niedziela, 24 czerwca 2018

Ali - Baba i czterdziestu rozbójników cz. II - Księga 1000 i jednej nocy

Ali-  Baba i czterdziestu rozbójników 
część II

Kassim wcale się nie przyglądał tańcowi i zabawom turkusów, topazów, rubinów. Nie czarowało go tęczowe światło które napełniało jaskinię. Myślał tylko o tym, żeby jak najprędzej napchać swoje wory dukatami i wrócić do domu. Obojętność Kassima na cuda i na czary bardzo się nie podobała pniom malachitowym. Jeden z tych pni, najgrubszy i najsilniejszy, tak się oburzył, że potoczył się gniewnie ku Kassimowi i z całych sił uderzył go w nogi. Kassim jęknął z bólu i upadł na ziemię. Ale wnet z ziemi powstał, podszedł do kufrów z dukatami, zanurzył w nich obydwie dłonie i chciwie począł dukaty garściami wygarniać, aby je do swoich worków przesypać. Wówczas dukaty przestały bawić się w orła i reszkę, rubiny i topazy zaniechały swego topazowo-rubinowego tańca, turkusy znieruchomiały i nie chciały już na kształt bożych krówek pełzać po drzewach koralowych, a pnie malachitowe, gniewnie mrucząc, pochowały się po kątach.



Autor ilustracji: Jesus Blasco

Wszystkie czary i cuda Sezamu obraziły się na Kassima za to, że nie umie patrzyć na nie z zachwytem, tylko z chciwością. Wszystko posmutniało, pociemniało i przygasło. Jaskinia napełniła się zmierzchem. Kassim musiał niemal po ciemku wygarniać dukaty. Gdy już po brzegi naładował dukatami worki, przypomniał sobie, że zostawił muły na polanie. Postanowił wprowadzić muły do wnętrza Sezamu, objuczyć je ciężkimi workami i wyruszyć natychmiast w drogę powrotną. W tym celu zbliżył się do wyjścia jaskini i znów zawołał: 
„Jest tu brama w skale, 
I są czary w bramie! 
Ku swej własnej chwale 
Otwórz się …” 
W tym miejscu Kassim nagle zamilkł i zbladł, bo nie mógł sobie przypomnieć ostatniego słowa, a było to właśnie najważniejsze słowo zaklętego czterowiersza. 
Uderzył się dłonią w czoło raz i drugi i trzeci i wreszcie zawołał z radością: 
— Już wiem! Ta skała nazywa się Rezam! 
I, uszczęśliwiony, znowu wygłosił zaklęty czterowiersz: 
„Jest tu brama w skale, 
I są czary w bramie! 
Ku swej własnej chwale 
Otwórz się, Rezamie!” 
Ale Sezam, nazwany mylnie Rezamem, nie otworzył przed Kassimem swej bramy czarodziejskiej. 
Kassim znów się w czoło dłonią uderzył i rzekł:
— Teraz już przypominam sobie doskonale, że ta skała nazywa się Bezam! 
Ale Sezam, po raz wtóry mylnie nazwany Bezamem, pozostał zamknięty przed zlęknionym Kassimem. I raz po raz Kassim w czoło się dłonią uderzał i przezywał Sezam Kezamem, Nezamem, Lezamem, lecz nie nazwał go ani razu Sezamem. Z rozpaczą patrzył na swoje wory, pełne złota, i na niewzruszoną ścianę zamkniętej skały. Pnie malachitowe śmiały się po kątach jaskini, a dukaty same wyskakiwały z worków i z powrotem wpadały do swoich kufrów. Wreszcie pamięć Kassima tak się zmąciła, że w końcu zapomniał wszystkich słów zaklętego czterowiersza. Stał blady i drżący z przerażenia. Tymczasem zbójcy wrócili ze swojej wędrówki po rozmaitych krajach. Wjeżdżając na polanę, spostrzegli dziesięć mułów obok skały.


Autor ilustracji: Jesus Blasco
Muły, spłoszone tętentem koni, pouciekały do lasu. 
Zbójcy pozsiadali z rumaków, a kapitan rzekł do nich:
 — Panowie zbójcy! Nie wiem, do kogo należą te muły, ale domyślam się, że ich właściciel znajduje się w pobliżu Sezamu. Może się ukrył w jakimś krzaku, żeby nas podpatrzeć i podsłuchać. Zanim więc wejdziemy do naszeగ jaskini, musimy wszystkie krzaki dokładnie obszukać. 
Zbójcy natychmiast obszukali wszystkie krzaki, ale nie znaleźli nikogo. 
— Panie kapitanie — rzekli chórem — w krzakach nie ma nikogo. 
Kapitan zasmucił się i rzekł: 
— Mam złe przeczucia i czuję, że mi się wąsy zaczynają od gniewu poruszać. Musimy jednak zagrabione w nowej podróży skarby ukryć w naszej jaskini. 
To powiedziawszy, kapitan podszedł do skały i zawołał:
 -"Jest tu brama w skale, 
I są czary w bramie! 
Ku swej własnej chwale


Otwórz się, Sezamie!” 



Natychmiast na skale zjawił się niewyraźny rysunek bramy. Rysunek stawał się coraz wyraźniejszy, aż wreszcie zamienił się w prawdziwą bramę. Zawiasy zgrzytnęły i brama roztwarła się na oścież. Kapitan zajrzał do wnętrza jaskini i poczerwieniał z gniewu. W bramie stał blady i drżący Kassim. 

Autor ilustracji: Charles Folkard
Stał i przypomniawszy nagle słowa czterowiersza, wygłoszonego przed chwilą przez kapitana, uderzył się dłonią w czoło i powtarzał po niewczasie: 
— Otwórz się, Sezamie, Sezamie, Sezamie! 
Ujrzawszy przed sobą strasznego kapitana, Kassim wyskoczył z Sezamu i rzucił się w tłum zbójców. Myślał, że mu się uda prześlizgnąć pomiędzy czterdziestoma zbójcami i uciec do domu. Ale kapitan uderzył go mieczem w głowę i Kassim padł martwy na ziemię. 


Autor ilustracji: Lowell Hess
Zbójcy, gniewnie poruszając wąsami, weszli po kolei do wnętrza jaskini. Za ostatnim zbójcą wsunął się do jaskini sam kapitan i brama Sezamu natychmiast się za nimi zamknęła. 
Wówczas kapitan postawił nogę na zwłokach Kassima i rzekł do swoich podwładnych: 
— Panowie zbójcy! Nie wiem, jakim sposobem człowiek, którego stopa moja w tej chwili depcze, przedostał się do wnętrza naszej jaskini. Zapewne, ukryty w krzakach obok skały, podsłuchał słów zaklętego czterowiersza. Możemy przypuszczać, że komukolwiek ze swoich przyjaciół lub krewnych powierzył tajemnicę Sezamu wraz z zaklętym czterowierszem. Dlatego też postanowiłem zwłoki tego człowieka pokrajać na cztery części i złożyć u samego wejścia do jaskini. Ktokolwiek odważy się w naszej nieobecności do wnętrza jaskini przedostać, ten zaraz na wstępie zobaczy, jaka kara spada na nieoględnych śmiałków. Może go przerazi widok zwłok, na cztery części pociętych i zamiast okradać nasze skarby, cofnie się i co prędzej wróci do domu. 
Autor ilustracji: Josef Skrhola
Kapitan groźnie spojrzał na worki Kassima, leżące na ziemi. Ponieważ nie wszystkie dukaty zdążyły z worków powyskakiwać, więc worki do połowy pełne były dukatów. Zbójcy przesypali resztę dukatów do kufrów, a kapitan tymczasem rozciął mieczem zwłoki Kassima na cztery części i złożył je u wyjścia, po dwie części z każdej strony. Kapitanowi śpieszno było wyruszyć w drogę na nowe grabieże, więc donośnym głosem wypowiedział zaklęty czterowiersz. Sezam otworzył swą bramę, zbójcy wyszli na polanę, i brama się natychmiast zamknęła. Po chwili zbójcy już siedzieli na swych rumakach, a kapitan na czele groźnie poruszał wąsem i dał znak do odjazdu. Konie ruszyły z kopyta i cała armia zbójców znikła w gęstwinie leśnej.
Długo czekała Amina na powrót swego męża. Czekała daremnie. Kassim nie wracał. Aminę ogarnął niepokój i złe przeczucie. Już wieczór zapadał, już pierwsza gwiazda zapłonęła w ciemnych niebiosach, a Kassim do domu nie wracał. Amina posłała swoją służącą, mądrą i piękną Morganę, do Ali-Baby z prośbą, ażeby Ali-Baba natychmiast przyszedł do pałacu. 


Autor ilustracji: Jesus Blasco
Ali-Baba przyszedł i Amina doń rzekła: 
— Dzisiaj z rana Kassim poszedł do lasu po skarby zaklęte. Dotąd nie wrócił do domu. Boję się, że mu się coś złego przytrafiło. Jestem bezradna i nie wiem, co robić. Może ty mi dasz dobrą radę. 
Ali-Baba odpowiedział: 
— Zaczekajmy do rana. Jeżeli jutro z rana Kassim do domu nie wróci, pójdę sam do lasu na zwiady. 
Nazajutrz z rana Kassim, ma się rozumieć, nie wrócił. Wówczas Ali-Baba z dwoma mułami pośpieszył do lasu. Szedł ani długo, ani krótko, jeno tyle, ile mu właśnie iść wypadło. Z niepokojem w sercu zbliżył się do skały i czterowiersz zaklęty w głos wypowiedział. Brama Sezamu roztwarła się na oścież i Ali-Baba wraz z mułami wszedł do wnętrza. Jakże się przeraził, gdy tuż u wejścia w tęczowym świetle jaskini ujrzał zwłoki swego brata, rozcięte mieczem na czworo! Ali-Baba załamał ręce i długo stał nad zwłokami brata, smutny i nieruchomy. Trzeba jednak było śpieszyć się z powrotem do niespokojnej Aminy. Ali-Baba wszystkie cztery części zwłok nieszczęśliwego Kassima ukrył w czterech workach, objuczył workami swe muły i wyszedł z Sezamu. Po drodze narwał gałęzi i gałęźmi worki zasłonił. Wkrótce przybył do pałacu Kassima. 
Morgana otworzyła mu drzwi i rzekła: 
— Czy bez Kassima wracasz?
— Bez Kassima — odpowiedział Ali-Baba. 
— A co masz w oczach? — spytała Morgana, przyglądając się zapłakanym oczom Ali-Baby. 
— Łzy — rzekł Ali-Baba. 
— A co masz w ustach? — spytała znowu Morgana. 
— Złe wieści — odparł Ali-Baba. 
— A co masz w workach? — spytała wreszcie Morgana. 
— Zwłoki mego brata — szepnął Ali-Baba. 
Morgana smutnie spojrzała na worki i rzekła: 
— Muszę swoją panią zawiadomić o śmierci jej męża. 
Ali-Baba na to powiedział: 
— Uprzedź Aminę, żeby nie płakała głośno po stracie męża, bo mogą posądzić albo ją, albo mnie o zamordowanie Kassima. Nikt bowiem nie domyśla się, z jakiego powodu Kassim tak nagle i niespodzianie utracił życie. A chociaż według naszych perskich zwyczajów żona, której mąż umarł, powinna bardzo głośno płakać, zawodzić i krzyczeć, wszakże prawdziwy smutek nie wymaga głośnych skarg, zawodzeń i krzyków. Niech więc płacze po cichu, tak, jak ja płakałem. 
Morgana poszła do Aminy i powtórzyła jej słowa Ali-Baby, a potem wróciła do drzwi i rzekła: 
— Już uprzedziłam o wszystkim moją panią. Możesz więc wejść do pałacu ze zwłokami Kassima. 
Ali-Baba wziął na plecy dwa worki, a dwa drugie wzięła Morgana i oboje w milczeniu weszli do pałacu. W pałacu był jeden pokój zupełnie ciemny, bez okien. 
Morgana w tym ciemnym pokoju złożyła zwłoki Kassima i rzekła: 
— Słońce należy się żywym, a ciemność umarłym. Niech pan mój spoczywa w ciemności dopóty, dopóki nie pochowamy go na cmentarzu. Tam będą mu śpiewały ptaki i szumiały drzewa, bo i umarli lubią szum drzew i śpiew ptaków. 
Amina weszła do ciemnego pokoju i, pochyliwszy się nad zwłokami męża, płakała po cichu, aby jej nikt, prócz Allacha, nie słyszał. Ponieważ Morgana była mądra, więc postanowiła uchronić Aminę i Ali-Babę od podejrzeń ludzkich i wytłumaczyć ludziom nagłą i niespodziewaną śmierć Kassima. 
W tym celu pobiegła zaraz do apteki i rzekła do aptekarza: 
— Panie aptekarzu, przychodzę po pigułki, które się daje ludziom beznadziejnie chorym. 
— A któż to jest beznadzieగnie chory? — spytał aptekarz. 
— Mój pan, Kassim — odparła Morgana. 
Aptekarz dał jej pigułki i, kiwając głową, rzekł: 
— Niech pan twój zażyje tych pigułek, ale wątpię, aby mu pomogły. Kto jest beznadziejnie chory, temu żadne pigułki nie pomogą. 
Morgana wzięła pigułki i wyszła z apteki. 
W kilka godzin potem znów do apteki wróciła. 
— Panie aptekarzu — rzekła, płacząc — przychodzę po proszki, które się daje konającym 
— A któż to jest konający? — spytał aptekarz. 
— Mój pan, Kassim — rzekła Morgana. 
Aptekarz dał jej proszki i, kiwając głową, powiedział: 
— Niech twój pan zażyje tych proszków, ale wątpię, aby mu pomogły. Kto jest konający, temu żadne proszki nie pomogą. Morgana wzięła proszki i wyszła z apteki. Tymczasem po całym mieście zaczęły krążyć pogłoski, że Kassim jest beznadziejnie chory. Potem rozeszły się nowe wieści, że Kassim jest konający. Wszyscy wyczekiwali śmierci Kassima. Toteż nikt się nie zdziwił, gdy wieczorem Amina i Morgana zjawiły się na krużganku pałacowym, głośnym płaczem obwieszczając według obyczajów perskich śmierć Kassima. W ten sposób dzięki Morganie nikt nie podejrzewał ani Aminy, ani Ali-Baby o morderstwo Kassima. Wszakże zwłoki Kassima były pocięte na czworo. Trzeba więc było tak urządzić, aby podczas pogrzebu nikt tego nie zauważył. Morgana poszła do Baby-Mustafy, który był łataczem starych butów i miał swój sklepik na samym końcu miasta. Baba-Mustafa siedział w swym sklepiku z dratwą w ręku i łatał buty. 
Łatając zaś buty, śpiewał:
„Dratwa moja buty łata, 
A ja wciąż o skarbach marzę! 
Kto mi w rękę da dukata, 
Temu zrobię, co rozkaże!” 
Morgana, słysząc tę piosenkę, podbiegła z tyłu do Baby-Mustafy i zawołała: 
— Babo-Mustafo! Nie oglądaj się za siebie, jeno wyciągnij ku mnie rękę. 
Baba-Mustafa, nie oglądając się, wyciągnął rękę i rzekł: 
— Oto moja ręka! 
— A oto mój dukat — odrzekła Morgana, wsuwając mu do ręki dukata. 
— Pewno chcesz ode mnie jakiejś tajemniczej i osobliwej przysługi? — spytał Baba- -Mustafa. 
— Chcę — odpowiedziała Morgana. 
— Czy nie wolno mi się odwrócić i spojrzeć na ciebie?— spytał znowu Baba-Mustafa. 
— Nie, nie wolno! — zawołała Morgana. — Nie powinieneś wiedzieć, kto jestem! 
Baba-Mustafa, nie odwracając się, zaśpiewał: 
„Dratwa szyje, piosnka dzwoni, 
Świecą gwiazdy, pachną kwiaty! 
Dobry jeden dukat w dłoni, 
Ale lepsze — dwa dukaty!” 
I Baba-Mustafa znów wyciągnął rękę. 
Morgana włożyła mu do ręki drugiego dukata i rzekła: 
— Przyrzecz mi, że zachowasz w tajemnicy to wszystko, o co cię poproszę. 
— Przyrzekam — rzekł Baba-Mustafa i zaśpiewał znowu: 
„W starym bucie nowe łaty, 
Łata buta nie zeszpeci! 
Kto już dostał dwa dukaty, 
Temu śni się dukat — trzeci!”
 — Masz trzeciego dukata — rzekła Morgana, podając dukata Babie-Mustafie. 
— Teraz jestem na twoje rozkazy — zawołał Baba-Mustafa. 

Autor ilustracji: Gustaw Tanggren
— Otóż — rzekła Morgana — wstań i idź prosto przed siebie za miasto. Ja zaś pójdę za tobą tak, abyś mnie nie widział. Gdy dojdziesz do pierwszego drzewa za miastem, zatrzymaj się, a ja ci wówczas oczy chustką przewiążę i zaprowadzę do jednego domu. Gdy zaś wejdziemy do wnętrza owego domu, powiem ci, co dalej czynić należy. Nie zapomnij zabrać z sobą dratwy i nici. 

Baba-Mustafa wziął dratwę i nici i poszedł prosto przed siebie. Morgana kroczyła w ślad za nim. Baba-Mustafa zatrzymał się w cieniu pierwszego drzewa za miastem. Morgana podeszła do niego z tyłu, zawiązała chustką oczy, wzięła go za rękę i zaprowadziła do pałacu Kassima, do ciemnego pokoju, w którym znajdowały się zwłoki jej pana. Tam Morgana zdjęła chustkę z oczu Baby-Mustafy. 


Autor ilustracji: Emilio Freixas
Pokój był tak ciemny, że Baba-Mustafa nie widział Morgany i spytał się: 
— Co mam teraz czynić? 
Morgana zawczasu złożyła w całość wszystkie cztery części zamordowanego Kassima, więc podeszła z Babą-Mustafą do zwłok i powiedziała: 
— Zszyj te cztery części w jedną całość. 
Baba-Mustafa spełnił jej żądanie. Wtedy Morgana znów mu oczy chustką przewiązała, wyszła z nim z pałacu, odprowadziła go do pierwszego drzewa za miastem i rzekła: 
— Stój tu pod drzewem i czekaj, aż odejdę tak daleko, abyś mnie nie mógł zobaczyć. Wówczas ci krzyknę: hop, hop! — na znak, że możesz chustkę zdjąć z oczu. 
— Ile razy krzykniesz mi: hop, hop? — spytał Baba-Mustafa. 
— Dwa razy — odrzekła Morgana. 
— Za każde „hop!” — musisz mi zapłacić dukata — zauważył Baba-Mustafa, który był bardzo chciwy na pieniądze. 
Morgana dała mu jeszcze dwa dukaty i pobiegła w stronę pałacu. 
Gdy była już daleko, zawołała: 
— Hop, hop! 
Baba-Mustafa zdjął chustkę z oczu, ale już nie zobaczył Morgany. Wrócił natychmiast do swego sklepiku, podzwaniając dukatami. Nazajutrz z rana odbył się pogrzeb Kassima. Po pogrzebie Amina prosiła Ali-Babę i Zobeidę, aby zamieszkali z nią razem w pałacu, gdyż nie chciała żyć samotnie. W końcu po dniach kilku Amina tak pokochała Ali-Babę i Zobeidę, że podarowała im swój pałac. Ali-Baba stał się bogaczem, bo posiadał pałac i dukaty, które zdobył w czasie pierwszego pobytu w Sezamie. 
Pewnego dnia zbójcy wrócili do Sezamu i zatrwożyli się bardzo, nie znalazłszy w swej jaskini zwłok Kassima. 
— Panowie zbójcy! — rzekł kapitan, zalany tajemniczym i tęczowym światłem jaskini. — Nieobecność w naszej kryjówce zwłok zabitego przeze mnie człowieka świadczy o tym, że albo jego przyjaciel, albo krewny zna zaklęty czterowiersz. Dzięki znajomości tego czterowiersza wszedł do Sezamu i zabrał te zwłoki, aby je pochować na cmentarzu. Innym sposobem nie mógłby się do Sezamu przedostać. Musimy więc zabić tego człowieka, aby nikt nie posiadał naszej tajemnicy! Dopóty, dopóki on żyje, nie możemy być pewni ani naszych skarbów, ani naszego życia. Jeden z was, panowie zbójcy, powinien odważyć się na udanie się do miasta, ażeby tam odszukać naszego wroga i zawiadomić nas o miejscu jego pobytu. Wówczas wkroczymy do miasta całą zgrają i wroga naszego zabijemy. 
Słowa kapitana sprawiły wielkie wrażenie na zbójcach. Sumienie ich było obarczone taką niezliczoną ilością zbrodni i kradzieży, że żaden z nich nie śmiałby wejść do miasta, gdzie zewsząd czyhało niebezpieczeństwo. W mieście mogli wykryć obecność zbójcy, oddać go pod sąd i ukarać. Dlatego też zbójcy zamyślili się głęboko i milczeli, poruszając z lekka wąsami i gładząc ręką olbrzymie brody. 

Nareszcie jeden z nich, młody Alof, wystąpił naprzód, wsparł się łokciem o pień malachitowy i zawołał: 
— Bracia zbójcy! Jestem młody i silny. Nie znam strachu ani lęku. Kocham was i kocham Sezam, w którym się wychowałem od dziecka. Sezam jest moją ojczyzną, a wy jesteście moimi braćmi. Chętnie poświęcę swe życie dla was i dla Sezamu. Pójdę do miasta i mam nadzieję, że znajdę naszego wroga. Jeśli nie znajdę — niech sam kapitan głowę mi mieczem odrąbie! 
Autor ilustracji: Severino Baraldi

— Jeśli nie znajdziesz — niech sam kapitan głowę ci mieczem odrąbie! — powtórzyli zbójcy chórem. 
Kapitan położył dłoń na ramieniu Alofa i rzekł: 
— Idź do miasta, Alofie, i wróć do nas z dobrą nowiną. Pamiętaj, że śmierć cię czeka z mej ręki w razie, jeżeli ci się wyprawa nie uda. Właśnie już wieczór zapada, więc łatwiej ci będzie i bezpieczniej wejść do miasta wieczorem, niż przy dziennym świetle. 
Alof skłonił się kapitanowi i wyruszył do miasta.


Przeczytaj też inne baśnie z "Księgi tysiąca i jednej nocy" -  Księga tysiąca i jednej nocy


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Osobom spamującym, próbującym reklamować w komentarzach inne strony- podziękuję i ich komentarze będą usuwane.
Pozostałym, bardzo dziękuję za wyrażenie swojej opinii i zapraszam ponownie:)