Prządki złota
bajka estońska
znana też pod tytułem "Lilia wodna"
Przed wiekami, przed dawnymi żyła w niedostępnym dzikim borze zła wiedźma. Miała trzy pasierbice, piękne jak zorza wieczorna, a najmłodsza z nich była najpiękniejsza. Żyły one w głuszy leśnej, z dala od ludzkich osad i nigdy jeszcze nie widziały człowieka. Znały tylko słońce we dnie, a księżyc i gwiazdy w nocy. Od brzasku do zmroku musiały na rozkaz złej macochy pracować przy kądzieli i prząść złote nici.
Autor ilustracji: Zdzisław Witwicki?? |
Gdy tylko kończyły jeden motek, zjawiała się zaraz jak spod ziemi stara i nakładała drugi. Gotowe nici zabierała macocha do swej komory, której wrota zamykała na trzy ogromne zamki.
Siostry nie wiedziały, skąd macocha przynosi złote przędziwo do chaty, i nie domyślały się wcale, na czyje szaty je
przeznacza. Trzy razy do roku znikała stara wiedźma na pewien czas z domu; wracała ze swoich wędrówek potajemnie nocą, gdy pasierbice spały, tak że nie wiedziały nigdy, co przywoziła ze sobą. Zanim wyruszyła w podróż, zostawiała im tyle roboty, że biedne dziewczęta musiały pracować podwójnie, by zdążyć przed powrotem macochy. Ciężka byłaby ich dola, gdyby nie ukończyły swej pracy.
Autor ilustracji: Antonii Uniechowski |
Właśnie stara wybierała się znów w podróż i, przywoławszy do siebie pasierbice, tak rzekła:
– Zostawiam wam tu motki złotego przędziwa; niech ręce wasze nie ustają w pracy nawet na chwilę, a oczy nie odwracają się od złotych nici. Jeśli którakolwiek z was zerwie swą nić, biada jej. Nić straci złocisty blask i nic go jej nie przywróci, a wtedy spotka was wszystkie kara.
– Zostawiam wam tu motki złotego przędziwa; niech ręce wasze nie ustają w pracy nawet na chwilę, a oczy nie odwracają się od złotych nici. Jeśli którakolwiek z was zerwie swą nić, biada jej. Nić straci złocisty blask i nic go jej nie przywróci, a wtedy spotka was wszystkie kara.
To powiedziawszy stara znikła za wrotami chaty w ciemnościach nocy. Trzy biedne siostry siedziały od świtu do nocy nad robotą i bez wytchnienia przędły, przędły. Ręce im pomdlały z wyczerpania, palce popuchły od pracy, na czołach perlił się pot kroplisty, ale żadna z nich nie podniosła głowy ani nie wyrzekła słowa. Trzeciego dnia pod wieczór usłyszały nagle tętent przed chatą i gwałtowne pukanie do wrót. Przerażone uciekły do komory. Tylko najmłodsza ośmieliła się spojrzeć przez szparę i ujrzała pięknego, młodego królewicza w pozłocistych szatach.
A było to tak:
Królewicz z pobliskiego państwa polował w lasach na niedźwiedzia i w zapale myśliwskim tak się oddalił od swej świty, że zabłądził i znalazł się sam w gęstwinie. Nie słyszał już szczekania psów ani odgłosów myśliwskich. Minęła godzina i dwie, a on na próżno szukał drogi w puszczy. Tylko echo odpowiadało na jego głośne wołania. Znużony zsiadł z konia, aby odpocząć w cieniu drzew, i położywszy się na miękkim mchu, zasnął. Kiedy się obudził, słońce stało już nisko. Począł znów szukać drogi i zrozpaczony rzucił się z koniem na lewo, w stronę gdzie las był rzadszy. Nagle ujrzał wąską ścieżynę. Uradowany popędził rumaka wkrótce stanął nad starą, zbutwiałą kładką przerzuconą przez leśny strumyczek.
Gdy na jego pukanie nikt nie odpowiadał, pchnął drzwi porywczo i wszedł do izby. Stały tu tylko trzy kądziele. Na podłodze leżały stosy złocistego przędziwa, rzucając blask na całą izbę, ale gdzież się podziały prządki? Na prawo ujrzał drzwi o trzech zamkach zawarte na głucho; uderzył w nie mieczem, ale drzwi wydały tylko głuchy podźwięk i nawet nie drgnęły pod ciosem. Wtedy królewicz pchnął inne maleńkie drzwiczki wiodące do komory trzech sióstr i wszedłszy do izdebki ujrzał trzy dzieweczki cudnej piękności przytulone do siebie i drżące ze strachu.
Królewicz pożegnał siostry serdecznie, podziękował im za gościnę i odpowiedział na ich prośby:
Pewnego razu, gdy macocha zasnęła twardo, najmłodsza poprosiła siostry, by ją choć na chwilę wypuściły z komory. Tak dawno już nie czuła chłodnego powiewu wiatru na policzkach, nie widziała jasnych gwiazd na niebie, że zapragnęła odetchnąć świeżym powietrzem. Siostry zgodziły się na to, mimo strachu przed złą wiedźmą, gdyż bardzo kochały swą najmłodszą siostrzyczkę. Dziewczyna cicho wymknęła się z chaty i wyszła na polanę. Usiadła pod sosną i poczęła płakać nad swą dolą. Na sośnie siedział wielki, czarny kruk i czyścił sobie pióra przed snem.
Gdy prządka go ujrzała (a rozumiała ona mowę ptaków), odezwała się w te słowa:
– Kruku, ty najmądrzejszy z ptaków świata, zechciej mnie wysłuchać. Pomóż mi, jestem taka nieszczęśliwa.
– Cóż ci się stało, kto wyrządził ci krzywdę? – zapytał kruk.
Wtedy dziewczyna opowiedziała mu o wszystkim: o przyjeździe królewicza z dalekich stron, o złej macosze i o swoim losie.
– Jeśli chcesz mi pomóc, kruku – powiedziała wreszcie – poleć do pałacu królewskiego i powiedz królewiczowi, że zła macocha męczy mnie i głodzi, gdyż nici straciły swój złoty blask. Jeżeli on mnie nie uwolni, wkrótce czeka mnie śmierć.
– Nie płacz – zakrakał kruk – pomogę ci.
I poleciał natychmiast na zachód, a prządka z nadzieją w sercu powróciła do swego więzienia. Pod wieczór następnego dnia rozległo się krakanie kruka nie opodal chaty, pod okienkiem zamkniętej dziewczyny. Nocą wymknęła się znów tajemnie przy pomocy sióstr i pobiegła na polanę.
Kruk już na nią czekał czyszcząc dziób zawzięcie.
– Miałem szczęście – zakrakał – zastałem w ogrodzie królewskim syna czarodzieja wiatrów. Zna on nasz język i wszystko powtórzył królewiczowi, którego jest druhem serdecznym. Taką ci przynoszę odpowiedź: ,,Gdy minie siedem dni i siedem nocy, wyjdź z domu i czekaj na królewicza przy kładce". A muszę ci powiedzieć, że twój królewicz to dobry pan: dał mi duży kawał smacznego mięsa na drogę – powiedział kruk z zadowoleniem, trzepocząc skrzydłami.
Uradowana dziewczyna podziękowała krukowi serdecznie i wróciła cichutko do chaty. Zbliżał się siódmy dzień. Pożegnała się z siostrami i przyrzekła im święcie, że uczyni wszystko, by je uwolnić spod władzy macochy. O oznaczonej porze wymknęła się z komory i usiadła na trawie obok kładki. Była ciemna noc. Strumyczek szemrał spokojnie wśród zarośli. Już kogut zapiał w kurniku macochy, a ona wciąż jeszcze czekała. Wciąż przykładała ucho do ziemi, ale żaden dźwięk nie mącił nocnej ciszy. Niepokój zakradł się do jej serca. Czyżby królewicz zabłądził? A może zapomniał o niej i wcale nie przyjedzie? Ale nie, to niemożliwe! Był taki dobry dla niej i dla sióstr. Dopiero między drugim a trzecim pianiem koguta usłyszała tętent koni. Ujrzała w brzasku porannym orszak rycerzy, na którego czele jechał królewicz. Zeskoczył z rumaka, wziął ją na siodło i pognali w las. Gdy wyjechali z puszczy, słońce stało już wysoko na niebie.
Było już południe, kiedy królewicz wraz ze swą świtą stanął nad brzegiem rwącej rzeki, przez którą prowadził tak wąski most, że jeźdźcy mogli po nim przejechać tylko gęsiego. Królewicz ze swą narzeczoną wjechał pierwszy na most. Nagle zerwała się ze świstem wichura, tumany pyłu przesłoniły niebo. Prządka przerażona zachwiała się na siodle i wpadła w nurty rzeki, nim królewicz zdążył ją pochwycić. To zdradliwy kłębek przyleciał z wiatrem i dotknąwszy sukni uciekającej prządki spełnił żądanie macochy. Do późnej nocy, królewicz i rycerze szukali zatopionej dziewczyny w głębinach rzeki, ale nie znaleziono nawet jej ciała. Zrozpaczony królewicz, gdy powrócił do pałacu, ciężko zachorował ze zgryzoty i był bliski śmierci. Król-ojciec zawezwał lekarzy z całego kraju, ale nikt nie mógł pomóc królewiczowi. Leżał w ciemnej komnacie i coraz bardziej opuszczały go siły. Aż pewnego razu przybył na dwór królewski syn czarodzieja wiatrów.
Gdy dowiedział się o chorobie swego przyjaciela, rzekł:
– Poślijcie do Finlandii po mego ojca, on mu na pewno pomoże.
I posłał król do Finlandii swych rycerzy, prosząc potężnego władcę o pomoc. Czarodziej przybył na skrzydłach wichru północnego i spojrzawszy na chorego królewicza odezwał się w te słowa:
– Zły kłębek gnany wiatrem sprowadził nieszczęście, teraz tylko wiatr może przywrócić zdrowie królewiczowi. Niechaj trzy dni leży w powiewie wiatru z południa, a czwartego dnia będzie mu lepiej.
- ,,No, nareszcie jakiś ślad ludzkiej osady!" – pomyślał.
Przeciął szybko zieloną polanę otoczoną wysokimi świerkami i znalazł się przed małą chatką pokrytą ze starości mchem.
Gdy na jego pukanie nikt nie odpowiadał, pchnął drzwi porywczo i wszedł do izby. Stały tu tylko trzy kądziele. Na podłodze leżały stosy złocistego przędziwa, rzucając blask na całą izbę, ale gdzież się podziały prządki? Na prawo ujrzał drzwi o trzech zamkach zawarte na głucho; uderzył w nie mieczem, ale drzwi wydały tylko głuchy podźwięk i nawet nie drgnęły pod ciosem. Wtedy królewicz pchnął inne maleńkie drzwiczki wiodące do komory trzech sióstr i wszedłszy do izdebki ujrzał trzy dzieweczki cudnej piękności przytulone do siebie i drżące ze strachu.
– Kto jesteście, o piękne – zapytał zdumiony królewicz po chwili milczenia.
– Jesteśmy prządkami złota – odpowiedziała najstarsza. – A kim ty jesteś, o panie? – zapytała ciekawie najmłodsza przyglądając mu się szeroko otwartymi oczyma, gdyż nigdy jeszcze żadna z nich nie widziała nikogo z ludzi poza macochą.
– Jestem synem króla tego państwa – odpowiedział myśliwy – zabłądziłem na polowaniu i nie mogę odnaleźć drogi do pałacu.
Wtedy siostry, ośmielone grzecznością królewicza, ugościły go mlekiem i chlebem, a potem opowiedziały mu o swej ciężkiej pracy, o złej macosze, która je męczy, i błagały, by je uwolnił. Tymczasem myśliwi dzień i noc szukali królewicza, aż wreszcie zrozpaczeni wrócili z niczym do pałacu. Król rozkazał na nowo przetrząsnąć całą puszczę, ale nigdzie nie natrafiono na ślad zaginionego. Dopiero trzeciego dnia któryś z myśliwych natknął się na ścieżkę prowadzącą do chatki złej wiedźmy i odnalazł królewicza. Smutne było rozstanie trzech sióstr-prządek z królewskim gościem. Ale najsmutniejsze były oczy najmłodszej, której serce przepełniła miłość do młodzieńca.
Wtedy siostry, ośmielone grzecznością królewicza, ugościły go mlekiem i chlebem, a potem opowiedziały mu o swej ciężkiej pracy, o złej macosze, która je męczy, i błagały, by je uwolnił. Tymczasem myśliwi dzień i noc szukali królewicza, aż wreszcie zrozpaczeni wrócili z niczym do pałacu. Król rozkazał na nowo przetrząsnąć całą puszczę, ale nigdzie nie natrafiono na ślad zaginionego. Dopiero trzeciego dnia któryś z myśliwych natknął się na ścieżkę prowadzącą do chatki złej wiedźmy i odnalazł królewicza. Smutne było rozstanie trzech sióstr-prządek z królewskim gościem. Ale najsmutniejsze były oczy najmłodszej, której serce przepełniła miłość do młodzieńca.
Królewicz pożegnał siostry serdecznie, podziękował im za gościnę i odpowiedział na ich prośby:
– Na mój miecz się zaklinam, że nie spocznę, póki was nie uwolnię od złej macochy. Nie mówcie jej tylko o tym, że tu byłem, a wkrótce o mnie usłyszycie.
A do najmłodszej rzekł:
– Jadę do mego ojca, by mu powiedzieć, że znalazłem dla siebie żonę, a dla niego piękną i dobrą synową.
Radość biednej dziewczyny nie miała granic. Długo patrzyła na niknącą postać królewicza ze srebrną kitą na kołpaku. Teraz siostry musiały powrócić do swej pracy. Ze strachem w sercu myślały o bliskim powrocie macochy. Co będzie, jeśli nie zdążą skończyć roboty? Ale największe przerażenie ogarnęło najmłodszą prządkę; myśląc bowiem o królewiczu zerwała przez nieuwagę złotą nić. Nagle ujrzała, że jej przędziwo utraciło swą pozłocistą barwę i blask. Leżało obok kądzieli jak stos brudnej wełny. Na próżno czyściła i prała dzień cały zaczarowane przędziwo. Pozostało szare i brzydkie, pozbawione złotego połysku. W nocy wróciła macocha. Zbudziła siostry i rozkazała im pokazać sobie przędziwo. Gdy zobaczyła u najmłodszej stos wyblakłych nici, wpadła w straszny gniew.
– Ty wstrętny leniuchu, coś ty zrobiła?! Przez ciebie nici straciły blask! Ale nie ujdzie ci to na sucho, niegodziwe stworzenie!
Zamknęła pasierbicę do komory i tam codziennie biła ją i przeklinała nie dając chleba ni wody.
Na prośby dwu pozostałych sióstr odpowiadała:
– Nie litujcie się tak nad jej losem, gdyż to samo was czeka prędzej czy później.
Zamknęła pasierbicę do komory i tam codziennie biła ją i przeklinała nie dając chleba ni wody.
Na prośby dwu pozostałych sióstr odpowiadała:
– Nie litujcie się tak nad jej losem, gdyż to samo was czeka prędzej czy później.
Biedna prządka umarłaby niechybnie z głodu i bicia, gdyby nie pomoc sióstr. Co noc zakradały się do jej więzienia i przynosiły chleb i mleko.
Pewnego razu, gdy macocha zasnęła twardo, najmłodsza poprosiła siostry, by ją choć na chwilę wypuściły z komory. Tak dawno już nie czuła chłodnego powiewu wiatru na policzkach, nie widziała jasnych gwiazd na niebie, że zapragnęła odetchnąć świeżym powietrzem. Siostry zgodziły się na to, mimo strachu przed złą wiedźmą, gdyż bardzo kochały swą najmłodszą siostrzyczkę. Dziewczyna cicho wymknęła się z chaty i wyszła na polanę. Usiadła pod sosną i poczęła płakać nad swą dolą. Na sośnie siedział wielki, czarny kruk i czyścił sobie pióra przed snem.
Gdy prządka go ujrzała (a rozumiała ona mowę ptaków), odezwała się w te słowa:
– Kruku, ty najmądrzejszy z ptaków świata, zechciej mnie wysłuchać. Pomóż mi, jestem taka nieszczęśliwa.
– Cóż ci się stało, kto wyrządził ci krzywdę? – zapytał kruk.
Wtedy dziewczyna opowiedziała mu o wszystkim: o przyjeździe królewicza z dalekich stron, o złej macosze i o swoim losie.
– Jeśli chcesz mi pomóc, kruku – powiedziała wreszcie – poleć do pałacu królewskiego i powiedz królewiczowi, że zła macocha męczy mnie i głodzi, gdyż nici straciły swój złoty blask. Jeżeli on mnie nie uwolni, wkrótce czeka mnie śmierć.
– Nie płacz – zakrakał kruk – pomogę ci.
I poleciał natychmiast na zachód, a prządka z nadzieją w sercu powróciła do swego więzienia. Pod wieczór następnego dnia rozległo się krakanie kruka nie opodal chaty, pod okienkiem zamkniętej dziewczyny. Nocą wymknęła się znów tajemnie przy pomocy sióstr i pobiegła na polanę.
Kruk już na nią czekał czyszcząc dziób zawzięcie.
– Miałem szczęście – zakrakał – zastałem w ogrodzie królewskim syna czarodzieja wiatrów. Zna on nasz język i wszystko powtórzył królewiczowi, którego jest druhem serdecznym. Taką ci przynoszę odpowiedź: ,,Gdy minie siedem dni i siedem nocy, wyjdź z domu i czekaj na królewicza przy kładce". A muszę ci powiedzieć, że twój królewicz to dobry pan: dał mi duży kawał smacznego mięsa na drogę – powiedział kruk z zadowoleniem, trzepocząc skrzydłami.
Uradowana dziewczyna podziękowała krukowi serdecznie i wróciła cichutko do chaty. Zbliżał się siódmy dzień. Pożegnała się z siostrami i przyrzekła im święcie, że uczyni wszystko, by je uwolnić spod władzy macochy. O oznaczonej porze wymknęła się z komory i usiadła na trawie obok kładki. Była ciemna noc. Strumyczek szemrał spokojnie wśród zarośli. Już kogut zapiał w kurniku macochy, a ona wciąż jeszcze czekała. Wciąż przykładała ucho do ziemi, ale żaden dźwięk nie mącił nocnej ciszy. Niepokój zakradł się do jej serca. Czyżby królewicz zabłądził? A może zapomniał o niej i wcale nie przyjedzie? Ale nie, to niemożliwe! Był taki dobry dla niej i dla sióstr. Dopiero między drugim a trzecim pianiem koguta usłyszała tętent koni. Ujrzała w brzasku porannym orszak rycerzy, na którego czele jechał królewicz. Zeskoczył z rumaka, wziął ją na siodło i pognali w las. Gdy wyjechali z puszczy, słońce stało już wysoko na niebie.
Autor ilustracji: Zdzisław Witwicki??? |
Tymczasem macocha obudziła się i zauważywszy, że znikła najmłodsza pasierbica, wpadła w straszną złość. Poczęła bić sękatym kijem dwie pozostałe siostry, by zdradziły, dokąd uciekła najmłodsza. Ale siostry milczały jak grób mimo razów czarownicy. Wtedy zerwała w sadzie dziewięć pęczków rozmaitych ziół, posypała je solą, związała konopianą nicią i rzuciła na wiatr, wymawiając straszne zaklęcie:
"Pędź, kłębku, w dal, leć z wichrem, leć,
tę, co ucieka, chcę martwą mieć!"
Było już południe, kiedy królewicz wraz ze swą świtą stanął nad brzegiem rwącej rzeki, przez którą prowadził tak wąski most, że jeźdźcy mogli po nim przejechać tylko gęsiego. Królewicz ze swą narzeczoną wjechał pierwszy na most. Nagle zerwała się ze świstem wichura, tumany pyłu przesłoniły niebo. Prządka przerażona zachwiała się na siodle i wpadła w nurty rzeki, nim królewicz zdążył ją pochwycić. To zdradliwy kłębek przyleciał z wiatrem i dotknąwszy sukni uciekającej prządki spełnił żądanie macochy. Do późnej nocy, królewicz i rycerze szukali zatopionej dziewczyny w głębinach rzeki, ale nie znaleziono nawet jej ciała. Zrozpaczony królewicz, gdy powrócił do pałacu, ciężko zachorował ze zgryzoty i był bliski śmierci. Król-ojciec zawezwał lekarzy z całego kraju, ale nikt nie mógł pomóc królewiczowi. Leżał w ciemnej komnacie i coraz bardziej opuszczały go siły. Aż pewnego razu przybył na dwór królewski syn czarodzieja wiatrów.
Gdy dowiedział się o chorobie swego przyjaciela, rzekł:
– Poślijcie do Finlandii po mego ojca, on mu na pewno pomoże.
I posłał król do Finlandii swych rycerzy, prosząc potężnego władcę o pomoc. Czarodziej przybył na skrzydłach wichru północnego i spojrzawszy na chorego królewicza odezwał się w te słowa:
– Zły kłębek gnany wiatrem sprowadził nieszczęście, teraz tylko wiatr może przywrócić zdrowie królewiczowi. Niechaj trzy dni leży w powiewie wiatru z południa, a czwartego dnia będzie mu lepiej.
I stało się tak, jak powiedział. Czwartego dnia królewicz mógł po raz pierwszy powstać z łoża i odtąd z każdą godziną przybywało mu sił. Gdy już zupełnie powrócił do zdrowia, postanowił wyruszyć na miejsce, gdzie stracił swoją ukochaną. Gdy stał zamyślony nad wodą, usłyszał śpiew z głębi rzeki:
Wtedy królewiczowi błysnęła nagle myśl: „Pójdę do chatki sióstr-prządek, może one pomogą mi odnaleźć moją ukochaną".
Następnego ranka królewicz udał się w drogę powrotną. Zjadł placek, popił go wodą źródlaną i natychmiast zaczął rozumieć mowę ptaków śpiewających w lesie. Niedaleko mostu ujrzał dzięcioła i drozda na szczycie wysokiej topoli, pod którą zatrzymał się dla odpoczynku.
Stary król nie posiadał się z radości, widząc szczęście ukochanego jedynaka. Wyprawił młodej parze wspaniałe wesele, sprosił gości z całego kraju, z bliska i z daleka, i wszyscy trzy dni jedli, pili i weselili się. Czwartego dnia rankiem wyszedł królewicz wraz ze swą żoną do sadu.
Gdy siedzieli pod kwitnącą jabłonią, usłyszeli nagle głos sikorki:
– O wy ludzie, niewdzięcznicy! Zapomniałaś już o tym, prządko złota, że zła wiedźma męczy w leśnej chacie dwie twoje siostry? Więc już do końca życia mają pozostać u niej w niewoli? Byłyście wszystkie trzy córkami wielkiego króla, ale czarownica porwała was z domu rodzicielskiego i zaprzęgła do złej roboty, przeklętej przez ludzi i zwierzęta. Oto trzy razy do roku wykradała słońcu potajemnie jego złote promienie i kazała wam prząść z nich nici, z których pragnęła utkać sobie odświętną złocistą szatę. Dlatego coraz zimniej staje się na świecie i słońce ma coraz słabszy blask. Ale teraz ty, królewiczu, musisz uwolnić świat od złej wiedźmy i wyrwać spod jej władzy siostry swej żony. Jeśli tego nie uczynisz, nie zaznasz szczęścia na ziemi.
Gdy usłyszeli te słowa, bardzo się obydwoje zawstydzili, że mogli choć na chwilę zapomnieć o biednych prządkach z lasu. Zwłaszcza królewna płakała rzewnie i jęła zaklinać królewicza, by ją zabrał z sobą na wyprawę. Wnet królewicz zwołał rycerzy, wsiedli na rumaki i pojechali do puszczy. Królewna-prządka nie chciała ni razu odpocząć w drodze, byle jak najszybciej uwolnić swe siostry.
Gdy znaleźli się na polanie, biedne dziewczęta ujrzały ich z okienka, przy którym przędły, i niepomne na gniew macochy wybiegły z chaty. Padły sobie wszystkie trzy w objęcia i to płakały, to śmiały się ze szczęścia. Tymczasem rycerze pozsiadali z koni i z królewiczem na czele udali się z mieczami w dłoniach do chaty czarownicy. Niektórzy z towarzyszy królewicza ostrzegali go, by nie wchodził do izby, gdyż wiedźma może go zaczarować, ale królewicz odważnie pchnął drzwi wiodące do izby staruchy. Ale jakież było zdziwienie wszystkich, gdy mimo że przeszukali całą chatkę od piwnic do strychu, nigdzie nie znaleźli śladu złej wiedźmy. I nic dziwnego, gdyż czarownica ujrzawszy rycerzy, a na koniu obok królewicza najmłodszą swą prządkę – zrozumiała, że koniec jej nadszedł. Uciekła co prędzej kominem i nigdy odtąd nie pokazała się w tej krainie. Złotą przędzę zabrał królewicz na trzech wozach do pałacu królewskiego i tam siostry utkały z niej wspaniałe szaty dla wszystkich ludzi w państwie. I odtąd słońce grzało mocniej, gdyż zła wiedźma nie wykradała mu promieni.
"Złej macochy klątwy srogie rzuciły mnie w fale rzeki.
Na nic płacz wasz, siostry drogie, zostanę tu już na wieki."
Królewicz szybko podbiegł nad sam brzeg, by odszukać ślady tej, która śpiewała tę pieśń, ale na próżno rozglądał się wokół. Na falach nie było nikogo. Tylko na środku koryta rzecznego, w pobliżu mostu, kołysał się biały, piękny kwiat lilii wodnej wśród ogromnych, zielonych liści. Wtedy królewiczowi błysnęła nagle myśl: „Pójdę do chatki sióstr-prządek, może one pomogą mi odnaleźć moją ukochaną".
I natychmiast skierował się w stronę ich mieszkania. Czekał do świtu. Gdy tylko słońce wychyliło się zza drzew, wyszła z chaty średnia siostra i nachyliła się nad źródełkiem, by się umyć. Wtedy królewicz podszedł do niej i opowiedział jej o wszystkim. Dziewczyna zawezwała drugą prządkę. Gdy królewicz wspomniał o lilii wodnej i o śpiewie, który usłyszał nad rzeką, obie od razu zrozumiały, że ich najmłodsza siostrzyczka nie zginęła, lecz żyje w nurtach rzeki zamieniona w kwiat. Prządki kazały królewiczowi ukryć się w zaroślach i czekać tam aż do wieczora.
O zmierzchu wymknęły się z chaty i zaniosły królewiczowi kawałek ciasta, które upiekły potajemnie, dodając doń różnych, sobie tylko wiadomych ziół.
– Weź ten placek, panie, i zjedz go popijając wodą źródlaną, a będziesz rozumiał mowę ptaków. Tylko ptaki mogą nam pomóc w tej sprawie. A teraz musisz odejść, gdyż może cię zobaczyć macocha. A nie zapomnij, królewiczu, o nas i o naszej niewoli, gdy już wyratujesz naszą najmłodszą siostrę.
I z tymi słowy zniknęły w zaroślach otaczających polanę.
Następnego ranka królewicz udał się w drogę powrotną. Zjadł placek, popił go wodą źródlaną i natychmiast zaczął rozumieć mowę ptaków śpiewających w lesie. Niedaleko mostu ujrzał dzięcioła i drozda na szczycie wysokiej topoli, pod którą zatrzymał się dla odpoczynku.
– O, jak głupi są ci ludzie, nic nie rozumieją! Już od roku obok mostu płacze najmłodsza pasierbica złej macochy, zamieniona w lilię wodną. Skarży się na swój los tak żałośnie, że nie mogę bez smutku przelatywać nad rzeką. Ale nikt nie spieszy jej z pomocą – zaświergotał drozd.
– Tak, tak, ludzie są głupi i nie wiedzą, co się dzieje na świecie. Czasami nawet bardzo mi ich żal – pokiwał łebkiem dzięcioł. – A przecież, by ocalić dziewczynę, trzeba tylko powiedzieć o wszystkim czarodziejowi z Finlandii, a on już będzie wiedział, jak ją uratować.
– Tak, tak, ludzie są głupi i nie wiedzą, co się dzieje na świecie. Czasami nawet bardzo mi ich żal – pokiwał łebkiem dzięcioł. – A przecież, by ocalić dziewczynę, trzeba tylko powiedzieć o wszystkim czarodziejowi z Finlandii, a on już będzie wiedział, jak ją uratować.
- „Och, jakie to szczęście, że rozumiem teraz mowę ptaków. Gdybym tylko mógł dostać się szybko do tego czarodzieja! Ale mieszka on wśród śniegów i lodów tak daleko, że chyba rok minie, zanim tam dotrę" -pomyślał królewicz.
Wtem usłyszał nad swoją głową rozmowę czerwonych gilów.
– Wiesz – mówi jeden do drugiego – opowiadał mi przyjaciel, że w Finlandii jest wspaniały mech do budowania gniazd; lećmy do Finlandii, może tam będzie lepiej naszym dzieciom.
– Zatrzymajcie się na chwilę, drogie gile – przemówił królewicz w ptasim języku – zanieście ode mnie czarodziejowi wiatrów w Finlandii tysiące pozdrowień i zapytajcie go, czy może zamienić lilię wodną w człowieka.
Gile zgodziły się chętnie i zaraz odleciały na północ, a królewicz wrócił na most i zapatrzył się na cudny kwiat kołyszący się na falach. Ale daremnie czekał na pieśń zatopionej prządki. Wokoło panowała głucha cisza. O północy wrócił do zamku nikomu nic nie mówiąc o swej tajemnicy. Po kilku dniach, gdy siedział zamyślony w ogrodzie królewskim, nagle ujrzał orła o olbrzymich skrzydłach, który krążył nisko nad ogrodem.
Orzeł, dostrzegłszy królewicza, jeszcze bardziej zniżył swój lot i wreszcie usiadł na murze baszty zamkowej.
– Mam dla ciebie, królewiczu, pozdrowienia od wielkiego czarodzieja północy. Kazał ci powiedzieć te słowa: „Niechaj królewicz pójdzie nad brzeg rzeki, tam gdzie rośnie lilia. Niechaj nie lęka się niczego i rzuci się do wody wyrzekłszy przedtem zaklęcie:
"Wietrze mój, wietrze północy,
niech na umówiony znak
z człowieka stanie się rak."
Gdy zamieni się w raka, niech dotrze do korzeni wodnej lilii, które tkwią głęboko w mule, niechaj przetnie je swymi szczypcami, a potem schwyci łodygę kwiatu. Nie wolno mu wypuścić łodygi ani na chwilę, inaczej zginą oboje. Potem niech wypłynie na powierzchnię i skieruje się na lewy brzeg w stronę srebrnolistnej topoli, co rośnie tuż nad wodą. Niedaleko topoli leży ogromny kamień. Wtedy Królewicz-rak musi położyć lilię na tym kamieniu i wyrzec ludzkim głosem słowa:
"Powstań z lilii, dziewczę młode,
"Powstań z lilii, dziewczę młode,
a ja z raka się wywiodę."
Autor ilustracji: Charles van Sandwyk |
Gdy tylko orzeł skończył, wzniósł się wysoko w górę, zatoczył koło nad głową młodzieńca i znikł w chmurach. Królewicz długo siedział oszołomiony i rozmyślał nad słowami, które przekazał mu orzeł.
Wtem usłyszał nad sobą krakanie wrony:
– Królewiczu, nie zwlekaj, twoja narzeczona od dawna wygląda pomocy. Nie obawiaj się niczego. Słowo czarodzieja wiatrów jeszcze nigdy nie zawiodło. Dodało to królewiczowi otuchy; powstał, dosiadł rumaka i udał się na most. Tam usłyszał znowu cichutką skargę zatopionej prządki złota:
"Złej macochy klątwy srogie rzuciły mnie w fale rzeki.
Na nic płacz wasz, siostry drogie, zostanę tu już na wieki.
A mój miły pewnie zginął, zabrały go wody sine
i roztrzaskały w kotlinie."
Gdy królewicz usłyszał dźwięk głosu ukochanej, nie tracił chwili czasu, lecz szybko wypowiedział zaklęcie. Natychmiast zamienił się w wielkiego, czarnego raka i popełzł na dno rzeki, tam gdzie tkwiły w mule korzenie wodnej lilii. Uchwycił je szczypcami, przegryzł w jednej chwili i popłynął wraz z kwiatem w stronę brzegu. Tu uchwycił się krzaka wierzbiny, odpoczął chwilę i znów popłynął dalej, tam gdzie rosła srebrnolistna topola.
Wypełzłszy na brzeg rzeki odszukał wielki kamień i położywszy na nim kwiat zaczarowany, rzekł:
"Powstań z lilii, dziewczę młode,
a ja z raka się wywiodę."
I natychmiast stanęła nad brzegiem wody dziewczyna cudniejsza niż słońce, a obok niej młody królewicz w pozłocistych szatach. Szczęście obojga nie miało granic. Królewicz posadził uratowaną cudownie narzeczoną na swego rumaka i popędził jak wicher do pałacu. Stary król nie posiadał się z radości, widząc szczęście ukochanego jedynaka. Wyprawił młodej parze wspaniałe wesele, sprosił gości z całego kraju, z bliska i z daleka, i wszyscy trzy dni jedli, pili i weselili się. Czwartego dnia rankiem wyszedł królewicz wraz ze swą żoną do sadu.
Gdy siedzieli pod kwitnącą jabłonią, usłyszeli nagle głos sikorki:
– O wy ludzie, niewdzięcznicy! Zapomniałaś już o tym, prządko złota, że zła wiedźma męczy w leśnej chacie dwie twoje siostry? Więc już do końca życia mają pozostać u niej w niewoli? Byłyście wszystkie trzy córkami wielkiego króla, ale czarownica porwała was z domu rodzicielskiego i zaprzęgła do złej roboty, przeklętej przez ludzi i zwierzęta. Oto trzy razy do roku wykradała słońcu potajemnie jego złote promienie i kazała wam prząść z nich nici, z których pragnęła utkać sobie odświętną złocistą szatę. Dlatego coraz zimniej staje się na świecie i słońce ma coraz słabszy blask. Ale teraz ty, królewiczu, musisz uwolnić świat od złej wiedźmy i wyrwać spod jej władzy siostry swej żony. Jeśli tego nie uczynisz, nie zaznasz szczęścia na ziemi.
Gdy usłyszeli te słowa, bardzo się obydwoje zawstydzili, że mogli choć na chwilę zapomnieć o biednych prządkach z lasu. Zwłaszcza królewna płakała rzewnie i jęła zaklinać królewicza, by ją zabrał z sobą na wyprawę. Wnet królewicz zwołał rycerzy, wsiedli na rumaki i pojechali do puszczy. Królewna-prządka nie chciała ni razu odpocząć w drodze, byle jak najszybciej uwolnić swe siostry.
Gdy znaleźli się na polanie, biedne dziewczęta ujrzały ich z okienka, przy którym przędły, i niepomne na gniew macochy wybiegły z chaty. Padły sobie wszystkie trzy w objęcia i to płakały, to śmiały się ze szczęścia. Tymczasem rycerze pozsiadali z koni i z królewiczem na czele udali się z mieczami w dłoniach do chaty czarownicy. Niektórzy z towarzyszy królewicza ostrzegali go, by nie wchodził do izby, gdyż wiedźma może go zaczarować, ale królewicz odważnie pchnął drzwi wiodące do izby staruchy. Ale jakież było zdziwienie wszystkich, gdy mimo że przeszukali całą chatkę od piwnic do strychu, nigdzie nie znaleźli śladu złej wiedźmy. I nic dziwnego, gdyż czarownica ujrzawszy rycerzy, a na koniu obok królewicza najmłodszą swą prządkę – zrozumiała, że koniec jej nadszedł. Uciekła co prędzej kominem i nigdy odtąd nie pokazała się w tej krainie. Złotą przędzę zabrał królewicz na trzech wozach do pałacu królewskiego i tam siostry utkały z niej wspaniałe szaty dla wszystkich ludzi w państwie. I odtąd słońce grzało mocniej, gdyż zła wiedźma nie wykradała mu promieni.
Autor: Wanda Markowska i Anna Milska
Ilustracje (większość): Julitta Karkowska -Wnuczak
Przeczytaj też bajki z innych zakątków świata w zakładce: Alfabetyczny spis treści wszystkich bajek oraz inne
bajki bałtyckie
Pamiętam z dzieciństwa :)
OdpowiedzUsuńCieszy mnie, że mogłam Ci pomóc cofnąć się w czasie:):) Pozdrawiam cieplutko:)
Usuń