Rzekomy czarodziej
bajka arabska
W bardzo dawnych czasach żył w Arabii pewien człowiek, który miał mało rozumu, a jeszcze mniej ochoty do pracy. Na imię mu było Kassim i powszechnie go znano w mieście Wielkiego Kalifa. „Jesteś leniwy jak Kassim" — mawiali ojcowie do synów, gdy ci opieszale przynosili wodę ze studni. A jeśli chłopcy nie przykładali się do nauki czytania i pisania, zaraz ich pytano: „Czy chcecie wyrosnąć na jeszcze większych głupców niż Kassim?"
Ludzi litość brała na widok biednego Kassima, stokroć bardziej jednak współczuli jego żonie, kobiecie dużo od męża mądrzejszej. Wszakże nadszedł czas, kiedy litość ludzka stała się zupełnie nie na miejscu. Bo — dziw nad dziwy! — Kassim nagle zbił majątek i zyskał łaski Wielkiego Kalifa.
Zawdzięczał to częściowo szczęśliwemu trafowi, częściowo rozumowi swojej żony, a resztę sprawiło osobliwe imię tej kobiety, które, brzmiało: „Jarada". A „jarada” w staroarabskim języku znaczy: szarańcza. Chociaż Jarada dokładała wszelkich starań, ani rusz nie mogła skłonić małżonka do pracy. Wynajdywała mu raz po raz jakieś zajęcie, ale Kassim tylko ziewał i stwierdzał, że praca będzie o wiele za ciężka na jego siły.
— W domu nie ma nic do jedzenia, Kassimie! — powiedziała wreszcie do próżniaka Jarada. — Musisz postarać się o jakiś zarobek, bo inaczej umrzemy z głodu.
— Czyżby znalazł się ktoś taki, kto Kassimowi zapłaci za jego pracę? — odparł Kassim ze śmiechem. Wcale się nie wstydził swojej złej sławy.
I dodał:
— Musiałbym chyba być czarownikiem, żeby coś zarobić.
Słysząc słowo „czarownik", Jarada zamyśliła się tak, że aż zmarszczyła czoło. I przyszedł jej do głowy pewien sposób.
— Dlaczego nie miałbyś zostać czarownikiem? — zapytała Kassima. — Ci, co zajmują się czarami, nic przecież nie robią — siedzą tylko na rynku pod drzewem. Ludzie sowicie wynagradzają ich za czary, którymi sprowadzają powodzenie, i za dobre rady, po które do nich przychodzą.
— Jakże ja sobie poradzę z czarami, Jarado? Nie umiem pisać i wszystkie litery alfabetu wydają mi się jednakowe.
— Ach, ty głuptasie! Do czarów nie są potrzebne litery — powiedziała żona Kassima. — Czarownik kreśli tylko znaki. Kreśli mnóstwo znaków na papierze, znaków prostych i zakrętasów. Nic innego nie będziesz musiał robić. Nikt nigdy nie odczytał pisma, które sprowadza szczęście.
— A co z radami dla ludzi? Jakże taki głupiec, jak ja, będzie udzielał im rad?
— O, mów im cokolwiek, co ci ślina na język przyniesie. Mów im, że gadałeś z gwiazdami, a na pewno ci uwierzą.
Próżniak Kassim pomyślał, że zajęcie czarownika nie wymaga zbyt wiele wysiłku. Otworzył szkatułkę z przyborami do pisania, którą mu żona przyniosła z rynku następnego ranka, zanurzył czubek pióra z trzciny w malutkim kałamarzu, po czym zaczął kreślić czarodziejskie znaki na kawałku papieru. Maleńką szufelką, wyjętą ze szkatułki, nabrał piasku i posypał nim kartę, aby wysuszyć atrament. Żona Kassima aż krzyknęła z zachwytu na widok tak pięknych czarodziejskich znaków.
Potem Kassim zasiadł pod drzewem na rynku i zaczął wołać:
— Z łaski Allacha jestem czarownikiem! Umiem czytać z gwiazd. Mogę wam wypisać czary na szczęście. Przychodźcie do mnie po radę!
Ci, co znali Kassima, śmiali się do rozpuku. Ale nieznajomi z dalszych okolic nie mieli pojęcia, jakim głupcem był naprawdę ten rzekomy czarownik. I niejeden pomyślał, że przydałby mu się czar na sprowadzenie szczęścia. Bo w jakiż inny sposób można odwrócić od siebie uwagę Złych Oczu duchów, co mogą przecież czaić się w pobliżu?
Czar przeciwko Złym Oczom! Karteczka odpędzająca chorobę! Sekretne zaklęcie na złego sąsiada! Kassim udawał, że ma w zanadrzu te czary, jak również wiele innych. I sprzedawał je za grube pieniądze. Zajęcie czarownika rzeczywiście nie sprawiało wcale trudu. Jarada mogła teraz do woli nakupić jadła. I wkrótce miała dość pieniędzy na nowy, czerwony szal jedwabny na głowę.
Rzekomemu czarownikowi wszystko szło jak z płatka. Aż wreszcie pewnego dnia przyszła kobieta z pałacu "Wielkiego Kalifa, prosząc o radę.
— Mądry Czarodzieju! Mam wielki kłopot! — powiedziała. — Znam sekret, którego nikt nie powinien się dowiedzieć, i nie wiem sama, jak mam postąpić.
— Możesz zawierzyć mi swój sekret, niewiasto! Nie zdradzę go nikomu — zapewnił ją Kassim.
— A więc powiem ci: ukradłam coś, ale doprawdy stałam się złodziejką jedynie przez przypadek — tu kobieta zaczęła płakać. — Służę u żony naszego Wielkiego Kalifa. I pewnego dnia znalazłam jego pierścień. Kalif zostawił go na krawędzi basenu kąpielowego. Widocznie sam Zły kierował moimi palcami. Bo wzięłam pierścień i ukryłam go. Gdy Kalif zauważył brak pierścienia, ogłosił, że ukarze złodzieja. Zapytaj gwiazd, mądry czarodzieju, czy Kalif wykryje mój zły postępek?
Noc jeszcze nie zapadła, ale pierwsze gwiazdy były już widoczne. Kassim zwrócił więc oczy ku migotliwym światełkom. Potem otworzył małą czarną książeczkę i udawał, że wyczytuje z niej magiczne zaklęcia.
— Twój kłopot jest niemały, niewiasto — powiedział. — Musisz szybko pozbyć się pierścienia. Upuść go do dzbana z wodą, który stoi przy drzwiach wielkiej komnaty Kalifa, bo inaczej wyjdzie na jaw, kto ukradł pierścień, i zostaniesz skazana na śmierć.
Okazywało się czasami, że Kassim nie był znowu tak bardzo głupi, za jakiego go uważano.
Kobieta zadrżała ze strachu, słysząc słowa czarodzieja.
— Lepiej stracić pierścień niż życie! — zawołała.
Włożyła złotą monetę w wyciągniętą dłoń Kassima i spiesznie odeszła.
Gdy żona Kassima usłyszała o poradzie, jakiej udzielił jej mąż, pobiegła od razu do swojej przyjaciółki, która była kucharką u Wielkiego Kalifa.
— Mój mąż gada z gwiazdami — powiedziała — i od nich dowiaduje się o wielu sekretach. Jestem pewna, że potrafi odnaleźć pierścień Wielkiego Kalifa.
Kassima zawezwano do pałacu. Tam również wzniósł oczy ku niebu, aby porozumieć się z gwiazdami. Po czym otworzył swoją czarną książeczkę z czarami i nakreślił na kawałku papieru mnóstwo znaków, których nikt nie mógł odczytać.
Następnie poprowadził Kalifa i dworzan wprost do dzbana z wodą, który stał przy drzwiach wielkiej komnaty.
— Gwiazdy powiedziały mi, o panie, że twój pierścień ukryto właśnie tutaj — powiedział do Kalifa.
Pierścień rzeczywiście leżał na dnie dzbana i rzekomy czarodziej odszedł uszczęśliwiony z sakiewką pełną złota.
Niedługo Kassim cieszył się bezczynnością. W pałacu znowu coś zginęło. Tym razem znikła szkatułka pełna klejnotów i złotych monet.
— Odnajdź moją szkatułkę, tak jak odnalazłeś pierścień — rozkazał Kalif Kassimowi, gdy ten stanął przed nim. — Pomów z gwiazdami. Zajrzyj do swojej czarnej książki czarów. I nakreśl takie magiczne znaki, jakie zechcesz. Ale szybko odnieś mi moje złoto i klejnoty.
Kassim, naturalnie, nie miał pojęcia, co się mogło stać ze szkatułką.
— To jest o wiele trudniejsze zadanie, Wielki Kalifie! — powiedział, żeby zyskać na czasie. — Będę potrzebował czterdziestu dni na odnalezienie szkatułki z klejnotami.
„W ciągu czterdziestu dni — pomyślał — niebiosa ześlą mi przecież jakąś pomoc". — Niech będzie czterdzieści dni, lecz ani godziny więcej — orzekł Kalif. — Jeśli po czterdziestu dniach nie odnajdziesz mojej szkatułki, każę cię wywieźć na pustynię i tam umrzesz.
— Stanie się wedle twojej woli, Wielki Kalifie!
Nieszczęsny Kassim złożył niski ukłon, po czym pospieszył do domu i opowiedział żonie o swoim kłopocie, A szkatułkę z klejnotami Kalifa ukradła banda rabusiów. Było ich czterdziestu, akurat tylu, ile dni Kalif zostawił Kassimowi na odszukanie kryjówki, gdzie złożono skarby.
Rabusie wkrótce dowiedzieli się, że Kalif wezwał Kassima i powierzył mu odszukanie kosztowności.
— Ten człowiek swego czasu znalazł miejsce, gdzie schowano złoty pierścień — powiedział herszt do swojej bandy. — Kto wie, czy rzeczywiście nie porozumiewa się z gwiazdami. I kto wie, czy nie wykryje, że to my ukradliśmy szkatułkę. Niech jeden z was podejdzie pod dom Kassima i przekona się, co mu o nas wiadomo.
Wysłannik rabusiów podkradł się pod okno akurat wtedy, gdy zgnębiony Kassim mówił żonie, że rozporządza okresem zaledwie czterdziestu dni na odnalezienie szkatułki.
— Jarado, moja miła — złodziej pod oknem usłyszał głos Kassima — a jeden z tych czterdziestu właśnie przechodzi.
Szpieg nie czekał dłużej. Przekonany, że słowa „jeden z tych czterdziestu" odnoszą się do jego bandy, popędził co tchu z powrotem i oznajmił kompanom, że czarodziej doskonale wiedział o jego obecności pod oknem, chociaż nie mógł go spostrzec.
— „Jeden z tych czterdziestu właśnie przechodzi" — Kassim tak właśnie mówił do żony. Jak on odgadł, kto popełnił kradzież?
Rabusie mieli porządnego stracha i następnego wieczoru posłali na zwiady innego człowieka. I ten również, zaczajony pod oknem, podsłuchał rozmowę Kassima z żoną.
— Jarado, moja miła — mówił Kassim. — Jeden z tych czterdziestu przeszedł, a teraz znowu przechodzi drugi.
Kassim, rozumie się, miał na myśli czterdzieści dni, szpieg natomiast sądził, że chodzi o czterdziestu rabusiów.
— A więc Kassim wie wszystko — orzekł herszt, gdy drugi szpieg doniósł mu, co usłyszał. — Nie ma innej rady: musimy pójść do niego i błagać o litość. A może zdołamy go przekupić i uzyskać jego milczenie za cenę części skarbów.
Kassim widocznie nie był takim głupcem, jak sądzono, albo też żona pouczyła go, co ma mówić. Bo gdy sam herszt bandy przyszedł błagać go o milczenie, Kassim odparł:
— Nie zdradzę Wielkiemu Kalifowi złodzieja, ale muszę zwrócić mu skarby. Każdy klejnot i każdy złoty pieniążek musi leżeć na swoim miejscu w szkatułce, gdy zaprowadzę Kalifa do kryjówki. Jeśli czegoś będzie brakowało — powiem od razu, że skarby ukradłeś ty i twoja banda czterdziestu rozbójników. — Lepiej zwrócić skarby niż zapłacić głową — powiedział herszt i wskazał Kassimowi pokryty pyłem krzaczek na brzegu pustyni, pod którym rabusie ukryli szkatułkę.
Tym razem Wielkiego Kalifa tak zachwycił czarodziejski wyczyn Kassima, że wybudował mu piękny dom niedaleko pałacu i obdarzył rzekomego czarodzieja wieloma sakiewkami ze złotem. A ilekroć do pałacu przybywali goście, Kalif wzywał Kassima, żeby popisywał się swą niezwykłą umiejętnością.
— Kassim rozmawia z gwiazdami — chełpił się Kalif pewnego razu. — Doskonale wie, co się dzieje za grubą zasłoną czy ścianą. Wcale nie potrzebuje tam zaglądać. Zaraz sami zobaczycie. Kassim wam powie, co trzymam w garści.
I Kalif wyciągnął prawą dłoń z mocno zaciśniętymi palcami.
Kassim, biedaczysko, naturalnie nie miał pojęcia, co Kalif trzyma w garści.
Ile razy znalazł się w trudnej sytuacji, rzekomy czarodziej pragnął mieć przy sobie Jaradę, swą roztropną żonę. I teraz od razu o niej pomyślał. Gdybyż tu była i mogła mu udzielić rady!
Jeśli powie nie to, co trzeba — narazi Kalifa na wstyd przed gośćmi, a siebie na jego gniew. Straci nowy, piękny dom, a może nawet zostanie zesłany na pustynię, gdzie niechybnie czeka go śmierć z pragnienia i głodu. Na tę myśl Kassima ogarnął taki strach, że wrzasnął na całe gardło, nie bacząc, gdzie się znajduje:
— Jarada! Jarada! Co oznaczało:
— Szarańcza! Szarańcza!
Wśród gości rozległy się okrzyki zdumienia. Bo na słowa Kassima Kalif odchylił palce i na własne oczy zobaczyli brunatną szarańczę, która przefrunęła im przed samym nosem.
— Ach, Jarado! — powiedział wieczorem Kassim. — I tym razem Allach mnie ocalił. Tak szczęśliwy traf jednak może się już więcej nie powtórzyć. Muszę wyznać Kalifowi całą prawdę. Muszę mu powiedzieć, że nie jestem czarodziejem i nie mam pojęcia o czarach.
— Wtedy dopiero Kalif wyśle cię na pustynię na pewną zgubę! Nie, musimy znaleźć jakieś inne wyjście.
Żona Kassima długo myślała.
— Już wiem! — zawołała wreszcie. — Powiesz Kalifowi, że Allach zesłał na ciebie chorobę. Powiesz, że choroba pozbawiła cię czarodziejskiej mocy i nie możesz już zajmować się czarami. No i Kalif przestanie poddawać cię próbom.
Kalif na razie nie chciał wierzyć w to, o czym go Kassim zapewniał. Kazał mu przyjść do pałacu, bo postanowił sam sprawdzić, czy Kassim rzeczywiście jest chory. Rzekomy czarodziej znakomicie odegrał rolę szaleńca. Targał włosy i darł na sobie ubranie. Jęczał i śmiał się, a potem nucił pieśni. Udawał, że nie poznaje Wielkiego Kalifa. W pewnej chwili nawet brutalnie złapał potężnego władcę za ramię i wypchnął go przez drzwi wielkiej sali przyjęć. Dworzanie pośpieszyli za Kalifem oczekując ze strachem, co z tego wyniknie.
Ale i tym razem szczęście sprzyjało Kassimowi. Zaledwie Kalif i jego dwór opuścili komnatę, kiedy zawalił się dach. Z trzaskiem i hukiem runęły belki akurat na miejsce, gdzie przed chwilą stał Kalif.
— Ten człowiek jest narzędziem Allacha! Twarz Kalifa zdradzała zdumienie i podziw.
— Nawet jako szaleniec Kassim ma więcej rozumu niż każdy z nas — ciągnął. — Dziś ocalił nam wszystkim życie. I odtąd niech żyje w pokoju w domu, który dostał ode mnie. Moi lekarze potrafią mu przywrócić zdrowie i nikt już nigdy nie będzie go napastował prośbami o czary.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Osobom spamującym, próbującym reklamować w komentarzach inne strony- podziękuję i ich komentarze będą usuwane.
Pozostałym, bardzo dziękuję za wyrażenie swojej opinii i zapraszam ponownie:)