piątek, 1 czerwca 2018

bajka z odległej i zimnej Tuwy (państwo to istniało w 1921-1944) o Uskeze

O litościwym Uskeze 
bajka tuwińska 

Wczasach, do których nikt już dzisiaj nie sięga pamięcią, nad brzegiem wielkiej rzeki, która i teraz niestrudzenie dąży ku dalekiemu morzu w swej nie kończącej się wędrówce, w nędznej chałupce, skleconej z gałęzi i siwego szlamu, mieszkało dwoje biedaków: chłopiec imieniem Uskeze i jego stara matka. Trudno sobie wyobrazić większą nędzę. Za przyodziewek służyły im znoszone łachmany, które od czasu do czasu ofiarowywali im bogatsi, a żywili się tym, czym zechciała ich obdarzyć rzeka, i mlekiem kóz pobekujących w niewielkiej, przytulonej do chatynki zagródce. Mimo to byli jednak
Zofia Stryjeńska
szczęśliwi. Nigdy ich umysły nie roiły marzeń o bogactwie, nigdy nie pragnęli pieniędzy. Byli szczęśliwi, bo nie znali pożądliwości, nie skaziła ich chciwość, a radowało to, iż rzeka pluszcze, wiatr szemrze w konarach drzew i każdego ranka wstaje słońce, by mógł nastać nowy dzień. Zawsze o świcie, jeżeli pozwalała na to pogoda, Uskeze udawał się nad rzekę. Zarzuciwszy sieci łowił tyle ryb, by starczyło ich na zaspokojenie głodu aż do następnego połowu. Jeśli w okach sieci uwięzło więcej ryb niż mogli zjeść, uwalniał je delikatnie, bacząc aby nie uszkodzić im skóry i wypuszczał na powrót do wody.

Tak mijały dni, tygodnie i miesiące. Nie zdarzyło się nigdy, by rzeka poskąpiła im swych płodów i by Uskeze kiedykolwiek powrócił do chaty z pustymi rękoma. Ale nic przecież na tym świecie wiecznie trwać nie może — ani szczęście, ani nieszczęście, ani wesele, ani smutek. Stało się zatem któregoś poranka, iż chłopiec wielokrotnie na darmo zarzucał sieć, bo nie wpadła w nią ani jedna ryba. 


Pod wieczór, gdy już się zaczęło zmierzchać, postanowił Uskeze powrócić do domu. Głodny był i zmęczony bardzo, a na dodatek od wyciągania mokrych sznurów poobcierał boleśnie dłonie. W chacie usiadł smutny nad miską gorącego mleka, którą mu podsunęła matka. Mleko stępiło nieco ostry głód, ale bynajmniej go nie zaspokoiło.
— Nie martw się, synku, jutro będzie lepiej — powiedziała staruszka. — Przecież rzeka, nasza żywicielka, dotychczas nigdy nie poskąpiła nam jadła. Może tym razem przeznaczyła je dla potrzebujących bardziej niż my — pocieszała.
— Nie martwię się, mamo, tylkom nieludzko zmęczony — odrzekł Uskeze.
— No, to kładź się na posłaniu i śpij. Jutro na pewno będzie lepiej niż dzisiaj.
Usłuchał chłopiec matki i legł na posłaniu. Nie mógł jednak zasnąć, bo przeszkadzał mu głód ssący boleśnie. Wreszcie jednak, po długim przewracaniu się z boku na bok, zapadł w czarną czeluść snu. Ale sen nie był dobrotliwy, dający ukojenie, wypełniały go bowiem jakieś twarze szyderczo śmiejące, jakieś dzikie ostępy leśnej głuszy, zwierzęta czające się do skoku...
Majaki senne tak przestraszyły chłopca, iż pojękiwał i pokrzykiwał, aż matka musiała go obudzić.
— Cóż ci to, synku? — pytała?
Usiadł przestraszony i zobaczywszy, że jest we własnej chacie, odparł:
— Jak to dobrze, że mnie obudziłaś, bo sen, miast przywrócić siły, wyczerpał mnie tylko.
Niebo na wschodzie poszarzało i za niedługo miało wzejść słońce. Uskeze nie chciał już kłaść się do snu i zabrawszy sieć, wcześniej niż zwykle to czynił, wybrał się na ryby.Na dworze panował półmrok, ale nie tak gęsty, by nie widać było ścieżyny. Panowała cisza, którą coraz częściej, w miarę jak schodził ku rzece, przerywały głosy budzących się ptaków. Chłód zmroził chłopcu plecy, tak że kulił się ku ziemi, jakby miał nadzieję, iż uda się go strząsnąć. Bosymi nogami rozgarniał trawę okrytą tysiącami kropel rosy. Wkrótce cały zdrętwiał z zimna, lecz nie baczył na to.
Stanął nad wodą. Rzeka bystro zdążała gdzieś w dal, a jej przeciwległy brzeg otulała szaromleczna mgła. 

Uskeze westchnął cicho ni to prośbę, ni modlitwę skierowaną ku wodzie:
— Och, nie poskąp mi ryb dzisiejszego ranka. Wiesz przecież, że jeść muszę i matka także.
Splunął w dłonie i cisnął sieć w nurt, aż szare bryzgi rozpierzchły się wokół.
Ale jakby klątwa zawisła nad głową chłopca. Oto bowiem dokładnie tak samo jak poprzedniego dnia wiele razy rzucał i wyciągał sieć. Była zawsze pusta. Słońce zaróżowiło widnokrąg, później majestatycznie pożeglowało po firmamencie ku zenitowi i minąwszy go, jęło kryć się na zachodzie, malując złocistopurpurowe zorze. Zmierzchało, wieczór pachniał podeschniętym sianem, przeznaczonym na zimową karmę dla kóz. Pachniał ziołami, stygnącą ziemią i pierwszymi kroplami rosy, które poczynały się perlić na źdźbłach traw. Polne koniki dzwoniły tak pięknie, żabi rechot celebrował wieczór, lecz Uskeze, zachwycający się zwykle tym wszystkim, teraz niczego nie widział, nie słyszał i nie czuł, oprócz bólu skurczonego żołądka. Znów oszukał głód kwartą koziego mleka i rzucił się na posłanie. Tym razem zmorzył go sen ciężki, kamienny, bez marzeń.
Następne dni były podobne — ni jedna, najmniejsza choćby rybka nie wpadła w sieci, jakby wyniosły się co do jednej z tej okolicy. Ale to nie była prawda, bo Uskeze nieraz widywał jak ryby wyskakują nad wodę, albo obserwował ciemne grzbiety sunące tuż pod jej powierzchnią w idealnej ciszy. Tak mijały tygodnie. Samym mlekiem trudno wyżyć, oboje zatem — Uskeze i matka wychudli tak bardzo, iż ubrania zwykle przyciasne, teraz wisiały na nich niczym na kołkach. Staruszka bardzo dzielnie, nie skarżąc się ni jednym słowem na zły los, znosiła głód. W końcu jednak rozchorowała się ciężko i nie miała nawet dość siły, by podnieść się z posłania. Uskeze któregoś dnia rozpłakał się niczym małe dziecko, chociaż był już przecież młodzieńcem. Mimo że czynił wszystko co w jego mocy, nie miał czym nakarmić matki, a przecież obfity i pożywny posiłek mógłby wrócić jej zdrowie. 
Lecz kobieta, chociaż zdawała sobie sprawę z powagi sytuacji, nie chciała straszyć jedynaka:
- Zobaczysz, że mi przejdzie. Jeszcze dzień, dwa poleżę, nabiorę siły i wstanę, wszystko zmieni się na lepsze — mówiła.
Ale matka nie odzyskiwała siły, wprost niknęła w oczach. Po długim namyśle i wewnętrznej walce postanowił Uskeze, że musi zabić jedną z kóz.
Gdy to zrobił, zpalił duży ogień, wrzucił do garnka spory kawał mięsa, dołożył garść aromatycznych ziół i ugotował rosół. Napoił nim matkę a po jakimś kimś czasie nakarmił ją mięciuchną koźliną. Ale na niewiele to się zdało. Kozie mięso, chociaż smaczne i pożywnie nie wróciło sił starowinie.
Któregoś ranka umarła cicho, zostawiając Uskeze samiutkiego na świecie. Płakał chłopiec po jej śmierci długo i żałośnie ale przecież nie mógł matce przywrócić życia.
A los był ciągle niełaskawy i Uskeze wciąż wyciągał pustą sieć. Teraz nie zastanawiał się i nie wahał — zabił drugą kozę i jej mięsem zaspokoił głód.
W tych zapasach stawką było jego życie Kiedy jednak musiał nadejść dzień, w którym zje resztę mięsa z ostatniej kozy. I taki dzień nadszedł szybciej, niż chłopak przypuszczał.
Gdy widmo głodowej śmierci zajrzało mu w oczy, wyszedł z chaty i usiadł na brzegu rzeki. Zapatrzył się w jej nurt, od tylu dni bezlitośnie głuchy na prośby i zaklęcia. W poczuciu bezsilności wbił palce w ziemię, aż do bólu, i pytał: czegoś tak nielitościwa, ty, którą kiedyś nazywałem matką?! Czemu chcesz mojej zguby, czemu?!!!
Rzeka pynęła cicho, omywając szarą falą brzeg usiany drobnymi potoczkami
Gdy tak siedział na wysokim brzegu, nieruchomy niczym posąg wykuty w skale, podpłynęła doń łódź napełniona prawie po brzegi rybami. Dwu rybaków, którzy nią płynęli, widząc bezgraniczną rozpacz bijącą z twarzy chłopca, z zaciekawieniem zapytali:
- Uskeze, co powoduje smutek na twej twarzy?
Aby ulżyć sercu, opowiedział im wszystko. Ale rybakom obce było uczucie i litość. Czyjś ból, nieszczęście i krzywda. Opowieść chłopaka wprawiały ich tylko w dobry humor. Długo i głośno rechotali z wielkiej uciechy, wysłuchawszy opowieści Uskeze. Sami byli syci i nie martwili się 0 jutro, nie próbowali zatem zrozumieć chłopca. Chcąc na ostatek jeszcze z niego zakpić, jak na urągowisko cisnęli mu do stóp najmniejszą ze złowionych ryb.
— Masz! Najedz się! Na zdrowie! Do syta! A obrośnij tłuszczem!
Ich niemiły rechot długo jeszcze niósł się po wodzie, chociaż łódź dawno już zniknęła za odległym zakrętem.
Patrzył Uskeze na rybkę, która rzucała się gwałtownie śród trawy i szeroko otwierała pyszczek. Podniósł ją z ziemi. Była nie większa od jego małego palca. Widać było, iż poczyna uchodzić z niej życie, bo coraz ciężej poruszała skrzelami. Chłopakowi żal się zrobiło rybki. Pomyślał, że taka drobinka ani go nie nasyci, ani nie uratuje przed głodową śmiercią. Puścił się więc pędem ku rzece i wszedłszy w nurt aż po kolana, w złożonych dłoniach zanurzył w nim rybkę. Śmignęła szybko, prując wodę łebkiem i zniknęła w jednej z przybrzeżnych rozpadlin. Wylazł chłopak z rzeki, a ponieważ zaczęło się zmierzchać, uznał, iż tego dnia niczego już nie wymyśli. Wrócił do chaty i tak jak stał, nie zdejmując odzienia, rzucił się na posłanie. Rychło ciemności spowiły ziemię, a dobrotliwy sen utulił go i ukołysał.
Obudził się, gdy smuga światła prześlizgnąwszy się przez szczelinę w ścianie przecinała izbę. W jej blasku wirowały pozłociste odrobiny kurzu. Na ten widok — radosny przecież, bo wszelka jasność zwykle niesie z sobą radość — Uskeze nabrał otuchy. Pomyślał, że przecie muszą przyjść lepsze dni, byle tylko wytrwać, byle tylko ich doczekać.
Owe krzepiące rozmyślania przerwał mu bolesny skurcz żołądka upominającego się o swoje prawa. Dobry nastrój prysnął w jednej chwili.
Ale co to? Rzeka zaszumiała gwałtownie, spiętrzoną falą z łoskotem i pluskiem uderzając o brzeg. Chata zadrżała od podmuchu gwałtownej wichury tak mocno, iż spomiędzy gałęzi, z których ją upleciono, poczęły wypadać bryły zeschniętego na kamień błota. Zapomniał Uskeze o głodzie. Wybiegł na dwór zaciekawiony i wystraszony jednocześnie, spojrzał w stronę rzeki i... oniemiał ze zdziwienia.
Oto z jej nurtu kłaniał się wspaniały jeździec na przepięknym rumaku. Od postaci przybysza biły powaga i dostojeństwo. Włosy i brodę miał misternie utrefione, a przyodziany był w nadzwyczaj strojne szaty uszyte z najlepszych chińskich jedwabi. Pierś zdobił mu ciężki, misternie rzeźbiony w złocie porał, a palce — liczne i bogate pierścienie.
Przybysz był leciwy, czego dowodziła siwizna włosów i mnogość zmarszczek na twarzy, czoło wysokie, świadczące o mądrości, dumnie unosił ku górze, a blask jego oczu dowodził, że jest człowiekiem nawykłym do rządzenia.
Postać przybysza onieśmielała Uskeze do tego stopnia, iż padł przed nim na twarz, bojąc się nawet oddychać. Tymczasem jeździec skierowawszy się prosto w jeg0 stronę, zatrzymał tuż przy nim i rzekł dobrotliwym głosem:
— Wstań, rybaku i nie lękaj się mnie. Przybyłem tutaj z rozkazu Ałtyn-chana, władcy podwodnej krainy, aby zgodnie z życzeniem najjaśniejszego pana zaabrać cię na jego dwór.
Uskeze uszom nie wierzył, pewien że to jakaś pomyłka. Kiedy poseł przynaglił go, porwał się na równe nogi i skoczył żywo ku rzece, aby nie być oskarżanym o lekceważenie królewskich rozkazów. Uskeze nie myślał o tym, że może utonąć, pogrążył się w wodzie. Odważnie po dnie rzeki, szedł krok w krok za posłańcem, który wysunął się do przodu, aby pokazywać drogę.
Szli i szli, aż chłopak zaczął omdlewać ze zmęczenia, lecz gdy pomyślał, iż nie zrobi już nawet dziesięciu kroków, raptem wyrósł przed nimi pałac chana podwodnej krainy. Był ogromny i piękny, wzniesiony ze szlifowanych bloków różnokolorowych marmurów, granitów i cegieł pokrytych glazurą ,ułożonych w desenie i wzory.
Wnętrze pałacu wyglądało jeszcze wspanialej. Uskeze mijał salę za salą, myśląc, żeby sen się nie kończył. Trwał.
Wreszcie przewodnik wraz z młodzieńcem stanęli w sali przyjęć. Na cudnie haftowanych poduszkach siedział w całym swym majestacie władca. Na widok chłopca uśmiechnął się łaskawie.
— Witaj Uskeze, witaj! — odezwał się donośnie.

Zdumiał się chłopak skąd chan zna jego imię?
A on, jakby odgadując tę myśl, mówił:
— Poznaliśmy się wczoraj, mój miły, a właściwie to ja ciebie poznałem. Poznałem twe dobre, litościwe serce. Gdy znajdowałem się pod postacią maleńkiej rybki, złowili mnie okrutni rybacy. Byłem bliski śmierci, lecz ty uratowałeś mi życie, odnosząc do rzeki. Tak, tak, owa maleńka rybka to byłem ja — Ałtyn-chan. Wiem, Uskeze, że oddając mnie wodzie, nie myślałeś wcale o tym, by zasłużyć na nagrodę. Ponieważ jednak jestem kim jestem i wiele mogę, a twój uczynek jak żaden inny zasługuje na to, by się zań odwdzięczyć — proś, o co chcesz. Jeżeli tylko będzie to w mojej mocy, spełnię twoją prośbę.
Uskeze nie dokładnie słuchał przemowy chana, bo jego uwagę przykuł miotający się we wnętrzu wiklinowej klatki mały szary ptaszek — zwykły wróbel. Rozumiał chłopiec ból tego stworzenia, jego tęsknotę za słonecznym światem, za wolnością, za zielenią drzew...
Żal mu było wróbla, który głęboko pod wodą, w klatce, mógł czekać tylko na śmierć — jedyną wyzwolicielkę, jaka mogła wyprowadzić go z owego więzienia. Dlatego gdy chłopiec uświadomił sobie w pełni znaczenie słów władcy, nie zastanawiał się długo i zawołał:
— Jedynie, czego pragnę, miłościwy chanie, jest to, byś mi na zawsze darował owego wróbla zamkniętego w klatce.
Wszyscy dworzanie spojrzeli po sobie zdumieni, myśląc, że Uskeze jest niespełna rozumu Zdziwiony był również i sam chan. Skoro jednak obiecał, musiał życzeniu chłopca uczynić zadość. Wręczono mu zatem klatkę z ptakiem, a starzec, który go przyprowadził do podwodnego pałacu, zawiódł go teraz na powrót do nędznej chatynki na brzegu rzeki.
A Uskeze, gdy tylko znalazł się sam, wypuścił wróbla na wolność.
Skoro obudził się dzień następny, a słońce przez otwarte okno zaświeciło chłopcu prosto w oczy, otwarł je i... wielce się zdumiał. Ujrzał bowiem, że spoczywa na wspaniałym posłaniu, w bogato urządzonej sypialni przepysznego pałacu. Gdy tylko usiadł na łożu, służba podała mu wonną żółtą herbatę najlepszego gatunku.
Ta jedna noc zmieniła całe życie chłopca.
Ałtyn-chan, wznoszony litościwym sercem Uskeze zmienił walącą się chatynkę w pałac wszelkiego bogactwa i zaludniony rozliczną służbą.
I od tej pory żyj Uskeze w dobrobycie i niczego mu nie brakowało, aż do końca swych dni. Ale zawsze pamiętał, że ongiś był nędzarzem i w każdym ubogim widział swego brata. Wspomagał biedaków nie czekając nawet na ich prośby i wsparcie.

Autor: A. J Sarwa
Przeczytaj też bajki z innych zakątków świata:
Alfabetyczny spis treści wszystkich bajek
oraz bajka Ludów Zimnej Północy i Skandynawii

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Osobom spamującym, próbującym reklamować w komentarzach inne strony- podziękuję i ich komentarze będą usuwane.
Pozostałym, bardzo dziękuję za wyrażenie swojej opinii i zapraszam ponownie:)