poniedziałek, 4 czerwca 2018

bajka cygańska o Cyganie i czerwonym wężu

O Cyganie i czerwonym wężu 
bajka cygańska 

Miał Cygan Phuro dwóch synów. Młodszy z nich był posłuszny i dobry, a starszy nierób i zły. Co dzień powozili synowie końmi – raz starszy, a raz młodszy, na zmianę. Właśnie przyszedł czas jazdy i Phuro dał lejce swemu młodszemu synowi.
– Jedźmy – powiedział. – Ty dziś będziesz powoził.
Weszli dwaj Cyganie pod płócienną budę wozu, a młodszy syn trzasnął z bicza i konie ruszyły w drogę. Droga była piaszczysta i konie z trudem ciągnęły wielki cygański wóz. Koła skrzypiały miarowo i sennie, jakby ktoś śpiewał kołysankę. Toteż młodszy syn usnął wkrótce, a konie szły same prosto przed siebie. Kiedy się młodszy Cygan ocknął, było już południe. Konie stały na rozstajach dróg.
– Wio! – zawołał Cygan. – Jedźcie w prawo!




Szarpnął lejcami, krzyczał, ale nic z tego. Konie szarpały wozem, przebierały nogami w miejscu – i tyle. Wóz stał nieporuszony, jakby korzenie w ziemię zapuścił. Zeskoczył Cygan z kozła, żeby zobaczyć, co się stało, i ujrzał wielkiego, czerwonego węża, który wplótł się między szprychy tylnego koła, a ogonem owinął luśnię u wozu tak mocno, że koło wcale nie chciało się kręcić. Sięgnął Cygan do swojej torby, wyjął kawałek pieczonego mięsa i dał wężowi. 

Wąż pomerdał ogonem z zadowolenia i połknął mięso, a potem odezwał się w te słowa:

– Dziękuję ci za twoje dobre serce. Nie jestem zwyczajnym wężem, ale dobrym demonem, opiekunem cygańskich wędrówek. Jedźcie w lewo. 
To powiedziawszy, wąż ześliznął się z koła. Cygan wskoczył na kozioł i pokierował końmi w lewo. Dobrze radził czerwony wąż! I droga była lepsza, i lasy większe. Na skraju dąbrowy, nad jeziorem. Cyganie zatrzymali się, aby przenocować. 
Nazajutrz rano Phuro dał lejce swemu starszemu synowi i rzekł:
– Jedźmy. Ty dzisiaj będziesz powozić. 


I ruszył wóz, a na koźle zasiadł tym razem starszy brat. Koła śpiewały w drodze swoją skrzypiącą kołysankę, aż Cygan usnął. Zbudził się dopiero w południe i zobaczył, że znajduje się przy rozstajnych drogach, a konie stoją i jedzą trawę rosnącą nad rowem. Zerwał się starszy brat z kozła, aby zobaczyć, co się stało, ale nic nie dojrzał; droga była pusta. Trzasnął więc z bicza raz i drugi, konie szarpnęły, ale wóz nie ruszył z miejsca. Wtedy Cygan zszedł z wozu, aby go popchnąć. Wtem zauważył wielkiego, czerwonego węża, który wplótł się między szprychy tylnego koła, a ogonem owinął luśnię, tak że koło ani rusz nie mogło się kręcić. 

– Czego mi przeszkadzasz, wstrętna gadzino?! – zawołał starszy brat, schwycił kij i zabił czerwonego węża.
W tej chwili wóz rozleciał się na tysiąc kawałków, a Cyganowi Phuro i młodszemu jego synowi tylko dlatego nic się złego nie stało, że upadli na wielką, kraciastą pierzynę, która była w wozie. Przestraszone konie zaczęły brykać. Phuro schwycił je i przywiązał do przydrożnej wierzby. Młodszy brat podniósł z ziemi czerwonego węża i zaczął nań chuchać, aby mu przywrócić życie. Nic nie pomagało – wąż był martwy. Cygan zaniósł go więc na polanę, aby na jej środku wykopać grób i pochować biednego opiekuna cygańskich wędrówek. Kiedy grób był już gotów. Cygan ułożył w nim węża, zawinąwszy go w sto kręgów, aby się zmieścił w wykopanym dołku.
Nagle usłyszał głos:
– Dziękuję ci za twoje dobre serce. Opiekun cygańskich wędrówek nie umiera, więc nie umarłem. Twój zły brat zabił tylko węża, ale nie mnie. Zasyp mnie ziemią, a wyrosnę tutaj dębem. Będziesz strząsał ze mnie żołędzie, a będą to żołędzie złote. Sprzedawaj je i bądź bogaty. Ale dwa złote żołędzie miej zawsze przy sobie. One ci będą wskazywać dobre drogi.
Młodszy brat zrobił tak, jak mu wąż poradził. I już wieczorem rósł w tym miejscu wielki dąb, obsypany złotymi żołędziami. Cygan strząsał je z drzewa i dzielił się nimi ze swoim ojcem. A Phuro wypędził starszego syna w świat. Odtąd Phuro i jego młodszy syn byli bogaci i odnajdywali zawsze najlepsze i najszczęśliwsze drogi. 

A kiedy potrzebowali pieniędzy, wracali do wielkiego dębu i strząsali zeń złote żołędzie. 
A co się działo ze starszym? 
Ruszył sam jeden, szedł od lasu do lasu, zabijał węże, zakopywał je w ziemi i na próżno czekał, że wyrosną w tych miejscach dęby złotodajne. Błądził i zdarzały mu się zawsze najgorsze drogi albo jeszcze gorsze od nich – bezdroża. 
Czasem potrząsał drzewami, aby natrząść sobie złotych żołędzi, ale płoszył tylko ptaki w gałęziach i zimna rosa z liści opadała mu za kołnierz.

Autor: Jerzy Ficowski
Ilustracje: Agnieszka Cieślik

Przeczytaj też bajki z innych zakątków świata:
Alfabetyczny spis treści wszystkich bajek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Osobom spamującym, próbującym reklamować w komentarzach inne strony- podziękuję i ich komentarze będą usuwane.
Pozostałym, bardzo dziękuję za wyrażenie swojej opinii i zapraszam ponownie:)