niedziela, 27 maja 2018

bajka azjatycka z Dalekiego Wschodu o dobrej córce i okrutnym ojcu

Opowieść o Mansin Sindzu-  dobrej córce złego księcia Ubi 
bajka koreańska 

Przed wielu wiekami w dalekiej Korei żył pewien książę o imieniu Ubi. Był to młodzieniec nad wiek rozwinięty, mądry i marzący o tym, aby co rychlej rozpocząć życie.  Ponieważ jedną z widomych oznak dojrzałości jest założenie rodziny, Ubi postanowił, że się czym prędzej ożenić. Król i królowa nie tylko nie przeciwstawili się pomysłowi syna, mimo że miał on zaledwie piętnaście lat, ale wręcz go namawiali do tego aby poślubił godną swego stanu dziewczynę . Ich pragnienie było o tyle duże, że boje byli w wieku nader podeszłym i chcieli doczekać się wnuków, zamkną na zawsze oczy. Gdy więc któregoś dnia Ubi przedstawił im dziewczynę szlachetnego rodu, mówiąc że jest jego wybranką, ucieszyli się ogromnie i wezwali na dwór szamanów, aby ci spojrzeli w przyszłość i wybrali dzień najodpowiedniejszy na ślub dwojga młodych. Uderzyli szamani w czarodziejskie bębny. Gięły się ich ciała w dzikim tańcu, pieśń popłynęła z ich ust, twarze przybrały wyraz dziwny a oczy zobaczyły rzeczy materialne i bliskich w zaświatach. Coraz szybsze były uderzenia, coraz prędszy taniec zmieniający się w konwulsje, coraz krótsze okrzyki. Na koniec zaś jeden po drugim zastygli w tańcu, zamarł bełkot na ich ustach, oczy mgła zakryła, ciała jakiś czas jeszcze drgały. 
Król, królowa i młody książę z niecierpliwością czekali aż szamani odzyskają przytomności, by objawić wolę duchów, z którymi podczas owej podroży w zaświaty rozmawiali, oraz wyznaczyć dzień ślubu. Czarownicy budzili się powoli.
Gdy pierwszy z nich otworzył oczy i podniósł się na nogi, wyciągnął rękę w kierunku księcia Ubi i rzekł:
— Duchy gniewają się na ciebie, panie. Duchy uważają, że jesteś nazbyt młody, aby myśleć o małżeństwie...
— ...Jeśli nas nie usłuchasz, jeśli przeciwstawisz się woli duchów, wiedz iż nigdy nie doczekasz się dziedzica... — dopowiedział drugi z szamanów.
— ...Rodzić ci się będą same córki — rzekł na koniec trzeci. Książę zbladł i milczał zagryzając wargi, ale jego ojciec porwał się na nogi i rzucając rozkaz strażnikom, krzyknął:
— Przepędzić ich! Kopniakami wyrzucić z pałacu! Niech nie kraczą, nie straszą!
— Nie trzeba nas wypędzać kopniakami — ozwał się na to najstarszy z szamanów. — Sami odejdziemy, lecz pamiętaj, obrażasz duchy, które przemówiły naszymi ustami.
Gdy szamani odeszli, król i królowa rozkazali, aby wszem i wobec ogłoszono, iż książę Ubi, ich syn, za dziesięć dni poślubi wybraną przez siebie narzeczoną.
Dni owe przebiegały szybko i uroczystość się odbyła, później zaś życie na dworze jęło płynąć ustalonym nurtem i rychło zapomniano o przepowiedni.
Tak minął rok, a po roku, którejś wiosennej nocy, z komnat młodziutkiej małżonki księcia Ubi uszu dworzan dobiegł płacz niemowlęcia. Cały dwór zamarł w oczekiwaniu na wiadomość o dziecku i samopoczuciu księżnej. Gdy więc z jej sypialni wyszły kobiety umiejące pomagać przy porodach i dworscy medycy, zapanowała niczym nie zmącona cisza.
Przerwał ją poważny głos najstarszego z lekarzy:
— Dostojny książę Ubi został ojcem ślicznej i zdrowej córki.
— Nie rozpaczaj mój synu — mówiła stara królowa. — To nic, naprawdę nic, to zwykły przypadek. 

— A jeżeli to istotnie klątwa duchów? — zapytał Ubi gryząc nerwowo kciuk.
— Zobaczysz, że następny będzie syn — uspokajała go matka.
— Obyś miała rację!
— Mam ją, z całą pewnością ją mam!
Niestety, królowa była w błędzie, bo nie przypadek to s
prawił, że pierwszym dzieckiem jakie urodziła młoda księżna okazała się dziewczynka.
Nie było też przypadkiem przyjście na świat drugiej i trzeciej córki. Wszystko dowodziło, iż szamani mieli rację, że to nadprzyrodzone moce obrażone przez Ubiego, mściły się teraz. 
Minęło kilka lat. Stary król i królowa odeszli z tego świata, ich ciała pochowano we wspaniałych grobowcach, a syn odziedziczywszy władzę, zasiadł na tronie. 
Dla postronnych osób mógł uchodzić za najszczęśliwszego z ludzi, bowiem zdawało się, że posiadł wszystko czego zapragnął i niczego mu nie brakowało. 
W rzeczywistości jednak Ubi cierpiał i to cierpiał okrutnie. Rok po roku księżna — teraz już królowa — rodziła dziecko i zawsze była to dziewczynka. Młody władca czynił wszystko, aby odwrócić klątwę obrażonych duchów, że niegdyś zlekceważył ich zakaz. Lękał się, że skoro dalej tak będzie, nigdy nie doczeka się następcy tronu i po jego śmierci władza przejdzie w obce ręce. 
Zasięgał tedy król rad najlepszych medyków, tak krajowych jak i zagranicznych, przybyłych z pobliskiego cesarstwa Chin — niestety nie umieli oni jego biedzie zaradzić. Nie skąpił też ofiar dla świątyń i kapłanów, aby ci modłami przebłagali niebo. Ale jak nie pomagały najwymyślniejsze lekarstwa, tak samo również nie pomagały modły i ofiary. 
Gdy narodziła się kolejna, siódma córka, król Ubi rozwścieczony i załamany jednocześnie, wydał rozkaz pałacowej straży: 
— Wynieście to dziecko jak najdalej od stolicy, najlepiej w dzikie góry i ciśnijcie je między nagie skały — niechaj tam sczeźnie. 
Żołdacy nie wdawali się w dyskusję — rozkaz to rozkaz. Wsadzili maleństwo do drewnianej skrzyni i wynieśli daleko w górskie odstępy, gdzie ułożyli je na stromym zboczu, niedaleko szczytu. Lecz nie zdążyli jeszcze się oddalić, gdy zobaczyli coś, co sprawiło że ogarnął ich lęk graniczący z przerażeniem i czym prędzej oddaliwszy się stamtąd, stanęli przed królem i rzekli: 
— Miłościwy panie! Twoja siódma córka nie jest zwykłym dzieckiem. Chyba bogowie i duchy otaczają ją swoją szczególną opieką, przeznaczając dla niej szczególną misję do spełnienia. 
— Nie opowiadajcie mi tu bajek! — rozzłościł się król. 
— To nie bajki, wielki władco! Na własne oczy widzieliśmy coś niezwykłego! 
— Co takiego widzieliście? — zainteresował się wreszcie Ubi. 
— Oto — jął opowiadać jeden z żołdaków — gdy tylko położyliśmy dziecko na kamieniu, niedaleko od górskiego szczytu, natychmiast zleciało się mnóstwo ptaków, które okryły je skrzydłami, po to chyba aby nie ucierpiało z zimna. Wszakże najdziwniejsze nastąpiło później — nie wiadomo skąd przybyły liczne złote mrówki weszły do oczu, uszu i ust niemowlęcia! 
— Złote mrówki powiadacie? — król zamyślił się oparłszy głowę na pięści. 
— Tak, miłościwy panie. Widziałem jak lśniły w blasku słonecznych promieni. 
Żołdak zamilkł na chwilę, a później ciągnął: 
— Powiadają, że takie mrówki są widomym znakiem przeznaczenia ludzkiej istoty do niezwyczajnego życia. Może lepiej będzie, jeśli przyniesiemy twoją, najjaśniejszy królu, siódmą córkę na powrót do pałacu?... 
— Nigdy! Przenigdy! — krzyknął Ubi, tocząc wściekłym wzrokiem dookoła. — Jeśli duchy chcą ją uratować na odludziu górskiego pustkowia, zabierzcie dziewczynkę stamtąd, zapakujcie do skrzynki i postawcie na brzegu morza. Niech porwą ją fale. Niech poniosą hen, daleko na środek oceanu, albo pogrążą w odmętach! 
Chociaż żołnierze się bali, nie mieli śmiałości sprzeciwić się woli władcy, wiedząc iż nie wykonując rozkazu, kładą głowy pod katowski topór. 
Zabrali zatem niemowlę i uczynili dokładnie tak, jak im polecono. Ale w chwili gdy skrzynkę z dzieckiem postawili na białym piachu morskiej plaży, na brzeg wypełzł ogromny żółw, zaś od strony lądu nadleciał wielki ptak i zepchnęły skrzynię w fale. Później ptak popychał ją, lecąc tuż nad powierzchnią wody a żółw ciągnął, pracowicie poruszając łapami. Żołnierze stali na lądzie i z przerażeniem w oczach — bo wiedzieli, że to co się dzieje, się z woli duchów, którym wola ludzka nie jest w stanie się przeciwstawić, i że lepiej zrobią, jeśli więcej nie będą się zajmować tą sprawą. Bojąc się jednak, iż król nie poprzestanie na tej próbie ogładzenia swojej córki i będzie im kazał nastawać na jej życie po raz kolejny, pomyśleli że najlepiej uczynią nie wracając już do stolicy. 
— Uciekajmy stąd i to co rychlej — rzekł najstarszy z żołnierzy. — czyż nie widzicie, że czy tak czy owak cały czas ryzykujemy głowy bez potrzeby? Jeśli nie wykonamy rozkazu króla, każe nas za to zgładzić. Jeśli zaś go wykonamy, zemszczą się na nas duchy. 
— Rozejdziemy się, każdy w inną stronę, bo to utrudni pościg za nami — dodał inny żołnierz. 
— Więc żegnajcie! — zawołał dowódca i cisnąwszy miecz w ziemię, oddalił się z plaży szybkim krokiem. 
Reszta poszła w jego ślady i wkrótce jedynym znakiem ich obecności była porzucona na morskim brzegu broń i zryty piasek plaży. 
W czasie gdy żołnierze, podjąwszy tak ważną decyzję, wędrowali każdy w inną stronę, a król nie doczekawszy się ich powrotu, wlekły wysłał za nimi pościg, żółw i ptak nie ustając ani na chwilę, opychały skrzynkę, w której spała maleńka dziewczynka, w stronę chaty pewnej staruszki, zwanej Pari Kongdok. 
Ta, wstawszy wczesnym rankiem, ujrzała obok swego domu tajemniczą skrzynkę i jej niecodzienną zawartość, wyciągnęła ręce ku chmurom i zawołała: 
— Dzięki wam, niebiosa! Stokrotne dzięki za to, że mnie wysłuchałyście! Oto zsyłacie mi podporę starości! Nikt nie mógł mnie obdarować szczodrzej! 
Później zaś wzięła dziewczynkę na ręce i rzekła: 
— Będziesz się nazywać Mansin Sindzu, moja kruszynko. Teraz pójdziemy do chaty, nakarmię cię i napoję, potem wykąpię i ubiorę ślicznie. 
Ucałowała Mansin Sindzu czule, a ona uśmiechnęła się do opiekunki i wyciągnęła ku niej ręce. 
Zmieniały się pory roku, mijały lata. Mansin Sindzu wraz z ich upływem również się zmieniła, aż stała się śliczną dziewczyną, stojącą na progu dorosłego życia. Pari Kongdok stawszy się niedołężna, z miłością patrzyła na tę, którą wychowała, a która teraz odwdzięczała się za owo, karmiąc i pielęgnując starowinkę. 
— Niechaj niebiosa zawsze cię mają w swojej opiece, moje dziecko — mawiała po wielokroć i drżącymi dłońmi okrytymi pomarszczoną skórą gładziła dziewczę po włosach i policzkach. 
— Czynię tylko to, co winnam czynić, moja matko. 
— Nie nazywaj mnie już w ten sposób, Mansin Sindzu. 
— Dlaczego? — zdziwiło się dziewczę. 
— Sądzę że nadszedł czas, abyś poznała prawdę o swym pochodzeniu. 
— A zatem nie jesteś moją matką?! — głos Mansin Sindzu załamał się, jakby za chwilę miała się rozpłakać. 
— Właśnie. Jestem już stara i zgrzybiała. Moje dni są policzone. Wkrótce umrę, a nie chcę umierać nie powiedziawszy ci tego co o tobie wiem. Być może kiedyś ci się owo przyda? 
Zamilkła, odpoczywając po wysiłku jaki stanowiła dla niej dłuższa przemowa, później zaś ciągnęła: 
— Przed wielu, wielu laty, gdy któregoś ranka wyszłam przed chatę, ujrzałam drewnianą skrzyneczkę i ciebie — śliczne niemowlę — w jej wnętrzu. Owinięta byłaś w pieluszki z najcenniejszej materii, stąd wysnułam wniosek, że musisz należeć do szlachetnego rodu, chociaż chyba ojciec ani matka cię nie kochali, skoro zdecydowali by wyrzucić cię z domu. 
— A nie domyślasz się matko — pozwól mi dalej cię tak nazywać — kim oni mogą być? 
— Niestety, moje dziecko. Niestety nie. Przez wszystkie te lata próbowałam się czegoś dowiedzieć, ale mi się nie udało. Być może, iż ty kiedyś odkryjesz tajemnicę swego pochodzenia? 
Mansin Sindzu wysłuchawszy owej opowieści poczuła bolesny skurcz w gardle, łzy stanęły jej w oczach, a później zaszlochała w głos. 
Nadeszła noc i dziewczyna udała się na spoczynek. Długo nie mogła zasnąć i przewracała się na posłaniu z boku na bok. W końcu jednak, gdy pyzata twarz księżyca skryła się za chmurami, ogarnął ją sen, ale nie niósł on ukojenia, a raczej przeciwnie — podsycał żałość i ból w sercu Mansin Sindzu. Nawiedzały ją majaki — jeden straszniejszy od drugiego. A to twarze jakieś o przerażających rysach pochylały się nad nią, a to szponiaste dłonie wyciągały się z mroku, chcąc ją pochwycić. Budziła się zlana potem, z krzykiem na ustach i długo siedziała zapatrzona szeroko otwartymi oczami w nieprzeniknioną ciemność, wsłuchując się w gwałtowne bicie własnego serca. Było już chyba dobrze po północy, gdy wreszcie na jakiś czas zapadła w bezdenną otchłań niepamięci, nareszcie odpoczywając. Lecz oto naraz, nie wiedzieć skąd, w jej mózgu jął wibrować jakiś dziwny dźwięk — jakby ktoś uderzał młotem w wielką wiszącą płytę kamienną. 
Później zaś posłyszała słowa: 
„Mansin Sindzu! O Mansin Sindzu! Słuchaj uważnie co mam ci do powiedzenia. Jesteś ciekawa kto jest twoim ojcem? A zatem dowiedz się, żeś córką króla Ubi władcy tego kraju. On to przed laty kazał cię porzucić na pustkowiu, abyś sczezła, wszakże niebiosa postanowiły inaczej." 

Głos na chwilę zamilkł, by później znów ozwać się wprost w mózgu dziewczyny: 

„Mansin Sundzu! O, Mansin Sindzu! Król Ubi, twój ojciec, zapadł na ciężką i przykrą chorobę. Jego życiu grozi wielkie niebezpieczeństwo. Tylko ty jedna możesz mu pomóc. Jeśli natychmiast udasz się do stolicy, możesz ulżyć jego strasznej męce." 

Głos zamilkł i już nie ozwał się więcej. Dziewczyna gwałtownie usiadła na posłaniu, przerażona tym, co usłyszała. Dniało i na dworze ptaki poczynały świergotać. Odziawszy się czym prędzej, poszła do izby Pari Kongdok — swojej opiekunki. 

— Jakaś ty blada, jaka przerażona! — zawołała na jej widok starowinka. 

— Ach matko! Nawiedził mnie straszny majak senny. Głos jakiejś nadziemskiej istoty oznajmił mi rzeczy, które przyprawiają o drżenie. 

Gdy opowiedziała wszystko dokładnie, Pari Kongdok jakiś czas milczała, jakby zbierając myśli, bądź też zastanawiając się w jakie oblec je słowa. 
Na koniec zaś rzekła: 
— Cóż mogę ci poradzić? Widocznie wolą duchów było, żebyś dowiedziała się wszystkiego o swym pochodzeniu. Wszakże również wolą duchów jest, abyś udała się na dwór i tam pomogła swemu ojcu odzyskać zdrowie. 
— Ale matko!... 
— Co dziecko? 
— Cóż z tobą się stanie?! To tyś mnie wychowała. Tyś dbała bym nigdy nie była głodna. Tyś czuwała nade mną, gdy byłam chora. Jakże mam cię opuścić? Jakże porzucić w starości? Jakże skazać na głód i poniewierkę? I wszystko po to, aby przywracać zdrowie komuś, kto — gdy się urodziłam — tak mnie znienawidził, że aż nie zawahał skazać na śmierć? 
Pari Kongdok uśmiechnęła się ze smutkiem: 
— Wszystko to prawda i nie sposób nie przyznać ci racji. Tak, to prawda, ale... 
Na chwilę zawiesiła głos: 
- ... ale on jest twoim ojcem. On dał ci życie i winnaś mu miłość, nawet wówczas gdy jest owej miłości niegodny. 
- Zatem mam cię porzucić, matko? Opuścić na zawsze? 
- Tak, Mansin Sindzu. Tak. Idź i niechaj błogosławieństwo niebios będzie z tobą. 
Zapadł już zmierzch. Blady księżyc prószył na ziemię srebrzystą poświatą, sino podświetlając chmury wolno sunące po niebie. Na ich tle korony drzew odcinały się głęboką czernią, wyglądając zupełnie tak, jak wycinanki z ciemnego papieru. 
Gdy Mansin Sindzu dotarła do pałacu w stolicy, cisza spowijała miasto. Tylko miarowe kroki strażników dobiegały z pobliża bramy. Dziewczyna energicznie zapukała w nią. 
— Kim jesteś i czego tu szukasz po nocy? - z gniewem w głosie zapytał dowódca straży. 
— Przynieście pochodnie i przyjrzyjcie mi się bacznie — spokojnie odparła dziewczyna. — Później wyjaśnię resztę. 
— O bogowie niebios, ziemi i podziemia! - krzyknął z przejęciem dowódca. — To królewna! 
Wszakże gdy raz i drugi jeszcze ogarnął ją wzrokiem, stracił tę pewność. 
Mruknął zatem: 
— Niby wyglądasz jak jedna z królewien, boś uderzająco podobna do naszego pana, króla Ubi, ale przecież cię nie znam. Odpowiedz zatem kim jesteś. 
— Jestem Mansin Sindzu, siódma córka króla Ubi. Ta sama którą rozkazał porzucić na pustkowiu, aby tam umarła. Ale jak widać niebo ulitowało się nade mną i oto jestem. Skoro już wiesz o mnie wszystko — otwieraj bramę i prowadź do ojca. 
Żołnierz złożył dłonie w błagalnym geście: 
- Miej litość nade mną! - zawołał. - Skoro ojciec skazał cię na śmierć gdy byłaś niemowlęciem, jakże mogę cię zabrać przed jego oblicze? Nie chcę stracić głowy, co niechybnie się stanie, jeśli uczynię o co prosisz. 
— Bądź spokojny, dowódco. Nie spadnie ci włos z głowy. Nie przybyłam tu z własnej woli, lecz przysłana przez duchy. Skoro zatem one czuwają nade mną, będą również czuwać nad każdym, kto mi dopomoże. 
Na to strażnik nic już nie odrzekł, tylko pochyliwszy się nisko w ukłonie, poprowadził królewnę wprost do komnaty, w której przebywał władca. 
Król Ubi leżał na posłaniu dysząc ciężko, jakby mu brzemię ogromne przygniatało piersi. Twarz miał chudą, o wyostrzonych rysach, cerze żółtawej i oczach głęboko zapadłych. Widać było, że trawi go gorączka, bo co i raz zwilżał końcem języka spieczone wargi, jednocześnie domagając się napitku. 
— Bądź pozdrowiony, mój ojcze — ozwała się Mansin Sindzu zatrzymując się w progu. 
— Kim jesteś? — wychrypiał król unosząc się nieco, wsparty na łokciu. 
— Jestem twoją siódmą córką, którą przed laty na śmierć skazałeś, a którą niebiosa postanowiły uratować. 
— Po co przyszłaś? Czy dręczyć mnie, gdy tak straszliwie cierpię? A może się mścić? Tak, kazałem cię wyrzucić i nie żałuję tego. Byłaś kolejnym dowodem przekleństwa duchów. Nie zniósłbym twojej obecności w pałacu. Odejdź stąd, odejdź! Idź precz! Przepędźcie ją! 
Ale Mansin Sindzu nie zwracała uwagi na słowa ojca. Zbliżyła się do medyków stojących obok jednej ze ścian i zapytała: 
— Powiedzcie mi proszę, co dolega królowi i czy nie ma sposobu, aby go wyleczyć? 
Jeden z lekarzy skłonił się i odparł: 
— Nie w naszej mocy uratować władcę, królewno. Wyczerpaliśmy wszelkie środki i sposoby i wszystkie one okazały się zawodne. Jesteśmy bezsilni. 
— A zatem mój ojciec umrze? 
— Tak, umrze, ale nie od razu. W tym stanie może żyć długie jeszcze lata i cierpieć straszne męki, być w piekle, zanim dusza opuści ciało. Ból i gorączka zawładnęła nim i nie chcą zeń wyjść. Jedyne co mu przynosi nieco ulgi, to opium — wyschnięty sok z zielonych makówek. Wszakże z czasem opium więcej przyniesie szkody niżeli pożytku, bo zniszczy mu umysł. - Inie ma na to żadnego sposobu?! — zawołała królewna. 
— Owszem, jest jeden- Tylko... nikt nie chce... 
— Czego nie chce? 
— Opowiem ci wszystko od początku, królewno. 
Otóż daleko, daleko stąd w pałacowym ogrodzie boga Madzanga tryska czarodziejskie źródło Wody życia. Woda zaczerpnięta z owego źródła, to jedyny lek, który może pomóc twemu ojcu. Wszakże dotrzeć tam nie jest łatwo — można stracić nawet życie — a uprosić Madzanga, żeby zezwolił zaczerpnąć Wody i zabrać ją do świata śmiertelnych, jeszcze trudniej. 
— I nikt nie chce tam się udać? — ze zdziwieniem w głosie zapytała królewna. 
— Ano nikt — odparł medyk. — Obcych nie można winić, ani się im dziwić, cóż, nie chcą ryzykować życia dla kogoś, kto jest im obojętny. 
— A moja matka? A siostry?! 
Lekarz opuścił głowę, jakby to on właśnie musiał się wstydzić za postępowanie córek króla i wyszeptał: 
— I one także nie chcą...żadna z nich... 
— A więc ja pójdę do Madzanga. Wytłumacz mi tylko, w którą mam się udać stronę. 
Począł zatem medyk wyjaśniać, jak może dostać się do siedziby boga, a gdy już skończył, król znów uniósłszy się na posłaniu i zobaczywszy, że Mansin Sindzu ciągle jeszcze jest w komnacie, zdobywając się na ogromny wysiłek, zakrzyknął wielkim głosem: 
— Precz! Precz! Wyrzucie ją natychmiast z pałacu! Zabijcie ją! Moje przekleństwo! Zabijcie i rzućcie dzikim zwierzętom na żer! 
— Nie krzycz mój ojcze — spokojnie odrzekła dziewczyna. — Nie trzeba mnie stąd wyrzucać, bo sama, z własnej i nieprzymuszonej woli odchodzę. Ale nie mówię ci „żegnaj", lecz tylko „do widzenia."
Ubi długo jeszcze pomrukiwał wściekle, chociaż jego siódma córka dawno już opuściła nie tylko pałac, ale i miasto. 
- Moje przekleństwo- Moje przekleństwo... Och, ona żyje... Jak to się stało, że żyje... Bodaj przepadła... 
— Jesteś królu niesprawiedliwy — ośmielił się odezwać najstarszy medyk. — Jesteś niesprawiedliwy wobec swego dziecka. 
— Zamilcz lekarzu! — odparł władca podniesionym głosem. — Zamilcz i nie pouczaj mnie, bo każę cię ściąć! 
Przemijał dzień za dniem, tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem, a Mansin Sindzu niestrudzenie parła naprzód. Mijała puszcze odwieczne, gdzie szumiały drzewa ogromne, a z mrocznych i tajemniczych ostępów dobiegał ryk drapieżników. Wspinała się na góry, które maczały szczyty w chmurach, kalecząc stopy o ostre krawędzie głazów. Przepływała rzeki, omijała bagniska, aż w końcu po blisko półrocznej wędrówce i niezliczonych trudach, dotarła do siedziby boga Madzanga. 
Gdy przekroczyła pałacową bramę, pierwszym co dostrzegała, było źródło, z którego wytryskiwała błękitnozłota woda, z cichym szumem spływająca po omszonych głazach i ginąca kędyś w przepaścistej rozpadlinie skalnej. Było to źródło wody życia. 
Już miała dziewczyna zaczerpnąć cudownego płynu do glinianego dzbana, który przez cały czas dźwigała, gdy powstrzymał ją ostry głos: 
— Stój! Co robisz?! Czyż nie wiesz, że sięganie po cudzą własność to pospolita kradzież? 
Bóg Madzang spoglądał na nią z groźnym błyskiem w oku, opierając się o poskręcany pień starej sosny, malowniczo rozpościerającej parasolowatą koronę na tle czystego błękitu nieba. 

— Ach panie! — Mansin Sindzu przypadła mu do stóp. — Ulituj się panie! Nie odmawiaj mi cudownej wody. Mój ojciec jest chory, okrutnie cierpi i tylko ona — jak twierdzą
medycy — mogłaby mu pomóc. Przewędrowałam szmat drogi, pokaleczyłam stopy w tej wędrówce i wszystko na darmo? Nie możesz, panie, być takim okrutnikiem bez serca! Nie możesz!
Madzang wzruszył ramionami:
— Ależ ja nie żałuję ci owej wody! Bierz ile chcesz, pod warunkiem, że wpierw za nią zapłacisz!
— Nie mam pieniędzy, panie — z drżeniem w głosie odparła dziewczyna.
— Nie chcę pieniędzy, nie potrzebuję ich. Jeśli pragniesz wody, będziesz musiała na nią zapracować.
— A jakże długo będzie trwać owa praca?
— Tylko dziewięć lat.
— Tylko? Dziewięć lat?! Przecież przez ten czas ojciec mój umrze! Nie mogę się zgodzić! Nie, nie mogę...
— Zatem wrócisz z pustym dzbanem? — Madzang ironicznie się uśmiechnął.
Królewna milczała błagalnie wpatrując się w jego twarz.
— Bądź spokojna – powiedział bożek - Twój ojciec przez ów czas nie umrze, jednak ceny obniżyć nie mogę, bo woda ma moc czarodziejską wówczas tylko, jeśli jej zdobycie okupione jest ciężką pracą i wyrzeczeniem, które z chętnym sercem przyjmuje się z miłości do chorej osoby, żywiąc nadzieję, że się jej pomoże. Jakaż tedy jest twoja decyzja, dziewczyno? 
Czy kochasz na tyle swojego rodziciela, aby poświęcić się dla niego? 
— Kocham.. 

— Chyba musiałaś być jego ulubienicą? 

— Czy to ważne Panie? Zgadzam się na twoje warunki. 

I od tej pory rozpoczęło się dziewięć długich lat nie mających końca, lat ciężkiej pracy. Madzang był wymagający i bez skrupułów wykorzystywał dziewczynę. 

Przez pierwsze trzy lata kazał jej dźwigać wodę w ciężkich kubłach, którą zużywał tylko do podlewania roślin w swoim ogrodzie. A gdy ów stał się najpiękniejszym z wszystkich ogrodów na świecie, wyznaczył jej inne zajęcie. W ciągu następnych trzech lat musiała zajmować się rozniecaniem oginia w tysiącu pałacowych komnat. 

Widząc, że bez szemrania czyni co jej każe na następne trzy lata Madzang wysłał ją do zbierania chrustu w okolicznych lasach. Chrust ten musiała przynosić na własnych plecach w obręb pałacowych murów i układać na wielkiej stercie, czyniąc ogromny zapas na wiele, wiele lat. Wszakże nadszedł wreszcie kres męki dziewczęcia i gdy minął ostatni dzień z dziewięciu lat, Madzang zawołał ją przed swoje oblicze i rzekł: 

— Jestem z ciebie bardzo zadowolony, dziewczyno. Spisałaś się znakomicie. Powiedz mi, nie zechciałabyś zostać tutaj ze mną? Już nie jako sługa, ale jako pani. Nie zabraknie ci niczego, ani klejnotów, ani szat. U mego boku staniesz się nieśmiertelna. 
— Dziękuję ci panie — Mansin Sindzu złożyła niski pokłon. — Dziękuję panie, ale nie mogę przyjąć twojej propozycji. Przybyłam tu po wodę życia, aby mojemu ojcu przywrócić zdrowie. 
— Zatem zaczerpnij jej ile tylko chcesz, boś na nią zasłużyła i żegnaj. Wszakże pamiętaj, że ciężko mi się z tobą rozstawać. 
— Żegnajcie panie! — odparła królewna i wyszła na dziedziniec. 
Zbliżywszy się do czarodziejskiego źródła nabrała pełny dzban wody i ruszyła w stronę stolicy. Wędrowała długo, dłużej może niż przed dziewięciu laty, bowiem ciężkie naczynie napełnione cudownym płynem utrudniało jej marsz. Mijały dnie i tygodnie. Te się układały w miesiące. Przechodziła przez puszcze odwieczne, gdzie szumiały ogromne drzewa, a z mrocznych i tajemniczych ostępów dobiegał ryk drapieżników. Wspinała się na góry, które maczały szczyty w chmurach, kalecząc stopy o ostre krawędzie głazów. Przepływała rzeki, omijała bagniska, które mogły ją wessać i pochłonąć, aż w końcu po ponad półrocznej wędrówce, stanęła u bram pałacu króla Ubi. 
Strażnik, który przed laty zaprowadził ją do komnaty ojca, nie poznał jej wcale, tak była zmieniona latami ciężkiej pracy i trudami drogi. Gdy jednak opowiedziała mu się, kim jest i po co drugi raz tutaj przybywa, bez słowa otwarł bramę i bez słowa poprowadził ją do sypialnej komnaty monarchy. 
Król leżał na posłaniu dysząc ciężko. Purpurowe i sine plamy okrywały całą jego twarz i ręce. Spotniałe włosy przylegały do czaszki, a zapadłe oczy jęły przygasać, co wskazywało, iż dni życia władcy są już policzone. Ale gdy posłyszał kroki, podniósł się nieco, wsparty na łokciu: 
- Któż to przybywa? 
Na widok dowódcy straży i nieznanej kobiety, zastanawiał się kimże jest owa zniszczona pracą niewiasta i czego chce od niego. Powiedział jej też, że jeśli przyszła żebrać, niech się zabiera. Potem opadł ciężko na posłanie i łapał oddech szeroko otwartymi ustami. 
- To twa j córka, miłościwy panie — ozwał się na to żołnierz. —To twoja najmłodsza siódma córka – dodał. 
Król zebrał resztkę sił w sobie i wrzasnął: 
- Och! Przekleństwo! Precz! Precz z nią! Czyż już przed laty nie kazałem jej zabić?!! Zabijcie ją teraz! Jeśli ona umrze, może odzyskam zdrowie. Po co tu przyszła? Naśmiewać się ze mnie? Śmiać z bólu i z cierpienia? 
Wówczas królewna podeszła do ojca i cichym głosem rzekła: 
- Ojcze nie bądź niesprawiedliwy i przestań mnie w końcu oczerniać! Wszak nie uczyniłam ci nic złego. 
- Odejdź! 
- Nigdy! - to rzekłszy, uniosła głowę króla, a przycisnąwszy mu do warg brzeg dzbana z wodą życia, napoiła go. Gdy Ubi poczuł wargach chłodny i kojący smak czarodziejskiego napoju, zaczął go pochłaniać wielkimi łykami, zachłystując się i krztusząc. Dowódcy straży, żołnierze, medycy i służba, którzy znajdowali się w komnacie, ze zdziwieniem patrzyli na ciało władcy. Oto w ich obecności, na ich oczach stał się cud! 
Twarz mu się wygładziła się, oczy odzyskały blask, zniknęły plamy a mięśnie nabrały siły. Zerwał się na równe nogi, a stanąwszy przed nimi zawołał: 
- Czym napoiłaś mnie córko?! O bogowie! Choroba mnie opuściła! I silny jestem! O bogowie! 
- Przyniosłam ci ojcze wodę życia z ogrodu boga Madzanga. 
Król usłyszawszy to znieruchomiał i dopiero po wielu chwilach wykrztusił: 
— A zatem... zatem ty ważyłaś się na to? Poświęciłaś dla mnie? Zaryzykowałaś życie? A ja cię tak nienawidziłem! Jak mogłaś uczynić to wszystko dla kogoś, kto chciał cię zgładzić?! Jak mogłaś?! 
— Przede wszystkim jesteś moim ojcem, więc winnam ci miłość i szacunek. Bez względu na to, czy ty mnie kochasz, czy nie. Cóż, wypełniłam tylko obowiązek dziecka i nic nadto. 
Zapłakał król i płakał długo, a gdy się wreszcie uspokoił, rzekł: 
— Mansin Sindzu, moja najdroższa córko, zostań w pałacu. Nie wiem czy kiedykolwiek będę mógł się tobie w pełni odwdzięczyć za wszystko coś uczyniła. Nie wiem czy też będę mógł wynagrodzić ci krzywdy, których ode mnie niesłusznie doznałaś. Oto postanawiam i wszystkich biorę za świadków, że wszelkie klejnoty jakie znajdują się w moim skarbcu stanowić będą własność tej oto dziewczyny. Dalej — oddaję jej też pół królestwa. Niech włada ziemią i ludem ją zamieszkującym. I niech nareszcie będzie szczęśliwa! 
Królewna długo milczała, by w końcu powiedzieć: 
— Czyż myślisz mój ojcze, że władzą i skarbami wyrównasz dług, zatrzesz krzywdę jakąś mi wyrządził? Mylisz się, to nie jest możliwe. Poszłam po wodę życia, bo jak mówiłam, było to obowiązkiem dziecka. Teraz zaś żegnaj, odchodzę na zawsze. Niechaj klejnotami radują się moje siostry. Bądź zdrów i pamiętaj, że jeśli jeszcze kiedykolwiek potrzebowałbyś pomocy, zawsze możesz liczyć na mnie. 
Mansin Sindzu skłoniła się nisko i opuściła komnatę. 
Król biegł za nią i wołał: 
— Wróć! Wróć moja córko! Nie odchodź! 
Ale ona, głucha na owo wołanie, powoli wyszła poza pałacowe mury i zmieszała się z tłumem przelewającym się ulicami stolicy. Później zostawiła miasto poza sobą i wciągnąwszy z ulgą i lubością rześkie powietrze, niosące od pól cudowny zapach ziół i rozgrzanej ziemi, powędrowała w wysokie góry, by żyć samotnie daleko od ludzi, od zgiełkliwych miast i sennych wsi…

Przeczytaj też bajki z innych zakątków świata:
Alfabetyczny spis treści wszystkich bajek


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Osobom spamującym, próbującym reklamować w komentarzach inne strony- podziękuję i ich komentarze będą usuwane.
Pozostałym, bardzo dziękuję za wyrażenie swojej opinii i zapraszam ponownie:)