sobota, 2 czerwca 2018

bajka azjatycka (arabska) z Bliskiego Wschodu o kolorowych paciorkach

Cztery szklane paciorki
bajka perska - obecnie Iran

W mieście Balch, w dalekiej Persji, gdzie książęta mieli białe marmurowe pałace w różanych ogrodach, handlarze — bogate bazary, a biedota — nędzne lepianki, żyli czterej przyjaciele. Byli to kupcy. Wszystkim czterem z początku powodziło się dobrze. Potem wszystkim czterem jednocześnie zaczęło się powodzić źle i coraz gorzej. Nie mieli czym zapłacić za towary, które pobrali dla swoich sklepów. Wierzyciele zagrozili im, że zabiorą wszystko, jeżeli kupcy nie popłacą długów.  Czterej przyjaciele poszli po radę w góry, do mądrego starca. Ten starzec pomógł już niejednemu, znał różne tajemne i czarodziejskie sprawy.
Ilustracja: Monika Orłowska- Gabryś ??
Mędrzec wysłuchał ich spokojnie. Potem wziął szkatułkę z onyksu — takiego drogiego kamienia — otworzył ją i coś wysypał z niej sobie do ręki. Wyciągnął rękę ku czterem przyjaciołom i zobaczyli cztery szklane paciorki: czerwony, biały, żółty i niebieski.
Mędrzec powiedział:
— Weźcie sobie te kuleczki. Każdy z was niech położy jedną na fałdach swojego turbanu. Pójdźcie w świat i uważajcie, gdzie te kulki spadną. Niech każdy kopie tam, gdzie upadł jego paciorek, a znajdzie to, co mu los przeznaczył. Później możecie się z sobą zamienić albo dzielić się z innymi, jeżeli zachcecie.
Przyjaciele wyciągnęli ręce po paciorki. Hasyn wziął czerwony, Dahik biały, Gazy żółty, a Gadib niebieski. Podziękowali starcowi za dary i poszli.  Co prawda oczekiwali innej pomocy, a nie tylko czterech szklanych paciorków, z których nie wiadomo, czy będzie jakaś korzyść. Jednak posłuchali rady mędrca. Wrócili do Balch po łopaty, każdy położył swój paciorek na turbanie i wyruszyli w drogę.
Najpierw spadł czerwony paciorek Hasyna. Zaczęli zaraz kopać w tym miejscu i znaleźli bogatą żyłę rudy miedzianej.
Ucieszony Hasyn zawołał:
— Zostańcie ze mną, bracia! Podzielmy się uczciwie, a nie będziecie potrzebowali nigdzie dalej chodzić. Nie wiadomo, czy znaleźlibyście coś lepszego, a tej miedzi jest dość dla nas czterech.


Ale tamci woleli się przekonać, co też dla nich los przygotował, więc pożegnali Hasyna i poszli w dalszą drogę. Szli przed siebie na chybił trafił, przez pola, zarośla i lasy.
Wtem biały paciorek Dahika spadł mu z turbanu. Potoczył się wesoło ścieżyną w dół wąwozu i jak biała myszka wskoczył do głębokiego jaru. Przyjaciele zeszli mozolnie zakosami, odnaleźli paciorek na dnie wąwozu i zaczęli kopać w kamienistej ziemi.
Opłacił im się ten trud, bo znaleźli żyłę srebra.
Uradowany Dahik otarł pot z czoła i powiedział:
— No, bracia, chyba zgodzicie się zostać ze mną. Przerwijcie tę nudną wędrówkę. Jest tu tyle bogactw, że będzie aż nadto dla nas trzech. Wytopimy srebro, a ze srebrnych sztab można będzie wybić srebrne pieniążki i za nie kupimy, czego dusza zapragnie.
Ale Gazyl i Gadib chcieli zobaczyć, co dla nich los przeznaczył, więc powędrowali dalej. Szli i szli, aż wreszcie Gazyl potknął się o korzeń na brzegu jakiejś rzeki i upadł jak długi. Najpierw schwycił się ręką za stłuczony nos, ale zaraz potem sięgnął po swój żółty paciorek, który leżał przed nim na piasku. Gazyl nie wstał jednak, tylko zaczął w piasku grzebać.
Gadib był niecierpliwy, drażniło go to, że Gazyl leży i leży, więc krzyknał: .
— Wstawaj, co ty tam robisz? Kto wie, jaka jeszcze długa droga przed nami, a ty się wylegujesz.
Gazyl nie przejął się rozdrażnieniem przyjaciela. Grzebał w piasku, jak by go tam coś bardzo zaciekawiło. Gadib do reszty stracił cierpliwość, więc chciał mu życzyć czegoś brzydkiego i zaczął:
— A niech cię zaraz...
Ale Gazyl przerwał mu spokojnie:
— Czekaj, bracie, coś tu znalazłem. Myślę, że nie potrzebujesz już iść nigdzie dalej. Patrz, co mam w garści.
Gadib przyskoczył chciwie do niego, ukląkł i począł grzebać czubkiem palca w dłoni przyjaciela. Po chwili zakrzyknął:
— Ależ ty tu masz ziarnka złota!
Zaczął obu rękami nagarniać piasek rzeczny, przerzucał go i oglądał. Nie było wątpliwości. Rzeka niosła na swoim dnie złoty piasek, czasem spore złote ziarnka. Wystarczyło rzeczny piasek przesiewać, by mieć czyste złoto.

Gazyl powiedział:
— Mam nadzieję, że zostaniesz ze mną i podzielimy się tym, co znajdziemy. Będzie mi nawet raźniej z tobą w tym pustkowiu. Co ja bym zresztą zrobił sam jeden z tym złotem? Nie żałuję ci go, ty byś mi go też pewno nie żałował, gdyby było twoje. Zostań, co mógłbyś znaleźć dalej lepszego niż złoto?
Ale Gadib był chciwy. “Czerwony paciorek dał miedź, biały — srebro, żółty — złoto", pomyślał. “Czemu by niebieski nie miał mi dać kopalni szafirów? Szafiry są jeszcze droższe niż złoto".

— Do widzenia, Gazylu — powiedział. — Niech ci się dobrze powodzi, ale ja wolę nie tracić czasu i pójść dalej.
I oddalił się szybkim krokiem. Gazyl pobiegł za nim:
— Bracie, będziesz tego żałował, wróć się! — wołał.
Ale tamten nie zawrócił. Upór i chciwość nie dawały mu spokoju. Szedł dalej i dalej.
Okolica stawała się coraz dziksza, nie było widać żadnych dróg ani nawet ścieżek. Gadib szedł nad coraz głębszymi przepaściami, z obu stron piętrzyły się poszarpane skały. Od chwili, gdy opuścił Gazyla, przez trzy dni posuwał się naprzód z coraz większym trudem.
Wreszcie niebieski paciorek spadł mu z turbanu. Stało się to na dnie głębokiego skalnego wąwozu, o zmroku, więc niewiele było widać. Zaczął gorączkowo kopać w tym miejscu. Z początku trudził się daremnie, wreszcie trafił na warstwę czegoś bardzo twardego. “To z pewnością szafiry", pomyślał uradowany.
Odbił kawałek łopatą i sapiąc z przejęcia i pośpiechu wydrapał się po skałach 

w górę, żeby obejrzeć ułamek w świetle zachodzącego słońca. Przekonał się, że to ruda żelazna.
Rozgniewał się okropnie i zaczął krzyczeć z rozpaczą, jak gdyby przyjaciele mogli go usłyszeć:
— Co, chcecie mnie wykwitować zwyczajnym, tanim żelazem? Nie zgadzam się na to, nie taka była nasza umowa!
Wyzłościł się, wykrzyczał, wreszcie postanowił wrócić do Gazyla i razem z nim wybierać złote ziarnka z rzecznego piasku. Ale chociaż szukał przyjaciela przez wiele dni, nie znalazł go.
Zrozpaczony i zły wrócił do Balchu. Nie spodziewał się tam zastać przyjaciół, bo tymczasem wierzyciele zabrali im wszystko za długi, więc kupcy nie mieli po co wracać. Ale Gadib chciał pójść stamtąd jeszcze raz do starca w góry i poprosić go, żeby mu podarował coś lepszego. Okazało się, że mędrzec tymczasem umarł. 
Gadib ochłonął i pomyślał sobie: “Postąpiłem głupio. Przecież żelazo jest potrzebniejsze niż srebro i złoto, chociaż nie takie drogie. Każdy chętnie kupiłby je ode mnie. Gdybym się zabrał do roboty w kopalni, którą mi los przeznaczył, i ja miałbym 
z czego żyć, i dla ludzi byłby pożytek". 
Wrócił więc i szukał swojej kopalni. Szukał, szukał — ale nie znalazł.
I tak się stało, że chociaż los obdarował wszystkich czterech przyjaciół, tylko trzej umieli 
z darów skorzystać, a chciwy i niecierpliwy Gadib został żebrakiem.


Autor: Maria Niklewiczowa - bajka ze zbiorku " Bajarka opowiada".
Ilustracje: dobrane przypadkowo z pl.pinterest.com
Przeczytaj też bajki z innych zakątków świata:
Alfabetyczny spis treści wszystkich bajek


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Osobom spamującym, próbującym reklamować w komentarzach inne strony- podziękuję i ich komentarze będą usuwane.
Pozostałym, bardzo dziękuję za wyrażenie swojej opinii i zapraszam ponownie:)