wtorek, 30 czerwca 2020

Dzielny Marcin - bajka rosyjska Tatiany Makarowy

Dzielny Marcin 
bajka rosyjska


Była raz sobie mrówka, a ściślej mówiąc mrówczak. Chcielibyście pewnie wiedzieć, jak miał na imię, jak nazywali go przyjaciele, czterdzieścioro synów i córek, stara matka i czuła, kochająca żona. Istnieje wiele mrówczych imion, ja sama znam ich więcej niż sto. Znałam mrówki, które miały na imię Antoni i Barnaba, i Cezary. Słyszałam też o takich, które nazywały się Damazy, Eugeniusz i Franciszek…. Zresztą, żeby wymienić wszystkie ich imiona, musiałabym mówić przez trzy dni i trzy noce. Ale mrówczak, o którym chcę wam opowiedzieć, nie nazywał się ani Andrzej, ani Konrad, ani Maniuś, tylko po prostu - Marcin. 
O świcie mrówki zwykły spać słodko w swych przytulnych mrowiskach... Ale nasz Marcin nawet pogrążony we śnie rozważał: „Jest nas w mrowisku dwadzieścia rodzin. W poniedziałek Antoni z żoną i z dziećmi nosili z lasu igły sosnowe. We wtorek Barbara, która mieszka piętro nade mną, przywlókł źdźbło trawy. W środę był dyżur Mikołaja, w czwartek Cezary z rodziną wyruszył po skrzydło, aby oszklić okna, a w piątek, choć był to dzień deszczowy, Eugeniusz odszukał i przyciągnął osobiście do mrowiska trzy patyczki. I choć okropnie nie chce mi się wstawać, nie ma rady – wstaję! Takie jest życie mrówek.” 

Marcin zerwał się z łóżka i zaczął budzić swoją rodzinę. 

- Rodzino, pobudka! Rodzino, do mycia! Idziemy do lasu po igły! 


Marcin i jego rodzina cały dzień trudzili się w pocie czoła i dopiero o zmierzchu wrócili do domu. 
Marcin dźwigał na grzbiecie sześć igieł świerkowych, a jego żona trzy. Synowie nieśli patyczki, które znaleźli pod strumieniem, a córki łuski od szyszek. Nawet najmłodszy synek ciągnął dzielnie ogonek od listka, a najmłodsza córeczka, dźwigała grudkę pyłku kwiatowego. 


Wracali do domu, długą zieloną ścieżynką, poprzez zagajnik, potem przez las, a gdy wreszcie stanęli u celu, przekonali się, że ich dom zniknął! 
- To dziwne – powiedział Marcin – nasz las...nasza polana...nasze czerwone maki przy ścieżce. Więc gdzie wobec tego podział się nasz dom? Wysoki, piękny, pojemny dom na dwadzieścia mrówczych rodzin? Gdzie on się mógł podziać? - wyszeptał Marcin zrozpaczony. - Przynieśliśmy budulec, jutro mieliśmy zabrać się do budowy nowego piętra… Co teraz będzie? 
I zrezygnowany upuścił na ziemię sześć świerkowych igiełek. 
Jego żona mrówczakowa Marcinowa, zbladła ze zmartwienia i upuściła swoje trzy igły. Synom opadły zmęczone łapki i niesione przez nich patyczki upadły na dróżkę. Córki Marcina pospuszczały smutnie główki i dźwigane przez nie łuski posypały się na ziemię. 


Wtem wysoko w górze nad ich głowami, rozległ się cienki, przenikliwy pisk komara: 
- Co tak stoisz, mrówczaku? Masz kłopot, co? Przez cały dzień krzątałeś się po lesie, biegając jak głupi tam i z powrotem, dzieciakom nie pozwoliłeś się bawić, tylko kazałeś im dźwigać jakieś okropne kolce! A spojrzyj no na swoją żonę niebogę! Opada z sił po przyniesieniu trzech świerkowych berwion! Nawet twój najmłodszy synek, zupełna kruszyna, przywlókł do domu wielki ogon od liścia! A co dopiero mówić o najmłodszej córeczce – ledwie dycha, biedula, pod ciężarem trzech kilogramów kwiatowego pyłku! A tymczasem, kiedy wy harowaliście w pocie czoła, mrowisko postanowiło przenieść się do innego lasku. Zmieniło adres i tyle! Bez słowa pożegnania. I co ty na to? 
Wstrętny komar, oczywiście kłamał jak najęty! Pod jego skrzydełkiem ukryty był osikowy listek, na którym mieszkańcy mrowiska napisali list do Marcina: 


Oj, mrówki, mrówki, nie trzeba było wierzyć komarowi! Nie trzeba było oddawać mu listu! Przecież wiadomo, że komary są chytre i zjadliwe! Ten także niczym się nie różnił od pozostałych! Przeczytał list, pękając ze śmiechu, i ani myślał oddać go Marcinowi. Poleciał sobie, zabierając schowany pod skrzydłem drobno zapisany osikowy listek. 
Marcin opuścił głowę. Pozostał sam w lesie – bez przyjaciół, bez sąsiadów, bez słowa wiadomości o nich… 
Ach, jaki się czuł samotny! Nigdy jeszcze w całym jego mrówczym życiu nie było mu tak smutno. 
Bo, prawdę mówiąc, dotąd nawet nie miał czasu na smutek. Wzniesione z brunatnych igiełek mrowisko budziło się przed świtem i Marcin zwykł wspólnie z towarzyszami od samego rana biegać, spieszyć się, krzątać, ciągnąć, budować, strugać i uczyć swe dzieci tego samego rzemiosła… Kiedyż więc miał się smucić? Teraz także prędko zapomniał o smutku. Jego najmłodsza córeczka rozpłakała się głośno i Marcin przypomniał sobie od razu, że wkrótce zapadnie noc iże należy zatroszczyć się o dach nad głową. 
Poklepał więc żonę po ramieniu i powiedział wesoło: 
- Nie martw się, kochana! Zobaczysz, że wszystko będzie dobrze! Jeszcze się nie zdarzyło, żeby taki mrówczak jak ja nie umiał zapewnić rodzinie bezpiecznego miejsca na nocleg! Mrówki nigdy nie tracą orientacji i nigdy nie upadają na duchu, nawet w bajkach dla dzieci! 


I Marcin wyruszył na poszukiwanie jakiejś kryjówki. Oszukał wszystkie okoliczne pieńki, i kępki trawy, zwędrował wszystkie pnie drzewne, zajrzał pod każde źdźbło i nawet pod ziemię – ale wszędzie było to samo: wilgotno, twardo, ciemno i zimno! 
Wtem dostrzegł leżącą pod krzakiem okrągłą puszkę z kolorową etykietą. 
- Hurra! - zawołał Marcin uradowany – puszka ma blaszany dach i bardzo ładne drzwiczki. Myślę, że będzie z niej wymarzona chatka dla mrówek! 
I przyprowadził całą swoją rodzinę do puszki. Spędzili w niej spokojnie noc. Nazajutrz, kiedy wzeszło słońce i puszka w jego promieniach zalśniła jasnym blaskiem, Marcin pomyślał sobie: 
„Jeśli nawet słońcu podoba się nasza puszka, jeśli tak pięknie oświetla ją ono swymi promieniami, to znaczy, że lepszego domku nie ma na świecie. Zostajemy tu i kropka!”. 
Nie było wokół nikogo kto podpowiedziałby Marcinowi, że źle robi. Zamiast cieszyć się swoim nowym domkiem, powinien wraz z rodziną brać nogi za pas, gdyż właśnie bobry, wzniosły nieopodal nową groblę, skierowały strumień w nowe koryto i woda za chwilę tu będzie. To właśnie dlatego mrowisko przeniosło się w inne miejsce! Ale Marcin nie miał o tym pojęcia i cieszył się z całego serca, dumny ze swego nowego mieszkania! Powiesił na drzwiczkach zasłonę z pajęczyny, na której pięknie lśniły kropelki rosy. Posłania wyścielił puszystym mchem, żeby było w nich ciepło nawet zimą. U sufitu przyczepił robaczka świętojańskiego, nawet wieczorem w domu było jasno. I tak mu się to wszystko spodobało, że postanowił zaprosić gości z okazji nowego mieszkania. 


Napisał więc na swej błyszczącej puszcze takie ogłoszenie: 


O ósmej wieczorem z wesołym bzykaniem zleciały się do domku nieznajome,
 lecz bardzo sympatyczne owady – ważki i motylki. 


Tymczasem zwierzęta w lesie zapytywały jedno drugie: 
- Gdzież to się podziały wszystkie motyle i ważki? 
- Poleciały na przyjęcie do mrówczaka Marcina – wyjaśniła im sroka – siedzą w jego błyszczącej puszce i śpiewają tak głośno, że słychać je aż na skraju lasu! 


W trakcie zabawy, najstarszy syn Marcina rudy Jaś, postanowił odetchnąć 
świeżym powietrzem, wyszedł przed dom ... i znieruchomiał na progu. 


- Koledzy! - wrzasnął przerażony – podczas kiedy my tu bawiliśmy się na na całego, wylała rzeka! Jesteśmy ze wszystkich stron otoczeni wodą! Co robić?! 
- Ratunku! Potop! - rozkrzyczały się ważki i motyle i porzuciwszy niedojedzone smakołyki, uleciały przez otwarte drzwi. 
Ale nasz dzielny Marcin, oczywiście przyjął wiadomość spokojnie i ani na chwilę nie stracił zimnej krwi. Bo czyż jest czas na rozpacz, kiedy płynie się wraz z rodziną w puszcze wezbranym nurtem rzeki?

Ma się rozumieć, że nie. Marcin musiał teraz zrywać się o świcie, biegać, spieszyć się, wspinać się na maszty, zamocowywać żagle, gwizdkiem zwoływać załogę na pokład, przybijać do brzegu, zająć się gromadzeniem zapasów, rozglądać się po okolicy, gawędzić z napotkanymi mrówkami i zapraszać je ze sobą w podróż. Cóż, takie jest życie mrówek! 


Może, spacerując nad rzeką dostrzegliście kiedyś unoszony falami błyszczący przedmiot? Może słyszeliście dobiegający z daleka cichy gwizd? Może słyszeliście piosenkę? 

Bardzo liczną mam, wiecie, rodzinę, 
więc po świecie wesoło z nią płynę. 
W pięknej puszce co błyszczy jak zorza, 
hen, daleko od morza do morza. 
I na brzeg mi się wcale nie spieszy, 
inne życie mnie bawi i cieszy! 
Niech się nowa przygoda zaczyna! 
Niechaj zgodnie zawoła rodzina: 
- Wiwat|! Wiwat i jeszcze raz wiwat! 
Dla morskiego mrówczaka Marcina.


Autor: Tatiana Makarowa
Przełożyła: Danuta Wawiłow
Ilustracje: Giennadij Pawliszyn


Przeczytaj też bajki z innych zakątków świata w zakładce:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Osobom spamującym, próbującym reklamować w komentarzach inne strony- podziękuję i ich komentarze będą usuwane.
Pozostałym, bardzo dziękuję za wyrażenie swojej opinii i zapraszam ponownie:)