Kurczak
Muskułów to ja nie mam. Nie. Ręce mam takie cienkie, cienkie... Cały jestem cienki. I chudy. I jestem najmniejszy W naszej zerówce. Dlatego mówią na mnie Kurczak. Nie Bulwa, bo Bulwa mówią na grubego Krzycha. Nie Tojota, bo tak mówią na Wieśka, co go tata przywozi samochodem japońskim. Nie Tygrys, bo Tygrys to jest ten Jurek, co ma kurtkę w pasy żółte i Czarne. Mówią na mnie Kurczak, bo jestem podobny do kurczaka. Jest mi przykro. Piję dużo mleka. Jem takie mnóstwo klusek i chleba, że aż mi brzuch pęka. Bo bardzo chcę być większy. Ale jakoś nic nie pomaga. zrobiłem sobie taką miarkę na drzwiach mojego pokoju. I co dzień się mierzę. Ale co dzień jestem taki sam. Wczoraj rano znów się mierzyłem. I wyszło mi, że urosłem!!! Tak się ucieszyłem, aż tu wchodzi mama i mówi:
— Zapomniałeś zdjąć drewniaczki przed mierzeniem.
Byłem aż smutny ze złości. Taki zezłoszczony poszedłem do szkoły. Bo ja chodzę do szkoły, do zerówki. Padał deszcz i chciało mi się płakać. Wszedłem do sali i zobaczyłem, że pani wyjmuje z szafy gazetki i że znowu będzie nudno.
Dzieciaki jeszcze chodziły, gadały i nagle ktoś zawołał:
— O, Baśka idzie, w okularach!
Baśka weszła, wystraszona taka, okulary miała duże i brzydkie. Dotąd nie nosiła okularów. Nikt w naszej grupie nie nosił. Ale były badania u okulistki i ona Baśce kazała. Więc dzisiaj Baśka przyszła w okularach. Ona jedna. Na całą klasę.
Wszyscy się z niej zaczęli naśmiewać, że wygląda jak sowa.
Baśka tłumaczyła:
— To nie moja wina przecież. W sklepie okularowym nie było innych oprawek. — Ale nikt jej nie słuchał.
Ja też się z Baśki naśmiewałem. Bo naprawdę wyglądała jak sowa. A przy tym byłem ciągle rozzłoszczony. I ja popchnąłem tę Baśkę, aż się przewróciła.
I zawołałem: — Baśka ma zeza! Zezol! Zezol!
Baśka popatrzała na mnie z podłogi. Była taka smutna i zdziwiona. Ale nie płakała. Wstała, poprawiła okulary, a potem je zdjęła. Chciała je wyrzucić do kosza, ale pani zaczęła na nią krzyczeć i nie pozwoliła. Kazała jej natychmiast założyć okulary. I Baśka założyła. Siedziała przez całą lekcję w okularach, odwrócona od wszystkich. A na mnie już więcej nie spojrzała, chociaż chciałem tego.
Po lekcjach poszedłem do domu i znów się zmierzyłem. Ale nic nie urosłem od rana. Potem zrobiła się noc, a ja źle spałem. Mama przyniosła mi rumianku do popicia. Chyba miałem gorączkę, bo mi się różne rzeczy zdawały. Zasnąłem i obudziłem się znowu. Wciąż była noc. Z okna świeciło prosto na moją poduszkę. Światło było takie niebieskie i białe, i zdawało mi się, że poduszka świeci, i że moje ręce świecą, i że cały pokój świeci tym światłem niebieskim. A to świecił księżyc.
Zdawało mi się, że pod oknem stoi Baśka i płacze. Wiedziałem, że tam nie ma nikogo, tylko wisi sukienka mamy. Wiedziałem, że ta Baśka to mi się tylko śni albo wydaje. Ale co z tego. I tak było mi jej okropnie żal. Baśki i w ogóle wszystkich ludzi. Z tego żalu zacząłem płakać. Myślałem, dlaczego musi tak być, że jeden człowiek dokucza drugiemu. Tyle się ma zmartwień. A to grypa, kiedy klasa idzie akurat do kina. Albo się zgubił piórnik chiński z pisakami. Albo mi nie kupili roweru, bo w sklepie nie ma. Na takie zmartwienia nie ma rady. Chyba one muszą być.
Ale przecież dokuczać się nie musi!
Tak sobie smutno myślałem. A księżyc świecił i świecił, i świecił. Pokój był ładny jak akwarium. Podłoga błyszczała i lustro błyszczało, i meble błyszczały, jakby były ze srebra, nie ze sklejki. Cicho było, bardzo cichutko. Może miałem gorączkę. A może mi się tylko śniło, że myślę. I wymyśliłem. Że jeden człowiek dokucza drugiemu, bo chce być od niego lepszy.
Tak! Powie: jesteś brzydki i głupi, a sam zaraz się czuje mądry i ładny.
Powiedziałem Zezol na Baśkę i ją popchnąłem, bo na mnie mówią Kurczak i ciągle ktoś mnie popycha i przewraca, i ja choć raz chciałem być lepszy od kogoś. Ale przecież wcale nie byłem lepszy.
Tak naprawdę to nikt nie jest lepszy.
Bardzo chciałem to zapamiętać. Bo wiedziałem, że jak się rano obudzę, to będzie jak z każdym snem, że zapomnę. Więc szybko złapałem kredkę olejną ze stolika i na ścianie koło łóżka nagryzmoliłem:
NIKT NIE JEST LEPSZY OD NIKOGO
Potem pomyślałem: ciekawe czy naprawdę piszę, czy mi się tylko śni. A potem otworzyłem oczy i już było rano. Leżałem z kredką w ręce, a kolo łóżka stała mama i gniewała się, że dlaczego akurat na ścianie, ale na szczęście musiała zaraz lecieć do pracy.
I napis został.
Wstałem z łóżka i patrzyłem na te literki czerwone. Znaczy, że napisałem je naprawdę. Że mi się nie śniło to pisanie. A Baśka? Śniła mi się, czy nie?
Zaplątało mi się w głowie z tego myślenia.
Jak przyszedłem do szkoły, to wszyscy już byli. Kleili czapki z kolorowej bibułki, na zabawę.
Baśka w okularach siedziała smutno pod oknem. Ucieszyłem się. Jakbym zobaczył kogoś miłego. I właściwie to ta Baśka jest miła. Ma różowe policzki i czarne warkocze. i oczy brązowe. Nigdy się nie kłóci. I nie ma tych samych dolnych zębów co ja.
Patrzyłem na nią, aż tu pani krzyczy:
— Siadaj, czego stoisz na środku!
Więc usiadłem koło Baśki.
Ona na mnie nawet nie spojrzała. Tylko się odsunęła jak najdalej. Ja się przysunąłem, i mówię:
-Ty, Baśka.
Ona nic.
Pomyślałem, że ona na pewno mnie nie lubi. Powiedziałem jednak:
— Baśka. Gniewasz się?
A ona szybko:
— Tak. Daj mi spokój.
— Nie gniewaj się, co? — ja na to.
Ona nic. Poczerwieniała, zacisnęła usta, brwi zmarszczyła. I klei czapkę z różowej bibuły. Całkiem do niczego ta czapka.
Poczekałem chwilę i mówię:
— Ja cię popchnąłem wczoraj i przezywałem. Bo chciałem być od ciebie lepszy. Bo na mnie mówią Kurczak.
Baśka nawet nie spojrzy. Jeszcze bardziej się zrobiła czerwona. Trochę się rozgniewałem. Co ja tak gadam, a ona ciągle obrażona. Ale potem pomyślałem, że spróbuję jeszcze raz, i mówię:
— A ja coś wymyśliłem.
Ona wciąż na mnie nie patrzy. Ale nagle ta czapka z bibuły rozlazła się jej tam gdzie sklejone.
I Baśka się zawstydziła, i szybko burknęła:
— No, co tam wymyśliłeś, co?
— Że nikt nie jest lepszy — powiedziałem. — Od nikogo.
Ona pomyślała trochę i mówi: No, masz rację, Kurczak.
Podałem jej drucik:
— Tym zwiąż, bo ci się ta czapka rozleci. I nie mów na mnie Kurczak.
— A jak? — pyta ona.
— Maciek.
— Dobra. Mogę mówić Maciek.
— A ja cię już nigdy nie popchnę i zawsze będę cię bronić, zawsze. Chcesz?
— Chcę — powiedziała Baśka i spojrzała na mnie wreszcie brązowymi oczami przez te swoje okulary.
Uśmiechnęła się, a potem mówi:
— Na pewno mnie obronisz, bo jesteś większy ode mnie.
— Ja? O, nie — zasmuciłem się. — Ja jestem najmniejszy z całej klasy.
— A wcale nie! - ona na to. — Byłeś najmniejszy, Maciek, ale ostatnio urosłeś. Chodź, zmierzymy się.
Wstaliśmy i przymierzyliśmy się, i rzeczywiście byłem wyższy!
Nagle zobaczyłem. że Baśka trochę ugięła kolana, żeby się zmniejszyć. Ale nie było mi tak przykro, jak wtedy gdy zapomniałem do mierzenia zdjąć drewniaki.
Sam nie wiem, czemu teraz było mi wesoło.
No, naprawdę.
Autor: Małgorzata Musierowicz
Ilustracje: Wanda Orlińska
Przeczytaj też bajki z innych zakątków świata:
Alfabetyczny spis treści wszystkich bajek oraz inne bajki z cyklu Książeczki z PRL-u
Alfabetyczny spis treści wszystkich bajek oraz inne bajki z cyklu Książeczki z PRL-u
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Osobom spamującym, próbującym reklamować w komentarzach inne strony- podziękuję i ich komentarze będą usuwane.
Pozostałym, bardzo dziękuję za wyrażenie swojej opinii i zapraszam ponownie:)