niedziela, 1 lipca 2018

bajka cygańska o wygnanych dzieciach

Wygnane dzieci 
bajka cygańska



W gęstym lesie mieszkał raz Cygan z dwojgiem dzieci – chłopcem i dziewczynką. Przez cały dzień pracował przy spławianiu drzewa, aby zarobić na kawałek razowca. Dzieci na długie dnie pozostawały w pustym namiocie i wychowywały się same jak leśne zwierzęta. 
Wreszcie rzekł do siebie Cygan: 
– Muszę się ożenić jeszcze raz, bo odkąd mi zmarła żona, źle jest moim dzieciom. Ożenię się, a na pewno lepiej będzie nam się wiodło. Jak powiedział – tak też zrobił. 
Ożenił się ze starą panną z pobliskiej wsi i wybudował małą chatkę. Od tej chwili zmieniło się wszystko, jakby w domu sam diabeł zagościł! To była zła kobieta! Całymi dniami i nocami zrzędziła i kłóciła się o byle co, biła dzieci i mówiła Cyganowi, że powinien je wypędzić z domu. 
Spierał się z nią Cygan i prosił, aby pozwoliła dzieciom zostać przy nim, ale ona nie chciała słuchać nawet, tylko wrzeszczała: – Musisz je wygnać! Nie każę ci robić im nic złego, tylko wyprowadzić daleko w las i porzucić w dalekim lesie. O resztę możesz się już nie troskać, byleś tylko zrobił to, co ci każę. Jeśli mnie nie posłuchasz, zginiesz marnie. Pamiętaj! 
Cóż miał zrobić biedny Cygan? Dręczył się, popłakiwał, aż wreszcie jednego wieczoru powiedział żonie: 
– Dobrze. Spełnię to, czego żądasz. Jutro wezmę dzieci ze sobą do lasu i tam je zostawię. Bóg im dopomoże. 
Usłyszała to córeczka Cygana. Zbudziła swojego brata i powtórzyła mu wszystko. 
Brat odrzekł jej na to szeptem: 
– A ja miałem właśnie przedziwny i piękny sen! Śniło mi się, że wchodzimy oboje, ja i ty, do jakiegoś wspaniałego miasta. W mieście stało dużo ślicznych domów, a my mieszkaliśmy w najpiękniejszym z nich. Ten nasz dom był cały ze szczerego złota, a my oboje byliśmy tak pięknie ubrani, że ludzie na ulicach oglądali się za nami z podziwem. 
Rzekłszy to, chłopiec odwrócił się na drugi bok i znów zasnął. Ale siostrzyczka nie mogła usnąć i popłakiwała przez całą noc aż do rana. 
Wczesnym rankiem przybył Cygan, zbudził dzieci i powiedział: 
– Czas już wstawać! Dziś pójdziecie do lasu razem ze mną. Ja będę pracował przy drzewie, a wy tymczasem nazbieracie sobie poziomek. Kiedy dzieci wstały, Cygan poszedł do kuchni, przyniósł stamtąd woreczek popiołu i wyruszyli we trójkę do lasu, daleko, daleko, w taką okolicę, gdzie były tylko drzewa i krzaki, ale nigdzie wokoło nie widać było ani drogi, ani nawet ścieżki leśnej. Z woreczka wąską strużką sypał się popiół po trochu, aż do miejsca, gdzie się zatrzymali – głęboko w ciemnym boru. 
– No, dzieci – powiedział Cygan – tu są piękne poziomki i grzyby. Zbierajcie je sobie, a ja tymczasem odejdę, bo muszę ściąć jedno drzewo. 
Ucałował chłopca i dziewczynkę i za chwilę znikł im z oczu w gęstwinie leśnej. Dziewczynka zauważyła, że kiedy ojciec całował ją, oczy miał pełne łez. 
Rzekła więc swemu bratu: 
– A jednak ojciec nas kocha, bo prawie płakał, kiedy się żegnał z nami. On nas nie opuści. Czy słyszysz głos jego siekiery, uderzającej w pień drzewa? 
Chłopiec odpowiedział: 
– Niech tam! Jeśli nas nawet porzuci tutaj, to i tak się uratujemy. Wiem, że mój sen się spełni i będziemy jeszcze szczęśliwi i bogaci, na pewno bogatsi i szczęśliwsi niż ci wszyscy, którzy kupowali od ojca chrust i drwa! Prędko zapomniały dzieci o swoim smutku i bawiły się wesoło, aż słońce zeszło nisko i zaczęło chować się na noc w swoim domu na samym brzegu ziemi. 
Wtedy dziewczynka powiedziała bratu: 
– Chodźmy! Słyszysz jeszcze, jak ojciec rąbie drzewo! Chodźmy tam! Poszli prędko w tę stronę, z której dobiegał głos stukającej siekiery, i w końcu dotarli do wielkiego drzewa. Ale ojca nie znaleźli, tylko samotną siekierę wbitą w gałąź dębu. Wiał wiatr, poruszał gałęziami, a wtedy siekiera kiwała się to w górę, to w dół – stukała w pień. 
– Oszukała nas siekiera! – westchnęła dziewczynka, a chłopiec wyrwał siekierę z drzewa. 
Zerknąwszy na ziemię, ujrzał w jasnym świetle księżyca smużkę popiołu, ciągnącą się daleko na mchu. 
– Popatrz! – zawołał. – Z woreczka sypał się ojcu popiół, znajdziemy drogę. Możemy wrócić do domu i nie zbłądzić! I poszli. Późną nocą dotarli do swojej chaty, ale nie wchodzili do środka, tylko zajrzeli przez szparę. Zobaczyli, że ich ojciec siedzi smutny przy nietkniętej wieczerzy, usłyszeli też, jak mówi do swej żony: 
– Chciałbym się podzielić tym jedzeniem z moimi dziećmi, inaczej ani jeden kąsek nie przejdzie mi przez gardło. Biedne moje robaczki! Takie głodne i zbłąkane w wielkim lesie! 
Zła macocha zaśmiała się i rzekła: 
– Złego diabli nie wezmą! Trujących grzybów nikt nie tknie! Możesz być o nie całkiem spokojny. Już one dadzą sobie jakoś radę, a my przynajmniej pozbyliśmy się ciężaru i dwóch gęb do miski! 
Ledwo powiedziała te słowa, chłopiec zastukał do drzwi i zawołał: 
– Daj nam jeść i pić! Jesteśmy głodni i spragnieni! 
Ucieszył się stary Cygan! Myślał już, że dzieci nie spostrzegły popiołu i zabłąkały się w dalekich lasach. Wybiegł prędko na dwór i przyprowadził dzieci do izby. 
A macocha wpadła w dziką wściekłość i wrzasnęła: 
– Wróciliście! Diabelskie nasienie! Diabeł was prowadził tutaj! 
Ale dzieci nie zważały wcale na jej wrzaski i krzyki, tylko zjadły wieczerzę, a potem położyły się zaraz i usnęły. Nazajutrz Cygan zaprowadził dzieci do lasu, bo żona zagroziła mu śmiercią, jeśli tego nie zrobi. Stało się tak, jak dnia poprzedniego: Cygan rozsypał popiół po drodze, a wieczorem wróciły dzieci bez trudu prosto do domu ku wielkiej wściekłości złej macochy.
 Kiedy poszły spać, macocha rzekła Cyganowi: 
– Rozkazuję ci po raz ostatni: wyprowadź dzieci tak daleko, aby już nigdy nie odnalazły drogi do domu. Ostrzegam cię: jeśli znowu powrócą, zabiję je bez litości.
 Nie spał Cygan noc całą, trapił się i smucił, a nazajutrz rano poszedł z dziećmi do lasu. Ale omylił się: zamiast wziąć ze sobą woreczek z popiołem, wziął woreczek prosa, które rozsypywał po drodze, aż do kresu leśnej wędrówki, a potem odszedł. Wieczorem, kiedy dzieci chciały już wracać do domu, spostrzegły, że ptaki wydziobały wszystkie rozsypane ziarnka i ani śladu prosa nie zostało! Zaczęły dzieci błądzić w nieschodzonym lesie i tak błąkały się cały tydzień, nie mogąc znaleźć drogi do domu. Siódmego wieczora ujrzały jakąś chałupkę i poprosiły starą kobietę, która w niej mieszkała, aby pozwoliła im wejść do izby. 

Stara kobieta przyjrzała się dzieciom, pokiwała głową i rzekła: 
– Oj, szkoda, szkoda!... 
– Czego szkoda? – zapytał chłopiec. 
– Powiedziałam „szkoda” – odrzekła stara – bo mi was żal, że będziecie musieli zginąć tak marnie! Wiedzcie bowiem, że mój brat jest smokiem i bardzo lubi pożerać ludzi. Jeśli was tu znajdzie nie pożyjecie długo. No, ale postaram się ukryć was gdzieś przed nim. 
Kazała im wejść pod łóżko i siedzieć tam cicho jak mysz pod miotłą. Zaledwie dzieci znalazły się w kryjówce, rozległ się w lesie przeraźliwy huk, świst i szum, jakby potężny wicher dął w gęstwinie. 
Po chwili otworzyły się drzwi i wpadł do izby brat starej kobiety, smok przeraźliwy. 
– Ojojoj! – jęknął smok. – To był paskudny dzień! Ale jakoś udało mi się wybrnąć! Pokonałem potężnego czarodzieja z tamtej strony gór. Popatrz no, siostro! Przyjrzyj się, jaki łup przynoszę! Ta chusta ma taką właściwość, że kiedy się na niej usiądzie, można się wznieść w powietrze i lecieć wszędzie tam, gdzie się zechce! Ta woda w butelce chroni od śmierci! A w tym lusterku każdy zobaczy to, co właśnie chciałby widzieć. Dzięki tym trzem rzeczom stałem się najpotężniejszym na świecie smokiem i mogę teraz zgładzić wszystkie inne smoki, jakbym był panem i władcą całego świata! Ale niestety muszę czekać jeszcze siedem lat, bo dopiero wtedy te trzy łupy zaczną darzyć nowego właściciela swoim czarodziejstwem! Rzekłszy, smok walnął o ziemię ogonem, aż zatrzęsła się cała chatka, a potem zasnął. Stara kobieta już też chrapała za kominem. Dzieci słyszały całą opowieść smoka i wszystkie jego przechwałki; widziały też ze swojej kryjówki, gdzie schował trzy cudowne zdobycze: chustkę, butelkę i lusterko. Podkradły się cichaczem, wzięły smocze łupy i wymknęły się z chaty. Wędrowały kilka dni, aż pewnego dnia znalazły się nad wielkim jeziorem. 
Braciszek rzekł: 
– Tutaj zostaniemy, aż minie siedem lat i aż te trzy rzeczy, które zabraliśmy smokowi, nabiorą czarodziejskiej mocy. Wybudowali sobie domek z drzewa i zamieszkali w nim. 
Chłopiec łowił ryby i raki, a dziewczynka gotowała. Mało mieli roboty, a czasu – bardzo dużo; całe siedem lat. Opowiadali sobie bajki i śpiewali piosenki. Byłem raz u nich w chałupce nad jeziorem, a oni nauczyli mnie piosenki, którą wam teraz zaśpiewam: 
Na zielonej, mokrej łące 
siedzi ptaszę rechoczące. 
Nóżki – cztery! Skrzydeł – brak! 
Jakiś bardzo dziwny ptak. 
W bystrej rzece, w czystej wodzie,
jakiś zając pływa co dzień, 
srebrną łuską swą błyskając. 
Jakiś bardzo dziwny zając! 

Minęło siedem lat, dzieci urosły: z chłopca zrobił się młodzieniec, a z dziewczynki – dziewczyna. Byli bardzo piękni i ładnie wyglądali w swoich przyodziewkach, które sobie utkali z puchu i piórek ptasich. 
Pewnego wieczora, kiedy wrócili z polowania, dziewczyna powiedziała: 

Ilustracja: Mila Marquis

– Mieszkamy tu już siedem lat. Trzeba sprawdzić, czy nasze trzy rzeczy nabrały już czarodziejskiej mocy. 
– Dobrze – rzekł brat. – Zobaczymy, co się dzieje z rodzicami. 
Zajrzeli do lusterka. Najpierw ukazał się ojciec, stary Cygan samotnie jedzący wieczerzę w swojej chatce w górach. Potem zobaczyli w lustrze cmentarz we wsi, a na cmentarzu grób złej macochy. Za chwilę obraz znikł. 
– Lećmy prędko do ojca! – zawołała dziewczynka. 
Chłopiec powiedział: 
– Chciałbym jeszcze, zobaczyć to miasto, które dawno, dawno temu widziałem we śnie. 
Zerknęli w lusterko jeszcze raz i zobaczyli przepiękne miasto, a w nim wielki, wspaniały dom. W domu, na jedwabnym posłaniu, leżał bardzo chory, umierający król. Szybko usiedli na czarodziejskiej chuście i jak wiatr pofrunęli do miasta, w którym stary król jęczał na łóżku.


Bardzo spieszyło im się do ojca, bo stęsknili się za nim przez tyle lat, ale nie mogli odmówić pomocy umierającemu. Mieli przecież butelkę pełną wody dającej zdrowie i zachowującej przy życiu! O świcie dolecieli do miasta. Siostrzyczka została przy cudownej chuście, a młodzieniec pobiegł z butelką w kieszeni do chorego króla! A kiedy wchodził do złotego domu króla, zobaczył, że wszystko jest jak w jego śnie. 
Podszedł do królewskiego wezgłowia i powiedział: 
– Chory królu! Wypij łyk z tej butelki, a nie umrzesz! Król zerknął nieufnie na przybysza, wziął flaszkę i powoli przytknął ją do ust. 
Pociągnął jeden łyk – w tej samej chwili, zdrowy i silny, zerwał się z łóżka i zaczął tańczyć i śpiewać z radości! Był zdrowy jak ryba. 
Przytulił młodzieńca do piersi, ucałował go i zakrzyknął do wszystkich wielkich panów, którzy zbiegli się do komnaty: 
– Ten młodzieniec będzie odtąd moim synem! Dam mu połowę mojego kraju i wszystko, czego jego serce zapragnie! Młodzieniec podziękował gorąco królowi i rzekł: 
– Zdrowy królu! Dziękuję ci, że chcesz mi ojcować, ale ja mam własnego ojca, za którym tęsknię bardzo. Nie mogę więc być twoim przybranym synem. Za połowę twego kraju też ci dziękuję, ale nie zda mi się na nic. Jeśli możesz, daj mi parę koni, mocnych koni. Pociągną one w świat wóz wędrowny, który sobie zbuduję. Dam ci chustę, która poniesie cię wszędzie, gdzie zechcesz. Mnie bardziej przystoi w wędrówce końmi się posłużyć niż chustą zaczarowaną. 
Król podarował młodzieńcowi parę koni i sakwę pieniędzy na kupno cygańskiego wozu. Młodzieniec dosiadł jednego konia, na drugiego skoczyła siostra i pocwałowali do chatki w górach, do swego starego ojca. Dawno już tam dojechali i wszyscy są nareszcie szczęśliwi. 
Jeżdżą latem po lasach, a na zimę wracają do swojej chatki. Są zdrowi i starość nieprędko im dokuczy, bo mają jeszcze sporo wody w butelce.

Autor: Jerzy Ficowski ze zbiorku " Gałązka z Drzewa Słońca". 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Osobom spamującym, próbującym reklamować w komentarzach inne strony- podziękuję i ich komentarze będą usuwane.
Pozostałym, bardzo dziękuję za wyrażenie swojej opinii i zapraszam ponownie:)