O rybach ze zgiętym nosem
bajka kambodżańska
W Kambodży, dalekiej azjatyckiej krainie, wielkie deszcze nadchodzą zawsze o tej samej porze roku. Rybacy zarzucają wtedy sieci w poprzek szerokiej rzeki Mekong, czatując na osobliwe ryby zwane „zgiętonosymi". Ryby ze zgiętym nosem wpływają tam z Morza Południowochińskiego wraz z nastaniem pory deszczów. Wpływają setkami, ba! tysiącami i ławicą kierują się w górę rzeki. Kambodżańskie babunie powiadają wtedy dzieciom:
— Ryby ze zgiętym nosem znowu próbują dotrzeć do świątyni Wielkiego Buddy. Ale nasi rybacy nie przepuszczą ich. Tyle ryb złowią w swoje sieci, że starczy nam strawy na wiele, wiele miesięcy.
— Dlaczego, babciu, ryby ze zgiętym nosem chcą dopłynąć do świątyni Buddy? — niezmiennie pada z ust dzieci pytanie.
— Bo pragną prosić o przebaczenie za brzydki postępek swego przodka, który był złodziejem. Ryba-złodziej ściągnęła zły los na swoich pobratymców. To przez nią właśnie nosy całego rodu zagięły się w dół.
...Dawno, dawno temu żył w Kambodży książę imieniem Sotat. Był dobry, młody i bardzo urodziwy. Miał duże oczy i pełne wargi i wyglądał szlachetnie, niby niektórzy bogowie wykuci z kamienia w Angkor-Wat, gdzie stoi wspaniała świątynia. Mówiono nawet, że dobry książę był w istocie świątobliwym. Bo przecież Budda z pewnością go sobie umiłował, jak się sami wkrótce przekonacie...
Gdy Sotat odbywał wędrówkę po sąsiednim królestwie, trafił pewnego upalnego dnia nad źródło. Spragniony, schylił się, aby wypić trochę wody przejrzystej jak kryształ. Składając duży zielony liść w kształt kubka, zobaczył nagle dziewczynę idącą ścieżką nad brzegiem potoku. Na głowie niosła wysmukły dzban na wodę.
— Bądź pozdrowiona! — rzekł książę, dla wszystkich zawsze pełen przyjacielskiej życzliwości. — Czy pozwolisz napić mi się z twego dzbana? W gardle mi zaschło od spiekoty i kurzu na gościńcu.
— Chętnie, dobry panie — odparła dziewczyna z grzecznym ukłonem. — Mam pełen dzban wody, a mogę nabrać jej jeszcze więcej ze źródła.
— Dokąd niesiesz wodę, moje dziecię? — zapytał książę Sotat.
— Do pałacu króla — dziewczyna wskazała ręką wysokie wieże jaśniejące wśród drzew. — Niosę świeżą wodę księżniczce Keo Fa, żeby ją trochę ochłodzić.
— Ludzie mówią, że wasza księżniczka jest piękna i dobra.
Książę Sotat słyszał wiele pochwał o nadobnej córce monarchy tej krainy.
— O tak! Moja pani jest piękna i dobra jak anioł. Na całym świecie nie ma sobie równej.
Oczy służebnej zabłysły miłością do pani.
Sotata wzruszyły te słowa gorącego przywiązania i pomyślał: „Czemuż nie miałbym poślubić tej pięknej księżniczki? Z pewnością ją pokocham, jeśli jest tak ładna i miła".
Naturalnie ani słówkiem nie zdradził swego zamiaru. Ale służebna zdawała się czytać w jego myślach.
— Nie ma człowieka, który by nie kochał Keo Fa — powiedziała. — Król, jej ojciec, kocha ją tak mocno, że nie sądzimy, aby kiedykolwiek wydał ją za mąż. Serce pękłoby mu z żalu, gdyby jaki młody i szlachetny książę uwiózł z sobą Keo Fa do innego królestwa.
Sotat podniósł do ust dzban z wodą i ugasił pragnienie, a potem z podziękowaniem oddał dzban służebnej. Po powrocie do pałacu dziewczyna opowiedziała księżniczce o młodzieńcu szlachetnego rodu, którego spotkała u źródła.
— Jest piękny niczym młody bóg. A z oczu wyziera mu dobroć. Szkoda, księżniczko, że nie słyszałaś miłych słów, jakimi dziękował za wodę, którą pił z mego dzbana.
Mówiąc to służebna świeżą wodą zaczęła polewać głowę Keo Fa. Księżniczka z przyjemnością zażywała ochłody, ale nagle poczuła, że we włosy wpadł jej jakiś drobny, twardy przedmiot. Sięgnęła ręką i od razu poczuła, że jest to pierścień.
Coś ją skłoniło, aby powstrzymać okrzyk zdumienia. Ukryła pierścień w zaciśniętej dłoni i trzymała go tak dopóty, dopóki dziewczyna nie odeszła z pustym dzbanem. Wtedy dopiero Keo Fa rozchyliła palce i w głębi stulonej dłoni zabłysł najpiękniejszy pierścień, jaki kiedykolwiek w życiu widziała. W złotej obrączce tkwił olbrzymi, wspaniały rubin. Ognisty jak zachodzące słońce, rozsiewał dookoła różaną poświatę.
— Idź z powrotem do źródła! — rozkazała księżniczka służebnej. — Jeśli ten nieznajomy książę jest tam jeszcze, zobacz, co robi, i powtórz mi każde słowo, które ci powie.
Dziewczyna pobiegła, aby wykonać polecenie swej pani. A Keo Fa znowu spojrzała na pierścień z rubinem.
„To królewski klejnot — pomyślała. — Ten młodzieniec jest z pewnością synem jakiegoś potężnego monarchy. Z woli niebios pierścień zsunął mu się z palca do dzbana wody, niesionej dla mnie. Niechybnie stanowi to znak, że jego właśnie poślubię".
Księżniczka Keo Fa była młodą dziewczyną, ale mogła już była znaleźć sobie męża. Tak powszechnie uważano. Wszakże król, jej ojciec, wcale nie zamierzał rozstać się z ukochaną jedynaczką. Niejeden szlachetnie urodzony książę przyjeżdżał prosić o jej rękę. Król jednak wymyślał dla konkurentów tak niemożliwe do spełnienia zadania, że wszyscy odchodzili z niczym. Keo Fa nie miała o to żalu, bo do tej pory żaden z tych młodzieńców nie przypadł jej do serca.
Po pewnym czasie służka wróciła i powiedziała:
— Miłego młodzieńca zastałam jeszcze u źródła. Przepatrywał naokoło trawę, bo zgubił piękny pierścień, upominek od matki, którą darzy wielkim przywiązaniem. Mówił, że był to pierścień obdarzony mocą czarodziejską, pierścień z rubinem o różanych ogniach.
„A więc na pewno ten młodzieniec pochodzi z królewskiego rodu. Pierścień zaś jest znakiem danym mi z nieba. Czuję, że już teraz go kocham! Niebiosa zesłały tego nieznajomego księcia, aby został moim małżonkiem". Takie myśli snuła księżniczka Keo Fa.
— Idź jeszcze raz do źródła! — rozkazała służebnej. — Powiedz księciu —bo niezawodnie jest on księciem — że pierścień zostanie mu zwrócony ręką Keo Fa.
Sotat z radością wysłuchał słów powtórzonych przez służebną. Postanowił już bowiem poprosić króla o rękę jego córki. Nie tracąc więc ani chwili, udał się do pałacu. Król nigdy nie widział równie urodziwego młodzieńca i nieomal był gotów od razu oddać mu córkę za żonę. Nawet decydował się już nie stawiać przed nim trudnych zadań, aby wypróbować jego odwagę i rozum. Lecz nagle przypomniał sobie, jak bardzo kocha Keo Fa i jak bardzo będzie cierpiał, gdy ją utraci.
— Zanim będzie ci wolno poślubić moją córkę — powiedział Sotatowi¦— musisz wypełnić zadania, które ci wyznaczę.
Słudzy przynieśli ogromny koszyk ryżu i postawili go u stóp Sotata.
— Kosz mieści wiele tysięcy ziarnek ryżu — objaśnił go król. — Rozrzucimy je z wiatrem. Niektóre padną na uprawne pola, inne do naszych ogrodów, a jeszcze inne wiatr zaniesie w las. Twoim zadaniem będzie pozbierać je wszystkie. Ja znam ich liczbę. Jutro w południe policzymy ziarnka ponownie. Jeśli zabraknie choćby jednego — nie poślubisz Keo Fa.
Biedny książę Sotat! Wziął pusty kosz i zaczął szukać ziarnek ryżu. Odnajdywał je stopniowo, ale trwało to niezmiernie długo. I wkrótce stwierdził, że nigdy nie zdoła zebrać wszystkich do południa następnego dnia. Klękając w pałacowym ogrodzie Sotat wzniósł ramiona ku niebu.
— O, niebiański mistrzu! — zawołał. — Ześlij na mnie swoje błogosławieństwo! Ześlij mi swoją pomoc, Buddo! Jeśli sądzisz, że powinienem poślubić tę księżniczkę, oddaj na moje usługi ptactwo, owady i drobiazg pełzający po ziemi. Nakaż im, aby mi pomogły!
Natychmiast w powietrzu zabrzmiały dźwięki, które napełniły otuchą serce Sotata. Był to świergot ptaków i brzęczenie owadów, i tupot tysiąca maleńkich nóżek po ziemi. Bo ptaki, owady i drobne stworzonka kochały dobrego księcia.
Król nie uwierzył własnym oczom, gdy następnego ranka zobaczył wszystkie ziarnka ryżu z powrotem w koszyku. Nie brakowało ani jednego.
— Zuch z ciebie! — zawołał do księcia Sotata. — A teraz kolej na następne zadanie. Tym razem ryż wrzucimy do rzeki. Jeśli chcesz otrzymać rękę Keo Fa, każde najmniejsze białe ziarnko musi być odnalezione.
I znowu nad brzegiem rzeki Sotat wzniósł ramiona do nieba. Potem wyciągnął je nad wodą i wezwał na pomoc ryby, a także inne żyjące w strumieniu stworzenia. Ponownie poprosił Buddę o błogosławieństwo w wykonaniu tego zadania pozornie niemożliwego.
Następnego ranka koszyk znowu był pełny. Niestety, brakowało jednego ziarnka.
— To ziarnko ryżu musi się znaleźć! Inaczej nie poślubisz Keo Fa. Głos króla brzmiał radośnie. Mógł jeszcze odłożyć rozstanie z ukochaną córką!
Nad brzegiem rzeki Sotat zawołał głośno:
— Hej, ryby! Hej, stworzenia rzeczne! Brak jednego ziarnka ryżu! Ktoś z was pewnie je upuścił, bo przecież nikt nie byłby tak bezlitosny, żeby je ukraść! Dopóki nie odnajdzie się brakujące ziarnko, nie mogę poślubić królewny.
Po chwili jedna ryba wypłynęła opieszale ze swojej kryjówki.
— Oto ziarnko ryżu. Zabrałam je, bo nie sądziłam, aby spostrzeżono jego brak.
Ryba jednak nie śmiała spojrzeć Sotatowi w oczy.
— Złodziej! Złodziej! — zawołały ryby i inni mieszkańcy rzeki. — Jak mogłaś wyrządzić taką krzywdę księciu umiłowanemu przez
Buddę?
Sotat zabrał ziarnko z pyszczka ryby i jednocześnie wskazującym palcem dotknął jej nosa, który opuścił się w dół jak gdyby ze wstydu.
— Proś o przebaczenie Buddę! — nakazał rybie-złodziejce. — Popłyń do jego świątyni. Pokłoń się jego posągowi ze złota. I błagaj, aby ci przebaczył, tak jak ja ci przebaczyłem.
I oto dlatego, jak opowiadają bajarze w Kambodży, ryby tego gatunku mają nosy zagięte do dołu. I dlatego rok rocznie, z nadejściem wielkich deszczów, płyną w górę rzeki Mekong, szukając świątyni Buddy.
Może chcielibyście dowiedzieć się jeszcze, czy dobry książę Sotat poślubił księżniczkę Keo Fa?
Gdy Sotat włożył do koszyka brakujące ziarnko ryżu, król nie miał już żadnej wymówki, aby odkładać wesele. Ale zazdrosny ojciec szybko wymyślił nową próbę.
— Muszę mieć pewność, że szczerze kochasz moją córkę — powiedział Sotatowi. — Jutro wydam wielką ucztę w pałacu. Zanim siądziemy do stołu, w największej komnacie zbiorą się wszystkie piękne dziewczęta dworu — córki najszlachetniejszych rodów i panny służebne. Każda z nich — skryta za parawanem — wystawi palec przez otwór w nim zrobiony i wtedy ty powiesz za podszeptem serca, który paluszek należy do Keo Fa. Zastanów się dobrze, bo gdy odgadniesz trafnie, obwieścimy światu, że zostaniesz małżonkiem mojej córki.
Książę Sotat stanął w milczeniu przed wielkim parawanem i uważnie, bardzo uważnie obejrzał długi, długi rząd dziewczęcych paluszków. Szedł powoli wzdłuż tego rzędu i każdy czubek palca wydawał mu się smuklejszy i bardziej wykwintnie zwężony niż poprzednie.
Nagle zatrzymał się bez ruchu, bo ujrzał różany blask przenikający przez otwór w parawanie.
„To różowe ognie z pierścienia mojej matki" — pomyślał. I przypomniał sobie słowa pałacowej służki u źródła: „Otrzymasz pierścień z powrotem z ręki Keo Fa".
Szybko książę przykląkł. Delikatnie ujął dłonią palec, oświetlony różanym ogniem.
— To jest paluszek mojej narzeczonej! — zawołał.
I tak istotnie było.
Oboje młodzi, książę i piękna księżniczka, zapłakali ze szczęścia. A potem ich wesele ciągnęło się przez całe trzy dni z biesiadami, biciem w gongi i bębny.
Żadna z weselnych pieśni nie brzmiała jednak tak słodko, jak śpiew ptaków. Ptactwo tysiącami przybyło do największej komnaty w królewskim pałacu, aby zaśpiewać dobremu Sotatowi, który tak był kochany na ziemi, jak Budda w niebie.
A czy ryby również brały udział w weselu?
Tego nie mogę wam powiedzieć, bo nie wiem. Jeśli tak, to z pewnością nie było wśród nich ryb zgiętonosych, bo wstydziłyby się występować na weselu z powodu brzydkiego postępku swego pobratymca.
Przeczytaj też bajki z innych zakątków świata:
Alfabetyczny spis treści wszystkich bajek oraz inne bajki azjatyckie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Osobom spamującym, próbującym reklamować w komentarzach inne strony- podziękuję i ich komentarze będą usuwane.
Pozostałym, bardzo dziękuję za wyrażenie swojej opinii i zapraszam ponownie:)