sobota, 7 lipca 2018

bajka azjatycka z Dalekiego Wschodu o Uraszima Taro

Uraszima Taro
bajka japońska (legenda)

W małej japońskiej wiosce rybackiej żyli przed wieloma, wieloma laty - rybak z rybaczką. Rybak zwał się Uraszima. Kiedy urodził im się syn, nazwali go Uraszima Taro, czyli po japońsku - syn morskiej wyspy. Każdego ranka, o bladym świcie, ojciec - rybak, wraz z innymi rybakami z wioski, wypływał na morze na połów. Kiedy słońce wstało i dał się słyszeć głos górskiej kukułki, mama małego Tary brała go na plecy i schodziła z nim z chaty na zboczu, przez sosnowy las, aż na brzeg morza. Tam czekali na powrót ojca. Matka wsadzała Tarę na białym piasku w cieniu sosen, gdzie bawił się muszelkami. Znad morza nadlatywały mewy i kucały obok niego. Morze miało wiele twarzy, niepodobnych całkiem do siebie. Raz było poorane falami, szarozielone i huczące. Innym razem leżało spokojnie w słonecznym żarze, jasne niczym srebro i przezroczyste.




Pewnego dnia, kiedy woda wydawała się zupełnie przejrzysta, mama wzięła Tarę na kolana i opowiedziała mu o zamku, znajdującym się na głębokim dnie morza. Mieszkał tam król mórz Riugu ze swą córką, księżniczką Otohime. Wejście do zamku otaczają kolumny z czerwonych korali, ściany błyszczą jakby były z kryształu, dachy pokryte są masą perłową a ulice wysadzane perłami, które jaśnieją szczególnym blaskiem.Taro siedział cichutko na kolanach mamy i patrzył na morze. Słońce wzbiło się wyżej i obramowało szczyty skalne żółtymi ząbkami. Ojciec przypłynął z połowu. Matka pomogła mu wynieść na brzeg kosze wypełnione rybami. Wkrótce Taro znał wszystkie gatunki ryb: srebrnołuskie leszcze morskie, czerwone raki i kraby łososiowej barwy. 



Kiedy Taro skończył siedem lat, ojciec zabrał go po raz pierwszy na połów ryb. Matka dała im na drogę klusek ryżowych i suszonych ryb a do tego marynowanych śliwek. 

O świcie wyruszyli. Kiedy znaleźli się na łowisku, wyrzucili sieci. Taro przechylił się przez burtę łodzi. Woda była tutaj klarowniejsza niż przy brzegu. Ryby wyłaniały się z niebieskozielonej toni, prześlizgiwały obok łodzi i chyżo podążały z powrotem do głębin. Za świecącymi rafami koralowymi Taro wypatrywał zamku króla Riugu. Ojciec bezgłośnie wyciągał wiosła z wody. Siedzieli w milczeniu. Jedząc kluski ryżowe, czuli jak wiatr ochładza im twarze.
- Będzie dobry połów - powiedział ojciec. Kiedy wyciągnęli sieć, okazało się, że miał rację. Między rybami, dużymi i małymi, złowionymi w sieć, Tato znalazł niezwykłego żółwia. Nie był on większy niż jego dłoń. Taro nigdy jeszcze nie widział tak małego żółwia. Jego skorupa była piaskowego koloru, a oczy świeciły zielono jak morskie algi. Tak się podobał chłopcu, że włożył go do drewnianego wiaderka, żeby zabrać go ze sobą do domu.




Żółw zatrzepotał się trwożnie i uderzył o ściankę wiaderka:
- Wpuść mnie z powrotem do morza - prosił - w twoim wiadrze przyjdzie mi umrzeć- jego głos był cichy jak wietrzyk nadmorski.
Taro nie chciał rozstawać się z żółwiem:
- Tak bym się chętnie z tobą pobawił - odpowiedział - ale kiedy cię to nie cieszy, to wrzucę się z powrotem do wody.
Przechylił wiadro przez burtę łodzi i przyglądał się jak żółw odpływał. Jeszcze wieczorem, przed zaśnięciem myślał o zielono jarzących się oczach. Ale wkrótce zapomniał o małym żółwiu. Coraz rzadziej przebywał Taro na brzegu, pod sosnami. Stał obok rybaków i przypatrywał się jak wieszają sieci i wykładają małe rybki do suszenia. Jeżeli któryś z rybaków wykonywał jakiś chwyt, którego Taro jeszcze nie znał, zaraz chciał go naśladować.




Brodził po wodzie, pływał i nurkował. Coraz dalej i dalej popychały go jego pragnienia. Potem znowu siedział bez ruch w łodzi i patrzył na morską toń.
Kiedy był już młodzieńcem, zaczął troszczyć się o rodziców, tak jak oni troszczyli się o niego w dzieciństwie. Sam wypływał na połowy. Ojciec zostawał na brzegu i łatał sieci. Tato powracał z połowu, ojciec czekał na niego na ścieżce. Taro znosił mu kosze z rybami, a matka sprzedawała je potem na targu. Tak działo się przez wiele lat. Życie było skromne, ale Taro lubił swoją pracę; lubił małą rybacką wioskę, las sosnowy i chatę na zboczu.




- Nie wypływaj jutro rano - prosiła go matka pewnego wieczoru- skały rzucają na wodę czarne cienie.
Ale gdy tylko nastał świt, Taro był już w drodze. Żaden z rybaków nie odważył się wypłynąć.
- Wracaj! - wołali.
Woda uderzała, pieniąc się, o skały. Uraszima Taro, walcząc z wiatrem, wiosłował z całych sił. Kiedy dopłynął do łowiska zaczął się sztorm. Niebo pociemniało, a morze huczało głucho. Ogromne fale toczyły się w kierunku łodzi. Uniosły ją, przykryły, a potem znów rzuciły w górę. Wiosła połamały się, a Taro wypadł z łodzi. Kiedy oprzytomniał, ujrzał, że siedzi na grzbiecie żółwia. Był on tak wielki, a jego skorupa tak szeroka, że Taro mógł się na nim położyć. Skorupę porastał mech, spowita była w morskie algi. Żółw musiał mieć chyba tysiąc lat, a może więcej. Taro trzymał się oburącz szaroczarnej skorupy.
- Czekałem na ciebie - rzekł żółw- wszak to ty jesteś Taro, syn wyspy, co uratował życie mojej pani. Wysłała mnie żebym ci pomógł i przywiódł cię do niej.




Poniósł Tarę z huczącego morza w jakieś dziwnie zielone wody, głęboko na dno. Zielone wody cofnęły się. Taro oddychał lekko i swobodnie. Znalazł się przed wspaniałym zamkiem. Wejście otaczały kolumny z czerwonych korali. Ściany lśniły niczym kryształ.


Mieniące się łuski masy perłowej pokrywały dachy. Ulice wysadzane były perłami i połyskiwały osobliwym blaskiem.

- Gdzie jesteśmy? - spytał.
Żółw odpowiedział:
- Niebawem staniesz przed obliczem księżniczki Otohimy, której uratowałeś życie. Raz w roku przybiera ona postać żółwia. Ale, że odważyła się za bardzo oddalić od dna, wpadła w sieć.


Żółw podpłynął do grubego raka w czerwonym pancerzu, siedzącego u wejścia do zamku, który purpurowymi szczypcami otworzył wrota.




Księżniczka Otohima wyszła Tarze naprzeciw. Ubrana była w sukienkę z morskiej piany, a we włosach miała diadem z pereł.
- Poznajesz mnie? - zapytała.
Poznał ją po zielonych, jarzących się oczach. Gruby rak w czerwonym poprowadził Uraszima Tarę do króla mórz - Riugu.
- Nie będziesz mógł go zobaczyć - objaśniał po drodze - jeszcze żaden człowiek go nie widział - to mówiąc rak skłonił się przed falującą zasłoną, utkaną z algi i morszczynu.
I choć Uraszima Taro nie widział króla, słyszał jednak wyraźnie jego głos, głęboki i grzmiący jak huk morza. Tym grzmiącym głosem król Riugu nakazał ogłosić święto i zaprosić na nie Tarę. Rozgwiazdy przyniosły stoły z masy perłowej, na których stały przyrządzone rzadkie potrawy. Taro siedział obok księżniczki. Jedli i pili z połyskujących miseczek. Ryby tańczyły wokół nich w uroczystym korowodzie. Na czele orszaku szły kołyszącym się krokiem żółwie, te tysiącletnie w szaroczarnych skorupach. Za nimi podążały mątwy i dorsze. Otoczone tańczącymi leszczami, poruszały ogonami do taktu. Dołączyły się do nich ławice małych, srebrnych rybek tworząc wielki, wirujący krąg. Na końcu pochodu, wyciągając swe purpurowe szczypce, przeszedł chwiejnym krokiem obok królewskiego stołu gruby rak w czerwonym pancerzu. Uroczystość zbliżała się do końca.


Księżniczka wstała od stołu i poprowadziła Tarę do kwitnących ogrodów królewskich. Młody rybak był tym wszystkim odurzony. Nie myślał już więcej o rodzicach, wiosce i chacie na zboczu góry. Kiedy Otohima spytała go, czy chciałby zostać u niej, zgodził się bez wahania. Zapomniał, że czas biegnie, zapomniał o sobie samym. Jeden dzień był piękniejszy od drugiego. Ile ich przeszło? Nie potrafiłby powiedzieć. Nie wiedział również, jak to się stało, że nagle przypomniał mu się jego dawny żywot. Zatęsknił za ludźmi. I przeląkł się.

Pewnego ranka rzekł do księżniczki:
- Pozwól mi odejść. moi rodzice czekają na mnie na brzegu. Za długo kazałem im na siebie czekać.
Usłyszawszy to księżniczka wyjęła z szerokiego rękawa swej sukni szkatułkę i podała mu. Brzegi pudełeczka wysadzane były koralami.
- Obiecaj mi jednak, że go nigdy nie otworzysz - powiedziała- jeśli dotrzymasz słowa i nie będziesz usiłował zgłębić tajemnicy, ma ono moc, która przywiedzie cię do mnie z powrotem.
Taro ukrył starannie szkatułkę w swoim kaftanie i przyrzekł o co go prosiła. Potem pożegnali się. Księżniczka odprowadziła go, aż do wrót zamkowych.




Tam czekał już żółw, ten sam, tysiącletni z szaroczarna skorupą. Płynęli tą samą drogą, którą żółw przywiózł Tarę, przez zielone wody na ciemne dno morskie, a stamtąd w górę na brzeg, do rybackiej wioski.
- Do widzenia - rzekł żółw - skoro tak będzie musiało być.


Taro ujrzał przed sobą wioskę. Ale rodzice nie czekali na niego na brzegu. Pobiegł przez sosnowy las do chaty na zboczu, ale chaty nie było. Miejsce, w którym stała, zarastały teraz gęste krzaki. Nic nie pozostało z tego, co Taro porzucił. Pobiegł do wsi. Po drodze spotkał rybaków.




Stanęli i pozdrowili go:
- Dzień dobry, przybyszu.
Taro wymienił swoje imię, ale rybacy go nie znali. Najstarszy z nich przypomniał sobie jednak:
- Tak, był jakiś Uraszima Taro. Wypłynął na połów i więcej nie wrócił. Tylko jego łódź, bez wioseł, kołysała się na wodzie. Moja matka opowiadała mi o nim kiedy byłem dzieckiem. Ale ta historia ma chyba ze sto lat, albo więcej. Ty nie możesz być tym Uraszima Tarą.
Przez cały dzień Uraszima Taro błąkał się po okolicy. Kiedy słońce zaszło, zszedł na brzeg morza i usiadł na białym piasku pod sosnami. Potem wyjął pudełeczko z kieszeni kaftana. Otworzył je ostrożnie, bez pośpiechu. Zielonkawy dym wydobył się ze szkatułki i rozszedł w powietrzu. W tej samej chwili zwiędła ręka, która ją trzymała. Młody Uraszima Taro stał się nagle zgrzybiałym starcem. Rybacy znaleźli go wieczorem martwego.


Odtąd opowiadają swoim dzieciom, że Uraszima Taro, syn morskiej wyspy, powrócił jednak. 



Autor: Edith Bergner
Ilustracje: Inge Gurtzig
Wydawnictwo: Karl Nitzsche, Niederwiesa

Przeczytaj też bajki z innych zakątków świata w zakładce: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Osobom spamującym, próbującym reklamować w komentarzach inne strony- podziękuję i ich komentarze będą usuwane.
Pozostałym, bardzo dziękuję za wyrażenie swojej opinii i zapraszam ponownie:)