niedziela, 23 grudnia 2018

Opowieść wigilijna - cz. 5 - "Przebudzenie i koniec historii".

Przebudzenie i koniec historii - cz. 5 -  ostatnia 
bajka angielska

Tak, to była rzeczywiście poręcz jego własnego łóżka. Jeszcze więcej ucieszyło go przekonanie, że ma jeszcze tyle czasu, iż wystarczy go na gruntowne zreformowanie swego życia.
– Będę żył, pamiętając o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości! – przyrzekał sobie wstając. – Duchy trzech czasów pokonały mnie zupełnie. O, Jakubie Marley! Cześć i błogosławieństwo Niebiosom i wigilii Bożego Narodzenia za ich dobrodziejstwo! Składam im dzięki na kolanach, stary Jakubie Marley; tak jest, na kolanach! 


Był tak podniecony i ożywiony dobrymi zamiarami, że jego słaby, drżący głos nie odpowiadał sile przepełniających go uczuć. Łkał gwałtownie, a twarz jego zlewały strumienie łez.
– Są na swoim miejscu! – zawołał, całując kotary łóżka. – Nikt ich nie zerwał, nikt nie naruszył ich pierścieni. Jestem tutaj, a obrazy tego, co się zdarzyć mogło, mogą jeszcze być rozwiane. Wiem, że one znikną, jestem o tym przekonany. 


Jego drżące ze wzruszenia ręce nie mogły sobie poradzić z ubraniem; wdziewał rzeczy na lewą stronę, szarpał je, upuszczał, słowem – wyprawiał z nimi istne awantury.
– Nie pojmuję doprawdy, co się ze mną dzieje! – mówił, śmiejąc się i płacząc jednocześnie, przy czym wdziewał skarpetki na ręce, stając się podobnym do statui Laokoona opasanego wężami. – Jestem lekki jak piórko; szczęśliwy jak anioł; wesoły jak student; oszołomiony jak pijak! życzę wszystkim, całemu światu, wesołych świąt i pomyślnego Nowego Roku! Wiwat! 


W podskokach pobiegł do pokoju bawialnego i tam przystanął zadyszany.
– Wszystko w porządku! – wołał, rozglądając się dokoła. – Oto rondelek, w którym odgrzewałem swój kleik! A to drzwi, przez które wszedł duch Marleya! Oto miejsce, gdzie siedział duch świąt dzisiejszych! Okno, z którego patrzyłem na błądzące w powietrzu duchy! Wszystko w porządku! Wszystko na swoim miejscu! To się naprawdę działo! Ha! ha! ha!
U człowieka, który przez tyle lat nie wiedział, co to śmiech – teraz brzmiał on dziwnie... Był to jakby początek radosnego uśmiechu przyszłości.
– Nie wiem, którego dziś mamy – mówił sam do siebie Scrooge – nie wiem też, jak długo przebywałem z duchami. Jestem jak nowo narodzone dziecko. Mniejsza z tym. Właściwie pragnę być dzieckiem. Wiwat!...
Jego okrzyki przytłumiły dzwony kościelne, które wydobywały z siebie wyjątkowo radosne dźwięki.
– Diń, diń, don, bum! Diń, diń, don, bum! Ding, dong! Ding, dong!
- Cudownie! Wspaniale! Zachwycająco!
Pobiegł do okna, otworzył je i wychylił się. Ani mgły, ani wilgoci. Jasny, pogodny, mroźny dzień, jeden z tych, które orzeźwiają i rozweselają duszę, pobudzając krew do szybszego krążenia. Wspaniale!



– Co to dziś mamy za dzień? – zapytał przez okno małego chłopca w odświętnym ubraniu, który zatrzymał się przed oknem, bo może chciał się Scrooge’owi przypatrzeć.
– Co? – mruknął zdziwiony chłopiec.
– Pytam, jaki dzień dziś mamy, mój chłopcze – powtórzył Scrooge.
– Dzisiaj? Oczywiście Boże Narodzenie.


– Boże Narodzenie? – szepnął Scrooge. – Więc go nie straciłem. Duchy dokonały wszystkiego w ciągu jednej nocy. Pewnie mogą one robić wszystko, co im się żywnie podoba. Kto by w to śmiał wątpić. Hej! Podejdź tu bliżej, miły chłopcze!
– Czego pan sobie życzy?
– Czy wiesz, gdzie jest sklep z drobiem? Z bitym drobiem? O tam, na rogu drugiej ulicy.
– Wiem. Znam doskonale ten sklep.
"Mądry chłopak! – szepnął do siebie Scrooge. – Bardzo roztropny chłopak".
A głośno dodał:
– Nie wiesz przypadkiem, czy nie sprzedali tego wielkiego indyka, który wczoraj wieczorem jeszcze wisiał w oknie wystawy?
– Aha, tego, jak nie przymierzając, ja cały?
– Dowcipny chłopak! – zachwycał się Scrooge. – Prawdziwa przyjemność rozmawiać z takim malcem... Tak, tak, mój koteczku, ten sam.
– Wisi jeszcze.
– Czy to możliwe?! - zawołał Scrooge uradowany - A więc biegnij i kup go.
– Pan sobie ze mnie żartuje... – wzruszył ramionami chłopiec.
– Ależ nie, wcale nie żartuję – zapewniał Scrooge – mówię najzupełniej serio. Idź, kup tego indyka i każ go przynieść tutaj, a ja wskażę, komu go należy doręczyć. Wróć tu ze służącym sklepowym, dostaniesz za to szylinga. Chłopiec pomknął jak kula.
– Poślę tego indyka mojemu pomocnikowi – szeptał do siebie Scrooge, zacierając ręce i uśmiechając się wesoło. – Ręczę, że mu nawet na myśl nie przyjdzie, kto mu go przysyła. Indyk jest co najmniej dwa razy tak duży, jak Tiny Tim. Jestem pewien, że Bob nie będzie się gniewał za tę niespodziankę. To się nazywa figiel! 


Napisał adres niezupełnie pewną ręką, zszedł na dół otworzyć drzwi i czekał tam na indyka. Gdy stał przed drzwiami, uwagę jego zwróciła kołatka.
– Poczciwa! Będę cię kochał, dopóki życia mi starczy... – zawołał, głaszcząc ją pieszczotliwie. – Dziwna rzecz, że nigdy przedtem nie zwróciłem na nią uwagi. Jak ona sympatycznie wygląda! Lecz oto indyk. Hej, daj go tutaj! Jak się masz, chłopcze! Życzę ci wesołych świąt.
Indyk był ogromny. Trudno było wprost uwierzyć, żeby tak wielki i ciężki ptak mógł się utrzymać na własnych nogach.
– Ależ przyjacielu – rzekł Scrooge – nie dodźwigasz go do Camden Town. Musisz wziąć dorożkę.
Mówiąc to odliczył należność za indyka i za dorożkę, śmiejąc się przy tym bez przerwy. Potem wrócił na górę, cały spocony i zadyszany, ale wciąż się jeszcze śmiał. 


Niełatwo mu przyszło z ogoleniem, ponieważ ręce mu drżały. Wiadomo przecież, że czynność ta wymaga wielkiej uwagi. Ale gdyby nawet odciął sobie brzytwą kawałek nosa, to i wówczas nie straciłby dobrego humoru. Ogoliwszy się, przywdział najlepsze ubranie i wyszedł przejść się nieco.
Ludzie już wyroili się z domów i snuli się tłumnie, weseli, ożywieni, jak wtedy, kiedy odbywał wędrówkę po ulicach Londynu z duchem obecnych świąt. Z założonymi w tył rękoma, Scrooge szedł powoli, patrzył na ludzi wesoło się uśmiechał. Miał tak sympatyczną minę, że kilku jegomościów, już w dobrych humorach, zaczepiło go słowami:
– Dzień dobry, sir! Życzymy wesołych świąt!


Scrooge często potem zapewniał, że nigdy w życiu nie słyszał słów, które by równie przyjemnie brzmiały. Przeszedłszy kilka kroków, spostrzegł idącego naprzeciw poważnego dżentelmena, który odwiedził go wczoraj w kantorze, pytając: “Firma Scrooge i Marley, jeżeli się nie mylę?” Scrooge doznał uczucia wstydu na myśl, że człowiek ten obrzuci go pogardliwym wzrokiem, lecz jednocześnie zrozumiał, jak powinien postąpić.
Zbliżył się do niego, chwycił za obie ręce i ściskając je, rzekł:
– Witam pana. Jakże zdrowie? Spodziewam się, że wczorajsza kwesta udała się? Nieprawdaż? Pański sposób myślenia jest bardzo szlachetny, zaszczyt panu przynosi. Życzę panu wesołych świąt.
– Pan Scrooge?
– Tak, to moje nazwisko. Niech mi będzie wolno usprawiedliwić się przed panem... Otóż, czy nie mógłbym prosić pana... Tu Scrooge coś mu szepnął do ucha.
– Czyja dobrze usłyszałem? – zawołał tamten oszołomiony. – Drogi panie Scrooge, czy pan to mówi serio?
– Najzupełniej serio! – zapewniał Scrooge. – Ani pensa mniej. Przecież płacę stary dług. Więc kiedy mogę się pana spodziewać?
– Ale, drogi panie – odpowiedział jegomość, serdecznie ściskając dłoń Scrooge’a – nie wiem doprawdy, jak mam panu dziękować za tak hojną ofia... – Ani słowa o tym – przerwał Scrooge – bardzo pana proszę, niech to zostanie między nami. Zechce mnie pan tylko odwiedzić? Czy mogę na to liczyć?
– Ależ z całą pewnością! – zawołał skwapliwie poważny jegomość.
Nie ulegało wątpliwości, że ma szczery i niezłomny zamiar jak najrychlej złożyć wizytę Scrooge’owi.
– Dziękuję panu – rzekł Scrooge – nieskończenie jestem panu wdzięczny! Do miłego zobaczenia!
Wszedł do kościoła, potem przeszedł kilka ulic, uważnie obserwując spotykanych ludzi. Głaskał pieszczotliwie główki mijających go dzieci, wypytywał i hojnie obdarzał żebraków, zaglądał do suteren i w okna mieszkań parterowych.


Wszystko mu się nadzwyczajnie podobało. Nigdy nie przypuszczał, żeby zwykła przechadzka mogła dostarczyć takiej przyjemności.  Po południu skierował się ku dzielnicy, w której mieszkał jego siostrzeniec. Kilkanaście razy przeszedł przed domem, zanim odważył się wejść do sieni i zapukać do drzwi.


– Czy pan w domu, moje dziecko? – zapytał służącej, młodej i ładnej dziewczyny.
– W domu, panie.
– Gdzie jest?
– W jadalni, razem z panią. Niech pan pozwoli, zaprowadzę.
– Dziękuję ci, piękne dziecko, sam pójdę. Pan twój zna mnie dobrze.
To rzekłszy, Scrooge zbliżył się do jadalni, ostrożnie nacisnął klamkę i wsunął głowę przez uchylone drzwi. W tej chwili właśnie odbywało się sprawdzanie świątecznie zastawionego stołu. Małżonkowie dokonywali tej czynności skrupulatnie, jak przystoi na młodą parę, która jest zwykle na tym punkcie bardzo wrażliwa i pragnęłaby pod tym względem stać ponad wszelką krytyką.


– Fred! – szepnął Scrooge.
Żona siostrzeńca nerwowo drgnęła, jakby usłyszała coś bardzo przykrego. Gdyby Scrooge zauważył, że siedziała w wygodnym fotelu, ze stołeczkiem pod nogami, przypatrując się z całą uwagą nakryciu, nigdy nie ośmieliłby się jej zaniepokoić w ten sposób.
– Kto tam? – krzyknął Fred.
– Któż, u Boga?
– To ja, twój wuj, Scrooge. Przychodzę zjeść z wami obiad. Czy mogę wejść? 
Czy może wejść? Także pytanie! Scrooge powinien był podziękować Bogu, że siostrzeniec z radości nie urwał mu ręki przy powitaniu...


Po upływie dziesięciu minut Scrooge czuł się tutaj jak we własnym domu. Niepodobna sobie wyobrazić coś serdeczniejszego nad to, jak go tu przyjęto. Żona Freda nie dała się wyprzedzić mężowi, jak również Topper i mała, pulchna siostra żony Freda, i wszyscy goście, którzy się kolejno zjawiali.
Całe towarzystwo było zachwycające, uroczo się bawili, miła harmonia panowała w tym gronie... Prawdziwe szczęście!


Nazajutrz Scrooge udał się do kantoru. Wstał wcześniej niż zwykle, gdyż postanowił złapać Boba na spóźnieniu. Bardzo tego pragnął i udało mu się. Miał tę przyjemność. Zegar wybił dziewiątą, a Boba jeszcze nie było. Kwadrans po dziewiątej – jeszcze go nie ma. Spóźnił się o całe osiemnaście i pół minuty. Scrooge otworzył szeroko drzwi swego pokoju, aby widzieć, jak Cratchit będzie się przemykał do swej wyziębionej komórki. Bob już w sieni zdjął kapelusz i szalik, a otworzywszy drzwi – natychmiast usiadł na swoim stołku i jego pióro zaczęło tak szybko posuwać się po papierze, jakby chciało dogonić stracony czas.
– A to co? – burknął Scrooge, starając się swemu głosowi nadać ton jak najbardziej surowy. – Jak można tak się opóźniać? Co pan sobie myśli?
– Wiem, zawiniłem – szepnął pokornie Cratchit – bardzo pana przepraszam za spóźnienie...
– Spóźnienie! – burknął znów Scrooge. – Ja sądzę, że to porządne spóźnienie. Proszę tu do mnie!
– Przecież zdarzyło się to tylko raz w ciągu całego roku... – usprawiedliwiał się Cratchit, wychodząc ze swej nory.


– Nie powtórzy się to więcej, zapewniam pana. Wczoraj zabawiłem się trochę.
– Wszystko to bardzo pięknie – przerwał mu Scrooge – muszę jednak oświadczyć panu, że wcale nie myślę dłużej znosić czegoś podobnego. Dlatego – ciągnął dalej, zeskakując szybko z krzesła i dając Bobowi takiego kuksańca, aż ten zatoczył się do swojej komórki – dlatego... podwyższam panu pensję!
Bob, przerażony, rzucił się do liny leżącej na kantorku. Miał zamiar schwycić Scrooge’a za kołnierz, zawołać ludzi i przy ich pomocy wpakować pryncypała w kaftan bezpieczeństwa. Nie doszło do tego.
– Życzę ci wesołych świąt, Robercie! – odezwał się Scrooge tak poważnie i tak serdecznie, że nie można było wątpić w szczerość jego słów, tym bardziej, że jednocześnie poklepał Boba po ramieniu z poufałością dobrego przyjaciela.


- Z całego serca pragnę, aby tegoroczne święta wynagrodziły ci wszystkie święta, któreś tu ze mną spędził. Tak jest, Robercie, podwyższam ci pensję i dołożę wszelkich starań, aby postawić na nogi twoją rodzinę, padającą z przepracowania. Rozpatrzymy tę sprawę dziś po południu, przy szklance gorącego grogu. A teraz, Robercie, rozpal ogień na kominku i nie żałuj węgla! 
Scrooge zrobił więcej niż obiecał. Co zaś do maleńkiego Tima, który wcale nie umarł – stał się dlań drugim ojcem. Zmienił się zupełnie. Odtąd był dobrym przyjacielem i chlebodawcą, słowem – takim człowiekiem jakimi bywali ludzie za dobrych, starych czasów, w dobrym, starym kraju. Niektórzy szydzili z tej zmiany, lecz on nie zwracał na to uwagi. Miał tyle rozumu, że wiedział, iż to, co na świecie dobre zawsze jest przedmiotem szyderstwa ze strony niektórych ludzi. Ich należy uważać za ślepych.


Scrooge sądził też, że lepiej, aby kalectwo ujawniało się w postaci zmarszczek dokoła oczu, wywołanych ciągłym uśmiechaniem się do bliźnich, niż w innej mniej przyjemnej postaci.
Jego dusza pełna była pogody i radości – i to mu wystarczało do szczęścia. Z duchami więcej spotkań nie miał, natomiast pozawiązywał przyjaźnie z ludźmi i podtrzymywał je, a całe jego życie toczyło się wśród dobrych uczynków. Jakoż mówiono później, że nikt tak przykładnie nie obchodzi świąt Bożego Narodzenia, jak on.



Życzę Wam z całej duszy, żeby tak o Was mówiono, drodzy Czytelnicy, a także o mnie i o wszystkich, a wtedy – jak pięknie powiedział maleńki Tim
– Bóg będzie błogosławił wszystkim i każdemu z osobna.



Wszystkie części:

Autor: Charles  Dickens
Ilustracje: Roberto Innocenti/ P.J Lynch/ Anton Pieck/ Carter Goodrich/ Libico Maraja/ Jonathan Tommey/ Lisbeth Zwerger
Przeczytaj też bajki z innych zakątków świata w zakładce: Alfabetyczny spis treści wszystkich bajek, a także inne bajki europejskie

2 komentarze:

Osobom spamującym, próbującym reklamować w komentarzach inne strony- podziękuję i ich komentarze będą usuwane.
Pozostałym, bardzo dziękuję za wyrażenie swojej opinii i zapraszam ponownie:)