środa, 24 kwietnia 2019

O Krasnoludkach i sierotce Marysi - cz. 12 (ostatnia) - "Powrót krasnoludków pod ziemię".

O Krasnoludkach i sierotce Marysi - cz. 12 
"Powrót krasnoludków pod ziemię".



Zachodziło słońce: jesienne słońce ogromne i złote. Od dni kilku wypogodziło się niebo, ocieplała ziemia, jakaś polna ptaszyna śpiewała zapóźnioną piosnkę. W powietrzu różanym, na miedzach stokrocie zamykały złote, srebrne swoje oczka, z topoli padały ostatnie liście w wielkiej, złotej ciszy. 
Skrobek tylko co dosiał ostatnią garść pszenicy; stał on w zachodniej łunie w płótniance siwej, przepasany płachtą lnianą, z obnażoną głową, z twarzą jasną i rozradowaną, patrząc w purpurę zorzy. Pod gajem pasły szkapę dwa chłopiątka jego, zdrowe i czerstwe, jak dwa maczki polne; szkapa rżała raz po raz, skubiąc resztki trawy, a dziecięce głoski jasne biły w ciszę zachodu. 
Ale w Słowiczej Dolinie gwarno było i rojno. To król Błystek zwołał wiec i zamykał go właśnie uroczyście. Piękny był widok! Pod dębem prastarym, którego liście drżały lekko w powietrzu uciszonym, jasnym, stał tron królewski, z kamieni polnych wzniesiony, mchami i kwieciem nakryty, kobiercem mchów podesłany. Dokoła tronu drużyna wiernych Krasnoludków w jaskrawych odzieżach, w pstrych kapturach, z narzędziami prac swoich w ręku. Gwarno i raźnie w gromadce tej było; nikt tu nie stał ze smutną i ponurą twarzą. Uśmiech latał z ust na usta, zapał błyszczał w źrenicach, ręce się bratersko ściskały, serca żywo biły.

Ilustracja: Joanna Casselius

Ale nagle gwar ucichł i szmery umilkły. Podniósł się król, tak jako był widzian w ową noc sobótki, w białej szacie królewskiej, w złotej koronie i z brylantowym berłem. Ale choć w bieli był, taki blask padał na niego od zachodniej zorzy, iż mu się szata złotem i purpurą mieniła na przemian i po twarzy mu ognie szły, a siwa broda jego drżała srebrem. Wstał oto i podniósł berło. Uderzyli trębacze w złote trąby krótką pobudkę i umilkli.
Król spojrzał na lud swój, a skinąwszy berłem, rzekł: 
— Drużyno moja wierna! Pracowniki moje! Kończy się dzień wasz i robota wasza. Wieczór idzie, a z nim spoczynek i spokój. Spojrzyjcie na poranek i na południe wasze przy blaskach zachodniej zorzy, albowiem to jest pochodnia, która pokazuje prawdę dnia! 
Tu zatrzymał się stary król i była cisza. A wtem w oddaleniu dał się słyszeć jakoby gwar, szum i bicie młota. To dzwonnik naprawiał dawno zepsuty dzwon na starej wieży i dawał mu serce. 
Ale król znów mówić zaczął: 
— Była wiosna i sialiście kwiaty, puste i dzikie miejsce uczyniliście radosnym i pięknym. Było lato — i śpiewaliście pieśń pogody i pracy. Przyszła jesień — i oto stoicie w złocie i purpurze jej i obliczacie owoce, które wam zrodziła, abyście je spożyli w weselu. 
Tu zamilkł król i spoczywał i była cisza. I znów w ciszy tej odezwał się, ale już silniej ów szum dziwny i łoskot. Młot dzwonnika uderzał rozgłośniej coraz na wysokiej wieży. Chłód powiał po drużynie Krasnoludków, chłód cienia, zmierzchów i surowej ziemi. Jeden i drugi strząsnął się dreszczem nagłym.

Ilustracja: Alicja Kocurek

Król mówił dalej: 
— Oto się złoci w zachodnich zorzach ziemi szmat, który był dziki, a teraz zorany jest i obsiany ziarnem. I oto złoci się radością dusza człowieka, który to uczynił. Lecz wy byliście pomocnikami jego. — I oto główki dzieci jego, które były zwiędłe, a ożyły, i były smętne, a są radosne, i były naznaczone ciemnością, a teraz naznaczone są światłem. Chleb będzie, gdzie był głód, a gdzie noc była, tam będzie poranek. Lecz wy byliście pomocnikami światła. I oto sierota, która była jako jagnię bez uchrony i jak gołąb bez gniazda, przygarnięta jest pod dach i policzona między rodzone, jako jedno z nich. I jest błogosławieństwem chaty, a dobro weszło za nią, jak wchodzi woń za wiosennym kwieciem. A wy byliście i ku temu także wdzięczną i czujną pomocą. 

Umilkł, a zrobiła się cisza. A w ciszy tej ozwały się trzy uderzenia młota; trzy tylko, lecz tak potężne, iż zaraz poznać było można, że ostateczne są i że dzieło kończą. Odwrócił król głowę siwą i przez chwilę słuchał, i drużyna jego słuchała. I przeszedł po nich dreszcz, i chłodem powiało od boru. Tu i ówdzie zagasła źrenica, tu i ówdzie zniknął uśmiech, tu i ówdzie zacisnęły się dłonie. Przypomniały sobie Krasnoludki ową starą, starą wieść, że gdzie uderzy dzwon, tam one — pod ziemię muszą. 

Król wszakże był spokojny i tak mówił dalej: 

— Jednego z towarzyszy straciliśmy, bracia, straciliśmy uczonego Koszałka-Opałka. Odłączył się on od nas, aby szukać sławy. Nie nam go sądzić. Niech idzie za gwiazdą swoją. Co do nas, przeżyliśmy tu dni dobre i chwile szczęśliwe. Błogosławmy temu zakątkowi ziemi. 
— Błogosławmy! — zawołały wierne Krasnoludki. 
I nagle zrobiła się cisza. Wzniósł ręce król stary i wyciągnął je nad uciszoną doliną, i błogosławił jej. Sto rąk, sto ramion podniosło się za nim w różane powietrze, w którym drżała promienista gwiazda królewskiego berła i błogosławiły temu zakątkowi ziemi. A wtem słońce stoczyło się wielką kulą aż na krawędź świata. 
— Piękny zachód! — rzekł król. 
— Piękny… piękny zachód! — zawołały wierne Krasnoludki.


Naraz zaczęły dzwony bić… Daleko gdzieś, daleko, wysoko gdzieś, wysoko, nad borem, nad lasem, głos dzwonu płynął i obejmował pola i łąki, i drżały pod nim trawy zroszone, i zioła, a od nieba do ziemi, w wielkiej wieczornej ciszy rozbrzmiewał szeroko głos dzwonu… 
I nagle pod głosem tym zaczęły się osypywać barwy i kolory z wiernych Krasnoludków, tak właśnie jak się osypują złote liście z drzew jesiennych w modrej i słonecznej ciszy wrześniowego ranka. Wzgórek, tron, król stary i cała drużyna rozwiały się cieniem. dzwon bił… słońce gasło. Listki unoszące się lekko w powietrzu, sypnęły na ziemię. Pod ich warstwą znikł wzgórek, na którym przed chwilą stały Krasnoludki. Ukażą się znowu, ale nie pierwej, aż słonko wiosenne zaświeci. 

* 

Ilustracja: Alicja Kocurek
Z całego narodu drobnych Krasnoludków został jeden tylko Koszałek-Opałek, który na wspólną schadzkę nie nadążył. Stary, opuszczony sierota w miesięcznym promieniu cicho stąpa po śniegu i ręce drżące przy jasności srebrnej grzeje. Jeden Koszałek-Opałek chodzi po świecie razem ze swoją brodą siwą, z wielkimi nastroszonymi brwiami, z kapturkiem i kubraczkiem ciemnym, a także ze swoim starym, poczciwym sercem; z pękiem kluczy u pasa, na które zamyka dzwonki polne, żeby nie budziły śpiących łąk, i konwalie, żeby nie budziły gajów podczas zimy. 

Jeden Koszałek-Opałek chodzi po świecie, z jasnego szronu pereł sznurki niże. Porzucił już zupełnie on te myśli o sławie, co były początkiem i pychy jego, i niedoli. Prosty się zrobił, dobry, cichy, z maluczkimi przestający, z wszelkim żywym stworzeniem sercem się dzielący.
Ciężkie on chwile miał, gdy się od mistrza Sarabandy dowiedział o zachodzie i zmierzchu całej swej drużyny, która pod ziemią przed mrozem się skryła. Ale przebolał potem i pod dębem owym nieraz z tym małym gęślarzem siada i słucha pieśni jego. Wielkiej swojej historii Krasnoludków na pewno nigdy już nie napisze. Co mu, co i światu po księdze takiej, którą ogień spalić, a wiatr rozwiać może? On sobie znalazł lepszą, żywą księgę.
On siada przy łóżeczkach dzieci, gdy usnąć nie mogą i prawi im o królu Błystku, jego złotej koronie, królewskiej szacie i brylantowym berle, on im rozpowiada o Kryształowej Grocie, o mieczach, o tarczach, o rycerzach, on im mówi o wielkiej wiosennej wyprawie na Skrobkowym wozie, o skarbach ukrytych, o drużynie wiernych towarzyszów i o Marysi sierotce. 

On i mnie raz, podczas bezsennej nocy zimowej, opowiedział tę całą historię, którą tu spisałam.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Osobom spamującym, próbującym reklamować w komentarzach inne strony- podziękuję i ich komentarze będą usuwane.
Pozostałym, bardzo dziękuję za wyrażenie swojej opinii i zapraszam ponownie:)