piątek, 24 sierpnia 2018

Zamek Soria Moria - bajka skandynawska z Norwegii

Zamek Soria Moria
baśń norweska


Było raz małżeństwo, które miało syna imieniem Halvor. Chłopiec od maleńkości nie chciał się brać do żadnej pracy, tylko siedział i grzebał w popiele. Rodzice posyłali go na naukę różnych zawodów, jednakże Halvor nigdzie dłużej nie popasał, pozostał najwyżej parę dni i uciekał z terminu do domu i znowu siedział, i grzebał w popiele. 
Aż któregoś dnia zjawił się pewien szyper, który zapytał, czy Halvor miałby ochotę popłynąć z nim na morze i poznać obce kraje. Owszem, na to Halvor miał ochotę, toteż nie kazał na siebie długo czekać. Dokąd pożeglowali, tego nie wiem, ale w końcu zerwała się straszna burza, a kiedy przeminęła i morze znowu się uspokoiło, nie wiedzieli, gdzie się znajdują; zniosło ich ku obcym brzegom, których nikt z załogi nie znał. 

Ilustracja: Marek Goebel


Kiedy zaś nastała taka cisza, że i piórko by nie drgnęło, a oni stali w miejscu, Halvor poprosił szypra o pozwolenie zejścia na ląd, bo wolał się przejść, niż leżeć lub spać. 
— Czy sądzisz, że możesz pokazać się ludziom, nie mając nic innego prócz tych łachmanów, które nosisz na grzbiecie? — spytał szyper.
Halvor jednak uparł się przy swoim i w końcu uzyskał pozwolenie, miał jednak wrócić na pokład, gdy tylko wiatr znowu powieje. Poszedł więc, a ląd ten był piękny, wszędzie gdzie chłopak się obrócił, widział rozległe pola i łąki, ale nigdzie ani jednego człowieka. Nagle wiatr powiał, lecz Halvor uznał, że za mało widział, miał ochotę pójść dalej, przekonać się, czy spotka ludzi. Po chwili doszedł do szerokiej drogi, tak równej, że można by po niej toczyć jajko. Halvor poszedł tą drogą, a gdy wieczór zapadał, ujrzał daleko, daleko wielkie zamczysko, od którego biła łuna światła. Szedł cały I dzień, ale nie zabrał z sobą jedzenia, toteż był porządnie głodny; a im bardziej zbliżał się do zamku, tym większy strach go ogarniał. 

Ilustracja: Marek Goebel

Ogień płonął w zamkowej kuchni, Halvor wszedł do środka, i dopiero ujrzał, jak była wspaniała, nigdy tak wspaniałej kuchni nie widział; naczynia były ze złota i srebra, ale człowieka ani śladu. Halvor czekał chwilę, a kiedy nikt się nie zjawił, podszedł do jakichś drzwi i otworzył je; w komnacie siedziała księżniczka i przędła na wrzecionie.

Ilustracja: Marek Goebel

— Niemożliwe! — zawołała. — Czyżby zjawiła się tutaj chrześcijańska dusza? Oddal się jednak, jeśli nie chcesz, żeby troll cię pożarł, bo tu mieszka troll o trzech głowach. 
— Dla mnie niechby miał i cztery, chętnie go zobaczę — powiedział chłopak — nie zrobiłem nic złego, ale daj mi jeść, bo straszniem głodny.
Kiedy Halvor pojadł do syta, księżniczka prosiła, aby spróbował zamachnąć się mieczem, który wisi na ścianie; nie, Halvor nie tylko nie potrafił nim wywijać, ale nawet udźwignąć go nie mógł.
— W takim razie wypij łyk z tej butelki, która wisi obok niego, bo tak robi troll, zanim użyje miecza.
Halvor wypił łyk i natychmiast wywijał mieczem jak piórkiem. Teraz troll mógł przyjść! Tak się też stało, troll nadszedł głośno sapiąc; Halvor stanął za drzwiami.

Ilustracja: Marek Goebel

— Uff, uff, tu pachnie chrześcijańska krew! — powiedział troll i wsunął łeb przez uchylone drzwi.
— A żebyś wiedział — powiedział Halvor i uciął mu wszystkie trzy głowy.
Księżniczka była uszczęśliwiona, że ją uwolnił, zaczęła tańczyć i śpiewać, aż przypomniała sobie siostry i rzekła:
— Ach, gdyby moje siostry też zostały wyzwolone!
— A gdzież one są ? — spytał Halvor.
Opowiedziała mu wtedy, że jedna jest uwięziona przez trolla w zamku położonym o sześć mil stąd, a druga w zamku oddalonym od tamtego o dziewięć mil.
— Tymczasem jednak musisz mi pomóc i wywlec trollowe padło.
Halvor był silny, wyrzucił trolla, wszystko migiem sprzątnął i wyczyścił. Potem odpoczął sobie godnie, a następnego ranka 0 szarym świcie ruszył dalej; gnał go niepokój, cały dzień to szedł, to biegł.
Gdy ujrzał zamek, trochę znowu się uląkł; a ten był dużo wspanialszy od poprzedniego; ale i tutaj człowieka ani widu, ani słychu. Halvor wszedł do kuchni, ale się nie zatrzymał, poszedł dalej.

Ilustracja pochodzi z okładki wydanie czeskiego z 1958 roku

— Czyżby zjawiła się tutaj chrześcijańska dusza? — zawołała księżniczka. — Nie wiem, od jak dawna tu jestem, ale przez cały ten czas nie widziałam zacnego człowieka. Lepiej postaraj się stąd wydostać, bo tu mieszka troll o sześciu głowach.

Ilustracja: Maria Ekier

 — Nie odejdę — powiedział Halvor — choćby miał i sześć dodatkowych.
— On cię pożre żywcem — powiedziała księżniczka.
Nie pomogło, Halvor nie chciał odejść, nie bał się trolla; ale chciał jeść i pić, bo wygłodzony był po drodze. Dostał tyle, ile chciał; ale potem księżniczka znowu prosiła, aby odszedł.
— Nie — powiedział Halvor — nie odejdę, bo nic złego nie zrobiłem, więc nie mam czego się bać.
— On o to nie pyta — powiedziała księżniczka — on cię pożre, nie bacząc na prawo i słuszność; ale skoro nie chcesz odejść, spróbuj, czy zdołasz zamachnąć się tym mieczem, z którym troll chadza na wojnę.
Halvor nie mógł udźwignąć miecza, wtedy księżniczka kazała mu wypić łyk z butelki wiszącej obok, a kiedy to uczynił, mógł walczyć mieczem. I na to właśnie przyszedł troll; był tak olbrzymi i opasły, że musiał bokiem przeciskać się przez drzwi.
Kiedy troll wsunął do komnaty pierwszą głowę, zawołał:
— Uff, uff, tu pachnie chrześcijańską krwią!

Ilustracja: Maria Ekier

W tejże chwili Halvor odrąbał pierwszą głowę, a za nią wszystkie pozostałe. Księżniczka tak się uradowała, że nie wiedziała, co począć, ale potem wspomniała swoje siostry i wyraziła życzenie, aby i one zostały uwolnione. Halvor sądził, że znajdzie się na to sposób i zaraz chciał wyruszyć w drogę, ale wpierw musiał pomóc księżniczce w usunięciu padła trolla, dopiero następnego ranka udał się w dalszą drogę. 
Daleko było do następnego zamku, toteż szedł i biegł na przemian, by dojść w porę do celu. O zmroku dostrzegł zamek dużo wspanialszy niż dwa poprzednie. Teraz prawie zupełnie się nie bał, wszedł do kuchni i dalej do komnat. Siedziała tam księżniczka tak piękna jak żadna inna na świecie. Tak samo jak jej dwie siostry powiedziała, że odkąd tutaj przebywa, nie pojawiła się w zamku żadna chrześcijańska dusza , i także prosiła, bu odszedł, w przeciwnym bowiem razie troll pożre go żywcem: ten miał aż dziewięć głów.
— Gdyby prócz tych dziewięciu miał dodatkowych dziewięć, też nie odejdę — powiedział Hałvor i stanął pod piecem.
Księżniczka bardzo pięknie prosiła, aby odszedł, ale Hałvor uparł się i rzekł:
— Niech tu przyjdzie, jeśli zechce.
Wtedy ona dała mu miecz trolla i prosiła, aby wypił łyk z butelki, bo wtedy dźwignie miecz. W tejże chwili nadszedł troll, sapał głośno, a ziemia pod nim stękała; był jeszcze większy i potężniejszy niż dwa poprzednie i także musiał bokiem przeciskać się przez drzwi.
— Uff, uff, tu pachnie chrześcijańską krwią! — powiedział.
I wówczas Halvor odrąbał pierwszą głowę, a potem wszystkie pozostałe, ale ostatnia była najbardziej oporna, toteż Halvor okrutnie się napracował, nim ją ściął, choć uważał siebie za silnego człeka.

Ilustracja: Marek Goebel

Teraz wszystkie trzy księżniczki spotkały się w zamku, cieszyły się jak nigdy jeszcze w życiu i pokochały Halvora, a on też je pokochał i mógł pojąć tę, która mu się najbardziej podobała; jednakże najmłodsza kochała go najgoręcej. 
Halvor pozostał z nimi, ale był trochę nieswój, jakiś smętny i cichy; zapytały go wreszcie księżniczki, za czym tak tęskni i czy nie jest mu z nimi dobrze. Owszem dobrze mu było, bo żyli dostatnio i pod każdym względem czuł się znakomicie, ale tęsknił ogromnie za domem, rodzice jego żyli, więc pragnął ich ujrzeć.
Księżniczki podamy, że to nic trudnego:
— Jeśli posłuchasz naszej rady, bezpiecznie dostaniesz się do nich i wrócisz do nas! — zapewniały.
Halvor obiecał, że uczyni wszystko, co zechcą. Ustroiły go zatem niczym królewicza, włożyły mu na palec pierścień, który miał taką właściwość, że dzięki niemu mógł przenosić się z miejsca na miejsce, ale nie wolno mu było tego pierścienia zgubić ani wymienić imion księżniczek, wtedy bowiem czar pryśnie i Halvor nigdy więcej ich nie ujrzy.
— Gdybym mógł znaleźć się w domu, a dom tutaj! -— powiedział Halvor i zaraz spełniło się to, czego pragnął: ani się obejrzał, kiedy stał przed chatą rodziców. 
Zmierzch właśnie zapadał, gdy ujrzeli przybysza tak wspaniale i bogato odzianego, że aż się przerazili i pokłonili mu się w pas, Halvor zapytał, czy mógłby u nich pozostać i zanocować. Odparli., że nie, że to niemożliwe.
— U nas za ubogo, nie mamy czym takiemu panu usłużyć; lepiej udać się do dwora niedaleko stąd, nawet widać komin, a tam wszystkiego jest w bród.
Halvor nie miał na to ochoty, chciał zostać; oni natomiast upierali się przy swoim, niechaj pójdzie do gospodarza, tam dostanie jeść i pić, a oni nawet stołka nie mieli, by spoczął.
— Nie — rzekł Hałvor — nie pójdę tam wcześniej aż rankiem; pozwólcie mi zostać tutaj na noc, posiedzę sobie na przypiecku.
Nic już na to rzec nie mogli, usiadł więc Halvor przy kominie i grzebie w popiele jak wówczas, kiedy mieszkał u rodziców i nic robić nie chciał. Pogadywali o tym i o owym, Halvor niejedno opowiadał, aż w końcu spytał czy nigdy nie mieli dziecka. Owszem, mieli syna imieniem Halvor, ale nie wiedzieli, dokąd powędrował, nie wiedzieli nawet, czy zmarł, czy żyje.
— A może ja tym synem jestem — spytał Halvor.
— O, na pewno nie — powiedziała kobieta unosząc się z ławy — Halvor był próżniakiem i niedojdą, nigdy niczego palcem nie tknął, a chodził obdarty, ledwo łachmany na nim się trzymały, z niego nigdy nie byłby taki człek jak wy, panie.
Po chwili kobieta zbliżyła się do komina i przegarnęła ogień, a wtedy odblask płomienia padł na Halvora jak w owe czasy, gdy był w domu i grzebał w popiele, i matka zaraz go rozpoznała.
— Niemożliwe, to ty, Halvor! — powiedziała i starzy rodzice ucieszyli się bez miary, Halvor zaś musiał opowiadać, jak mu się wiodło; matka z wielkiej radości chciała go natychmiast prowadzić do gospodarza, żeby pokazał się dziewczynom, które zawsze nosiły się dumnie. Poszła tedy przodem, a Halvor za nią.
Kiedy zaszła do dworu, opowiedziała, że Halvor wrócił do domu: teraz dopiero zobaczą, jaki on strojny niczym książę — prawiła.
— Wiadomo — mówiły dziewczyny dumnie podnosząc głowy — taki sam obdartus z niego jak i przedtem.

Ilustracja: Maria Ekier

Na to Halvor wszedł, a dziewczyny tak się spłoszyły, że zapomniały koszul na przypiecku, gdzie siedziały, i pouciekały w samych tylko spódnicach. A kiedy wróciły, wstydziły się okrutnie, prawie nie śmiały spoglądać na Halvora, wobec którego zawsze były pyszne i dumne.
— Ho ho, wam się zawsze zdawało, żeście bardzo piękne i urodziwe i że nikt wam nie dorówna, ale gdybyście zobaczyły najstarszą księżniczkę, którą wybawiłem — powiedział Halvor — przy niej wyglądałybyście na pastuszki, a średnia jest piękniejsza od najstarszej, a najmłodsza, moja ukochana, piękniejsza jest od słońca i księżyca; gdyby ona tu była, dopiero byście zobaczyły! — mówił Halvor.
Zaledwie wypowiedział te słowa, księżniczki stanęły przed nim; a wtedy on się zasmucił, bo przypomniał sobie, co zapowiedziały. 
Tymczasem we dworze urządzono uroczyste przyjęcie dla księżniczek, ale one nie chciały pozostać.
— Wstąpimy do twoich rodziców — powiedziały do Halvora — a potem pójdziemy się rozejrzeć.
Poszedł więc z nimi. Aż w końcu doszli do wielkiego jeziora. Tuż nad brzegiem wody znajdowała się piękna zielona łąka, księżniczki usiadły na trawie, by odpocząć chwilę, bo mówiły, że piękny stąd widok na jezioro. 

Usiadły więc, a gdy chwilę posiedziały, najmłodsza księżniczka rzekła: 
— Chodź, poiskam cię, Halvorze. 
Halvor chętnie złożył głowę na jej kolanach, a ona go iskała, aż usnął.
Wtedy księżniczka zdjęła mu pierścień z palca i na jego miejsce wsunęła inny, potem rzekła:
— Trzymajcie się mnie, jak ja was się trzymam, i obyśmy się znalazły w zamku Soria Moria!
Kiedy Halvor ocknął się, zrozumiał, że utracił księżniczkę, usiadł więc i płakał, i rozpaczał, a był tak niepocieszony, że nie mogli go uspokoić. Chociaż rodzice go błagali, nie chciał pozostać, pożegnał się mówiąc, że pewno nigdy więcej ich nie ujrzy, bo jeśli nie odnajdzie księżniczek, nie będzie miał po co żyć. Pozostało mu trzysta talarów, włożył je więc do kieszeni i ruszył przed siebie. Kiedy uszedł kawałek drogi, spotkał człowieka z dobrym koniem; chciał go kupić, więc zaczął umawiać się o cenę.
— Właściwie nie zamierzałem go sprzedać — powiedział chłop — ale jeśli się ugodzimy...

Ilustracja: Maria Ekier

Halvor zapytał, ile za niego żąda.
— Nie więcej niż za niego dałem, a zresztą niewiele on wart; dobry z niego wierzchowiec, ale w zaprzęgu kiepsko chodzi, zawsze jednak poniesie ci worek z jadłem a i ciebie także, jeśli co kawałek pójdziesz pieszo — powiedział chłop.
W końcu uzgodnili cenę, Halvor zarzucił worek na konia, a sam trochę szedł, trochę jechał. Wieczorem zobaczył zieloną łąkę, na której usiadł pod rozłożystym drzewem. Konia puścił wolno, a sam ułożył się do snu, ale wprzód zajrzał do worka z jadłem. Kiedy dzień zaświtał, ruszył dalej, bo nie zaznał chwili spokoju. I tak na przemian dzień cały szedł i jechał przez wielki las, w którym między drzewami było dużo polanek ślicznie połyskujących zielenią. Halvor nie wiedział, gdzie się znajduje ani dokąd idzie; na odpoczynek poświęcał tylko tyle czasu, ile było trzeba, żeby napaść konia, a samemu zajrzeć do worka z jedzeniem, gdy nadarzyła się zielona polanka. Szedł i jechał, a wydawało mu się, że las nie ma końca. 

Ilustracja: Marek Goebel

O zmroku drugiego dnia coś błysnęło między drzewami.
- Obym tam znalazł ludzi, mógł się ogrzać i dostać łyżkę strawy! — pomyślał Halvor. 
Kiedy stanął na miejscu, zobaczył małą nędzną chatkę, a przez szybkę ujrzał parę staruszków; byli bardzo sędziwi, głowy mieli siwe jak gołąbki, a kobieta miała nos taki długi, że kiedy siedziała przy kominie służył jej za pogrzebacz.
— Dobry wieczór — powiedział Halvor.
— Dobry wieczór — odpowiedziała kobieta. — W jakiej sprawie tu przychodzisz ? — spytała. — Od przeszło stu lat nie było tu chrześcijańskiej duszy.
Halvor opowiedział, że idzie do zamku Soria Moria, i spytał, czy mogą mu wskazać drogę.
— Nie — odparła kobieta — ale zaraz wzejdzie księżyc, jego zapytam, on na pewno wie, bo musiał go widzieć, skoro świeci nad wszystkim.
Kiedy księżyc jasny i lśniący stanął nad koronami drzew, staruszka wyszła na dwór. 
— Księżycu, księżycu — zawołała — czy możesz mi wskazać drogę do zamku Soria Moria?
— Nie — odparł księżyc — nie mogę, bo kiedy świeciłem w tamtej stronie, przysłoniła mnie chmura.
— Poczekaj chwilę — rzekła staruszka do Halvora — zaraz nadleci zachodni wiatr, on na pewno będzie wiedział, skoro dmucha i wieje w każdym zakątku.

Ilustracja: Marek Goebel

— Ho ho, masz także konia ? — rzekła staruszka, kiedy wróciła do izby — wpuść biedne zwierzę do sadu, niech nie stoi o głodzie pode drzwiami! A może dałbyś mi go w zamian za parę butów, w których za każdym krokiem posuniesz się o piętnaście stajań; dam ci je za konia, a prędzej zajdziesz do zamku Soria Moria.
Halvor natychmiast przystał, a kobieta cieszyła się z konia,, gotowa była tańczyć:
— Bo teraz i ja także będę mogła pojechać do kościoła.
Halvor nie mógł zaznać chwili spokoju, pragnął więc natychmiast ruszyć w drogę, ale staruszka orzekła, że nie ma gwałtu.
— Pośpij trochę na ławie, bo łóżka dla ciebie nie mamy — rzekła — ja tymczasem będę uważała, kiedy nadleci zachodni wiatr.
Nadleciał zachodni wiatr z takim pośpiechem, aż ściany skrzypiały i trzeszczały. 
Staruszka wyszła:
— Wietrze zachodni, wietrze zachodni! Czy możesz wskazać drogę do zamku Soria Moria ? Jest u mnie człowiek, który tam idzie.
— Znam drogę — powiedział wiatr — właśnie tam śpieszę, by wysuszyć bieliznę na weselisko, które się wnet odbędzie; jeśli ów człowiek ma dobre nogi, może zabrać się ze mną.
Wybiegł tedy i Halvor.

Ilustracja: Maria Ekier

— Jeśli chcesz mi towarzyszyć, musisz się pospieszyć — powiedział wiatr zachodni i ruszył w dal przez równiny i pagórki, przez góry i wody, a Halvor musiał się dobrze natrudzić, żeby za nim nadążyć.
— Nie mam czasu, by ci dłużej towarzyszyć — powiedział w końcu zachodni wiatr — bo najpierw muszę powalić kawał świerkowego lasu, a dopiero potem wysuszę bieliznę na łące. Ale jeśli pójdziesz graniami, dojdziesz do miejsca, gdzie dziewczęta piorą bieliznę, stamtąd blisko już do zamku Soria Moria.

Ilustracja: Marek Goebel

Po jakimś czasie Halvor doszedł do miejsca, gdzie dziewczęta prały i pytały go, czy widział zachodni wiatr, który miał wysuszyć bieliznę na wesele.
— Tak — odparł Halvor — on tylko poleciał obalić kawał świerkowego lasu, wkrótce przybędzie tu — i zapytał je o drogę do zamku Soria Moria.
Pokazały mu właściwą drogę, a kiedy zbliżył się do zamku, zobaczył, że roiło się w nim od koni i ludzi. Halvor był obdarty i obszarpany, bo za wiatrem zachodnim biegł przez krzaki i zarośla, toteż trzymał się na uboczu, wolał się nie pokazywać, aż dopiero ostatniego dnia, kiedy zasiedli do wieczerzy. Zgodnie z obyczajem mieli pić zdrowie narzeczonej, toteż podczaszy przepijał kolejno do wszystkich: do narzeczonej i do narzeczonego, do rycerzy i giermków, aż w końcu doszedł także do Halvora. Ten opróżnił kielich, wrzucił do niego pierścień, który księżniczka wsunęła mu na palec nad jeziorem, i prosił podczaszego, by pokłonił się narzeczonej i podał jej ten kielich.
A wtedy księżniczka od razu podniosła się zza stołu i rzekła:
— Kto bardziej zasłużył na to, by dostać jedną z nas, ten, co nas wybawił, czy ten, kto zasiadł na miejscu narzeczonego? Wszyscy orzekli, że co do tego nie może być dwóch zdań, a kiedy Halvor to posłyszał, nie zwlekając zamienił łachmany na strój nowożeńca.
— Tak, to on! — zawołała na jego widok najmłodsza księżniczka, potem wypędziła tamtego narzeczonego, a poślubiła Halvora.

Ilustracja: Marek Goebel

Autor: Peter Christen Asbjornsen i Jorgen Moe
Przeczytaj też bajki z innych zakątków świata w zakładce: Alfabetyczny spis treści wszystkich bajek oraz inne bajki Ludów Zimnej Północy i Skandynawii
Ilustracje pochodzą z wydań: Wydawnictwo Media Rodzina,  2010 rok oraz Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa, 1985 rok 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Osobom spamującym, próbującym reklamować w komentarzach inne strony- podziękuję i ich komentarze będą usuwane.
Pozostałym, bardzo dziękuję za wyrażenie swojej opinii i zapraszam ponownie:)