poniedziałek, 6 kwietnia 2020

Srebrne Kopytko - bajka rosyjska

Srebrne Kopytko
(bajka rosyjska)





W pewnej wiosce mieszkał staruszek, którego zwano Dziadunio. Był tak stary, że wszyscy z rodziny mu obumarli i został na świecie samiuteńki. Postanowił, więc przygarnąć do siebie jakąś sierotę. 

Ilustracja: R. Stolyarova

Zaczął rozpytywać sąsiadów, czy przypadkiem nie znają kogoś takiego.
A sąsiedzi na to:
- Niedawno, tam za górką, sieroty same zostały. Ojciec ich – Grigorij - zmarł już dawno, a matkę, dopiero co śmierć zabrała. Starsze dzieci przygarnął czeladnika z miasta, uczyć je fachu będzie, ale najmłodsza dziewuszka została. Nikt nie potrzebuje sześciolatki. Ją przygarnij, biedulkę.
- A co ja z dziewczynką pocznę? Chłopak byłby lepszy. Wyuczyłbym go swojego fachu, a potem, jak już pora przyjdzie mi umierać, odziedziczyłby interes. A z dziewczyną, co? Czego ja ją nauczę?

Ilustracja: E. Popkowa

Ale z razu chwilę pomyślał, po głowie się podrapał i rzekł:
- Znałem Grigorija i jego żonę. Dobrzy to ludzie byli, pracowici. Wezmę dziewuszkę, bo szkoda sierotki. Czy tylko zechec pójdzie do mnie?
A sąsiedzi chórem:
- Pójdzie, pójdzie! Na razie u biednych ludzi siedzi, kupę swoich dzieci maja, bida, aż piszczy, jeść nie ma co. To co jest, między siebie obdzielą, a sierotce kawałek suchego chleba rzucą, albo i nie… Jest mała, ale rozumie niesprawiedliwość. Szkoda jej. Co z niej wyrośnie jak tam dłużej zostanie?
- A to prawda – odpowiedział Dziadunio – Cóż, pójdę tam i sam się przekonam, czy chciałaby pójść do takiego starca.
Jak powiedział tak zrobił. Przyszedł do ludzi, u których sierota żyła. Widzi - pełna chata dzieci, dużych i małych, a w kącie przy piecu siedzi sierotka, a obok niej mały kotek. Dziewuszka nieduża i obdarta, chudzinka jakich mało, a kot nie lepszy. Sierotka głaszcze kotka, a ten mruczy tak głośno, że słychać go w całej chacie.

Ilustracja: Marina Yevgenyevna Uspenskaya

Dziadunio spojrzał na dziewczynkę i pyta gospodynię:
- Czy to sierota od Grigorija?
Gospodyni na to:
- A toż ci ona! Nie dość, że ciężko nam, to jeszcze tego obdartego kota przytargała! Nie można się od niego opędzić i dziewuchy na krok nie odstępuje – zasyczała gospodyni.
Zmierzył Dziadunio babę wzrokiem i odparł:
- Widocznie zwierze poznaje się na ludziach...
I do dziewczynki czule zagadnął:
- A ty, Dobruchna, nie chciałabyś ze mną zamieszkać?
- Skąd, dziadku wiedziałeś, że mi Dobrusia?

Ilustracja: R. Stolyarova

- Nie wiedziałem, zgadłem, bo jakże by inaczej, dziecinko – zaśmiał się Dziadunio.
- A ty to kto? - zapytała dziewczynka.
- Ja - mówi – jestem Dziadunio, myśliwy. W lesie żyję. Latem w strumieniu złota szukam, a zimą chodzę po lesie w poszukiwaniu magicznego jelenia.
- Chcesz go złowić? - zapytała Dobrusia.
- Ależ nie! Poluję na zwykłe jelenie, a nie na zaczarowane. Muszę odnaleźć tego jelenia i zobaczyć czy to, co ludzie powiadają to prawda...
- A co ludzie mówią? - zaciekawiła się dziewczynka.
- Pójdziesz ze mną zamieszkać, to opowiem ci wszystko.
Dziewczynka była ciekawa, cóż to ludzie o magicznym jeleniu opowiadają, więc mówi do Dziadunia:
- Dobrze, pójdę z tobą, tylko musimy zabrać Mruczka.
- To się rozumie samo przez się – odparł staruszek - Szkoda zostawić takiego kotka, a i nam w chacie będzie weselej.
Kot – zdawałoby się – rozumiał całą ich rozmowę, bo mruczał głośno i do nóg Dziadunia się łasił. Gospodyni tymczasem, szybko zawinęła w tobołek parę rzeczy jakie dziewczynka z sobą miała, ażeby przypadkiem któreś z nich się nie rozmyśliło. Tak spieszno jej było pozbyć się sieroty.
I zabrał Dziadunio sierotę do siebie. 

Ilustracja: Olga Lonajtis

Ida, idą – on wysoki i brodaty, Dobrusia malutka, a kot biegnie za nimi. I tak zamieszkali razem.

Ilustracja: Marina Yevgenyevna Uspenskaya

Co rano Dziadunio w las chodził polować, a Dobruchna izbę sprzątała, pierożków nagotowała, a i kotu owsianki nawarzyła. Wieczorem, razem do kolacji siadali, śmieli się i dużo rozmawiali o różnościach. 

Ilustracja: Marina Uspenskaya

A Dziadunio, musicie wiedzieć, umiał opowiadać bajki jak mało kto! Dobruchna uwielbiała słuchać tych dziadkowych bajek, a nawet kot siedział i mruczał jakby chciał powiedzieć: „ Dobrze opowiada dziadek”.
Za każdym razem gdy Dziadunio skończy jedną opowieść, Dobruchna przypominała:
- Dziadunio, obiecałeś opowiedzieć mi o zaczarowanym jeleniu, jaki on jest?
Na początku, Dziadunio, nic nie chciał mówić, ale pewnego wieczoru rzekł:
- Jest wyjątkowym jeleniem. Na prawej, przedniej nodze ma srebrny kopyto i dlatego tak go zwą ludzie – Srebrne Kopytko. W miejscu, w którym tym kopytem tupnie, pojawi się drogi kamień. Kiedy tupnie dwa razy – pojawią się dwa szlachetne kamienie, a tam, gdzie zaczyna bić nogą wiele razy – powstaje cały stos drogocennych kamieni.
Powiedział to i zasmucił się, bo przecież przez całe swe życie, szukał Srebrnego Kopytka i ani razu go nie spotkał.

Ilustracje: E. Polkov(a)?

Od chwili kiedy Dobruchna usłyszała historię o Srebrnym Kopytku, 
nie mówiła o niczym innym, jak tylko o nim.


Nic tylko wypytuje Dziadunia:
- Dziaduniu, a czy on jest duży?
Dziadunio jej na to:
- Nie wyższy niż stół, nogi ma smukłe i cienkie, główkę małą i zgrabną.
A Dobrusia dalej swoje:
- Dziaduniu, a czy on ma rogi?
- Rogi... - zadumał się staruszek- ma doskonałe! Pospolite jelenie, mają dwa poroża, a ten ma ich pięć!
- Dziaduniu, a co on je? - nie przestaje pytać dziewuszka.
- Co je, co je… Normalnie, jak to jelenie: latem trawkę skubie i liście, a zimą siano z paśnika.
- Dziaduniu, a jaka ma sierść? - pyta Dobruchna.
- W lecie – odpowiada dziadek - brązową, a zimą szarą, taką jak nasz Mruczek.


Pewnego dnia, jesienią, Dziadunio musiał wyruszyć dalej w las, sprawdzić, gdzie najczęściej o tej porze pasa się stada.
Prosi, więc Dobrusia dziadka:
- Zabierz mnie, Dziaduniu ze sobą! Może ja go wypatrzę z oddali, mam lepsze oczy niż ty. 
A Dzadunio na to:
- Nie wypatrzysz, bo trudno jesienią wypatrzeć jelenia. Wszystkie mają na jesieni rogi i trudno je odróżnić od siebie. Zimą to inna sprawa. Zwykłe jelenie zimą rogów nie mają, a ten - Srebrne Kopytko - zawsze ma rogi, nawet zimą. I dlatego wtedy najłatwiej go wypatrzeć. W zimie.

Ilustracje: Marina Uspenskaya

Ubrał się, więc Dziadunio i sam wyruszył do lasu na dłużej. Wrócił pięć dni później i mówi Dobrusi:
- Zapowiada się, że tej zimy jelenie powędrują dalej, aż za przełęcz. Trzeba pójść tam koniecznie zimą.
- Jak to? - wystraszyła się Dobruchna - spędzisz noc w lesie? Zimą? Sam?
- A co mi tam- odpowiada dziadek- mam chatę myśliwską w głebi lasu, dobra jest, z paleniskiem i oknem. Wygodnie w niej i ciepło. Zima mi nie straszna.
A Dobrusia wypytuje dalej:
- Dziaduniu, a czy Srebrne Kopytko też pasie się po tej samej lasu?
- Kto wie. Może i on tam jest- rozmarzył się Dziadunio.
Jak to usłyszała Dobruchna, dalejże prosić staruszka:
- Zabierz mnie, dziadku, ze sobą! Będę siedział w domku. Grzeczna będę, popatrzę tylko, bo może Srebrne Kopytko zbliży się do chaty jak ciebie w niej nie będzie?
A Dziadunio na to:
- Czy wypada małej dziewczynce chodzić zimą po lesie? Na nartach jeździć nie umiesz, w zaspę wpadniesz, poturbujesz się i tylko kłopot będzie! Nie mogę cię zabrać ze sobą.
Ale Dobruchna za nic ustąpić nie chce. 


I dalej prosi:
- Dziaduniu kochany, proszę, weź mnie ze sobą! Trochę na nartach jeździć przecież potrafię.
Sprzeciwiał się Dziadunio, nieustępliwy był, aż w końcu dał za wygraną i mówi:
- Dobrze, wezmę cię ze sobą. Tylko potem nie płacz mi w lesie, żeś zmęczona i chcesz wracać do domu, bo odwrotu nie będzie!
Kiedy nastała zima, Dziadunio i Dobrusia zaczęli szykować się do drogi. Dziadunio przyszykował sanie, na sanie włożyli dwie torby z zapasami żywności i innymi potrzebnymi rzeczami. Na plecy, każde z nich narzuciło po tobołku. Niestety Dobruchna musiała zostawić w domu Mruczka, ale cóż zrobić! 
Wbiegła dziewczynka do chaty, głaszcze kotka na pożegnanie i tłumaczy mu:
- My, Mruczku, pojedziemy z dziadkiem do lasu, a ty zostań w domu i wyłapuj myszy. Jak zobaczymy Srebrne Kopytko, to wrócimy. Wtedy wszystko ci opowiem.
Kot tylko okiem łypnął i swoje myśli: „ Dobrze to wymyśliłaś, przebiegle”.


I wyruszyli. Idą wsią, sanie ciągną, patrzą na nich zdumieni sąsiedzi:
- Staruszkowi w głowie się pomieszało! Taką małą dziewczynkę do lasu zima prowadzi!


Gdy doszli na skraj wioski, usłyszeli głośne szczekanie psów. Wszystkie we wsi naraz ujadać zaczęły. Oglądają się za siebie, a tam Mruczek za nimi biegnie, a za nim stado psów. Dobrusia chciała kotka złapać, ale ten pognał do lasu i tyle go widziała. Ida, idą lasem, aż doszli prawie do myśliwskiej chatki Dziadunia. 


Patrzą, a tu Mruczek siedzi cały i zdrowy.
Ucieszyła się Dobruchna:
- Tyle strachu się przez ciebie najadłam, Mruczku!


Tej zimy w lesie było dużo jeleni. Nie było dnia, żeby jakie stadko pod chatę nie podeszło. Dziadunio łowy miał obfite, dziczyzny w brud i jelenich skór. Mięso zasolone w beczkach czekało.


Myśli dziadek: „Warto by było do wsi mięso zwieść, ale jak? Konia nie mam, a saniami sam nie uciągnę. Za ciężko. Z resztą, Dobrusi i tak samej w lesie nie zostawię". - martwił się staruszek.
A tu nagle Dobruchna do niego w te słowa:
- Dziadku, poszedłbyś do wsi po konia. Musisz jakoś mięso zwieść.
Zaskoczyły staruszka słowa dziewczynki.
I mówi z dumą:
- Jakaś ty mądra, Dobrochno Grigojewna, ale sam nie pójdę, nie zostawię cię tu w tej dziczy samiuteńkiej.
- A czego tu się bać? - pyta Dobrusia - Mamy porządną chatę, wilków nie ma, a Mruczek będzie ze mną. Nie martwi się o mnie. Im szybciej wyruszysz, to szybciej wrócisz.
Pomyślał dziadek chwilę i przyznał Dobrusi rację. Zabrał się więc i wyruszył do wsi, a Dobruchna i Mruczek zostali w leśnej chacie sami. 
Dziwnie było dziewczynce samej siedzieć w domu bez Dziadunia. Za dnia, przyzwyczajona była do tego, że siedzi w domu sama. Przecież co dzień, staruszek na długo w las wychodzi. Kiedy jednak zbliżał się wieczór, zawsze wracał i opowiadał jej bajki. A teraz: cicho, nieswojo, dziwnie...
Usiadła Dobrusia przy oknie, patrzy w stronę kołyszacych się, ośnieżonych drzew. Widzi, a tu z lasu wyłania się jakiś cień. Wytężyła wzrok, patrzy, a tu jeleń. 


Podbiegła do drzwi, otworzyła je i widzi: - jeleń na cienkich nogach, główka zgrabna, nieduża, a na głowie wielkie poroże. 
- Srebrne Kopytko! - krzyknęła.
Wybiegła szybko Dobrusia na dwór za Srebrnym Kopytkiem – ale daremnie. Już go nie było. Czeka Dobruchna, może jeleń wróci, ale noc nastała i nic się nie działo.


Położyła się, więc dziewczynka przy piecu i zasnęła. A Mruczek obok. Na następny dzień, myślała nawet, że wszystko jej się przyśniło. 
Dzień minął, Dziadunio nie wracał, a Dobrusia głaszcząc kotka myślała:
- Oj, dzisiaj cię jelonku nie przegapię...
A Mruczek leży na jej kolanach i przytakuje: „Dobrze mówisz, zgadza się”.
Kiedy nastał wieczór i gwiazdy zaczęły pojawiać się na niebie, Dobruchna siadła w oknie i wypatruje Srebrnego Kopytka.


Nagle, rozległ się jakiś hałas, jakby coś pod oknem przebiegło i na dach wskoczyło. Przestraszyła się Dobrusia, ale potem cisza nastała i nic się więcej nie działo. Myśli dziewczynka: „A może to Srebrne Kopytko z lasu wyszedł?” Nie czekając dłużej, wybiegła na dwór, przed chatą stanęła i patrzy w górę, a tam…na dachu stoi w całej okazałości Srebrne Kopytko i przytupuje lewą nóżką.
Woła jelonka Dobruchna, żeby na ziemię zszedł, bo przecież może z dachu spaść i nóżkę złamać. 
A Srebrne Kopytko tylko się uśmiechnął i do lasu uciekł. tyle go dziewczynka widziała.
Wróciła Dobrusia do izby i do Mruczka w te słowa:
- Widziałam go Mruczku! Widziałam Srebrne Kopytko! Widziałam jego rogi i nogi. I widziałam jak tupie, ale kamieni nie widziałam...może następnym, razem pokaże.
A Mruczek na to po swojemu: „Dobrze mówisz, na pewno pokaże”.
Trzeciego dnia Dziadunio nadal nie wracał. Dobruchna chodziła po izbie smutna, a i łezka z tej samotności w oku jej się zakręciła. Chciała Mruczka pogłaskać, przytulić, ale i on gdzieś przepadł. Długo Mruczek nie wracał, a wieczór już zapadł. Siedzi dziewczynka przy oknie, patrzy, a tu Mruczek na polanie leśnej stoi, a przed nim jeleń. Jeleń podniósł nogę, a tam lśni srebrne kopyto. 

Ilustracje: E. Popkova

Dobrusia widzi, że Mruczek głową pokiwał, a Srebrne Kopytko mu odpowiedział, tak jakby rozmawiali ze sobą. Potem zaczeli biec łąką, a potem - hyc!..w las i już ich dziewczynka z okna dojrzeć nie mogła.


Nagle widzi, są! Tuż, tuż, i przybiegną pod okienko! Biegnie Mruczek, a za nim Srebrne Kopytko. Jeleń wzbił się wysoko i wskoczył na dach chaty. O dach kopytkiem uderza. 


Wybiegła Dobruchna przed dom, patrzy, a tam: kamyki jak iskry z dachu spadają! Mienią się w śniegu we wszystkich kolorach: czerwonym, zielonym, niebieskim, żółty i turkusowym.


W tym samym czasie Dziadunio do domu wracał. 
Stanął przed domem i nie może swej chaty rozpoznać. 
Mieni się ona we wszystkich kolorach i lśni jak skarb jaki. 


A na dachu chaty stoi Srebrne Kopytko i prawą nóżką uderza, a spod kopytka kamienie się sypią. 
Ale co to, i Mruczek na dachu siedzi jakby nigdy nic!






Stoi Dziadunio, stoi Dobrunchna i nadziwić się tym cudeńkom nie mogą. 



Dziadunio zdjął czapę i zebrał do niej kamienie drogocenne. 
- Tyle starczy. Weźmiemy je do chaty i rano przekonamy się, czy to oby nie jaki sen -powiedział.


Dobruchna usłuchała rady Dziadunia i weszli do chaty. A w nocy zaczął padać śnieg. Sypał całą noc i ranek. Kiedy wstali, za oknami było biało. Wyszli przed chatę, a tam wszystkie kamienie zniknęły. Zaczęli śnieg odgarniać, ale nic nie znaleźli.
- Cóż- mówi Dobrusia – musi nam wystarczyć co mamy. 


Tylko Srebrnego Kopytka nigdy już nikt nie widział, a i Mruczek gdzieś na dobre przepadł.


Mijały lata, a ludzie chodzący po leśnej polanie, w miejscu gdzie Mruczek spotkał się ze Srebrnym Kopytkiem, zaczęli znajdywać zielone kamienie. 
Kamienie te nazywane są chryzolitami. I to już konie bajki.



Autor: Paweł Bażow 
Ilustracje: pochodzą z książek wydanych w Rosji
-  różni ilustratorzy rosyjscy 

Przeczytaj też bajki z innych zakątków świata w zakładce: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Osobom spamującym, próbującym reklamować w komentarzach inne strony- podziękuję i ich komentarze będą usuwane.
Pozostałym, bardzo dziękuję za wyrażenie swojej opinii i zapraszam ponownie:)