niedziela, 24 czerwca 2018

Ali - Baba i czterdziestu rozbójników cz. III - Księga 1000 i jednej nocy

Ali Baba i czterdziestu rozbójników 
część III

Pierwszym sklepikiem, który Alof, podchodząc do miasta, zobaczył, był sklepik Baby- -Mustafy. Baba-Mustafa, jak zazwyczaj, siedział z dratwą w ręku i łatał buty. 
Alof podszedł do niego i rzekł: 
— Co robisz, dobry człowieku? 
Baba-Mustafa zaśpiewał w odpowiedzi: 
„Łatam obuwie, 
Sam z sobą mówię, 
Sam z sobą gadam 
I piosnki składam”. 
Alof pochylił się nad nim i rzekł z udanym współczuciem: 
— Już wieczór zapada, a ty wciąż jeszcze ślęczysz nad robotą? Możesz sobie oczy nadwyrężyć. Dziwię się, że pomimo starości, potrafisz po ciemku buty łatać. 
Autor ilustracji: Servino Balardi

Baba-Mustafa uśmiechnął się chełpliwie i odpowiedział: 
— Nie oddałbym swoich oczu za twoje, chociaż jesteś młodszy. Niedawno w zupełnie ciemnym pokoju zszywałem zwłoki jakiegoś nieszczęśliwca, porąbanego na czworo. Zszyłem tak zręcznie i tak dokładnie, że nikt by nawet szwów nie rozpoznał. Mam oczy sowie, widzę po ciemku! 
Posłyszawszy te słowa, zbójca drgnął z radości, ale pohamował swoje wzruszenie i powiedział: 
— To bardzo rzadki wypadek, ażeby czyjekolwiek zwłoki były porąbane na czworo. Jakże się nazywał ów nieszczęśliwiec? 
— Albo ja wiem? — odparł Baba-Mustafa. 
— Przypomnij sobie! — szepnął zbójca i położył przed Babą-Mustafą dukata. 
Baba-Mustafa dukata schował do kieszeni i rzekł: 
"Kto nie widział nic zgoła, 
ten przypomnieć nie zdoła! 
Historia to zaklęta, 
pamięć jej nie pamięta, 
wspomnienie nie wspomina! 
Przyszła do mnie dziewczyna, 
stanęła za plecami, 
płaciła — dukatami! 
Uszy moje ją słyszały, 
ale oczy nie widziały… 
Gdy noc błysła na niebie, 
kazała iść przed siebie. 
Tuż za miastem, na lewo, 
gdzie pierwsze stoi drzewo, 
przewiązała oczy chustą 
i wiodła mnie w przestrzeń pustą, 
aż zawiodła po kryjomu do nieznajomego domu. 
W tym zaś domu — mrok 
głęboki i pocięte w czworo zwłoki. 
Wziąłem dratwę, wziąłem nić
 i zacząłem trupa szyć. 
Szyłem chwacko, z całych sił 
— ale nie wiem, kto to był?" 
Alof znów dał dukata Babie-Mustafie i powiedział: 
— Jeśli mi nie odmówisz swojej pomocy, nie pożałuję ci dukatów. Tak mnie twoje opowiadanie zaciekawiło, że chciałbym koniecznie ów dom tajemniczy odnaleźć. 
Baba-Mustafa odpowiedział mu na to:
 — Chętnie bym ci w tym dopomógł, bo widzę, że jesteś chojny i dukatów nie żałujesz, ale nie wiem, jak to uczynić. Nie znam ani dziewczyny, która do mnie przyszła, ani drogi, po której mnie prowadziła, ani domu, do którego mnie wwiodła, ani trupa, którego zszywałem. Wiem tylko, że dziewczyna była przebiegła, droga — krótka, dom — ciemny, a trup — porąbany na czworo.
 Zamyślił się Alof i po chwili rzekł: 
— Masz słuszność, że dziewczyna była przebiegła. To też powinniśmy być przebieglejsi od niej. Pójdź ze mną za miasto aż do owego drzewa, gdzie przebiegła dziewczyna przewiązała ci oczy chustą. Pod tym samym drzewem przewiążę ci oczy chustą, a może ci się uda w ten sposób po omacku i na oślep dojść do tego samego domu. 
Alof znów dał dukata Babie-Mustafie i obydwaj natychmiast wyruszyli w drogę. Doszli wkrótce do pierwszego drzewa za miastem. 
Alof przewiązał Babie-Mustafie oczy chustą i rzekł: 
— Staraj się teraz przypomnieć sobie kierunek, w którym szedłeś razem z dziewczyną. 
— Dobrze — odpowiedział Baba-Mustafa. — Ja będę się starał iść w tym samym kierunku, ty zaś, ile razy w drodze przystanę, aby kierunek przypomnieć, kładź mi do ręki dukata dla tym lepszego przypomnienia. 
Alof się na to zgodził i Baba-Mustafa z zawiązanymi oczyma zaczął kroczyć po drodze, zgadując coraz wyraźnijగ kierunek do pałacu Kassima, w którym teraz mieszkał Ali-Baba. Można było pomyśleć, że się bawią w ciuciubabkę. 
Baba-Mustafa co chwila niemal zatrzymywał się i mówił: 
— Znów zapomniałem kierunku! Daj mi prędzej dukata, bo w przeciwnym razie nie przypomnę sobie dalszej drogi. Otrzymawszy dukata, Baba-Mustafa szedł dalej i w końcu zatrzymał się przed samym pałacem Ali-Baby.
 — Zdaje mi się, żeśmy doszli do owego domu — rzekł Baba-Mustafa.
 Alof zdjął mu chustkę z oczu i powiedział: 
— Wracaj teraz do swego sklepiku i nikomu nic nie mów o tym, co zaszło. 
Baba-Mustafa, brzęcząc dukatami, udał się z powrotem do swego sklepiku, a Alof wyjął z kieszeni kredę i kredą naznaczył próg domu, żeby go potem poznać. Zadowolony z udanej wyprawy, wyszedł z miasta i skierował kroki wprost do lasu, ażeby o wszystkim zawiadomić kapitana i swoich towarzyszy. Gdy Alof się oddalił, Morgana, wracając z miasta do pałacu, spostrzegła na progu biały znak, którego dawnijగ nie było. Morganę ten znak bardzo zastanowił, a nawet zaniepokoił. 
— Kto zrobił ten znak i w jakim celu? — pomyślała mądra Morgana. — Czy dla psoty, czy dla jakich innych zamiarów? Jeśli nie dla psoty, to tylko dlatego, aby dom, naznaczony kredą, od innych domów odróżnić. A w takim razie zrobił to jakiś człowiek obcy, który nie zna miasta ani domów, znajdujących się w naszym mieście. Jeśli zaś dom kredą naznaczył, to z pewnością ma jakieś złe zamiary względem tego domu. Trzeba więc uczynić tak, aby ów obcy człowiek nie mógł domu po znaku kredowym rozpoznać.
 I Morgana przykucnęła pod progiem, aby znak kredowy zetrzeć; lecz nagle wstała i rzekła sama do siebie:
 — Byle głupiec wpadłby na taką samą myśl, na jaką ja wpadłam przed chwilą. Nic łatwiejszego, jak znak kredowy zetrzeć. Wolę obmyśleć trudniejszy sposób pogmatwania zamiarów owego nieznanego mi człowieka. Oto naznaczę kredą progi kilku innych sąsiednich domów. Wówczas nikt nie potrafi naszego domu od sąsiednich po znaku kredowym odróżnić. 
Morgana kupiła natychmiast w sklepie kawałek kredy i wyrysowała na progach domów sąsiednich takie same znaki kredowe. 
Autor ilustracji: Gustaw Tanggren
O północy zbójcy zbliżyli się do miasta z Alofem na czele. Alof miał im wskazać dom Ali-Baby, oni zaś zamierzali wszystkich mieszkańców tego domu wymordować, a dom spalić. Domyślili się bowiem, że w tym właśnie domu mieszka ich wróg, który zna zaklęty czterowiersz i który wyniósł z jaskini Sezamu zwłoki Kassima. Kapitan kazał zbójcom czekać pod miastem, a sam z Alofem poszedł wprost do owej dzielnicy, gdzie znajdował się dom kredą naznaczony. Alof szedł przodem, a kapitan za nim.
Kapitan rzekł po cichu:
— Jak to dobrze, żeś dom kredą naznaczył! Po znaku kredowym łatwo dom poznać. Szczęśliwa myśl przyszła ci do głowy. Alof, zadowolony z pochwały kapitana, uśmiechnął się i powiedział: 
— Nie jestem zarozumiały, ale każdy mi przyzna, że postąpiłem mądrze. Łataczowi butów przewiązałem oczy chustą i kazałem mu całą drogę po omacku i na oślep odnaleźć, dom zaś naszego wroga naznaczyłem kredą, tak że nie możemy teraz pomylić się ani też nie mamy potrzeby długo szukać tego domu. 
Bylijగuż właśnie w tej dzielnicy, gdzie stał pałac Ali-Baby. 
Alof podszedł do jednego z domów, zobaczył znak kredowy na progu i szepnął do kapitana: 
— Spójrz, kapitanie — oto jest znak kredowy. Tu w tym domu mieszka nasz wróg! 
Kapitan spojrzał na znak kredowy i z wdzięcznością uścisnął dłoń Alofa. 
— Wróćmy teraz do naszych towarzyszy — rzekł kapitan — i razem z nimi napadniemy na ten dom. 
Poszli więc z powrotem, lecz, przechodząc koło następnego domu, kapitan zatrzymał się nagle i zawołał: 
— Cóż to znaczy, Alofie? Na progu tego domu widzę taki sam znak kredowy! 
Alof spojrzał na znak kredowy i sam zbladł, jak kreda. 
— Nie rozumiem, skąd się wziął ten drugi znak — szepnął, spuszczając oczy. — Przysięgam ci, kapitanie, żem naznaczył jeden tylko dom! 
Kapitan nic nie odpowiedział i poszedł dalej, ale po chwili znów się zatrzymał koło innego domu i znów zawołał: 
— Alofie, widzę trzeci znak na progu innego domu! 
Alof pochylił głowę i milczał. Wiedział, że go czeka śmierć z ręki kapitana. 
Kapitan tymczasem spostrzegł inne znaki kredowe na innych domach i rzekł: 
— Któryż z tych domów jest domem naszego wroga? Przecież nie możemy tych wszystkich domów spalić i wszystkich mieszkańców wymordować! 
— Kapitanie — szepnął Alof — myślałem, że jestem mądry i przebiegły, ale widocznie jest ktoś mądrzejszy i przebieglejszy ode mnie! Nie wiem, kto naznaczył inne domy kredą, to jedno wiem tylko, żem obietnicy swojej nie spełnił i wroga naszego nie odnalazłem. Chętnie więc głowę swoją pod miecz oddam, gdyż na karę śmierci zasłużyłem. 
Nic kapitan na to nie odpowiedział, jeno kroku przyśpieszył, aby jak najprędzej wraz ze zbójcami do Sezamu wrócić. Zbójcy pod miastem czekali na dalsze rozkazy kapitana i marzyli o tym, że się zemszczą na swoim wrogu. Lecz kapitan zbliżył się do nich ponury, z wielkim marsem na czole. 
Alof w milczeniu szedł za kapitanem. — Panowie zbójcy! — rzekł kapitan, groźnie poruszając wąsami. — Wyprawa nasza nie udała się i musimy co prędzej wracać do lasu, ażeby śmiercią ukarać Alofa. 
Wszyscy, milcząc, wyruszyli w drogę powrotną do lasu. Późną nocą stanęli przed Sezamem. Kapitan zawołał: „Jest tu brama w skale, I są czary w bramie! Ku swej własnej chwale Otwórz się, Sezamie!” Sezam się otworzył i kapitan ręką dał znak Alofowi, ażeby wszedł pierwszy do jaskini. Alof dumnie podniósł głowę, mężnie spjగrzał na kapitana i wszedł pierwszy. Za nim weszli inni zbójcy — smutni i zamyśleni. Za zbójcami wszedł kapitan i brama Sezamu natychmiast zamknęła się za nimi. We wnętrzu Sezamu, jak zawsze, panowało światło tęczowe. Zbójcy ustawili się szeregiem po obu stronach jaskini. Kapitan rozkazał Alofowi stanąć po środku. Alof stanął dumnie i śmiało. Widać było, że nie lęka się ani śmierci, ani miecza. Kapitan właśnie obnażył miecz i zawołał: 
— Przyrzekliśmy sobie nawzajem, że ten, komu wyprawa na wroga się nie uda, zginie od miecza! Czy pamiętasz, Alofie, to przyrzeczenie? 
— Pamiętam — odrzekł Alof spokojnie — i chcę zginąć od miecza! 
Wówczas zbóగcy zaczęli chórem szeptać do kapitana: 
— Zlituj się nad Alofem! Przebacz Alofowi. 
Alof dumnie się wyprostował i zawołał: 
— Nie znoszę litości! Nie przyగmuję przebaczenia! Przyrzekliśmy sobie nawzajem ukarać śmiercią tego, kto wroga odnaleźć nie potrafi. Nie tylko ja kapitanowi, lecz i kapitan mnie dał to samo przyrzeczenie! Ja obiecałem umrzeć własnowolnie, on zaś obiecał zabić mnie własnoręcznie. Słowa raz danego łamać nie wolno! Niechże więc kapitan spełni swoje przyrzeczenie! Słysząc to, zaklęte brylanty wyskoczyły ze swoich szkatuł i potoczyły się do stóp Alofa, ażeby w ten sposób uczcić jego dumę i odwagę. Topazy i rubiny wpełzły mu na piersi, na ramiona i na ręce i ułożyły się na ramionach i na piersiach w cudowne wzory, a na palcach w drogocenne sygnety, bo chciały go na śmierć przystroić i przyozdobić po królewsku. Pnie malachitowe podbiegły ku niemu, żeby się z bliska przyjrzeć jego odwadze i dumie. 
Wówczas kapitan podniósł miecz do góry i rzekł: 
— Złóż głowę na pniu malachitowym! 
— Żegnaj, kapitanie! Żegnajcie, bracia zbójcy! I ty żegnaj, zaklęty, cudowny, tajemniczy Sezamie! 
Tak zawołał Alof i złożył głowę na pniu malachitowym. Miecz błysnął i świsnął w powietrzu — i głowa Alofa stoczyła się z pnia malachitowego na czarodziejską ziemię Sezamu.


Autor ilustracji: Edmund Dulac
W tej chwili turkusy, które wdrapały się na sam wierzchołek drzewa koralowego, ażeby stamtąd oglądać śmierć śmiałego Alofa, z brzękiem pospadały na ziemię, niby łzy… Zbójcy stali w milczeniu. Nikt się nie poruszył, nikt słowa nie śmiał powiedzieć. Kapitan zmarszczył brwi i długo patrzył na własny miecz, krwią ociekający. Upłynęło czasu ani mało, ani wiele,jగeno tyle właśnie, ile upłynęło. 
Kapitan pierwszy poruszył się i przemówił: 
— Panowie zbójcy! Wróg nasz dotąd żyje i każdej chwili może się przedostać do naszej zaklętej jaskini! Jest on przebiegły i trudno dać sobie z nim rady. Z jego to przyczyny Alof zginął od miecza w waszych oczach. Tak zginie każdy, kto nie potrafi spełnić wziętego na siebie obowiązku. Któż z was, panowie zbójcy, odważy się teraz pójść na poszukiwanie wroga? 
Wszyscy milczeli, patrząc na ściętą głowę Alofa. Wreszcie wystąpił naprzód jeden ze zbójców, któremu było na imię Achmed, i rzekł: 


Autor ilustracji: Borys Olszański

— Wiem, jaka mnie czeka kara w razie, jeśli mi się wyprawa nie uda. Mimo to chcę iść do miasta, aby wroga wytropić. Kochałem Alofa i pragnę zemścić się na owym człowieku, który był powodem śmierci Alofa. 
— Idź więc natychmiast do miasta — rzekł kapitan — i pamiętaj, że miecz mój głowę ci zetnie, jeżeli nie uda ci się twoja wyprawa.
 Achmed pokłonił się kapitanowi i wyszedł z Sezamu — wprost do miasta. 
Pierwszym sklepikiem, który Achmed, zbliżając się do miasta, zobaczył, był sklepik Baby-Mustafy. Achmed natychmiast podszedł do Baby-Mustafy, dał mu dziesięć dukatów i kazał się prowadzić do owego domu, gdzie Baba-Mustafa zszywał zwłoki człowieka, porąbanego na czworo. Poszli razem za miasto, do pierwszego drzewa. Achmed przewiązał chustą oczy Babie- -Mustafie i Baba-Mustafa znów trafił z przewiązanymi oczyma do domu Ali-Baby. Achmed naznaczył drzwi domu czerwonym ołówkiem, ale zrobił znak bardzo mały, żeby trudno było go dostrzec. Zadowolony ze swego pomysłu, udał się w drogę powrotną do Sezamu. 
Właśnie w tym czasie Morgana, wracając z miasta do pałacu, stanęła przy drzwiach i pomyślała: 
— Na pewno ów człowiek, który próg pałacu kredą naznaczył, zobaczył już takie same znaki na innych domach i, żeby uniknąć pomyłki, zrobił teraz inny znak w innym miejscu naszego domu. Domyślam się nawet, że zrobił znak innego koloru i taki mały, żeby go trudno było spostrzec. Morgana zaczęła uważnie przyglądać się drzwiom pałacu. Po chwili rzeczywiście znalazła na drzwiach mały czerwony znak. Kupiła natychmiast w sklepie czerwony ołówek i zrobiła na drzwiach sąsiednich domów takie same małe czerwone znaki. 
Autor ilustracji: Severino Baraldi
Nazajutrz w nocy zbójcy znów przywędrowali do miasta. Wszyscy zatrzymali się pod miastem, kapitan zaś wraz z Achmedem poszli do miasta, aby dom, czerwonym ołówkiem naznaczony, odnaleźć.
 Achmed szeptem mówił do kapitana: 
— Nie jestem zarozumiały, ale każdy mi chyba przyzna, żem postąpił mądrze i przebiegle. Każdy z łatwością mógł zgadnąć, że Alof swój znak zrobił kredą, bo kreda się osypuje i nie przylega mocno do drzewa lub do kamienia. Ale chyba nikt nie zgadnie, że ja swój znak czerwony zrobiłem ołówkiem, a nie farbą. To też, gdyby nasz wróg zupełnie podobne znaki farbą na drzwiach innych domów zrobił, zawsze potrafię odróżnić ołówek od farby i w ten sposób poznam naszego wroga. 
Kapitan nic mu na to nie odpowiedział, i szli dalej w milczeniu.


Autor ilustracji: Borys Olszański
Wreszcie Achmed zatrzymał się koło jednego domu i szepnął:
 — Oto jest dom naszego wroga! Widzę bowiem wyraźnie na drzwiach znak od czerwonego ołówka. 
Kapitan nic Achmedowi nie odpowiedział, jeno zbliżył się do sąsiedniego domu i, milcząc, wskazał palcem taki sam znak na drzwiach.
Achmed zaczął się uważnie przyglądać znakowi, a kapitan po chwili rzekł: 
— Jakże ci się zdaje, Achmedzie: jest że to znak od farby, czy od czerwonego ołówka? 
— Od czerwonego ołówka — szepnął Achmed i poczerwieniał od wstydu i od gniewu.
Tymczasem kapitan po kolei zbliżał się do innych domów i, milcząc, wskazywał Achmedowi na drzwiach takie same znaki, czerwonym ołówkiem zrobione. 
Achmed głowę zwiesił na piersi i rzekł:
 — Myślałem, że jestem mądry i przebiegły. Widocznie jest ktoś mędrszy i przebieglejszy ode mnie. Oddam głowę pod miecz tak samo chętnie i tak samo odważnie jak Alof, którego kochałem najwięcej ze wszystkich braci-zbójców. 
Kapitan milczał i tylko wąsami gniewnie poruszał. Wyprawa znów się nie udała. Zbójcy wrócili do Sezamu, i kapitan własnoręcznie swoim mieczem ściął głowę Achmedowi. Zbójcy smutnie patrzyli na dwie głowy swych braci. Liczba ich zmniejszyła się o dwóch śmiałych i odważnych młodzieńców. 
To też wszyscy chórem mruczeli pod wąsami: — Jest nas trzydziestu ośmiu… jest nas trzydziestu ośmiu… jest nas trzydziestu ośmiu… 
Kapitan spojrzał na zbójców i tak do nich powiedział: 
— Widzę, że jesteście odważni, ale brak wam przebiegłości. Potraficie mężnie ginąć, ale nie potraficie chytrze postępować. Już dwóch z was próbowało wyśledzić naszego wroga — i żaden nie umiał tego uczynić. Obydwaj zginęli od miecza, jak przystało rycerzom, którzy cenią swój honor i nie chcą słowa raz danego złamać. Nie mogę jednak pozwolić na to, abyście ginęli wszyscy po kolei. Tym więc razem sam pójdę do miasta na poszukiwanie wroga. Wy zaś zostańcie w Sezamie i wyczekujcie cierpliwie mego powrotu. 
I kapitan sam poszedł do miasta. Trafił od razu do sklepiku Baby-Mustafy. Dał mu dwadzieścia dukatów i kazał się prowadzić do tajemniczego domu, w którym Baba-Mustafa zszywał zwłoki człowieka porąbanego na czworo. Baba-Mustafa z zawiązanymi chustą oczami zaprowadził go wprost do pałacu Ali- Pamięć -Baby.


Autor ilustracji: Borys Olszański
Kapitan żadnych znaków ani na progu, ani na drzwiach nie zrobił, lecz za to tak długo przyglądał się pałacowi, że zapamiętał go dokładnie i mógł z łatwością od innych domów odróżnić. Gdy poczuł, że już pałac dość mocno utkwił mu w pamięci, wrócił do Sezamu i rzekł do zbójców:
 — Znak, zrobiony kredą lub ołówkiem, może mnie zawieść, ale pamięć nigdy mnie nie zawiedzie. Pałac naszego wroga noszę teraz w pamięci. Nauczyłem się go na pamięć tak dobrze. Poznam go zawsze: i w dzień, i w nocy, i podczas pogody, i podczas burzy. Ponieważ jednak wróg nasz jest przebiegły, więc i my musimy z nim przebiegle postępować. Długo myślałem nad tym, jakim sposobem mamy wroga w ręce nasze pochwycić, aż wreszcie obmyśliłem sposób najlepszy. Słuchajcie więc uważnie, co wam teraz powiem. Jeden z was pójdzie na targ, przyprowadzi mi dziewiętnaście mułów i każdego muła objuczy dwoma miechami skórzanymi. Wszystkich więc miechów będzie dwa razy po dziewiętnaście, czyli trzydzieści osiem. Są to miechy, w których zazwyczaj kupcy przewożą oliwę z miasta do miasta. Miechy te są tak olbrzymie, że człowiek może się w takim miechu zmieścić, skuliwszy się odpowiednio. Otóż każdy z was ukryje się w takim miechu, a ponieważ jest was beze mnie trzydziestu siedmiu, miechów zaś mamy trzydzieści osiem, więc ostatni miech trzydziesty ósmy napełnię oliwą.


Autor ilustracji: Jesus Blasco
Objuczę tymi miechami grzbiety dziewiętnastu mułów, po dwa miechy na każdym mule, i pójdę z nimi do miasta, przebrany za kupca oliwy. Jeżeli ktokolwiek zażąda ode mnie oliwy, pokażę mu trzydziesty ósmy miech, napełniony oliwą. Przechodząc koło pałacu naszego wroga, zatrzymam się, zapukam do drzwi i poproszę o gościnę i nocleg. Ponieważ obyczaj perski nakazuje każdemu przyjmować przechodniów i udzielać im noclegu, więc wróg nasz chętnie mnie wpuści do swego pałacu, a muły każe wprowadzić na podwórze. Gdy wszyscy w pałacu zasną, zbliżę się do okna i rzucę kamykiem przez okno tak, żeby kamyk trafił w miech skórzany. Będzie to znak, abyście z miechów wyszli, wdarli się do domu i zamordowali wszystkich mieszkańców. Potem dom spalimy i uciekniemy do lasu. 

Zbójcy byli zachwyceni pomysłem kapitana i podziwiali jego mądrość. Nazajutrz z rana jeden z nich, przebrany za chłopa, poszedł na targ i przyprowadził dziewiętnaście mułów, objuczonych skórzanymi miechami. Gdy wieczór nadszedł, zbójcy ukryli się w miechach. Kapitan trzydziesty ósmy miech napełnił oliwą, przebrał się za kupca i pognał muły do miasta.


Autor ilustracji: Jan Marcin Szancer
Przechodząc koło pałacu Ali-Baby, zatrzymał się i do drzwi zapukał.
Ali-Baba drzwi otworzył i, zobaczywszy nieznajomego kupca, zapytał:
— Czego życzysz sobie, dobry człowieku?
Kapitan pokłonił się i odpowiedział:
— Idę z dalekiej krainy, nie odmów mi gościny!

Jestem znużony drogą, ledwo poruszam nogą. 

Jutro z rana co żywo 

na targ pójdę z oliwą, 

a dziś noc już zapada,
 wicher szumi i gada, 
strachy chodzą po borze, 
a zmory po jeziorze. 
Wszakże jesteś bogaty, 
wpuść mnie do swej komnaty! 
Nie zawadzę nikomu,
 nocując w twoim domu.
 — Wejdź do mego domu i przenocuj — rzekł Ali-Baba. — Chętnie udzielę ci gościny, muły zaś twoje każę wprowadzić na podwórze, tak że przez okno pokoju będziesz mógł pilnować swoich skarbów. Ile mułów masz z sobą?
 — Dziewiętnaście — odrzekł zbójca.
— A ile miechów z oliwą? — spytał Ali-Baba.
 — Trzydzieści osiem — odpowiedział zbójca.
— Czy wszystkie pełne?
— Pełne.
— Ciężko zapewne było twoim mułom wlec miechy, pełne oliwy. Odpoczniesz więc ty i twoje muły.
Ali-Baba natychmiast kazał zagnać do podwórza wszystkie muły, a sam z kupcem wszedł do pokoju. Morgana podała jedzenie, aby gościa nakarmić. Ali-Baba zaś rozmawiał z nim o rozmaitych krajach, które kupiec zwiedził.
Autor ilustracji: Felicitas Kuhr
— Zapewne dużo cudów i dziwów widziałeś w tych krajach?
 — Widziałem dziwy niezbadane, widziałem cuda niesłychane! — rzekł zbójca, trafnie udając kupca. — Widziałem ryby śpiewające, widziałem ptaki pływające. Widziałem drzewa, na których, zamiast owoców, rosną ludzkie głowy i gdy ktokolwiek chce je zerwać z gałęzi, wołają: „Nie ruszaj nas, nie tykaj nas, nie zrywaj nas!” Widziałem chałupki na kurzych łapkach. Chałupki te same się przenoszą z miejsca na miejsce, uciekają przed obcymi ludźmi, a do swoich własnych mieszkańców biegną na zawołanie, jak wierne psy. W tych chałupkach mieszkają czarownice z głowami sowimi i gotują w żelaznych kotłach zupę z macierzanek, z kostek nietoperza i z ogonków krecich. Widziałem też zaklętą krainę, gdzie panuje król Sen i królewicz Półsen. Gdy ludzie tej krainy zasypiają, nad głowami ich widać wyraźnie sny, które im się przyśniły. Sny te są trwałe i nie znikają wcale. Nad ranem, zbudziwszy się, każdy bierze swój sen za rękę i prowadzi do olbrzymiego złotego pałacu. Co noc nowe sny się rodzą i co ranek pałac nowymi snami się zapełnia. Sam byłem w tym pałacu i zaznajomiłem się z kilkoma snami. Jeden z nich był zupełnie błękitny i tak mi się podobał, że dotąd śni mi się w nocy i prosi, żebym wrócił do nowego pałacu. 
Ali-Baba z zachwytem słuchał opowiadania kapitana i wreszcie powiedział: 
— Godzina jest już późna, a ponieważ jesteś zmęczony drogą i oglądaniem tylu cudów, więc nie chcę nadużywać twojej grzeczności i zmuszać cię do nowych opowieści. Życzę ci dobrej nocy i sam też idę spać. 
Morgana weszła do pokoju, żeby talerze ze stołu uprzątnąć. 
Ali-Baba zwrócił się do Morgany. 
— Morgano! — rzekł — jutro, skoro świt, chcę iść do kąpieli. Przygotuj mi dziś jeszcze talerz dobrego rosołu, żebym mógł zaraz po kąpieli pokrzepić się rosołem. 
Ali-Baba wstał, pożegnał gościa i wyszedł. Morgana też wyszła. Kapitan został sam w pokoju. Otworzył okno i wyjrzał na podwórze. Noc była jasna. Księżyc świecił. Muły stały na podwórzu. Światło księżyca połyskiwało na mordach mułów i na skórzanych miechach. Miechy, oświetlone srebrnym blaskiem księżyca, wyglądały na grzbietach mułów jak wielkie srebrzyste garby. Chłodny, nocny wietrzyk chodził po podwórzu. Było cicho dokoła i tajemniczo. Kapitan długo stał w oknie i czekał, aż wszyscy w domu zasną. Tymczasem Morgana zajęta była w kuchni gotowaniem rosołu. Pomagał jej w tym służący Ali-Baby, który się nazywał Abdalla. Wkrótce w lampie kuchennej zabrakło oliwy. Płomień pobłękitniał, zachwiał się kilka razy i zgasł. W kuchni zrobiło się ciemno. 
Morgana rzekła do Abdalli: 
— Nie mogę po ciemku gotować rosołu, a w całym domu nie ma oliwy, bo zapomniałam dziś kupić. Jest noc i wszystkie sklepy są już zamknięte. Sama nie wiem, co mam robić? 
— Poradzę ci, co masz robić — odpowiedział Abdalla. — W podwórzu stoją muły owego kupca, który u nas nocuje. Na mułach wiszą miechy skórzane. W miechach skórzanych znajduje się oliwa. Weź naczynie, idź na podwórze i zaczerpnij oliwy. Jutro rano powiesz Ali-Babie, ile oliwy zaczerpnęłaś, on zaś zapłaci kupcowi za oliwę. 
— Masz słuszność — rzekła Morgana, wzięła natychmiast naczynie i poszła na podwórze. 


Autor ilustracji: Felicity Khur

Kapitan znudził się długim czekaniem w oknie i położył się w ubraniu do łóżka, żeby, leżąc, wyczekiwać chwili, kiedy wszyscy zasną. Nie widział więc Morgany, która z naczyniem w ręku wybiegła na podwórze. Morgana zbliżyła się do dziewiętnastu mułów i do trzydziestu ośmiu miechów, na których świecił się srebrny blask księżyca.


Autor ilustracji: Jesus Blasco
Już wyciągnęła rękę z naczyniem do pierwszego z brzegu miecha, aby oliwy zeń zaczerpnąć, gdy nagle z miecha wydobył się szept głuchy:
 — Czy już czas? 
Morgana natychmiast opuściła rękę z naczyniem i odrzekła takim samym szeptem: 
— Nie jeszcze. 
Morgana zrozumiała, że w miechu znajduje się jakiś zbójca i że kupiec, nocujący w domu, jest też zbójcą, który chce Ali-Babę zamordować. Chciała się jednak przekonać, czy i w innych miechach ukrywają się zbójcy. Domyśliła się bowiem, że zbójcy biorą jej kroki za kroki swego kapitana. Podeszła więc do następnego miecha.
 Z drugiego miecha też wydobył się głuchy szept: 
— Czy już czas? — Nie jeszcze! — odpowiedziała Morgana. 




Podchodziła Morgana po kolei do wszystkich miechów i z każdego miecha wydobywał się szept głuchy. 
— Czy już czas? 
Morgana zaś wciąż odpowiadała: 
— Nie jeszcze. Tylko ostatni, trzydziesty ósmy miech milczał i nie ozwał się żadnym szeptem. Morgana zajrzała do milczącego miecha i zobaczyła, że pełen jest oliwy. Pobiegła z powrotem do kuchni i zamiast małego naczynia wzięła duże wiadro. Z wiadrem wróciła po oliwę, napełniła je po brzegi, znów pobiegła do kuchni i zagotowała oliwę na ogniu.


Autor ilustracji: Jesus Blasco
 
Gdy oliwa kipieć poczęła, Morgana z wiadrem wrzącej oliwy wysunęła się ciszkiem na podwórze i zbliżyła się do pierwszego z brzegu miecha.




Podeszła jednak tak cicho, że zbójca w miechu ukryty nie słyszał jej kroków. Morgana uniosła wiadro w górę i wlała wrzącej oliwy do pierwszego miecha. Wrząca oliwa zadusiła pierwszego zbójcę. Morgana podeszła do drugiego miecha i znowu wlała doń wrzącej oliwy. Drugi zbójca natychmiast skonał. Morgana po kolei wlewała wrzącą oliwę do wszystkich trzydziestu siedmiu miechów, a potem ukryła się w samym kącie podwórza, aby zobaczyć, co teraz kupiec zrobi.


Autor ilustracji: Severino Baraldi
Kupiec, a właściwie kapitan zbójców podszedł właśnie do okna i znów wyjrzał na podwórze. Księżyc świecił coraz mocniej i jaśniej. Muły i miechy skórzane, oświetlone blaskiem księżyca, wyglądały teraz niby wykute ze srebra. Straszno było spojrzeć na muły, bo stały nieruchomo, dźwigając na karkach trzydziestu siedmiu zmarłych. Ale kapitan nie wiedział o tym, co się przed chwilą stało. Ponieważ wszyscy w pałacu posnęli, więc postanowił zbójcom dać znak, aby wyszli z miechów i napadli na śpiących. Wyjął z kieszeni kamyk i rzucił w pierwszy miech. Nie przypuszczał, że rzuca kamykiem w umarłego. Kamyk z głuchym łoskotem o miech uderzył, ale miech pozostał, jak dawniej, bez ruchu. Nikt nie wyszedł z głębi miecha. Kapitan po chwili cisnął znowu kamykiem w miech drugi. Ale i z drugiego miecha nikt się nie wynurzył. Kapitan rzucił całą garść kamyków we wszystkie miechy naraz, ale na próżno. Umarli nie słyszeli uderzenia kamyków. Nie obchodziły ich już żadne znaki umówione. Obojętni byli na rozkazy swego kapitana.
Kapitan zdziwił się i pomyślał:
— Pewno moje zuchy śpią tak mocno, że nic nie słyszą. Muszę sam ich obudzić.
Morgana z ciemnego kąta podwórza widziała, jak kapitan wyskoczył na ziemię przez okno i szybko zbliżył się do dziewiętnastu mułów, oświetlonych księżycem. Nietoperze i ćmy nocne latały w jasnym, przezroczystym powietrzu. Kapitan zajrzał do pierwszego miecha — i zdrętwiał. Zapach wrzącej oliwy owionął jego twarz wąsatą i brodatą. Kapitan po kolei zajrzał do wszystkich miechów i zrozumiał, że ktoś wrzącą oliwą zadusił wszystkich zbójów. Długo stał kapitan wpośród dziewiętnastu swoich mułów. Stał nieruchomy i blady. Myślał o tym, co ma teraz uczynić? Postanowił co prędzej wrócić do Sezamu i tam obmyślić plan zemsty. Przeskoczył przez niski płot podwórza i znikł w mroku nocnym. Muły stały, jak dawniej, bez ruchu. Światło księżyca drgało na miechach skórzanych. Morgana widziała, jak kapitan przeskoczył przez płot i szybkim krokiem oddalił się od pałacu. Pomyślała więc, że niebezpieczeństwo, które groziło Ali-Babie i całemu domowi, minęło. Była zmęczona, wróciła do kuchni i, rzuciwszy się na łóżko, zasnęła.
Nazajutrz z rana Ali-Baba wykąpał się w rzece i, wróciwszy do domu, rzekł do Morgany.
— Czyś przygotowała mi rosół, o który cię prosiłem?
— A jakże! — odpowiedziała Morgana, podając mu rosół — właśnie niosę rosół, abyś się posilił po kąpieli.
Morgana postawiła wazę rosołu na stole. Ali-Baba zasiadł do stołu i, pijąc rosół, wyjrzał na podwórze przez otwarte okno.
 — Czemuż to muły stoją dotąd na podwórzu? — spytał Morgany. — Przecież kupiec miał o świcie wyruszyć na targ ze swją oliwą?
— Nie każdy kupiec jest kupcem — odrzekła Morgana. — Te miechy skórzane, które widzisz na mułach, są właściwie trumnami. W każdej takiej trumnie skórzanej znajduje się jeden zbójca. Wszystkich więc zbójców było trzydziestu siedmiu. Tylko ostatni trzydziesty ósmy miech zawierał oliwę. Ów zaś kupiec, który u nas nocował, był kapitanem zbójców i na pewno chciał ciebie zabić.
— Wytłumacz mi to wszystko, bo nic nie rozumiem! — zawołał Ali-Baba, przestając jeść.
Morgana opowiedziała mu wszystko, co się tej nocy stało, a potem dodała:
— Nie chciałam ciebie niepokoić, więc dotąd nie opowiadałam ci o tym, że dwa razy ktoś twój dom naznaczył kredą i czerwonym ołówkiem. Zobaczyłam te znaki i zrobiłam podobne na innych domach, aby w ten sposób pomylić tego, co by chciał twój dom po owych znakach poznać. Teraz jestem pewna, że to owi zbójcy dom twój naznaczyli.
— Morgano! — zawołał Ali-Baba. — Uratowałaś mi życie! Pragnę cię za to nagrodzić. Ponieważ  jesteś niewolnicą, daruję ci wolność. Od tej chwili jesteś mi wolną i równą!
Morgana podniosła oczy, pełne łez, i szepnęła:
— Jam ci uratowała życie. Tyś mnie obdarzył wolnością. Wolność droższa mi jest niż życie. Nagroda, którą mi dałeś, jest większa stokroć niż moje zasługi.
Abdalla sprzątał pokój przyległy i słyszał całą rozmowę.
Gdy Ali-Baba wyszedł z pokoju, Abdalla zbliżył się do Morgany ze czcią i z podziwem.
— Wolna jesteś? — zapytał.
 — Wolna — odrzekła Morgana głosem wzruszonym.
— Cieszysz się? — pytał dalej Abdalla, który był niewolnikiem.
— Cieszę się — szepnęła Morgana.
— Przyglądam się ja tobie — rzekł Abdalla — i dziwuję się i nadziwować się nie mogę! Stałaś się daleko piękniejsza, oczy twoje nabrały blasku, głos twój brzmi śpiewniej, a ramiona wznoszą się co chwila, jakby czuły skrzydła na sobie.
I Abdalla tak się jej zaczął przyglądać, tak ją podziwiał i tak oczy przy tym rozszerzał, że Morgana w końcu zaśmiała się głośno i wesoło. Tymczasem kapitan wrócił do Sezamu. Czuł się samotny i opuszczony. Kochał bowiem wszystkich zbójców — i wszystkich naraz utracił. Usiadł na pniu malachitowym w głębi jaskini i mówił sam do siebie:

 „Samotny muszę kryć się i chować! Już kapitanem nie jestem wcale, 

bo nie mam zbójców, ukrytych w skale, 

I nie mam komu kapitanować!… 

Po dzikich drogach, wśród drzew szelestu, 
Będę się błąkał nocą i ranem! 
Zgromadzę nowych zbójców czterdziestu, 
Aby znów zostać ich kapitanem! 
Lecz pierwej zemstę wykonać muszę,
 a zemsta będzie krwawa i sroga! 
Klnę się na moją zbójecką duszę, 
że własnoręcznie zabiję wroga!” 
Kapitan głęboko zamyślił się nad tym, jak ma teraz zemstę wykonać.
Po chwili przyszła mu do głowy jakaś dobra myśl, bo uśmiechnął się i powiedział:
— Plan, który teraz obmyśliłem, na pewno mi pozwoli zemścić się za moich trzydziestu siedmiu zuchów.
Kapitan przystąpił natychmiast do wykonania swego planu. Zgolił wąsy i brodę, tak że nikt by go poznać nie mógł. Przebrał się za kupca drogocennych kamieni. Wziął na plecy worek brylantów, topazów, rubinów i turkusów i poszedł do miasta. Wynajął w mieście sklep na rynku, zapełnił sklep drogocennymi kamieniami i ogłosił w całym mieście, że się nazywa Hussen. Zdarzyło się tak, że obok sklepu Hussena znajdował się sklep młodego Seffala, siostrzeńca Ali-Baby. Matka i ojciec Seffala od dawna umarli. Ali-Baba bardzo kochał swego siostrzeńca i, zdobywszy bogactwa, zbudował dla niego sklep z dywanami. Hussen wkrótce zaznajomił się ze swoim sąsiadem i, dowiedziawszy się, że jest siostrzeńcem Ali-Baby, właściciela pałacu, starał się z nim zaprzyjaźnić. Miał bowiem nadzieję, że z pomocą Seffala przedostanie się do pałacu, jako jego przyjaciel. Obydwaj tak siebie wzajem polubili, że Hussen miał nawet zamiar namówić Seffala, aby został zbójcą. Lecz odłożył ten zamiar na potem, bo chciał przede wszystkim wykonać zemstę. Nikt nie wiedział o tym, co zaszło w domu Ali-Baby, bo Morgana kazała zwłoki trzydziestu siedmiu zbójców pogrzebać w ogrodzie, wśród gęstych krzaków. Ali-Baba żył więc spokojnie, wdzięczny Morganie za wszystko, co dotąd uczyniła. Hussen często bardzo zapraszał Seffala do swego mieszkania na uczty sute i wspaniałe. Seffal chciał w końcu i Hussena w domu swym uczcić, ale pokoik, w którym mieszkał, był tak mały, że trudno było w nim ucztować.
Dlatego też Seffal poszedł pewnego dnia do pałacu swego wuja — Ali-Baby i rzekł:
 — Mam przyjaciela, bogatego i szlachetnego Hussena. Wyprawił dla mnie tyle wspaniałych uczt, że pragnę teraz choćby jedną ucztę z kolei dla niego wyprawić. Pokój mój jest tak mały, że trudno w nim ucztować. To też chciałem cię prosić, abyś wyprawił ucztę dla mego przyjaciela w swoim pałacu.
Ali-Baba chętnie się na to zgodził i nazajutrz Seffal z Hussenem przyszli do pałacu.
Gdy wszyscy zasiedli do stołu, Hussen nagle powiedział:
— Przepraszam cię, szlachetny wuju mego przyjaciela, ale nie będę jadł potraw, które dla mnie kazałeś przyrządzić.
— Czemu? — spytał Ali-Baba.
— Nie jadam wcale soli — odparł Hussen — a przypuszczam, że w twoim domu, jak we wszystkich innych, kucharka soli każdą potrawę.
— Łatwo temu zapobiec! — zawołał Ali-Baba.
— Pójdę sam do kuchni i powiem kucharce, aby zrobiła dla ciebie potrawy bez soli.
Ali-Baba pobiegł do kuchni i rzekł do Morgany:
— Morgano! Przygotuj dla mego gościa potrawy osobno — bez soli.
— Dlaczego? — spytała Morgana, bardzo zdziwiona tą wiadomością.
— Dlatego, że gość mój soli nie jada — odpowiedział Ali-Baba.
— Dziwi mnie to bardzo! — zawołała Morgana. — Soli nie jada się tylko w domu swego wroga, nie zaś w domu przyjaciela. Może ten gość uważa ciebie za swego wroga?
— Nie! — odpowiedział Ali-Baba. — Gość mój jest przyjacielem wielkim mego siostrzeńca Seffala. Jest to bogaty i szlachetny kupiec i nadzwyczaj mi się podoba.
— Dobrze — rzekła Morgana — podam mu potrawy bez soli.
Ali-Baba wrócił do pokoju, gdzie czekali na niego Hussen i Seffal. Po chwili Morgana przyniosła półmiski, pełne wonnego i smacznego jedzenia. Jedne potrawy stawiała przed Ali-Babą i Seffalem, a drugie bez soli — przed Hussenem. Morgana pilnie i badawczo przyglądała się Hussenowi i zauważyła od razu nóż, ukryty Broń na jego piersiach, bo koniec rękojeści tego noża z lekka przedarł mu ubranie i połyskiwał tak, jak mały złoty guzik Gdy uczta była skończona, Morgana sprzątnęła ze stołu i wyszła. Wówczas Hussen postanowił zemstę swoją wykonać.

Autor ilustracji: Lowell Hess
Począł więc pić wino i wołał co chwila:
— Kto mnie lubi — ten ze mną wypije.
Chciał bowiem spoić Ali-Babę i Seffala i potem pijanego Seffala zmusić do tego, aby zabił po pijanemu swego wuja. Po zamordowaniu wuja zamierzył zwerbować Seffala na rozbójnika. Ale w chwili, gdy Ali-Baba i Seffal pili piętnasty czy też szesnasty kielich wina, drzwi pokoju rozwarły się na oścież — i weszła Morgana, a za nią Abdalla z bębenkiem, otoczonym dzwonkami.
— Czy pozwolisz mi, Ali-Babo, zatańczyć przed gościem mój najpiękniejszy taniec? — spytała Morgana.
— Tańcz! — zawołał Ali-Baba. — Taniec twój na pewno rozweseli mego gościa.
Abdalla uderzył ręką w bębenek. Bębenek zabębnił, dzwonki zadzwoniły. Morgana z lekka zakołysała się w biodrach i uniosła ręce do góry. Abdalla mocniej w bębenek uderzył i Morgana zaczęła pląsać. Przebierając niepostrzeżenie nogami, przeginała się zręcznie to w jedną, to w drugą stronę. Załamywała ręce, to znowu podnosiła je w górę i łączyła nad głową. Hussen udawał, że jest zachwycony tańcem Morgany, ale w głębi duszy niecierpliwie wyczekiwał chwili, kiedy Morgana przestanie tańczyć i wyjdzie z pokoju.
Morgana tymczasem przerwała taniec i rzekła:
— Teraz chcę pokazać naszemu gościowi inny taniec z mieczem, daleko ładniejszy od pierwszego.
— Dobrze! — zawołał Ali-Baba. — Pokaż nam taniec z mieczem, bo jest to najpiękniejszy taniec na świecie.
Abdalla podał Morganie miecz i znów zabębnił i zadzwonił. Morgana z mieczem w ręku wirowała po pokoju.
Autor ilustracji: Severino Baraldi
Potem nagle stanęła, jakby się na kogoś zaczaiła. Błyskając mieczem, to zbliżała się do Hussena, to oddalała się od niego. Aż niespodzianie, zbliżywszy się do gościa, uderzyła go mieczem w piersi tak celnie, że Hussen zachwiał się i martwy zsunął się na ziemię. 
— Coś uczyniła? — zawołał Ali-Baba. — Jak mogłaś zabić mego gościa? 
— I mego najlepszego przyjaciela? — dodał Seffal.
Morgana wyjęła miecz, ukryty na piersi Hussena, pokazała go Ali-Babie i rzekła: 
— Nie był to ani gość, ani przyjaciel, ale ten sam zbójca, który niegdyś u nas nocował. Od razu go poznałam, chociaż zgolił wąsy i brodę. Od razu też spostrzegłam miecz, ukryty na jego piersi. Przyszedł tutaj, aby zabić ciebie, Ali-Babo. 
— Morgano! — zawołał Ali-Baba. — Po raz wtóry uratowałaś mi życie! Chcę cię znów za to wynagrodzić. Postanowiłem więc, abyś została żoną mego siostrzeńca. Dam wam bogactwa wszelkie, gdyż mam ich pod dostatkiem. 
— Wuju! — rzekł Seffal. — taniec Morgany i jej mądrość tak mnie oczarowały, że będę szczęśliwy, jeśli Morgana zgodzi się zostać moją żoną.


Morgana zgodziła się i nazajutrz odbyło się huczne wesele. Po weselu Ali-Baba poszedł do Sezamu, aby dla Seffala i Morgany przynieść dwa worki dukatów, dwa worki brylantów i dwa worki turkusów. Długo Ali-Baba nie był już w Sezamie, gdyż bał się zbójców. Teraz, po śmierci trzydziestu siedmiu zbójców i trzydziestego ósmego — Hussena, śmielej mógł wejść do zaklęteగ jaskini. Dwóch bowiem tylko zbójców brakowało do liczby czterdziestu. Właśnie głowy dwóch brakujących zbójców Ali-Baba ujrzał w Sezamie. Odtąd więc mógł swobodnie odwiedzać Sezam i czerpać zeń skarby niezliczone.

Autor ilustracji: Borys Olszeński
KONIEC

Przeczytaj też inne baśnie z "Księgi tysiąca i jednej nocy" -  Księga tysiąca i jednej nocy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Osobom spamującym, próbującym reklamować w komentarzach inne strony- podziękuję i ich komentarze będą usuwane.
Pozostałym, bardzo dziękuję za wyrażenie swojej opinii i zapraszam ponownie:)