Dlaczego słoń ma długi nos
lub Słoniątko / Co jada na obiad krokodyl?
bajka brytyjska
To tylko w naszych czasach, Kochanie, Stoń ma trąbę. Dawniej zaś, bardzo dawno temu, nie miał Słoń żadnej trąby Miał po prostu nos podobny do kluski, taki czarniawy, wielkości trzewika. Nos ten dyndał sobie na wszystkie strony, a jednak był do niczego: czyż takim nosem można podnieść cokolwiek z ziemi?
Ale w owych czasach, bardzo dawno temu, był jeden Słoń albo raczej Słonik, takie małe Słoniątko, o niepohamowanej wprost ciekawości: każdego, kto mu się nawinął, Słonik ten zasypywał pytaniami. Żył w Afryce i zanudzał przeróżnymi pytaniami całą Afrykę.
Przyczepiał się do długonogiej cioci Żyrafy, dlaczego ma skórę w cętki, a długonoga ciocia Żyrafa dawała mu za to kopniaka swym bardzo twardym kopytem.
Przyczepiał się do opasłego wuja Hipopotama, dlaczego ma takie małe i zaczerwienione oczy, a wujo Hipopotam dawał mu za to szturchańca swą bardzo grubą nogą. Nie odbierało to jednak Słonikowi ciekawości.
Rozpytywał więc szczudłowatą ciocię Strusiową, dlaczego jej pióra w ogonie rosną w taki, a nie inny sposób, a ciocia Strusiową dawała mu za to sójkę w bok swą szczudłowatą nogą. Nie odbierało to jednak Słonikowi ciekawości.
Zapytywał więc włochatego wuja Pawiana, dlaczego melony bywają takie słodkie, a włochaty wujo Pawian dawał mu za to klapsa swą bardzo włochatą łapą. Nie odbierało to jednak Słonikowi ciekawości.
Gdy cokolwiek zobaczył, cokolwiek powąchał, czegokolwiek dotknął - natychmiast zaczynał zadawać pytania i natychmiast dostawał lanie od wszystkich swych wujków i ciotek. Nie odbierało mu to jednak ciekawości.
I oto pewnego pięknego poranka ten ciekawski i natrętny Słonik zapytał o taką rzecz, o którą nigdy jeszcze nie pytał.
Zadał mianowicie pytanie:
- Co jada na obiad Krokodyl?
Wszyscy krzyknęli z przerażeniem:
- Pssst!
I u tejże chwili bez zbytecznych słów zaczęli obsypywać go szturchańcami, kuksańcami i klapsami.
Okładali go tak przez dłuższy czas i bez wytchnienia, a gdy wreszcie przestali, Słonik przyskoczył do ptaszka Kolokolo, siedzącego na kolczastym krzaku cierniowym, i rzekł:
- Mój ojciec dał mi w skórę, i moja matka dała mi w skórę, i wszyscy moi wujkowie i ciotki dali mi łupnia za moją natrętną ciekawość, ale mimo to pragnę się dowiedzieć, co jada na obiad Krokodyl?
I przemówił ptaszek Kolokolo głosem dźwięcznym a pełnym smutku:
- Pójdź ku sennej, mętnej zieleni pełnej rzece Limpopo; brzegi jej porosły drzewami, które rozsiewają żółtą febrę. Tam się dowiesz wszystkiego.
Nazajutrz ciekawski Słonik nabrał bananów - aż 100 funtów! - i trzciny cukrowej - również 100 funtów oraz siedemnaście zielonkowych melonów, takich, co same rozpływają się w ustach, władował to wszystko sobie na plecy i ruszył w drogę.
- Wszystkiego najlepszego! - powiedział swym drogim krewniakom. - Idę ku sennej, mętnej zieleni pełnej rzece Limpopo, nad którą rosną drzewa rozsiewające febrę, i tam się dowiem na pewno, co jada na obiad Krokodyl.
Drodzy krewniacy sprawili mu na pożegnanie dobrą łaźnię, chociaż bardzo grzecznie ich prosił, aby się nie fatygowali zbytnio. Toteż rozstał się z nimi trochę poturbowany, ale ani trchę nie zdziwiony.
Zajadał sobie w drodze melony, a skórki rzucał na ziemię, bo nie miał czym pozbierać.
Z miasta Graham udał się do Kimberley, z Kimberley do Krainy Khama, z Krainy Khama na wschód i na północ i tak szedł sobie, racząc się melonami, aż dotarł wreszcie do rzeki Limpopo, śpiącej, mętnej zieleni pełnej wśród rozsiewających febrę drzew, o których mówił ptaszek Kolokolo.
A trzeba ci wiedzieć, Kochanie, że aż do tego tygodnia i tego dnia, i tej godziny, i tej minuty nasz ciekawski Słonik nigdy nie widział Krokodyla, nie miał nawet pojęcia, co to za jeden. Widzisz, jak niepohamowany był w swej ciekawości!
Pierwszy, kogo Słonik tu zobaczył, był to Dwubarwny Pyton, Wąż Skalny, okręcony wokół jakiejś skały.
- Proszę pana! - ozwał się Słonik grzeczniutko. - Czy w tych okolicach, gdzie tak łatwo jest zabłądzić, pan przypadkiem nie spotkał Krokodyla?
- Czy nie spotkałem Krokodyla? - powtórzył ze wzgardą Dwubarwny Pyton, Wąż Skalny.- A może masz jeszcze pytania?
- Proszę mi wybaczyć, ale może pan by zechciał mi powiedzieć, co Krokodyl jada na obiad?
Słysząc to Dwubarwny Pyton, Wąż Skalny, w oka mgnieniu odwinął się ze skały i zdzielił Słonika swym łuskowatym ogonem tak mocno, jak gdyby uderzył go cepem.
- Coś podobnego! - żachnął się Słonik. - Mało tego, że mój ojciec dawał mi w skórę, i moja matka dawała mi w skórę, i moje ciotki, i moi wujowie, i w ogóle wszyscy dawali mi w skórę za moją niepohamowaną ciekawość - tutaj zaczyna się, jak widzę, taka sama heca!
A że był grzecznym Słonikiem, pomógł Dwubarwnemu Pytonowi owinąć się z powrotem wokół skały i po miłym pożegnaniu ruszył dalej. Oberwał porządnie, ale nie dziwił się temu. Zabrał się znów do swych melonów, a skórki znowu rzucał na ziemię - gdyż, powtarzam ci, Kochanie, czym by mógł je pozbierać? - aż wkrótce natrafił na jakąś kłodę, która się poniewierała w mętnozielonej wodzie sennej rzeki Limpopo tuż przy brzegu, w cieniu rozsiewających febrę drzew.
Ale nie była to kłoda, Kochanie, był to właśnie Krokodyl. Mrugnął on jednym okiem do Słonika - ot tak!
- Proszę pana - odezwał się Słonik bardzo grzecznie - może zdarzyło się panu spotkać gdzieś w pobliżu Krokodyla?
Krokodyl mrugnął drugim okiem i do połowy wystawił z wody swój ogon. Słonik (z taką samą grzecznością) cofnął się o krok, gdyż wcale nie życzył sobie jeszcze jednego szturchańca.
- Zbliż no się do mnie, maleństwo! - rzekł Krokodyl. - O co ci właściwie chodzi?
- Niech mi pan wybaczy! - powiedział Słonik bardzo grzecznie.- Ojciec bił mnie, i matka mnie biła, szczudłowata ciocia Strusiowa mnie biła, i opasły wujo Hipopotam bił mnie, druga moja ciocia, długonoga Żyrafa, mnie biła, i drugi mój wujo, włochaty Pawian, bił mnie, a dopiero co Dwubarwny Pyton, Wąż Skalny, pobił mnie swym łuskowatym ogonem jeszcze boleśniej niż tamci. Mam tego dość, za przeproszeniem, i nie chciałbym znowu dostać lania.
- Zbliż się do mnie, maleństwo, bo przecież Krokodyl to ja - powiedział Krokodyl i zaczął wylewać krokodyle łzy, by dowieść, iż naprawdę jest Krokodylem.
Słonik ucieszył się ogromnie.
Uklęknął i zawołał:
- Właśnie pana szukam! Od tylu dni szukam! Niech mi pan powie z łaski swojej, co pan jada na obiad.
- Przysuń się bliżej, maleństwo, to na uszko ci szepnę.
Słonik pochylił głowę, przysunął ją do zębatej paszczy Krokodyla, a ten uchwycił go zębami za mały nosek, który aż do tego tygodnia, do tego dnia, do tej godziny, do tej minuty nie był większy od trzewika.
- Sądzę - powiedział Krokodyl, a raczej wycedził przez zęby, ot tak - sądzę, że dzisiaj na pierwsze danie będę miał Słoniątko.
Taka odpowiedź, Kochanie, nie spodobała się Słonikowi, toteż zawołał przez nos:
- Diech pad puści bój dos, boli bdie! (Niech pan puści mój nos, boli mnie!)
W tej to chwili zjawił się na brzegu Dwubarwny Pyton, Wąż Skalny, i rzekł do Słonika:
- Mój młody przyjacielu, jeżeli natychmiast się nie cofniesz co sił, to, moim zdaniem, bliższa znajomość z tą wielką skórzaną torbą (tak nazywał on Krokodyla) zaprowadzi cię do mętnozielonej toni tych fal, zanim zdążysz policzyć do trzech...
Dwubarwne Pytony, Węże Skalne, zwykle wyrażają się w taki sposób.
Słonik wparł się wszystkimi czterema nóżkami w ziemię i ciągnął w swoją stronę. Krokodyl zaś, pieniąc wodę swym ciężkim ogonem, ciągnął w swoją, a za każdym pociągnięciem nos Słonika wydłużał się coraz bardziej i bolał przy tym okrrropnie.
Wtem Słonik poczuł, że nóżki mu się ślizgają po mokrej ziemi, i krzyknął przez nos, który wydłużył się już prawie na pięć stóp:
- Ojej, die bogę już wytrzybać! (Ojej, nie mogę już wytrzymać!)
Słysząc to, Dwubarwny Pyton, Wąż Skalny, okręcił się podwójnie wokół tylnych nóg Słonika i rzekł:
- Niedoświadczony i lekkomyślny podróżniku! Musimy dołożyć całego wysiłku, na jaki nas tylko stać, albowiem odnoszę wrażenie, iż ten pancernik z ogonem zamiast śruby (tak nazywał on Krokodyla) postanowił przekreślić twoją przyszłość...
Dwubarwne Pytony, Węże Skalne, zwykle wyrażają się w taki sposób.
I oto Pyton ciągnie, Słonik ciągnie, ale Krokodyl również ciągnie.
Ciągnie i ciągnie, ponieważ jednak Pyton i Słonik ciągną mocniej, przeto Krokodyl koniec końców musi puścić nos Słonika, sam zaś odlatuje w tył z takim pluskiem, że nad całą rzeką słychać.
A Słonik jak stal, tak usiadł i dotkliwie się potłukł, ale zdążył powiedzieć Dwubarwnemu Pytonowi, Wężowi Skalne- mu, "stokrotne dzięki",
po czym zajął się swym wydłużonym nosem: owinął go w chłodne liście bananowe i zanurzył w mętnozielonej wodzie rzeki Limpopo, aby choć trochę uśmierzyć piekący ból.
- Po co to robisz? - zapytał Dwubarwny Pyton, Wąż Skalny.
- Wybaczy mi pan, ale nos mój jest strasznie zniekształcony, czekam więc, aż odzyska poprzedni kształt i rozmiar.
- Ależ długo będziesz czekał! - zawołał Dwubarwny Pyton, Wąż Skalny. - Aż dziw, żeby ktoś tak nie rozumiał własnej korzyści!
Słonik siedział nad wodą trzy dni i ciągle czekał, a nuż nos mu się krótszy zrobi. Nos jednak nie stawał się krótszy - co gorsze - oczy od ustawicznego patrzenia na nos zrobiły się nieco zezowate.
Domyślasz się chyba, Kochanie, że Krokodyl wyciągnął nos Słonika w najprawdziwszą trąbę - właśnie taką, jaką mają dzisiaj wszystkie Słonie.
Pod koniec trzeciego dnia jakaś mucha ukłuła Słonika w ramię, a on całkiem bezwiednie machnął trąbą i ubił muchę.
- Oto masz korzyść pierwszą! - powiedział Dwubarwny Pyton, Wąż Skalny. - Sam pomyśl, czy potrafiłbyś dokonać czegoś podobnego swym dawniejszym nosem nie większym od trzewika? A teraz może coś zjesz?
Słonik całkiem bezwiednie wyciągnął trąbę ku ziemi, zerwał sporą wiązkę trawy, poklepał nią o przednie nogi, aby otrząsnąć z piasku, i wpakował sobie do ust.
- Oto masz korzyść drugą! - powiedział Dwubarwny Pyton, Wąż Skalny. - Spróbowałbyś zrobić to swym dawniejszym nie większym od trzewika nosem! A czy nie uważasz, że słońce zbyt przypieka?
- Chyba tak - zgodził się Słonik. Całkiem bezwiednie zaczerpnął swą trąbą sporą grudkę mułu z dna rzeki i chlapnął sobie na głowę zielony placek, spod którego popłynęły mu za uszy strumienie wody.
- Oto masz korzyść trzecią! - powiedział Dwubarwny Pyton, Wąż Skalny. - Spróbowałbyś zrobić to swym dawniejszym nie większym od trzewika nosem! A co sądzisz o tym, żeby znów dostać lanie?
- Wybaczy mi pan - powiedział Słonik - ale do tego się nie palę!
- A żeby sprawić lanie komuś? - spytał Dwubarwny Pyton, Wąż Skalny.
- A to z miłą chęcią - powiedział Słonik.
- No to zobaczysz - powiedział Dwubarwny Pyton, Wąż Skalny - że twój nowy nos bardzo się do tego nadaje.
- Ślicznie dziękuję! - ucieszył się Słonik. - Będę o tym pamiętał. A teraz czas do domu. Powrócę do drogich krewniaków i sprawdzę mój nos.
I ruszył z powrotem przez Afrykę, wesoło wywijając trąbą.
Ma apetyt na owoce - zrywa je prosto z drzewa, nie czekając jak dawniej, aż spadną na ziemię. Ma apetyt na trawę - wyrywa ją trąbą, nie przyklękając jak dawniej. Muchy mu dokuczają - wnet zrywa gałązkę z drzewa i opędza się nią od natrętnych owadów. Słońce przypieka - on zanurza trąbę w rzece i - proszę - już ma na głowie chłodzący okład z mułu. A smutno mu się robi w tej samotnej wędrówce - zaczyna dąć w swą trąbę, i to tak dźwięcznie, że cała orkiestra trąbek mu nie dorówna.
Naumyślnie nałożył drogi, ażeby zajrzeć do tłuściocha Hipopotama, przetrzepać mu skórę i w ten sposób się przekonać, czy Dwubarwny Pyton, Wąż Skalny, mówił prawdę o jego nowym nosie.
Sprawiwszy lanie Hipopotamowi, Słonik wrócił na poprzednią ścieżkę i ruszył dalej, zbierając z ziemi skórki melonów, te, które porozrzucał, kiedy szedł ku Limpopo. Wszakże był Schludnym Gruboskórym. Zapadł już zmierzch, gdy wreszcie znalazł się w domu, wśród krewniaków.
Zwinął trąbę w kółko i powiedział:
- Dobry wieczór! Jak się macie?
Wszyscy ogromnie się ucieszyli na jego widok i krzyknęli jednym głosem:
- Chodź no tutaj, chodź prędzej, zaraz dostaniesz lanie za twoją uprzykrzoną ciekawość!
- Phi! - powiedział Słonik. - Nie macie zielonego pojęcia o prawdziwym laniu, ale ja się na tym znam. Pokazać?
Rozwinął swą trąbę i w tejże chwili dwaj jego bracia jak stali, tak przewrócili się do góry nogami.
- Na banany! - zawołali. - Kto cię nauczył takich sztuczek i co się stało z twym nosem?
- To jest mój nowy nos, dostałem go od Krokodyla nad śpiącą, mętnej zieleni pełną rzeką Limpopo - powiedział Słonik. - Miałem z nim rozmowę na temat jego obiadu. Na pamiątkę naszego spotkania podarował mi ten oto nos.
- Brzydki nos - skrzywił się włochaty wujo Pawian.
- Bardzo możliwe - zgodził się Słonik - za to użyteczny!
Chwycił on włochatego wuja Pawiana za włochatą łapę i wrzucił go do gniazda os.
I tak się rozochocił ten utrapiony Słonik, że pobił wszystkich swych drogich krewniaków, żadnemu nie przepuścił. Dal im takie bały, że ze strachu i zdumienia siódme poty na nich uderzyły.
Powyrywał szczudłowatej cioci Strusiowej niemal wszystkie pióra z ogona;
podkradł się do opasłego wuja Hipopotama, gdy ten zdrzemnął się po obiedzie, i zatrąbił mu wprost do ucha;
chwycił długonogą ciocię Żyrafę za tylną nogę i zawlókł ją do kłujących, ciernistych zarośli.
Nikomu jednak nie pozwalał krzywdzić ptaszka Kolokolo.
Doszło do tego, że wszyscy jego krewniacy - jedni wcześniej, inni później - udali się ku sennej, mętnej zieleni pełnej rzece Limpopo w nadziei, że Krokodyl podaruje im takie same nosy. A co który wrócił, nigdy już więcej nikogo nie bił.
Od tamtych to czasów, Kochanie, wszystkie Słonie, jakie kiedykolwiek zobaczysz, a i te, których nie zobaczysz nigdy, mają takie same - kropka w kropkę - trąby, jak nasz ciekawski Słonik.
Autor: Rudyard Kipling
Przekład: B. Oszerow
Ilustracje: Danuta Imielska i Rajmund Gawkowski
(bajki na kliszy do rzutnika) / Józef Czerwiński / Józef Wilkoń/ N. Popławska
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia 1959 rok z ilustracjami Józefa Czerwińskiego |
Wydawnictwo: Fundacja Festina Lente |
Wydawnictwo: Fundacja Festina Lente |
Wydawnictwo: Mińsk Junactwa 1984 rok z ilustracjami N. Popławskiej |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Osobom spamującym, próbującym reklamować w komentarzach inne strony- podziękuję i ich komentarze będą usuwane.
Pozostałym, bardzo dziękuję za wyrażenie swojej opinii i zapraszam ponownie:)