osobny, aby mogła odmawiać swe modlitwy.
— Przyprowadź ją do mnie — powiedział Aladyn.
Badr-el-Budura przyprowadziła Fatimę.
Ledwo Fatima weszła do pokoju, Aladyn poskoczył ku niej i ugodził ją mieczem w samo serce.
— Coś uczynił? — zawołała Badr-el-Budura — zabiłeś świętą i niewinną Fatimę!
— Nie ja zabiłem Fatimę, lecz właśnie zabił ją ten, który padł od mego miecza. Jest to brat Roeoendra, czarnoksiężnik, który się przebrał w szaty Fatimy, aby wejść do pałacu i pozbawić mnie życia.
Tak zginął młody czarnoksiężnik, brat Roeoendra. Odtąd Aladyn pędził żywot spokojny wraz z Badr-el-Budurą i Marudą, otoczoną zawsze rojem panien służebnych.
Autor ilustracji: Greg Hildebradt |
KONIEC CZĘŚCI III i ostatniej
Ilustracje pozostałe: Felicitas Kuhn
przejdź do części II
przejdź do części I
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Osobom spamującym, próbującym reklamować w komentarzach inne strony- podziękuję i ich komentarze będą usuwane.
Pozostałym, bardzo dziękuję za wyrażenie swojej opinii i zapraszam ponownie:)